piątek, 28 lutego 2025

Leonid Leonow - Mrs Eugenia Iwanowna

Skoro mamy taki okrągły rok, pomyślałam, że trzeba to uczcić jakąś lekturą sprzed stu lat, prawda. Aliści katalog powiedział mi, że z roku 1925 mam jedynie dwie książki: pierwsza to Kronika Krakowa od 1918 do 1923 (no gdzież będę czytać kronikę!), a druga to 2-tomowe Tajnosti pražské, które nie dość, że są powieścią z 1848 roku, to jeszcze mają w sumie 816 stron - jasna sprawa, że kupiłam to w jakimś zaćmieniu umysłowym (mój permanentny stan ostatnio), a dodatkowo jeszcze dłuuuugo się za to nie zabiorę 🤣 Aha, od razu wyjaśniam, że chodzi mi nie o książki napisane sto lat temu, bo gdzież się będę za tym uganiać, tylko posiadane w wydaniu z 1925 roku.

No więc skoro sto lat temu odpadło, to spróbujmy z rokiem 1935. Katalog mówi zero, nul. Toż samo z rokiem 1945. A więc 1955. O, tu już mamy 57 możliwości.

Z tego najbardziej przystępna wydała mi się Błękitna filiżanka Gajdara 😂 Nie będę przecież czytać Utworów dramatycznych Mickiewicza, na Boga! Ani występujących dalej Pism wybranych Kornela Ujejskiego, tomy 1-2!

Na wszelki wypadek sprawdziłam rok 1965.

Niewiele mniej - 49 sztuk. Rzuca się tu w oczy Korespondencja Erazma z Rotterdamu z Polakami jako dość oczywisty kandydat do wyniesienia (nie na ołtarze). Po raz enty zdumiewam się swoim dobrym niegdyś mniemaniem na własny temat 🤣 Bo że Ojczasty to czytał (z domu przywiozłam), w to nie wątpię, ale ja nie mam takich intelektualnych zapędów.

To jeszcze spróbujmy rok 1975, żeby było chociaż sprzed pół wieku.


Tu już jest z czego wybierać, 105 sztuk. Na początku zresztą kryminał przyniesiony z budki przedwczoraj (data dodania dotyczy wcześniejszej książki, którą wydałam ostatnio na Śmieciarce; nowe nabytki wpisuję w miejscu starych).

Na dzień dobry stanęło na pozycji Mrs Eugenia Iwanowna z roku 1965. Czyli dziś świętujemy 60-lecie polskiego wydania tej krótkiej radzieckiej powieści.

Dziwnej trochę. Tak w ogóle to nabyłam ją niegdyś na allegro, myśląc, że chodzi o takie sowieckie naśmiewanie się z głupich kapitalistów, wypuszczano takie pierdy w czasach dawno minionych, ale w 65 roku to już przecież nie, prędzej za Stalina. Coś w tym stylu mam, ale nie pamiętam tytułu, więc dopiero jak na to natrafię przy odkurzaniu to sobie machnę 😂

Więc w tym wypadku nie o to bynajmniej chodzi. Tytułowa bohaterka swoje w życiu przeszła: ucieczkę z ogarniętej rewolucyjną pożogą Rosji, wielką biedę na Zachodzie i opuszczenie przez męża, rozważanie podjęcia z głodu jedynej "kariery" możliwej młodej kobiecie w jej sytuacji (oprócz rzucenia się do rzeki). Nagle jednak trafia się szczęście w postaci spotkania sławnego archeologa pana Pickeringa, który oferuje jej najpierw pracę w charakterze asystentki, a potem i rękę starego kawalera. Genie, jak nazywa ją nowy mąż, wciąż straszliwie tęskni za opuszczoną ojczyzną i namawia męża, by w ich azjatyckiej podróży zajechać do Gruzji. Któż jednak zostaje im przydzielony jako przewodnik? Tak, oczywiście były mąż, którego miała za nieboszczyka, poległego gdzieś w szeregach Legii Cudzoziemskiej. I tu zaczyna się pojedynek tego osobliwego trójkąta... A wszystko na tle niesamowitej kaukaskiej przyrody, zabytków i obyczajów, naturalnie mocno podlane winem.

