niedziela, 24 stycznia 2021

Małgorzata I.Niemczyńska - Mrożek. Striptiz neurotyka

Wiecie co, nie mam dosłownie siły napisać czegokolwiek o tej książce. Wszystko przez film, który obejrzałam wczoraj wieczorem i do tej pory boli mnie głowa i myślę, co robić.

CZYŚCICIELE INTERNETU, reż. Hans Block i Moritz Riesewieck, 2018

Po prostu mnie rozwalił. Rzecz jest o mediach społecznościowych o i tym, jak przebiega ich cenzurowanie. Na jakie skutki narażeni są tzw. moderatorzy, jak państwa próbują kontrolować ten proces i czym jest internet...

 

Z oficjalnego opisu:

Każdego dnia co minutę 500 godzin materiału filmowego jest przesyłanych na YouTube, 450 000 tweetów jest publikowanych na Twitterze, a 2,5 miliona postów na Facebooku. Jego współzałożyciel Mark Zuckerberg obiecał kiedyś, że Facebook będzie bez ograniczeń dzielić się wszystkim z każdym, ale okazało się, że jest zupełnie inaczej. Internet nie jest wcale tak neutralny, demokratyczny i wolny, jak się nam z pozoru wydaje. 

Czyściciele internetu przedstawiają kulisy, skutki i ofiary internetowej cenzury, która w dużej mierze zarządzana jest w krajach Trzeciego Świata. Film śledzi pięciu spośród tysięcy outsourcingowanych przez Dolinę Krzemową cyfrowych śmieciarzy, których praca polega na usuwaniu nieodpowiednich treści z internetu. Przeciętny czyściciel musi codziennie obejrzeć i ocenić tysiące obrazów i nagrań, co pozostawia trwały ślad na ich psychice. 

Kto decyduje o tym, dlaczego jedne zdjęcia mogą pojawić się w sieci, a inne nie? Dlaczego usunięto satyryczne zdjęcie Donalda Trumpa, a jego artystce zamknięto fejsbukowe konto? Jak to możliwe, że Facebook czy Instagram mają dziś taką władzę, o jakiej do tej pory większość państw mogłaby tylko pomarzyć? Film szuka odpowiedzi na te pytania z czołowymi ekspertami w zakresie wolności słowa w internecie: Davidem Kayem, korespondentem ONZ i Sarah T. Roberts, profesorką na UCLA oraz ekspertką w zakresie komercyjnego moderowania treści online.

Odeszłam z FB na początku tylko chwilowo, żeby szybciej skończyć książkowe porządki. Ale już wtedy czułam, że coś jest nie tak, już mnie gdzieś gniotło. I ten miesiąc bez fejsa przekonał mnie, że lepiej nie wracać. Oczywiście FB ma swoje dobre strony - możliwość kontaktu (błyskawicznego!) z ludźmi i przede wszystkim możliwość pobierania rozmaitych treści dotyczących zainteresowań. Ale - wbrew temu, co się mówi, że media społecznościowe zamykają ludzi w ich bańkach - docierały do mnie również treści mi nienawistne, nie komentowałam tego, starałam się przejść dalej, ale co się zobaczy, tego się nie odzobaczy, jak wiadomo. Część z nich pochodziła z kont znajomych. 

Przykład: dwóch panów znanych z pracy, których poglądy polityczne znam, ale na co dzień się o tym, na szczęście, nie rozmawia. Natomiast FB służy im głównie do udostępniania (bo nigdy sami z siebie nic nie wyprodukują) paskudnych postów, memów etc. lżących ludzi z innej opcji. Siejących pogardę i nienawiść.

Za każdym razem nie tylko robi mi się niedobrze, ale potem mam problem z oglądem tej osoby. Jak sobie mamy w pracy patrzeć w oczy, gdy wiem, co myśli. Przecież gdyby nie ta świadomość, uważałabym, że to całkiem spoko gość. Każdy ma prawo do swoich poglądów, ale przecież, na Boga, tylko do momentu, gdy nie lży innych, gdy nie kłamie bezczelnie, gdy nie fejkuje i nie hejtuje!

