sobota, 12 września 2020

Olga Gitkiewicz - Nie zdążę


Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, opowiada bowiem o wykluczeniu komunikacyjnym znacznej części Polaków (i Polek... no co, zażartować nie można?). Ale w bibliotece mieli tylko audiobook.
No, ja i audiobook to dwa różne światy.
Kiedyś na próbę kupiłam, pamiętam, Doktora Faustusa. Niezliczoną ilość razy zabierałam się do niego. I za każdym razem usypiałam.
No, ale - myślę - to było dawno, a tu jeszcze temat taki interesujący, to może lepiej pójdzie?
Niekoniecznie :)


Nie nadaję się i tyle.
Na okładce jest napisane, że 7 godzin.
Mnie wyszło o wiele dłużej, bo słuchałam, po chwili spałam i na drugi dzień musiałam zaczynać rozdział od nowa.
Ale pomijając ten detal - nie umiem się skupić na słuchaniu. Gdy czytam, wzrok jest skupiony na tekście i nic mnie nie rozprasza. Gdy słucham natomiast, błądzi wszędzie, a głównie po półkach z książkami i od razu zaczynam myśleć:
- Gdyby tak tę wysoką przełożyć na lewo, to byłoby bardziej wyrównane.
Wstaję, przekładam.
Następnie dostrzegam, że trzeba oberwać zwiędły liść u fikusa.
Wstaję, obrywam.
Dalej...
No - i tak dalej.

W rezultacie właściwie nic nie wiem z tej książki, poza faktem podstawowym - myślałam do tej pory o wykluczeniu komunikacyjnym w kontekście PKS-u. Tymczasem istnieje jeszcze to drugie. PKP zwane pekapem. Niby wiedziałam, że nie ma już jednolitego tworu o tej nazwie - ale nie zdawałam sobie sprawy z kierunku, w jakim to poszło. Choć przecież w normalnych czasach spędzam godziny na stacji w Dżendżejowie i widzę, że kasa jest czynna w ograniczonym stopniu, że nie ma już dawno żadnych usług (patrz bar), że nawet nie ma w poczekalni zegara! W poczekalni kolejowej!
Tymczasem okazuje się, że w wolnej Polsce zlikwidowano nie tylko PKS-y, ale również w znacznej mierze koleje. Kasowano przystanki i całe linie. Głównie w myśl zasady, że zysk osiąga się tnąc koszty...
Że podzielono firmę na gigantyczną ilość spółek, w rezultacie czego nikt za nic nie jest już odpowiedzialny. Cytowano przykład jakiegoś przejścia podziemnego o długości 350 metrów, które jest podzielone na odcinki należące do CZTERECH różnych spółek.


Cała reszta, o liczbach nawet nie mówiąc, mi umknęła podczas tego "słuchania".
Nie ma rady, jeszcze kiedyś będę musiała Nie zdążę poszukać, w analogowej wersji. Może na Rajskiej będą mieli?
Tymczasem przysięgam sobie, że choćby tam nie wiem, co - za żadne audiobooki się już nie biorę! Ten będzie jedyny w tej kategorii!

[Jaciekręcę! Mają to teraz w mojej osiedlowej bibliotece! Jako normalną książkę! Tyle że kolejka jest :) To nic, to ja za jakiś czas...]

Z biblioteki
"Przeczytałam" 12 września 2002 roku


JESIEŃ 2020
Wspomniałam ostatnio, że sporządziłam listę zadań na jesień. Ja bez takiej listy nie umiałabym chyba funkcjonować. Gdyby mnie los rzucił na jakąś bezludną wyspę, to bym sobie samej pewnie kazała liczyć liście na drzewach albo co, do końca tygodnia te po prawej stronie.
A na liście poprzedniej, wakacyjnej, był taki punkt:
# sprawdzić gramofony w internecie
Chodzi bowiem o to, że porządkując książki dotarłam też do półki ze starymi winylami. I znów mi się zamarzyło, żeby ich posłuchać jeszcze kiedyś. A przed wielu laty stary mój wyprowadzając się podzielił majątek następująco: zabrał wieżę, a mnie zostawił gramofon i kolumny. Ponieważ nie miałam wzmacniacza (patrz: zabrał wieżę), kolumny służyły mi przez długi czas jako podstawki pod paprotki, aż w jakiejś kryzysowej sytuacji je przehandlowałam.
Coraz częściej jednak nachodziła mnie nostalgia winylowa.
No i teraz, gdy przy porządkach pozbywałam się wielu rzeczy, trzeba było podjąć decyzję, co z płytami. W końcu uwolniłyby ładny kawałek miejsca...

Ale nie byłam w stanie. To przecież moja młodość!
Więc postanowiłam dokupić (najlepiej okazyjnie) ten brakujący wzmacniacz, no i również kolumny.
A miejsca na to nie mam W OGÓLE!
Ponieważ w wakacje się za to nie zabrałam, przerzuciłam ten punkt na jesień.
Mało, że przerzuciłam, ale nawet od razu rach-ciach-ciach zrealizowałam!
Najpierw jednak spotkało mnie duże rozczarowanie.
Co tylko weszłam na jakieś forum, to się dowiadywałam od tych audiomaniaków, że mnie nie stać. Sprzęt, na który ewentualnie można by już nie spluwać, kosztuje minimum kilka tysięcy. A te terminy! Te nazwy! Te firmy! Te złote kable! Jak jeden powie, że to dobre, drugi się obśmieje jak norka i powie, że szajs kompletny.
No ale tak czy siak - ja przecież chciałam OKAZYJNIE :)
I jeszcze chciałam wrócić tylko do wspomnień.
Zajrzałam na OLX i znalazłam szajsowy gramofon z głośnikami za stówę. Poprosiłam dziewczynę o wymierzenie sprzętu i potem chodziłam z metrem po całym mieszkaniu. Miejsca nie znalazłam, ale i tak kupiłam :)