 

Początek: 


Koniec:


Wyd. PIW Warszawa 1965, 108 stron

Tytuł oryginalny: Evgenia Ivanovna 

Przełożył: Jerzy Jędrzejewicz

Z własnej półki (kupiona 16 marca 2015 roku, a więc w charakterze bonusu występuje 10. rocznica nabycia)

Przeczytałam 27 lutego 2025 roku

 

Na froncie walki z ręką sytuacja się wyklarowuje. W środę chirurg nakazał natychmiastowe podjęcie fizjoterapii, coby się ręka nie zastała (coś mówił o grożącym w takich wypadkach zespole Sudoku, a przynajmniej tyle kojarzyłam 😂 w rzeczywistości Sudecka). Oczywiście skierowania na NFZ nie dał, bo się czeka pół roku. Prywatnie. Jak długo? 

- Na ile finanse pozwolą.

Gdy wracałyśmy do domu, mówiłam do córki z nadzieją, że się to zamyka w kwocie stówy za sesję. O ja naiwna 😉 Zaraz zaczęłam wydzwaniać w okoliczne miejsca: pierwszy telefon (Balicka) 190 zł; drugi (Bronowicka) 200 zł, trzeci (Zarzecze) 250 zł. Przy czym zasada jest taka, że im krótsza wizyta, tym więcej kosztuje 🤣 Wtedy ojciec mojej córki przypomniał sobie, że syn sąsiadów jest fizjoterapeutą, a córka znalazła go na fejsie wśród znajomych innej sąsiadki. I tadam! Nie tylko, że przyjmuje w przychodni na osiedlu, ale jeszcze za 140 zł. I ma świetne opinie. Ja, co chciałam płacić nie więcej niż stówę, jestem szczęśliwa, że płacę tylko 140 🤣 Córka złapała z nim język, zresztą okazało się, że są na ty. Jest już po dwóch pierwszych sesjach i co prawda łapa boli po tych wszystkich torturach, ale już ją wyprostowała i przyjęła do wiadomości, że z ortezy ma  zrezygnować (jak kazał chirurg - za dwa tygodnie znów rentgen i kontrola). 

Dwie wizyty spowodowały, że przestała się bać tą ręką poruszać; ba! nawet już sobie chodzi a to do biblioteki a to do sklepu 😍 Wreszcie może normalnie założyć kurtkę, a nawet poprosić o jej zapięcie.

Brat napisał, żeby brać faktury, bo wystąpimy o refundację

??? Akurat... no ale biorę.

 

Ale ale. Jeśli znacie książki powstałe lub pierwszy raz wydane sto lat temu, to dawajcie tytuły, może się skuszę!

Apdejt

Na Wiki mają hasło 1925 w literaturze i co prawda na polskiej wersji jest tego tyle, co kot napłakał, ale warto szukać na innych językach. Tak więc wynotowuję sobie:

  • Kaden Bandrowski - Miasto mojej matki
  • Makuszyński - Bezgrzeszne lata
  • Bułhakow - Zapiski młodego lekarza (tylko że ja chyba tego nie mam? to przynajmniej mogę obejrzeć film "Morfina")
  • Proust - Nie ma Albertyny (no ale przecież najpierw musiałabym przeczytać poprzednie tomy)

Nobel - George Bernard Shaw

 

wtorek, 25 lutego 2025

Wadim Frołow - Co i jak...

Zdobycz z budki, a nie jakieś stare moje zapasy. Tego autora mam za to Nieprawdopodobnie bujne życie, ale chyba nie czytałam. Co się nadrobi, oczywiście. Wzięłam się na sposób, wczoraj. Bo przynoszę te różne starocie i gdzieś je wcina, tu upchnę, tam wepchnę... więc zaczęłam obok tytułu wpisywać w katalogu CZ, że do czytania - łatwiej będzie odnaleźć, gdy się będę zastanawiać, co teraz 😉 Praca nad porządkami i katalogiem po chwilowej przerwie wywołanej omamami Ojczastego i złamaną ręką córki została wznowiona. Cel - wszystko odkurzyć i spisać. Środek - codziennie po jednej półce. To się tak wydaje, jedna półka, co to jest. Tymczasem za pierwszym rzędem czai się drugi, a bywa, że i trzeci. 