I jak się to ma do filmu? Zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle korzystać z internetu w sensie produkcji treści. Czy dokładać swoje do tych wszystkich śmieci, które tu są. Zawsze sobie myślałam, że w jakiś tam skromny sposób wzbogacam internet, kiedyś przecież potrafiłam na temat przeczytanej książki napisać sporo, a jeśli była to rzecz mało znana, stawałam się jedynym źródłem informacji na jej temat. Ktoś zajrzał, przeczytał, zachęcił się lub zniechęcił - no była to jakaś wartość dodana. Dziś ten konkretny blog, choć dalej zatytułowany To przeczytałam, staje się bardziej rodzajem pamiętnika dla mnie samej, więc tę pierwotną wartość traci. Zyskuje inną - ale już tylko dla mnie. Czasem czegoś szukam, czytam na nowo post sprzed lat i sama się czemuś dziwię, bo kompletnie o tym nie pamiętałam. Można oczywiście blog zamknąć dla postronnych i faktycznie zrobić z niego prawdziwy pamiętnik na kluczyk, tylko dla siebie... Żeby udawać, że ja w tym gównie nie biorę udziału...

Naprawdę jestem do internetu, tego tworzonego przez ludzi jak ja (pisać każdy może), mocno zniechęcona w tym momencie. Staje się coraz większym śmietnikiem. Więc co, zamknąć się w swojej wieży z kości słoniowej i pocieszać się tym, że z racji wieku mogę dotrwać końca nie korzystając z niego w innej mierze, jak sprawdzenie prognozy pogody i rozkładu jazdy ósemki?

Chyba to dość nieskładnie wyraziłam, ale mówię, łeb mi napieprza od wczoraj.


Początek:
Koniec:

Wyd. Agora SA, Warszawa 2013, 295 stron

Z biblioteki 

Przeczytałam 19 stycznia 2021 roku (a Mrożek jako człowiek to z lekka ch.. był 😐)

To setny post z etykietą WIELKIE KORONAWIRUSOWE CZYTANIE. Ile to jeszcze potrwa?

 

Spotkałam w realu ten nekrolog, o którym pisałam w poprzedniej notce.

 

Kilka lat temu obszukałam cały dom, bo chciałam przeczytać Panny z Wilka. No szlag je trafił. W końcu posiłkowałam się internetem, ale to stanowczo nie dla mnie. Tyle że czas naglił, bo miało się odbyć spotkanie Dyskusyjnego Klubu Czytelniczego. Tutaj relacja 😃

A dwutomowe Opowiadania Iwaszkiewicza oczywiście były, ale gdzieś tam w drugim rzędzie - odnalazły się dopiero przy generalnych książkowych porządkach 😀 Błogosławię ten pandemiczny czas, gdy mogłam wszystko solidnie skatalogować i od tej pory mi nie grożą takie niespodzianki! A Iwaszkiewicz stanął w pierwszym szeregu, bo że jeszcze bym przeczytała Młyn nad Utratą albo Brzezinę? Nie znam ich wcale...

 

Postanowiłam wczoraj zaoszczędzić na gazie i upiec od razu dwa chleby. Szereg problemów 😁 Nie jestem przygotowana sprzętowo. Najpierw mi mało ciasto nie wyszło z miski podczas rośnięcia, skoro go było dwa razy tyle (kupić większą miskę? gdzie ją będę trzymać?). Potem nie było łatwą sprawą rozdzielić to ciasto do dwóch foremek za pomocą tylko dwóch rąk. A po upieczeniu okazało się, że nie ma na czym wystudzić. Mam tylko jedną okrągłą niedużą kratkę (która służyła mi dotąd jako podstawka pod gorący garnek). Czyli jeszcze kratkę dokupić? Czy też mi się prędzej znudzi ta zabawa?

Ciekawa forma, nieprawdaż 😆 Dlaczego tylko z jednej strony, nie wiem.

A tu dla Anki obiecany reportaż z produkcji kopytek z ciecierzycy 😁 Dla 2 osób używam jednego słoika gotowanej cieciorki z Lidla (400 g po odcieku). Jeszcze nigdy nie gotowałam suchych ziaren, z wygodnictwa, gdy biorę te ze słoika, przygotowanie kopytek trwa naprawdę bardzo krótko. Oryginalny przepis jest tutaj. Zawiera boczek, ale ze względów dietetycznych staram się go unikać.


