sobota, 5 września 2020

Katarzyna Janowska, Grzegorz Jankowicz, Michał Sowiński - Rozmowy o przyszłości


Kolejna z nowości bibliotecznych. Miałam się teraz zająć czym innym, ale ktoś ją sobie po mnie zarezerwował, więc nie będzie możliwości prolongaty. No, ja się nie dziwię, że są chętni do tej lektury - wszyscy się teraz zastanawiamy nad przyszłością, choć głównie tą najbliższą.
Tymczasem byłam pierwszym czytelnikiem.
Niesamowicie czyta się te teksty w chwili, gdy cały świat się zmienił, choć książkę wydano już w tym roku.
Zresztą tak naprawdę nie wiemy, czy się zmienił - albo inaczej: czy się zmieni. Na razie przechodzi jeden z największych kryzysów, ale to wcale nie jest pewnikiem, że od tej pory wszystko będzie inaczej, jak prognozują niektórzy. Jestem kiepskiego zdania o ludzkości i jej wyciąganiu nauki z doświadczeń.

Te rozmowy o przyszłości Planety i Człowieka nie brały pod uwagę pandemii. Głównie skupiały się na kwestiach klimatycznych (wyżywienie ludzkości też od tego zależy), jeśli chodzi o zagrożenia, i medycznych i technologicznych, jeśli mowa o prognozowanym postępie.
Przyznam się, że niektórych rozdziałów właściwie nie rozumiałam i nie dziwiłabym się, gdyby to dotyczyło właśnie technologii, ale rozmowa z Dukajem czyli humanistą mnie rozwaliła, czytałam niektóre akapity i ni w ząb. No, za głupia jestem. Ucieszyłam się, że nigdy mi nie przyszło do głowy czytać książek jego autorstwa, bo bym pewnie nie dała rady.

Ogólnie rzecz biorąc wizja przyszłości nie napawa optymizmem, ale to wiadomo. Dobrze jednak, gdy dostaje się na talerzu konkretne prognozy, które dotyczą naszego horyzontu. Jak na przykład ta, że w przeciągu najbliższych 30 lat (a w teorii mogę przecież założyć, że jest to mój horyzont) nasze nadmorskie tereny będą stale zalewane przez podwyższające się w wyniku ocieplenia morza. Że bardzo realne jest zagrożenie braku energii (mowa tu cały czas o Polsce) - nasze elektrownie są na granicy wydajności, w ostatnich latach trzeba było wyłączać bloki energetyczne z powodu zbyt wysokiej temperatury.

Zastanawiam się, czy nie poprosić o tę książkę pod choinkę. Choćby po to, by po nią sięgnąć za te umowne 30 lat - jeśli dożyję, jeśli dożyjemy - i zobaczyć, co się spełniło, co się udało wyprostować, a co poszło jeszcze gorzej.
Przypominają mi się znów artykuły w prasie sprzed 50 lat :) oczywiście w prasie popularnej, coś, co byłam wówczas w stanie ogarnąć: wizje świata w roku 2000, latające samochody, jedzenie w pigułkach etc. Pewne założenia się zrealizowały przecież. Tylko wtedy prognozy były chyba głównie optymistyczne: świat się rozwija, ludziom będzie się żyło coraz lepiej. Dziś świat kroczy ku przepaści, a jeden z przepytywanych w książce autorów twierdzi wręcz, że już w tę przepaść spada....








Wyd. MANDO Kraków 2020, 262 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 3 września 2020 roku


CIĄG DALSZY SZMERGLA
Dnia pierwszego września roku pamiętnego podpisałam umowę na najbliższe cztery miesiące, która po opłaceniu ZUS-u i podatku pozwoli mi jeszcze uregulować fakturę za prąd i dokonać kilka razy w miesiącu zakupów spożywczych w Lidlu. Zapas chemii gospodarczej na szczęście posiadam, a cała reszta dóbr konsumpcyjnych jest przecież zbędna, prawda? Już się właściwie przez ostatnie pół roku mogłam do tego przyzwyczaić.
Pracować będę trzy razy w tygodniu po 4,5 godziny, nie określono jednak, czy w tym czasie mam wykonać taki sam zakres czynności, jaki przez ostatnie 20 lat wykonywałam w trybie 5 razy po 7 godzin :) Cóż, ich błąd, ja się przecież nie zarżnę :)
Poprzedniego dnia wzięłam udział w konkursie klikania na szybkość, nazywającym się naborem wniosków o bon dla samozatrudnionych. Z wiadomym sukcesem. Moja Derechcja bardzo na ten mój sukces liczyła, chcąc zaoszczędzić na wypłacie dla mnie jeszcze więcej, bardzo mi przykro, że ją tak rozczarowałam. Jak sobie pomyślę, ile nerwów mnie kosztowały na przełomie roku negocjacje w sprawie podwyżki (łącznie z wystosowanym w pewnym momencie żądaniem wskazania mi, komu mam przekazać swoje obowiązki, bo skoro tak, to pier..., nie robię) i jak się cieszyłam, że finalnie udało się wyrwać 4 stówy i że zobaczyłam te pieniądze tylko raz, bo potem wszystko dupło... no, to może wkurzyć.
Ale przecież i tak jestem szczęściarą, że wracam do pracy, prawda?