Nowy stary Frołow po otwarciu okazał się sfatygowanym bidokiem - poprzedni właściciel wyrwał kartkę tytułową i pobazgrał pierwszą stronę. Mało tego, gdy dotarłam do strony 14, okazało się, że nie ma kolejnej kartki. No ładnie, myślę sobie, jak tak dalej pójdzie... ale nie poszło, reszta już była w porządku, a o foty brakujących dwóch stron poprosiłam na FB i zaraz dostałam 😍 Nawet je tu niżej dołączam, gdybym chciała kiedyś wrócić do lektury.

Bo czemu nie. Po to się gromadzi książki: żeby móc w każdej chwili po którąś sięgnąć i żeby móc wrócić do już przeczytanych. Kiedyś bywał też trzeci cel - żeby się pokazać jako inteligentny, kulturalny człowiek 😉 Dziś to już chyba przeszłość... Książki w domu nie są wyznacznikiem ani statusu mieszkańca ani niczego innego. Robiąc te porządki ciągle myślę o tym, jak wiele spośród moich książek stoi od lat i dalej będą stały (chyba że zdecyduję się je wydać). Rozmaite leksykony, encyklopedie, słowniki, atlasy. Kupując je zawsze myślałam, że będzie się z nich korzystać, tymczasem pełnią rolę dekoracyjną, przykre to. Ale wydawało się, że muszą być w domu.

A jeszcze są te (jak ta Biblioteka Narodowa, o której było ostatnio), które w teorii są do czytania, ale pewnie już nigdy po nie nie sięgnę. Jeżeli kiedyś planowałam lekturę Prób Montaigne'a to nie dla szpanu, tylko dlatego, że myślałam, iż trzeba. Był pewien kanon literatury, który trzeba było znać. Ale jestem już na tyle stara, że jedyne, co trzeba, to rezygnować z głupich ambicji 😎

Ale nie o tym, nie o tym. Frołow i jego bohater Sasza, 14-letni chłopak, któremu świat się wali, gdy dowiaduje się, że matka nie jest na przedłużającej się delegacji, tylko zostawiła rodzinę dla innego mężczyzny. I wszyscy o tym wiedzieli, tylko nikt nie powiedział jemu, najbardziej obok ojca zainteresowanemu. Nawet ten ojciec nie zdobył się na szczerą męską rozmowę, wszyscy bali się i unikali tematu. I jak tu ufać dorosłym? Przyspieszone dorastanie, a przy tym jeszcze pierwsza miłość, pierwsze rozczarowanie...

Początek:

Koniec: 

Zaginione strony:



Wyd. Iskry, Warszawa 1974, 234 strony

Seria z kogutem

Tytuł oryginalny: Что к чему

Przełożyła: Zofia Dudzińska

Z własnej półki

Przeczytałam 22 lutego 2025 roku

 

Z hasła pisarza na rosyjskiej Wikipedii dowiedziałam się, że książka została sfilmowana, tyle że pod innym tytułem - Męska rozmowa. Oczywiście katalog powiedział, że mam ten film; trudno, żeby nie, skoro kiedyś mocno kolekcjonowałam radzieckie filmy i mam ich 4,5 tysiąca 🤣 co to znakomitą większość z nich miałam obejrzeć na emeryturze... to prawie jeden obejrzałam, ale co mnie wysiłku kosztowało dostać ten film z głębi szuflady pod łóżkiem (litera M), to już prościej byłoby włączyć YT 😂


 

Zobaczcie tę zasłonę! Pamiętam z rodzinnego domu podobną - znaczy ta z filmu nie wiem, w jakiej była kolorystyce, ale w domu była taka biało-granatowa, do dziś mam ją w oczach. Film jest z 1968 roku i ta nasza zasłona też była w latach 60-tych. A może już 70-tych?


