czwartek, 18 marca 2021

Amélie Nothomb - Z pokorą i uniżeniem

Tej francuskiej autorki nie znam (poza nazwiskiem). Belgijskiej właściwie, jak się dowiaduję z Wikipedii. I odkrywam, że ta króciutka powieść została nawet sfilmowana (ale nie rzucam się na poszukiwania... chociaż... skoro to w Japonii... no sama nie wiem). Autorka jest bardzo płodna i obficie na polski tłumaczona. Już pierwsza powieść, Higiena mordercy, była wielkim sukcesem i od tej pory Amélie Nothomb utrzymuje się z pisania.

Aczkolwiek jej nazwisko widywałam bardzo często, czy to w bibliotekach czy na blogach, nigdy mnie to nie zaciekawiło na tyle, żeby coś pożyczyć. Jakoś nie mam ciekawości właśnie do nieznanych mi pisarzy, by the way. Trzeba by pomyśleć, dlaczego i skąd się to bierze. Lubimy tylko te piosenki, które znamy?

A tu kolega z pracy ni stąd ni zowąd mówi, że jest taka powieść z akcją w Japonii, spojrzenie Europejki na azjatyckie zwyczaje i mentalność, bardzo zabawne. I że mi pożyczy. No dobrze.

Ponieważ to taki drobiazg, czyta się bardzo szybko. Każdy z  nas był kiedyś w sytuacji bohaterki - zostaje przyjęty do nowej pracy, rozgląda się wokół siebie, próbuje rozpracować nowych kolegów i przełożonych... Ale nie każdy znalazł się w kompletnie obcych dla swej kultury warunkach, tak jak tu, gdy co chwilę Amélie-san jest zaskakiwana dziwnymi posunięciami, choć przecież ma jakieś pojęcie o kraju, w którym się znalazła, zna jego język itd. Owszem, ale po raz pierwszy widzi japońskie przedsiębiorstwo od wewnątrz i musi się dostosować do wymagań, choćby były najbardziej absurdalne z europejskiego punktu widzenia. Cóż, jest tam możliwe ze stanowiska tłumaczki przejść do... strażniczki damskiego i męskiego WC. Nie decydują twoje kwalifikacje, tylko zdanie bezpośredniego przełożonego. 

Obraz kobiet japońskich, jaki rysuje Nothomb, nie napawa optymizmem - i to jest takie wyrażenie, które tak naprawdę nie mówi NIC. Gdybym chciała uwierzyć autorce bez zastrzeżeń, chyba bym się popłakała nad ich losem. Ale nad moim losem nikt nie płacze (z tego, co wiem), więc sobie daruję. Za to będę się jeszcze uważniej przyglądać japońskim filmom.

Początek:
Koniec:

Wyd. MUZA SA, Warszawa 2000, 107 stron

Tytuł oryginalny: Stupeur et tremblements

Przełożyła: Barbara Grzegorzewska 

Pożyczone od kolegi O. 

Przeczytałam 13 marca 2021 roku 

 

Kulinarnie ten tydzień nie zapowiadał się zbyt ciekawie, nie było nawet czasu, by coś na ten temat pomyśleć przed zakupami. Więc same stare numery 😏 Ale dawno nie było makaronu z brokułem, a ponieważ córka się domagała wielkich ilości, musiałam użyć patelni od paelli, która już parę lat leżała bezczynnie 😄

 

Zastanawiam się nad reaktywacją blogu o czeskim filmie. Raptem cztery posty tam kiedyś zdołałam opublikować i umarł śmiercią wymuszoną, bowiem jego formuła była taka, że oglądałam te filmy w autobusie, a im dłużej trwał remont trakcji tramwajowej (to był autobus zastępczy), tym trudniej było znaleźć miejsce siedzące 😎

Ponieważ jednak filmy czeskie mi się mnożą niesłychanie, potrzebowałabym dla nich więcej przestrzeni, niż tutaj, więc może do tego projektu wrócę (tylko nazwa już będzie od czapy). Najwidoczniej uważam, że mam za dużo czasu - wbrew temu, co napisałam wyżej. No nic, na razie tylko myślę. 

Tymczasem obejrzałam kolejny film telewizyjny - coraz bardziej lubię ten gatunek, pewnie dlatego, że zazwyczaj te filmy są krótsze, łatwiej na nie wygospodarować czas wieczorem 😀

Film nazywa się Povodeň i powstał w 2005 roku. 

Reż: Jiří Strach 

Punktem wyjścia jest wielka powódź w Pradze w 2002 roku. Starsza pani, wdowa po rzeźbiarzu, postanawia pomóc i oferuje możność zamieszkania u siebie innej starszej kobiecie, poszkodowanej w powodzi. Każda z nich pochodzi z innego środowiska, ma inną przeszłość, zarówno zawodową, jak i rodzinną, bardzo się różnią kulturowo, nawet mówią innym językiem. Nie będzie łatwo się dotrzeć, zwłaszcza, że nie wszystko okazuje się być tym, czym się wydaje... To prawdziwy koncert dwóch wielkich osobowości aktorskich (Jiřina Bohdalová, Jiřina Jirásková). 

   

Jedna z bohaterek (nietrudno zgadnąć, która) wygłasza następującą maksymę o życiu:

ŽIVOT JE JAKO ŽEBŘÍK DO KURNÍKU. KRÁTKEJ A PĚKNĚ POSRANEJ.

 (przy czym žebřík to drabina, schodki)

Trudno się z tym nie zgodzić...

18 komentarzy:

  1. Bardzo ładny cytat :D

    Nazwisko pisarki też mi się gdzieś już obiło o uszy, czy oczy. Ale żaden kolega nie polecał mi osobiście żadnej z jej książek, więc na razie nic pani Nothomb nie czytałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, cytat mi bardzo podpasował :)
      Ta akurat powiastka mnie zainteresowała jedynie jako obraz współczesnej Japonii, nic więcej.