32 komentarze:

  1. Komentarz nie będzie "książkowy" lecz kulinarny. Przyznam, że przepis na chleb podpatrzyłam u Pani i wyszedł idealnie. Teraz czas na kopytka. Trochę będę musiała jednak go zmienić, bo u mnie zawsze wersja wegetariańska się pojawia :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to chyba lepiej wiedzieć, że ktoś jest paskudnym typem, niż żyć w kłamliwym przeświadczeniu, że się obcuje z dobrym, sympatycznym człowiekiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To drugie jest chyba lepsze dla psychiki... co z tego, że w kłamliwym, skoro widuję gościa dwa razy dziennie w pracy i to cały mój kontakt? Za to teraz, wiedząc, kim jest, czuję się nieco schizofrenicznie, uśmiechając się na dzień dobry.

      Usuń
  3. Dziękuję za instruktaż :) Kopytka wyglądają apetycznie i na pewno zrobię jak kupię puszki. Bo gotować już mi się nie chce, mam trochę cieciorki w zamrażalniku i niech tam czeka na okazję.
    Co do internetu - nie mam konta na FB, miałam na NK, ale przestałam używać od bardzo dawna. Blog założył mi Duży 4 lata temu i stał się odskocznią, miejscem odpoczynku, poznania fajnych ludzi. A całą resztę mam ...gdzieś, nic na pewne sprawy nie poradzę, więc nie będę się nimi przejmować. Co z tego, że najchętniej zamieszkałabym w grodzie otoczonym palisadą i dobrze chronionym przez dzielnych wojów, to się nie da zrobić ;))) Muszę żyć tu i wtedy gdzie mnie Los umieścił...
    A chlebki są niezwykle urodziwe!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, internet jest pełen fajnych ludzi... ale też pełen (trudno powiedzieć, jakie są proporcje) oszołomów (ci przynajmniej w coś wierzą) i ludzi najzwyczajniej w świecie złych, którzy nie wierzą w nic, tylko to zło rozsiewają. Pytanie, czy swoim czynnym uczestnictwem przydawać procentów tej pierwszej kategorii czy zniknąć i w malutkim, ale jednak jakimś tam stopniu spowodować, że zwiększa się pula złych.

      Usuń
  4. Mnie tez FB nie fascynuje a blogowanie to dobry sposób na gimnastykę umysłu, kontakt z ludźmi, z którymi jest mi po drodze z takich czy innych powodów. I oczywiście rozładowanie emocji. I wszystko to działa, więc czego chcieć więcej?...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ dziś na bogato! książkowo-filmowo-internetwo- kulinarnie:-)
    O tym filmie wspomniała mi koleżanka, nie widziałam, FB nie używam, na Youtuba wchodzę niezbyt często, już i tak blogowanie zajmuje mi sporo czasu.
    Chlebki przyrzekam sobie piec na emeryturze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na You Tube jest taka masa interesujących rzeczy, że chyba nie ma dnia, żebym tam po coś nie zajrzała. Czasem oczywiście kliknę w link po prawej, a potem sobie pluję w brodę, bo kolejne kwadranse mijają, a ja się gapię, jak facet struga sobie z drewna domek albo drugi jedzie bajkalsko-amurską magistralą :)

      Usuń
  6. dzień dobry, od dawna czytam Pani bloga, z pewnością jest to wartość dodana
    mam dla Pani radę , jeżeli chodzi o pieczenie chleba, ciasto najlepiej wyrasta nie w misce , ale w przewiewnym koszyku wyłożonym materiałem
    pozdrowienia z Gdyni ,Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jeszcze lepiej! Miskę to przynajmniej włożę jedną w drugą, a koszyk?
      :)
      Zresztą, to ciasto rośnie dobrze i szybko, z tym akurat nie ma problemu (chyba tylko z tym). Ale muszę się dobrze zastanowić, czy chcę się w to dalej bawić, bo jednak zabiera sporo czasu. Na razie córka naciska i czeka na sobotę :)
      Dziękuję, Doroto, za odzew - miło się dowiedzieć, że ktoś czyta, sama też tak mam, że śledzę jakiś blog, a nigdy się nie odzywam :)