 

Młodzieżowa seria z kogutem była wydawana przez Iskry, mam zaledwie kilka tych książek, wszystkie z drugiej ręki, dość zniszczone. Jeszcze tu brakuje Paukszty, którego ostatnio przyniosłam. Przeglądam, co wyszło w tej serii i widzę, że jeszcze sporo poszukiwań przede mną (w tym parę czeskich) 😁


Wracając jeszcze do problemów ze zniszczonymi książkami - tak to wygląda, gdy w akcję wchodzi wilgoć:


Obawiam się, że gdy obok takich sparszywiałych egzemplarzy stoją dobre, to się zarażą. Czyli należałoby wszystkich się pozbyć . No nie 😢

 

Jutro na rentgen i do kontroli. Tymczasem kolorujemy sobie 😁

 

sobota, 22 lutego 2025

Sayaka Murata - Dziewczyna z konbini

Jakiś wielki wysyp współczesnej literatury japońskiej zauważam. Raz już się na coś skusiłam i nie podobało mi się to wcale (to było Zanim wystygnie kawa), ale wzięłam tę Dziewczynę z konbini, bo zainteresowało mnie to, co przeczytałam na okładce. Ponieważ powieść to nie za gruba 🤣 to mogłam spróbować. One zresztą wszystkie takie są, nie za grube, na to przynajmniej wygląda. 

I w sumie nie żałuję, jest to dość ciekawe, aczkolwiek peany w stylu poetycki język, który skrzy się ekscentrycznym pięknem według The Guardian wydają mi się mocno przesadzone. Gdzie tu był poetycki język??? Może angielskie tłumaczenie lepiej oddawało tę poezję? Albo angielski tłumacz napisał swoją książkę? Przecież język tutaj jest taki właśnie codzienny i zwyczajny, jak praca w konbini i jak życie, do którego dąży nieprzystosowana bohaterka (cierpiąca przy tym na jakąś chorobę, nie wiem, czy to autyzm).





Początek:


Wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019, 141 stron

Tytuł oryginalny: Konbini ningen

Przełożył: Dariusz Latoś

Z biblioteki

Przeczytałam 18 lutego 2025 roku


Wczoraj udzieliłam sobie WYCHODNEGO. Czy wychodne? Jaki tu przypadek powinien być?

Dwie godziny po obiedzie, wyprawa do miasta. Ale przed obiadem jeszcze trochę chodziłam po osiedlu, korzystając ze słońca. W sumie wyszło 14 tys. kroków - 8,9 km. Wracałam padnięta, w końcu się zdążyłam odzwyczaić. Ale z tyłu głowy cały czas miałam czy tam się nic w domu nie dzieje, więc nie, nie wracam już teraz do chodzenia, za bardzo się boję zostawiać same dwie kaleki...


Najnowsze nabytki 

Z budki i z bookcrossingu. Od jakiegoś czasu znoszę takie wydania kryminałów z KAW jak W zaklętym kręgu intymności i nie wiem tak naprawdę, co to za seria i o co kaman. Jeszcze żadnego nie czytałam. Może się okazać, że to szajs jakiś 😁 Raz przyniosłam coś autorstwa Valdemara Baldheada i jako że nie było nazwiska tłumacza drogą dedukcji doszłam do wniosku, że to produkcja Łysiaka 😁


 

Mam straszne zaległości w dokumentowaniu, co wynoszę z własnych zbiorów, więc dziś hurtem wsio. Niektóre wydałam na Śmieciarce, większość wyniosłam do "mojej" budki. No przecież w życiu nie przeczytam Starej baśni 😂 Faulknera się pozbyłam, bo miałam inne wydanie, porządniejsze. A Ossolineum - coś okropnego, w jakim stanie są książki, które stoją na okiennej ścianie, pod parapetem. Jakaś wilgoć czy inna pleśń je ogarnia i w sumie powinnam wszystkie chyba wyrzucić... Za tymi tam Niemcewiczami i staropolskimi mowami akurat płakać nie będę - swoją drogą naprawdę kiedyś myślałam, że to będę czytać, mimo że nie mam nic wspólnego z polonistyką 😂 Podejrzewam, że resztę tej Biblioteki Narodowej też wyniosę, tylko mi Paska i Kitowicza szkoda. A jeszcze bardziej szkoda starych kryminałów z jamnikiem i kluczykiem, bo spora część tam stoi. I cała seria Nike. Nie wiem, co robić - może jest jakiś sposób, może należałoby na ścianę coś dać, ale co? Styropian? Skąd się bierze styropian, w dodatku odpowiednio przycięty do sześciu półek?













czwartek, 20 lutego 2025

Jadwiga Rutkowska - Różnica płci

Wzięłam to z mojej budki - mam wielką fazę na stare, nieznane (lub mało znane) książki z PRL-u - zwłaszcza, jeśli są niegrube 😂 Już nazbierałam tego trochę i gdy się odrobię z bibliotecznymi (stara śpiewka) będę się im poświęcać. Niejedną tu ramotę zobaczycie!

