niedziela, 30 listopada 2025

Donald E. Westlake - Jak nevyloupit banku


Długo to czytałam, jakoś mi nie szło, zasugerowałam się tytułem (Jak nie ograbić banku), że znów będzie wesoło, niczym w poprzedniej książce Jak nie ukraść szmaragdu, a tymczasem zbyt rozrywkowo ogólnie nie było, choć momentami owszem. Bohater trafia do więzienia za swoje kanadyjskie żarciki i za to, że jest recesistą. Słownik w ogóle nie mówił, kto by to miał być ten recesista, bo uznaje jedynie recesję gospodarczą i tyle. Aliści AI pomogło:

Recesista je osoba, která provádí recesi, tedy žert, kanadský žertík nebo prank, často s cílem vyvolat v ostatních rozpaky, zmatek nebo nepříjemné pocity
.

Nie pojmę, skąd taka nazwa na kawalarza. Druga sprawa to te kanadyjskie żarciki, o których ciągle w książce mowa. Po polsku chyba nie ma takiego terminu? Wikipedia* czeska wyjaśniła mi w końcu, że kanadský žertík to inaczej prank czyli po naszemu psikus.

*Są tam opisy różnych psikusów, niektóre całkiem ciekawe. Chyba najbardziej mi się podoba ten z Paryża, gdy pewien malarz podarował dozorczyni w swoim domu wielkiego żółwia. Po jakimś czasie podmienił tego żółwia na jeszcze większego, potem jeszcze większego. Trwało to jakiś czas, a dozorczyni chwaliła się wszystkim naokoło, że ma takiego czarodziejskiego żółwia. Wtedy ten malarz zaczął z kolei go podmieniać na coraz mniejsze 😂

Więc Harry, który od najmłodszych lat zabawiał się robieniem ludziom rozmaitych psikusów, raz przegiął (przyszła kryska na Matyska), bo trafiło na panów nieznających się na żartach: pewnego pięknego letniego popołudnia położył manekin kobiety z rozłożonymi nogami na bagażniku chevroleta zaparkowanego na poboczu szosy i poszedł do pobliskiej restauracji, a gdy wrócił po trzech kwadransach, okazało się, że zderzyło się siedemnaście samochodów i doszło do zranienia ponad dwudziestu osób, w tym dwóch członków Kongresu i dwóch niezamężnych młodych dam, które z nimi dzieliły wóz... Kongresmeni mu przysolili 15 lat 🤣

Tak więc Harry ląduje w więzieniu i tam, przypadkowo, dowiaduje się o istnieniu pewnej grupki więźniów, którzy mają do dyspozycji... tunel prowadzący na wolność. Przy czym nie po to, żeby uciec, tylko żeby wychodzić na miasto się zabawić. Harry ma do wyboru albo dać się zabić (skoro się o tym dowiedział) albo przystać do grupy. Oczywiście wybiera to drugie i używa życia po tamtej stronie, a nawet poznaje dziewczynę, z którą zaczyna wiązać poważne plany. Jest jednak haczyk: szef tej grupy ubzdurał sobie, że muszą wspólnie dokonać napadu na bank. Najzabawniejsze są właśnie usiłowania Harry'ego, żeby temu zapobiec, jednocześnie nie zdradzając się przed kumplami, że nie jest żadnym wielkim bandytą, jak oni to sobie myślą.

Początek: 

Koniec: 

Wyd. Knižní klub, Praha 1993, 182 strony

Tytuł oryginalny: Help I Am Being Held Prisoner

Przełożył z angielskiego na czeski: Radoslav Nenadál

Z własnej półki (kupione online 15 października 2025 roku w Ulubionym Antykwariacie za 33 korony minus 20%)

Przeczytałam 30 listopada 2025 roku 



Po przeczytaniu pierwszej lekturki angielskiej sporządziłam listę wszystkich posiadanych w kolejności od najłatwiejszych, żebym w grudniu nie musiała szukać, tylko od razu sięgnąć po kolejną. 


 I co? Nie minęły dwa dni, a do knihobudki ktoś złośliwie podrzucił sześć innych 😂 Cała lista na nic!

 

Ale poza tymi lekturkami tygodniowy urobek prezentuje się nader skromnie, co oczywiście cieszy w obliczu braku miejsca 😉 Za biografię Bułhakowa już bym się brała, ale muszę czytać z bibliotek (bo se ktoś zamówił czyli stoi za mną w kolejce).