      Usuń
  7. Też mam 2 tomy opowiadań Iwaszkiewicza i wszysciutkie opowiadania przeczytane. Jest to jednak taka piękna proza,że z przyjemnością do niej się wraca PS. Nigdy nie miałam konta na FB i nigdy mi go nie brakowało. Pozdrawiam. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też nie brakowało, dopóki go nie założyłam i nie zobaczyłam, jak wiele mi daje, choćby w kwestii Pragi, ile się dowiaduję, ile razy się zdarzyło, że skorzystałam z czegoś już tam na miejscu, bo właśnie z FB się o tym dowiedziałam... Pod tym względem jest nieoceniony. Ale nie da się być trochę w ciąży, jak wiemy...
      Czuję się porządnie zachęcona do J.I. Tym bardziej, że Monika Julita też jest wielką pasjonatką :)

      Usuń
    2. Jestem:) I tu też jestem. I od wczoraj myślę o tym, co napisałaś. Ja też mam problem coraz większy z internetem i tymi wszystkimi fejsbukami i lubimy czytać (w moim przypadku to właściwie tyle, więc w sumie specjalnie nie ma o czym mówić;)). Też kilka razy chciałam to rzucić w cholerę z podobnych powodów, jak wymienione przez Ciebie. Ale potem sobie pomyślałam: w sumie czemu? Dlaczego to ja mam uciekać? I od tej pory jestem po prostu radykalna. Usuwam ze znajomych (nielicznych) i blokuję wszystkich z którymi mi nie po drodze. Na jakichś ogólnych forach, czy stronach nie czytam komentarzy, nie wdaję się w żadne dyskusje. Sama komentuję tylko wtedy, jak mam coś dobrego do powiedzenia. Nie chcę uciekać właśnie dlatego, że tym trollom na tym zależy. Wprowadzić zamęt, hejtować, podburzać. W taką narrację nie chcę się wpisywać. Ale też nie mam zamiaru rezygnować z moich ulubionych stron, czy internetowych znajomości. No. To sobie popisałam;) A teraz sięgam po Iwaszkiewicza, który (obok Hena i Żeromskiej) zawsze jest pod ręką:)

      Usuń
    3. Jeszcze. Ja też w sumie piszę tylko o takim małym, złośliwym internetowym światku. Z takim mam do czynienia. Ale oczywiście mam świadomość jak wielkie szkody potrafi wyrządzić hejt, mobbing, zastraszanie, grożenie itp...i że to są prawdziwe problemy. Piszę o misiu na skalę moich możliwości;) A temat kolegów z pracy to też temat-rzeka. Nas pracuje sześcioro. 3+2+1. Z trojgiem właściwie nie powinnam rozmawiać (wiesz, jakie ja mam poglądy, oni są z bardzo, bardzo, bardzo przeciwnej strony). Dwoje to ja i kolega. Ten ostatni...hm...niby poglądy zgodne z naszymi, ale dla zysku można i należy sprzedawać tytuły tej drugiej strony. Dla mnie to judaszowe po prostu. Ja mam z tym problem ogromny. No ale co zrobić. Mogę odejść, ale przecież wszędzie będzie tak samo (zwłaszcza teraz, gdy społeczeństwo jest tak mocno podzielone).

      Usuń
    4. Właśnie, trzeba umieć zacisnąć zęby i nie odzywać się, bo to i tak nic nie da poza podniesieniem ciśnienia. To nie takie łatwe. Ja wolałam z FB uciec. No, ale to jest właśnie cały dylemat: zostać i próbować nie zwracać uwagi i robić swoje, czy też z dbałości o zdrowie ;) dać nogę.

      Jestem ciekawa, jak to będę odbierać, gdy już się znajdę na emeryturze i mój kontakt z ludźmi będzie ograniczony. Czy postawię na znajomości internetowe, z całym bagażem, jaki one niosą, czy też zamknę się kompletnie. Ja mam bardzo ograniczone życie towarzyskie ( i nie mówię teraz o pandemii), po części myślę, że to wypływa z maniackiej koncepcji niemarnowania czasu... ale może na starość mi się to zmieni i chętnie będę do siebie zapraszać?