Dzisiejsza to prawdziwa ramota. Wydana w serii Biblioteka satyry (powinnam coś mieć w domu jeszcze z tej serii), więc podchodzi się z przymrużeniem oka, ale jednak... Spojrzenie na mężczyzn i kobiety plus życie rodzinne i towarzyskie generalnie jest właśnie takie, sprzed ponad pół wieku, pełne stereotypów. Być może w 1970 roku było jakieś odkrywcze? Albo chociaż bardziej śmieszne?

Chciałam się czegoś dowiedzieć o autorce, ale nie jedna jest Jadwiga Rutkowska i nie mam siły przekopywać się przez cały internet. Na Lubimy czytać wymieniona tylko jedna pozycja, Kuszenie pana Kowalskiego, też satyra, jak zresztą i z tytułu można wnioskować. Kowalski mistrzem Polski. 

Tak że - przeczytałam i z czystym sumieniem odnoszę z powrotem do knihobudki. Raz przynajmniej nie kusi, żeby zatrzymać 😁

Początek:

Koniec: 

 


Wyd. Czytelnik, Warszawa1970, 138 stron

Ilustrował Władysław Brykczyński

Seria: Biblioteka Satyry

Z knihobudki

Przeczytałam 16 lutego 2025 roku

 

Ortezę na osiedlu na szczęście mieli, ale ta wygodniejsza, rozkładana, to niestety nie na rękę córki, dziecinną taką 😉 musiałyśmy wziąć wsuwaną, przy której trzeba o wiele bardziej uważać.

Córka zadaje sobie pytanie, czy to pomarańczowe od operacji kiedykolwiek zejdzie. Wczoraj byłyśmy na kontroli u Chirurga-Operatora, pokazał nam zdjęcie wykonane po operacji, z tą wstawioną płytką (wolałabym tego nie widzieć) i kazał przyjść za tydzień, wcześniej znów wykonawszy rentgen. Ciekawostka - ponieważ rehabilitacja na NFZ i tak byłaby dopiero za pół roku, nie dał skierowania wcale...

 

Dalej jestem apatyczna i prokrastynuję, co się da. Biedny Ojczasty nie kąpany w sobotę (no bośmy były jeszcze w szpitalu), nie kąpany w niedzielę (bom wycieńczona), nie kąpany w poniedziałek, bo po ortezę, a potem dalej zmęczona... Wczoraj czyli w środę już już planowałam, że odłożę na czwartek, ale nagle  się zerwałam - i całe szczęście, mam wreszcie z głowy 🤣 chyba teraz zmienię Dzień Gospodarczy z soboty na środę właśnie, po co sobie psuć weekend, prawda?

Ale ciągle ciężko mi się zebrać do jakiejkolwiek roboty. Nawet to gotowanie wydaje mi się wielkim upierdlistwem. Gdyby tak?


 

Wyskoczyłam wieczorem do budki i...

Najnowsze nabytki

No nic na to nie poradzę - widzę słownik albo podręcznik albo inszą pomoc lingwistyczną i już w łapska 😂 Szczęśliwam, jak by mi kot itd. Od razu na przykładzie dwóch słów (ratunek i ręka - ciekawe dlaczego) sprawdziłam, że szwedzki i duński prawie identycznie, a fiński to nie wiadomo, z której strony podejść 🤣


Po raz kolejny przekonałam się, że do budki powinnam chodzić i pięć razy dziennie, bo nigdy nie wiadomo, kto tam kiedy i co dołoży. Ostatnio zresztą straszne puchy, u mnie jeszcze tylko pół stosu do wydania z tych Szyszkodarowych czy ze Śmieciarki własnoręcznie ściągniętych w lepszych czasach, więc oszczędzam 😉 Bo Szyszkodar też miał przypadłości szpitalne i coś mi się wydaje, że nie będzie mógł nic dźwigać w najbliższej przyszłości, więc nawet go nie pytam o dostawę.