Powtarzam - miejsca nie znalazłam: więc stoi na biurku.
I bardzo dobrze, bo jak tylko się zabieram za gotowanie obiadu, zaraz sobie wyciągam którąś płytę i wio do towarzystwa (bo biurko w kuchni).
Ale jaki to powrót do przeszłości!!!
Bo w takim typie gramofon miałam w liceum, nazywał się Artur, a ten Cyryl.
I teraz mój projekcik na jesień jest taki, żeby przesłuchać wszystkie te płyty. Jedna po drugiej, po kolei.
Spodziewam się miliona wspomnień!
Dziś robiłam spaghetti przy akompaniamencie tego:

Nigdy nie miałam żadnych wypasionych płyt, bo i skąd. Nikt z rodziny nie przywoził ich z zagranicy, nikt też nie rzucał kasą na to, żeby je kupić na czarnym rynku. Czasy były trochę inne :) W sklepach można było dostać od czasu do czasu poza Polskimi Nagraniami krążki Miełodii albo Supraphonu. No i takie właśnie mam: trochę klasyki, trochę jazzu i nieco innych. Gdy wyjechałam na studia, otwarły się przede mną właśnie takie możliwości, których w Dżendżejowie nie było. Pamiętam jeszcze podwórko jednej z kamienic w Rynku Głównym, gdzie był sklep z płytami jazzowymi, trzeba było często zaglądać, jak się chciało coś upolować i już mnie tam zaczęli rozpoznawać...
Nie macie pojęcia, jak się cieszę!
Tak, z takiego szajsu :)
I jeszcze - mam nadzieję, że wśród tych płyt jest jedna taka ze szkolnych czasów jeszcze, którą ciągle słyszę gdzieś z tyłu głowy i to wcale nie dlatego, że taka świetna, nie, polski pop... Niewątpliwie się podzielę informacją, jeśli ona tu jest i do niej dotrę.

A teraz się zastanawiam, co zrobić z poprzednim gramofonem. Szkoda mi się zrobiło tak go wystawić przed klatkę... Może też sprzedam na OLX :) Odkurzyłam i czeka w przedpokoju na decyzję.
Miejsce po nim już zostało zagospodarowane. Niestety Cyryl tam nie może iść, bo w przeciwieństwie do niego musi mieć otwartą klapę podczas grania, a półka jest zbyt niska na to. Weszłam teraz przez ten nowy interfejs, a tu opcja dołącz film z komputera. No, zaraz zobaczymy. Nagrałam przy pierwszym odtwarzaniu płyty, na wieczną rzeczy pamiątkę :)
O, poszło :) Ale robię tu enter cały czas, żeby był nowy akapit, a ten się nie pojawia. No mówię, że ten nowy interfejs to jest wszystko, tylko nie intuicyjny... Jednak fakt, ulepszyli, skoro można teraz wstawiać własne filmy, a nie tylko z You Tube.

5 komentarzy:

  1. Wolę książki czytać-i to papierowe. Ale 'przesłuchałem' przynajmmniej kilkadziesiąt książek, szczególnie jadąc samochodem-a nieraz jazda zabierała mi po 2, 3, 4, a nawet i 10 godzin. Wtedy słuchanie książki jest jedyną inteligentną rzeczą, jaką mogę zrobić.

    Ostatnio z powodu COVID-19 musiałem zaprzestać korzystania z 'fitness club' i ćwiczyć w domu, co było niezmiernie nudną rzeczą. Dlatego w czasie ćwiczeń postanowiłem słuchać audiobooks, co okazało się cudownym pomysłem! Już 'przeczytałem' (a raczej mi przeczytano) 11-godzinną książkę, świetna, a dwa dni temu zacząłem słuchać następnej. To są książki 'faktu' (nie fikcja) i może dlatego świetnie się ich słucha. Ale faktycznie, wiele książek wolałbym czytać, niż słuchać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, wiem, że tak właśnie się robi - słucha się audiobooków podczas wykonywania rozmaitych rutynowych czynności. Ale ja do tego stopnia nie mam podzielnej uwagi, że odpada. I w ogóle odpływam myślami w bok bardzo szybko.

      Usuń
  2. Ja słucham, ale mam takie okresy, że jeden audiobook za drugim, a potem przerwa, ale cały czas mam wykupiony abonament na audiotece i dzielę się nim z synem i wnukami. Wazny jest też bardzo lektor, niektórych głosów nie lubię, nie każdy umie czytać, a sa tacy, których słucham niezaleznie od tego, co czytają;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak audioteka :) Ale przypomniało mi się, że dawno nie zaglądałam na Ninatekę, trzeba sprawdzić, co tam słychać :)

      Swoją drogą dziwne, że zapraszają do nagrań osoby, które kiepsko czytają.

      Usuń
    2. To kwestia odbioru, są glosy, które drażnią, ale nie kazdego, ja mam kilku ulubionych lektorow i sporo takich, ktorych nie jestem w stanie sluchac.

      Usuń