Dwie wzięłam na wymianę: te stare moje są z lewej strony, nowe z prawej. Czarny mercedes był bardziej sfatygowany, a Czarne stopy trafiły się w twardej okładce 😍


A jeszcze wracając do kwestii purse, to wczoraj znów było na Duolingo 😂 będzie to chyba jedno z nielicznych słówek, które zapamiętam!


Dzień z życia emerytki w Krakowie

Dzisiejszy mianowicie. Byłby całkiem zwyczajny, z szeregiem rutynowych czynności, gdybym koło południa nie zobaczyła na Śmieciarce roweru do wzięcia. A byłam pierwsza! Najpierw zaklepałam, a potem pytałam córkę, czy chce taki 😁 Chciała, więc zaczynam się z chłopakiem dogadywać co do odbioru. On mówi, że do 18.00, ja myślę sobie, że lepiej po ciemku się gdzieś nie szwendać i może pojechać od razu. Obiad zjemy po moim powrocie.

A było tak, że gdzieś na końcu świata. Jeden tramwaj, drugi tramwaj, pętla, tam autobus - aplikacja mi powiedziała, że mam nim podjechać dwa przystanki, będzie już blisko. Pierwotny plan był, że z pętli pójdę pieszo - i było się słuchać planu. Autobus mnie wywiózł gdziesik, skąd szłam i szłam 3 tysiące kroków, w dodatku po błocku, bo drogę robią i NAPRAWDĘ byłoby lepiej, gdybym poszła piechty prostą drogą. Ale doszłam, rower odebrałam (dobrze, że miałam w domu ptasie mleczko na odwdzięczenie się, a wcześniej były teksty po co to kupujesz; przydało się 😂) i ruszyłam w drogę powrotną. 

Czyli do pętli, tam w tramwaj, jeszcze pusty na szczęście - bo z rowerem to musiałam się wtrynić na to miejsce dla wózków. Ale gdy wysiadłam w mieście i poszłam na inny przystanek - Armagedon. Ludziów jak w długi weekend majowy! Tramwaje zapchane, ani mowy nie ma o tym, żeby wsiąść. Nie mam nic przeciwko pójściu z buta, ale wiecie, sikać się już chce... 


Idę na następny przystanek, idę na kolejny, idę Plantami i cały czas się zastanawiam, czy zdołam dojść, zanim się posikam w majty 😂 Na Kleparzu wypatrywałam czwórki, bo ona ma specjalne miejsca dla rowerów i to bodaj trzy, ale gdzie tam, napchane ludźmi do granic możliwości. W sumie doszłam do Urzędniczej i tam udało się zapakować z rowerem, więc resztę już przejechałam. Telefon mi mówi, że zrobiłam 7 km 😁 Fajnie, zwłaszcza, jak się prowadzi rower... I nie, nie mówcie, że mogłam po prostu na nim jechać! Nie na obcym rowerze, nawet nie wiedząc, czy hamulce działają i w ogóle w zimowym odzieniu! A już chyba ze trzy lata nie jeździłam!

Ale najfajniejsze mnie jeszcze czekało. Dwa przystanki przed zadzwoniłam, że jadę i żeby córka wyszła na pętlę. Na pętli jej nie było, chwilę się porozglądałam, nie nadchodziła, więc poszłam do domu. A tam jej też nie było... Pół godziny!!! Pół godziny na nią czekałam, bowiem nie zabrałam kluczy. To już sobie przysięgłam, że nigdy więcej z domu bez klucza nie wyjdę, nie ma co na kogo liczyć... Pojechałam na koniec świata i z powrotem i się nie posikałam, a przed własnymi drzwiami mi to groziło. Po pół godzinie, kiedy sterczałam przed wejściem do klatki, bo mi się nudziło w środku, usłyszałam (ciemno już było) biegnącą dziołchę. Tyle czasu jej zabrało skumanie, że skoro mnie tam na pętli nie ma, to może się minęłyśmy. 

Dżizas jak mnie wkurza, że ona nie ma telefonu! 

Tak że obiad zjadłyśmy o piątej 😁 a ja potem padłam i stać mnie było jedynie na obejrzenie odcinka serialu zamiast filmu, który był w planie. A potem sobie przypomniałam, że jeszcze muszę napisać post, bo książka jest listopadowa, a toż dzisiaj ostatni dzień miesiąca. Więc właśnie go napisałam i chyba pójdę do łóżka. Rower stoi oparty o regał z książkami, pieczołowicie wyczyszczony przez nią mokrymi chusteczkami. Oczywiście ani ani że on tam będzie miał swoje miejsce, więc jutro musi sobie kupić jakieś zabezpieczenie i dać go gdzieś na schodach przy barierce.

Tyle słowa na niedzielę!