Insza inszość, że obok tego półstosu (półpancerzy praktycznych) stoją trzy moje, wszystkie zdobyczne, co to część - nie umiem się zdecydować: zatrzymać czy wydać, a część - zostaje (głównie kryminały), ale nie znalazłam jeszcze dla nich miejsca. Bo chwilowo wstrzymałam się z porządkami na półkach, z wiadomych względów. Choć myślę, że już mogłabym do nich wrócić. Tylko tak mi się nic nie chce (jak wspomniałam wyżej). Przyszło to siedzisko z Temu, co ma być zamontowane w przedpokoju - myślicie, że dzwoniłam w sprawie jego montażu? Ha ha. Nawet nie otwarłam pudełka...

Córka mnie namawia, żeby w celu odpoczynku mentalnego zrobić sobie Dzień Brudasa, nigdzie nie wychodzić, nie wyznaczać żadnych celów, polegiwać w łóżku... i dzisiaj mogę tak uczynić, bo zakupy dopiero jutro, zupa dla Ojczastego jest, dla nas jakiś makaron się zrobi... no chyba tak będzie. Coś sobie obejrzę? Ostatnio włączyłam po raz nie wiadomo który Moskwa nie wierzy łzom i obie z przyjemnością patrzyłyśmy. A następnego dnia skusiłyśmy się na nową Bridget Jones - i NIE RADZĘ, szkoda czasu i atłasu! 

Matko, właśnie sobie uświadamiam, że do Pragi zostały już tylko trzy miesiące! Powinnam się zacząć przygotowywać 😁

niedziela, 16 lutego 2025

Inga Iwasiów - Widok z okna w podróży służbowej


Cudownie! Zeżarło mi notkę!

Nosz!   Zażądało uaktualnienia dziś rano, po czym mi donosiło, że ta strona spowalnia Firefoxa i żeby ją wyłączyć, a jak już w końcu napisałam post i kliknęłam opublikuj - to opublikowało bez ostatnio dopisanych zdań. Niech ich...

Nie mam już siły pisać na nowo. Ani głowy. Jestem tak wymęczona tym tygodniem, że ani nie wiem, czy uda mi się kiedykolwiek odpocząć. Powiem tylko tyle, Ingi Iwasiów nie znam jako autorki, zobaczyłam  tę książkę w nowościach i wydała mi się czytable. Co się potwierdziło. Tak że - podobało się. A jednocześnie szczęśliwa jestem, że okazji do podróży służbowych miałam mało, a teraz już ich nie będę mieć w ogóle 😂

 


Początek:

Wyd. Biuro Literackie, Kołobrzeg 2024, 226 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 14 lutego 2025 roku
 

U nas widok z okna w ostatnich dniach był taki:


A reżim dnia następujący:

Najważniejsze, że już jesteśmy w domu i mamy nadzieję, że tak zostanie 😉 Jutro biegusiem po ortezę (i liczę na to, że w sklepie medycznym na osiedlu ją mają, żeby nie musieć w to zimno nigdzie jeździć z córką - mają ją na miejscu założyć), a po południu dzwonić rejestrować się na wizytę kontrolną w poradni.
 

środa, 12 lutego 2025

Maj Sjöwall, Tomas Ross - Žena, která se podobala Gretě Garbo


 Tak lubię te szwedzkie kryminały z dawnych lat i tak lubię czytać po czesku, że NIE WIEM CO 🤣 Tu niżej jest lista pary Sjöwall i Wahlöö - być może mam już wszystkie. Kiedy Wahlöö zmarł, jego partnerka napisała tę powieść z jakimś holenderskim autorem, być może dlatego, że jej akcja rozgrywa się co prawda w Szwecji, ale tytułowa bohaterka (które była podobna do Grety Garbo, nie dajcie się nabrać czeskiemu 😂) jest Holenderką, a do Sztokholmu przylatuje jej szukać ojciec, wspomagany przez byłego dziennikarza, który szuka haków na ministra sprawiedliwości, typa w rodzaju naszego Zera, jeśli chodzi o moralność. Taka ciekawostka 😉

Lewicowe przekonania, zawsze obecne w powieściach Sjöwall i Wahlöö, są i tutaj i postanowiłam, gdy będę czytać kolejne dzieła (bo będę, tak czy siak), zwrócić szczególną uwagę, jak się to u nich rozwijało. Krytyka Szwecji za rządów socjaldemokracji jest w każdym razie bardzo istotną, napędową wręcz częścią tych kryminałów.