      Usuń
    5. Ponieważ komputer używam non-stop w pracy, staram się jak najmniej przy nim siedzieć ‘prywatnie’, co nie zawsze się udaje (jak to widać po tym wpisie :). Może to właśnie jest jednym z powodów, że nie lubię FB. Na szczęście nigdy osobiście nie byłem dotknięty przez trolli, podburzaczy, oszołomów czy innych internetowych idiotów; gdy się pojawiali, po prostu ich ignorowałem, nie podejrzewając nawet, ile oni mogą wyrządzić krzywdy. Dopiero gdy znajomego córka znalazła się w szpitalu psychiatrycznym po licznych atakach na FB, uświadomiłem sobie zagrożenie, jakim może stać się FB i podobne jemu strony.

      W 2006 roku odkryłem organizację MeetUp (www.meetup.com), która też istnieje w Polsce. Dla ogromnej rzeszy ludzi, włącznie ze mną, był to ‘life-changing event’. Dzięki tej organizacji można się było dołączyć (bezpłatnie!) do dziesiątek różnych grup zainteresowań—NIE po to, aby siedzieć przy Internecie, ale w celu osobistego spotkania się. W ciągu 4 następnych lat wziąłem udział w ponad 150 spotkaniach, a (współ)zorganizowałem ponad 20—a później z poznanymi tam ludźmi ‘zaliczyliśmy’ następną setkę. Udało mi się bardzo dużo ciekawych osób, nawiązać wiele do dzisiaj trwających przyjaźni i spędzić kilkanaście tygodni na wspólnych wycieczkach. Owszem, sporadycznie zdarzali się problematyczni członkowie, ale momentalnie byli eliminowani z grup. I to chyba był najważniejszy powód, że rzadko wdawałem się w internetowe dyskusje, włącznie z FB, bo o stokroć wolałem różnorakie spotkania „face to face”, czy to na parę godzin w restauracji lub na prywatnym grillu, czy też wyjazdy na 2 do 14 dni na łono natury lub nawet do jakiegoś egzotycznego kraju.

      Usuń
    6. Niesamowite, to co piszesz o tych grupach, które łączą zainteresowania. A zwłaszcza robi wrażenie ilość spotkań! O wspólnych wyjazdach nie wspominając. Bo to jednak ciężka sprawa, wytrzymać z kimś kilka dni non stop :)
      Mówię to z własnego doświadczenia kiedyś: jeśli jedziesz razem z osobą, którą znasz dość luźno, nagle się okazuje, że ona może mieć nawyki, których nie dajesz rady znieść :)
      Mimo to już obiecałam kolejnym dwóm osobom, że razem pojedziemy do Pragi, tak to się niektórzy NIE uczą na błędach...

      Usuń
    7. Zgadzam się, wyjeżdżając z jedną osobą, a do tego nieznaną, na dłuższy pobyt, problemy mogą być, bo niekoniecznie dzielicie te same pasje i zainteresowania. Ale gdy się jedzie w kilka-kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób (nasz rekord to 60+ osób na długi weekend pod namiotami), to szybko tworzą się ‘podgrupy’ w zależności od aktywności i zwykle jesteśmy tacy zajęci, że każdy znajdzie sobie wiele zajęć.

      W każdym razie gorąco polecam tego typu organizacje, tym bardziej, że te ‘moje’ były bez-profitowe, jedynie dzieliliśmy się poniesionymi kosztami.

      Usuń
  8. I znowu przytyłem, patrząc się na te zdjęcia!

    Konto na FB założyłem w 2007 roku, w ciągu następnych 12-18 miesięcy 'dopisało' się ok. 40 znajomych (z których 2/3 już nie pamiętam, jak poznałem) i szybko go przestałem używać, obecnie wchodzę (dosłownie!) raz w roku. Ale nie przeczę, że może być on pożyteczną rzeczą.

    .....Przeciętny czyściciel musi codziennie obejrzeć i ocenić tysiące obrazów i nagrań, co pozostawia trwały ślad na ich psychice. ....