      Usuń
    2. A tego filmu nie ma gdzieś z polskim lektorem?

      Usuń
    3. A ja nawet nie mam pojęcia, gdzie szukać, na YT nie ma, a gdy mnie wyszukiwarka skierowała na jakieś FILMY Z LEKTOREM, to stamtąd przekierowuje na vidplayer i dupa, bo każe mi wysłać SMS, a oni odeślą kod. No to nie dla mnie ;)
      Ale już coś próbuję działać w czeskim internecie...

      A przy okazji - co to jest dokładnie VOD?

      Usuń
    4. VOD?
      Wideo na życzenie (skrót VoD lub VOD; ang. Video on Demand – wideo na żądanie), pot. także oglądanie na żądanie.
      Tu masz wszystko:
      https://pl.wikipedia.org/wiki/Wideo_na_życzenie

      Usuń
    5. Cwaniaku, to ja widziałam, ale chciałam tak po ludzku, prostymi słowami :)
      W każdym razie rozumiem, że się płaci?

      Usuń
  2. Myśl przednia!;))
    A książek omawianej pisarki nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, nie jestem osamotniona w tej nieznajomości :)

      Usuń
  3. Spojrzenie na Japonię z takiej perspektywy może być ciekawe, zwłaszcza gdy własna podróż mało prawdopodobna.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno. Tym bardziej, że nawet gdyby jakimś cudem (Totolotek?) taka podróż się przytrafiła, to i tak byłaby ściśle turystyczna, a tu jest spojrzenie na pracę w korporacji, od wewnątrz - rzecz dla mnie nieosiągalna, żeby tam nawet tysiąc Totolotków :)

      Usuń
  4. Japonię, nigdy tam nie dojechałem, postrzegam bardziej przez lektury Haruki Murakamiego. Polecam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Murakami podobał mi się bardziej na początku... im było dalej, tym mniej. Pewnie to przez to jego żeglowanie w fantasy, za którą nie przepadam :)

      Usuń
  5. Język czeski bezustannie wywołuje u mnie uśmiech i poprawia humor. Cytat wspaniały!
    Koleżanki syn wyjechał do Japonii, ożenił się z Japoneczką i już został. Różnie się ludzkie losy układają...

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisarki nie znam i nie pamiętam czy kiedykolwiek widziałam jej jakąś książkę. Może nie patrzyłam zbyt uważnie. Natomiast ja mam teraz fazę na Dolege - Mostowicza. Czytam sobie Pamiętnik pani Hanki i fajnie się bawię. Co mnie uderza w pisarstwie D-M to to jak język tych jego powieści się nie zestarzal.Wcale nie mam wrażenia, że to co czytam,było napisane kilkadziesiąt lat temu.
    Nigdy nie miałam chęci pojechania do Japonii i im jestem starsza mniej mnie bawią wyjazdy zagraniczne. Dla mnie najlepszym wypoczynkiem jest wyjazd nad Brde.Cisza, spokój, przyroda nie tknieta ręką człowieka (tak,są takie miejsca) i to jest to. Bo powiem tak,od pewnego czasu, szum morza mnie nie wycisza, wręcz przeciwnie.Pozdr. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za Chiny nie pamiętam, czy kiedykolwiek miałam do czynienia z Dołęgą-Mostowiczem. Poza ekranizacjami, oczywiście. Za to przypominam sobie, że jedna blogerka była jego wielką admiratorką, i jeszcze Rodziewiczówny. To jeden z tych blogów, co mi się zgubiły przy wymianie twardego dysku :(

      W moim przypadku nawet trudno mówić o chęci takiego wyjazdu (poza żartami o Wielkiej Wygranej, bo to jednak tylko żart - przecież obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wsiądę do samolotu).
      Natomiast interesuje mnie z daleka. I naprawdę bardzo lubię część japońskiej kinematografii (najbardziej filmy Ozu). To jest tak odmienna kultura, że siłą rzeczy intryguje.

      Natomiast co do zagranicznych podróży en général, to Praga pozostaje jedynym możliwym miejscem. Możliwym, bo zawsze chętnie wróciłabym do Wenecji, ale na to nie pozwolą finanse. Natomiast córka namawia jeszcze na Paryż, ona tam nigdy nie była,a chciałaby pochodzić jakimiś śladami... jednak to ten sam problem, co z Wenecją.
      Poza tym - i tak wiadomo, że wszystkiego się w życiu nie zobaczy, więc...

      Co by było, gdyby - gdybym miała możliwość wyjazdu na łono natury, takie, o jakim piszesz - nie wiem :) Bardzo jestem domowa, przywiązana do swojego małego światka, wyciąga mnie z niego tylko chęć zobaczenia czegoś - czy potrafiłabym usiedzieć na leżaku lub na kocu na trawie dwie godziny, to nie wiem.

      Usuń
  7. Moje bodaj pierwsze spotkanie z literaturą japońską to "Głos góry" Y. Kawabaty. Pamiętam,że bylam pod ogromnym wrażeniem, w jak piękny sposób autor przedstawił historię bohatera opowieści. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kliknęłam na LITERATURA JAPOŃSKA w hasztagach u siebie - okazuje się, że to Murakami ciągle, a autora, o którym piszesz, czytałam jedynie "Krainę śniegu".
      Miałam jakieś japońskie książki odłożone na wirtualnej półce w bibliotece, ale ze zmianą twardego dysku też poszły precz. Teraz wreszcie informatycy biblioteczni poszli po rozum do głowy i przypisali tę półkę do konta czytelnika, więc w przyszłości mi takie przykre niespodzianki nie grożą.

      Usuń