Z tej radosnej okazji wymachując podpisanym cyrografem zajechałam jeszcze raz do Biedronki, a tam - monstera, w dalszym ciągu za grosze. Potraktowałam to jako ostatni jakikolwiek inny zakup w tym roku i znów wzięłam na kierownicę. Dziwna taka jest, bo nie ma tych dziur charakterystycznych, ale to mi nie przeszkadza.

Ale następnego dnia z tych normalnych, dozwolonych środkami finansowymi zakupów lidlowych przyniosłam krotona :) Bo był jeszcze tańszy i taki ładny, żółciutki. Internet powiedział, że długo taki ładny u mnie raczej nie będzie, bo to wymagająca cholera, ale cieszmy się życiem, póki jest!
Wygląda na to, że z kwiatkami jest jak z książkami - trudno się zatrzymać.
A' propos książek.
Ja wiem, jak to zabrzmi (debilnie? albo może: nieodpowiedzialnie?) w kontekście tego, co powyżej, ale zamówiłam sobie znowu trochę czeszczyzny.
Tłumaczę to sobie tak - przecież we wrześniu i tak żyję jeszcze z oszczędności :) wypłata będzie za miesiąc dopiero i wtedy trzeba się będzie dostosować :)

9 komentarzy:

  1. A ja kupiłam sobie jeden bilet do teatru, na najbliższy wtorek.
    Obecnie mam już cztery bilety. 2 na wrzesień i 2 na październik...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha - jak to mawia Ojczasty: puściłaś się na całe majty! Trochę ryzykowna sprawa z tym październikiem, ale kto wie, może doczekamy...
      Tak sobie myślę, że jedyna rada na takich postrzeleńców jak my, to NA BEZROBOCIE ICH! Odechce się teatrów i czeskich książek!

      A wiesz Ty co, przypomniało mi się - nie twierdzę, że tak jest we wszystkich praskich teatrach, ale spotkałam się OSOBIŚCIE (znaczy brałam udział) z takową formą uprzystępnienia sztuki publiczności, że generalna próba przed premierą przebiega jako normalne przedstawienie, na które sprzedaje się tanie bilety. Z tego, co pamiętam, 70 koron (12 zł). Oczywiście w godzinie południowej, co może nieco zawęża krąg potencjalnych odbiorców, ale poza tym wszystko normalnie. W ten sposób moja przyjaciółka-emerytka jest obeznana ze wszystkimi przedstawieniami :)
      Sala była wyprzedana do ostatniego miejsca.

      Usuń
    2. Co do października- jest ryzyko, jest zabawa;) Ryzyko minimalne w sumie, bo jednak teatry uczciwie zwracają pieniądze za odwołane spektakle.

      W Warszawie czasami widzę na Facebooku jak aktorzy zapraszają na którąś z prób generalnych, tak zupełnie za free;) Ale ja to oczywiście nie mam śmiałości skorzystać:) A tak na marginesie zawsze mnie dziwiło, że tak wbrew nazwom prób generalnych jest kilka (trzy chyba), potem dwie premiery (dla prasy i dla publiczności). Fascynujący świat teatru;)

      Usuń
  2. Moja monstera, jako nówka ze sklepu, też miała pełne liście. Potem się zadomowiła, liście się podziurawiły i teraz jest już wszystko ok. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja teraz patrzę, na podłodze dwie plamy. Przyglądam się - z tego największego liścia skapnęły i szykuje się następna kropla. Ki czort :( Tego nie chcę!

      Usuń
    2. Monstera tak ma - nazywa się to gutacja.

      Usuń
    3. No fajnie, ale nie wiem, co zrobić :( Niszczy podłogę!

      Usuń
  3. Monstera, diffenbachia, anturium, hoja czasem storczyki wydzielają krople soku. Jest to tzw. gutacja. Dzieje się tak, gdy w powietrzu jest duża wilgotność (często przed deszczem) - to tak, jakby rośliny pozbywały się nadmiaru wody.
    Liście monstery pozostają bez charakterystycznych pęknięć, gdy roślinka ma zbyt ciemno (jednocześnie kwiat nie lubi silnego nasłonecznienia)
    Jednym słowem - masz w domu pogodynkę: jeśli płacze, będzie deszcz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki za wyjaśnienie :)
      Które mnie jednakże w kontekście grożącego deszczu zbytnio nie ucieszyło (jutro do pracy). No ale co począć. Dobrze wiedzieć na przyszłość, że nie potrzebuję barometru z przyległościami!

      Usuń