    Nie przypuszczam, że to jest praca dla każdego.
    W latach siedemdziesiątych XX w toczyła się w amerykańskim sądzie sprawa związana z pornografią i sędzia, aby wydać sprawiedliwy wyrok, musiał obejrzeć dziesiątki tego rodzaju filmów. Po zakończeniu sprawy porzucił pracę z powodu tego niezmiernie traumatycznego incydentu w pracy. Podobne okropności muszą nieraz oglądać jurorzy na brutalnych i okrutnych kryminalnych sprawach sądowych, niektórzy nigdy nie mogą ich wymazać z pamięci. Z pewnością o wiele lepszym zawodem był cenzor w PRL! Chociaż jak niechcący coś przepuścił, to też mógł mieć duże problemy...

    Niestety, na temat książek żadnego komentarza nie mogę dodać, bo nigdy nie czytałem żadnej książki lub opowiadania autorstwa Mrożka...

    Mam nadzieję, że nie 'sprywatyzujesz' bloga i że będzie on dostępny dla wszystkich do czytania i komentowania. Ja wielokrotnie myślałem o założeniu bloga (m. in. też o książkach), ale boję się, że spędzałbym na nim za dużo czasu. Niemniej jednak mam ciągle nadzieję, że ten projekt zrealizuję. Na razie wolę czytać i komentować interesujące blogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z moderatorami jest właśnie tak, jak z tym sędzią, o którym piszesz. Niektórzy nie wytrzymują i odchodzą. To ich właśnie pokazano w filmie, innych tylko cytowano, anonimowo, bo oczywiście nie mogą się wypowiadać na temat swojej pracy. A ta praca to dla nich jak złapanie pana Boga za nogi, ucieczka przed biedą, niektórzy dalej mieszkają w slumsach i za pensję utrzymują cała rodzinę.
      Na początku przechodzą szkolenie, można to też nazwać praniem mózgu, od tej pory wiedzą, że nie mogą popełnić omyłki - jedna sprawa to że mają limit takich pomyłek, a druga to świadomość, że ich pomyłka może kogoś kosztować życie. I to chyba jest najgorsze.
      Specjalizują się, na przykład ktoś codziennie przez długie godziny kontroluje zdjęcia i video związane z ISIS, ogląda dziesiątki przykładów dokumentujących ścinanie głowy, ktoś inny pornografię dziecięcą, jeszcze inny samobójstwa online.
      Nie można z tego wyjść zdrowym psychicznie. Jak ta kobieta, kompletnie zielona pod względem seksualnym, której po nocach śnią się penisy.

      Usuń
  9. witaj ;D
    Wpadłam z rewizytą ;D
    Z tym fb sama się zastanawiam -z jednej strony fajny kontakt -zwłaszcza potrzebny jeśli chodzi o treningi młodego, no i z tymi, którzy daleko , a odwiedziny teraz ograniczone. Z drugiej przeraża mnie głupota, nienawiść, hejtowanie. I zdarzyło mi się, że wykasowałam niektóre kontakty, bo nie mogłam zdzierżyć pogardy dla innych, poglądów z kosmosu (aż kusi, żeby napisać z du..)
    pozdrawiam ;D

    No i fb przydał się, żeby wymusić działanie odpowiednich ludzi, tylko dlaczego sami z siebie nie potrafią dopilnować swoich obowiązków?;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że bardzo rzadko czytam współczesne polskie gazety czy książki. Gdy więc ponad rok temu wpadło mi w oko słowo ‘hejtować’, nie miałem pojęcia, co ono znaczy, bo nawet na myśl mi nie przyszło, iż wywodzi się z języka angielskiego!

      Usuń
    2. Hejt :) W niedzielę rozmawiałam z Psiapsiółą z Włoch i coś na ten temat mówiłam, oni nie mają we włoskim takiego terminu wziętego żywcem z angielskiego, jak my.

      Usuń
    3. => Miśka
      No tak to jest, z jednej strony dobrze, z drugiej źle. Ciężko wyważyć dla siebie...

      Usuń
    4. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo Polacy nie będą w ogóle potrzebowali się uczyć angielskiego, bo polski się do niego upodobni!

      Usuń
  10. Na każdym kroku jestęmy kontrolowami , tylko od nas zależy na jaką skalę uda się nas w to wciągnąć ( chyba , że nas zaczipują :) Zalecone jest filtrowanie przez gęste sito tego co się chce przeczytać, omijać szerokim łukiem obłudników, chamów i hejterów. Praca z takimi osobami to niekomfortowa sytuacja, ale czasami lepiej jest wiedzieć kto zacz , chociaż sama nie wiem - być może zależy to od sytuacji. Wszystko ma plusy i minusy - konieczne jest wypośrodkowanie. Co do filtrowania , tak filtrowałam Twoje wpisy, że grubo po północy robiłam przegląd słuchowisk ceskeho rozhlasu . Ja też jestem zafiksowana na tle Pragi , ale nie aż w takim stopniu jak Ty :) Ceskie ksiązki czytam , ale po polsku , po czesku mi się nie chce. Z ochotą przyłączyłabym się do listy wycieczkowej do ponownego eksplorowania Pragi, którą uwielbiam. Co do pisania, pisz nie tylko sobie a muzom , są tacy co zaglądają, niekoniecznie komentują. Do prdela ( to tak przewrotnie - nie do dosłownego tłumaczenia :) ale się rozpisałam , no to posłuchajmy Karela Gotta - Měl jsem rád a mám.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) No to będziesz trzecia na liście - ha ha, ciekawe, kiedy to nastąpi - ja już nawet nie próbuję planować.

      Teraz tak: słuchowiska, one często mają tę swoją datę przydatności do spożycia i człowiek nie nadąża, ale odkryłam, że wiele z nich jest dostępnych na słynnym ulozto! Teraz najpierw sprawdzam, czy tam jest i dopiero, gdy nie ma, linkuję sobie to na stronie rozhlasu z przypiskiem JESZCZE TYLKO 5 DNI. Na przykład taki "Deník z Wu-chanu",
      https://plus.rozhlas.cz/fang-fang-denik-z-wu-chanu-jak-se-zilo-v-epicentru-pandemie-ktera-otrasla-svetem-8402723
      Jest tego 10 odcinków po około 25 minut, a czas do 14 lutego. Zajrzałam na ulozto - jest! Nie muszę się już spieszyć :)

      A po drugie - niech Cię żółwie Tasmana! Jak mogłaś mi to zrobić! To nie wiesz, że jak słucham tej piosenki, to ryczę? Podobnie, jak na przykład przy "Když jsem já byl tenkrát kluk"...

      Usuń
  11. Albo np. przy tej "To Musím Zvládnout Sám" ryczę, przy tamtej i przy jego innych , choć płaczliwa specjalnie nie jestem. Z przyjemnoscia bede trzecia , trzymam za słowo i jak skonczy sie koronawirus bierzemy kierunek Praga. Mieszkałam w Pradze kilka lat i dość dobrze pamiętam gdzie, co i jak, ale gdyby coś to mamy google maps haha;) Jesteś skarbnicą wiadomości - ulozto oczywiscie sprawdzę i pewnie znowu zarwę noc. Podziwiam Cię za ilości przeczytanych książek i oglądniętych czeskich filmów. Podglądnełam ten antykwariat w Pradze, może i ja coś kupię, bo na Twoim stosiku widziałam takie, które by mnie zainteresowały , a wybór tam jest niemały. Niezmiernie mi miło , że w „w noim” Krakowie jest ktoś kto tak jak ja uwielbia Pragę i w ogóle czeską kulturę. Palačinky i piwo też może być ;) Pozdrawiam ciepło - ahoj....Renata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. poprawiam - "moim" Krakowie :) R.

      Usuń
    2. "Mieszkałam w Pradze kilka lat"????!!!!!!!!!!!
      No nie! To o czym my gadamy????
      :) :) :)
      Na antykwariat uważaj, bo można się uzależnić. Ja teraz staram się (cokolwiek to znaczy) rzucić tylko okiem na pragensie i to nie codziennie, a do żadnego innego działu nie wchodzić. Oczywiście z jednej strony mówię sobie, że jak raz w miesiącu coś kupię, to nic wielkiego się nie stanie, ale z drugiej - dziesięć ostatnich nabytków ciągle leży na krześle. Przy każdej odkurzanej półce próbuję wytypować coś do wyniesienia i zwolnienia miejsca na czeskie, ale coś to nejde ;)

      Usuń