Początek:
Koniec:

 

Wyd. Svoboda, Praha 1992, 157 stron

Tytuł oryginalny: Kvinnan som liknade Greta Garbo

Ze szwedzkiego na czeski przełożył: Miloslav Žilina

Z własnej półki

Przeczytałam 11 lutego 2025 roku



Sytuacja się rozwija. Może niekoniecznie w pożądanym kierunku.

W poniedziałek byłyśmy z córką na oddziale u lekarza, który jej zakładał gips (ściągnęłam brata, żeby siedział z Ojczastym). Zlecił kolejny rentgen, nie wygląda dobrze, kość się rozchodzi. W następny poniedziałek znowu ma być rentgen i zdecyduje. 

Tymczasem na dziś miałyśmy termin do poradni (ściągnęłam ojca córki, żeby siedział z Ojczastym) i tam lekarz zlecił kolejny rentgen (czwarty w ciągu 9 dni), po czym oznajmił, że operacja. No, on powiedział zabieg, ale wiadomo, o co chodzi. Płytka, śruby. Jak najszybciej. Ale była już 17.30 i nie było osoby, która ustali konkretny termin. W piątek, w sobotę, w poniedziałek?

Tak więc wisimy teraz w powietrzu, mają zadzwonić - mam nadzieję, że jutro się dowiemy. Tymczasem MUSZĘ pozbyć się Ojczastego na ten czas. I nie mam pojęcia, jak i gdzie. Absolutnie nie można go zostawiać samego w domu, a ja muszę teraz być przy córce, to jest ważniejsze.

Jutro o świcie planuję stanąć w kolejce pod przychodnią, żeby dostać się do rodzinnej i dopytać, czy może go na przykład posłać do psychiatryka na obserwację albo co. Koleżanka z pracy mówiła, że jej babcia też miała omamy/halucynacje, w Kobierzynie zdiagnozowane jako halucynoza organiczna. Dostała tabletki i omamy się skończyły. 

Ojczasty po epizodzie z konklawe i pożarami funkcjonował po staremu, ale w sobotni wieczór znów zaczął mówić do ściany, żeby już tego nie robić, żeby sobie dać spokój etc. Zapodałam mu mocną tabletkę i ponownie spędził calusieńki następny dzień śpiąc, po czym znów jak by nigdy nic. Czyli atak nie był jednorazowy, to się będzie powtarzać i nie znasz dnia ani godziny. Wtedy zjadł kolację, wszystko normalnie, a po 10 minutach już widzi nieistniejące. Miałam na poniedziałek umówioną sąsiadkę, że sobie posiedzi u mnie i tyle, ale po tym epizodzie nie mogłam jej narażać na niespodzianki psychozowe, tym bardziej, że się okazało, iż miała zawał w listopadzie. Dlatego ściągnęłam jednak brata.

Muszą przecież istnieć jakieś procedury na nagłe wypadki?! 

Co gdyby MNIE się teraz coś stało?

Nawiasem mówiąc, potknęłam się przedwczoraj o stos książek na podłodze, które zdjęłam do odkurzania... Poleciałam na lewy bok, tak solidnie. Lewy łokieć, lewa noga. Ja mam jednak jakieś niewiarygodne szczęście, bo nic mi się nie stało. Albo nie mam osteoporozy 😉

 

Apdejt z czwartku

Dzięki stawieniu się pod przychodnią o 6.30 byłam już trzecia w kolejce i dostałam numerek. Jednakże rodzinna co prawda wypisała skierowanie do psychiatryka, ale uprzedziła, że raczej nic się nim nie zwojuje, bo go w szpitalu nie przyjmą, gdy jest w normalnym stanie. A gdy będzie miał atak halucynacji to i skierowanie niepotrzebne, pogotowie go tam zawiezie... Tyle, że kazała dawać dwa razy dziennie tę słabą tabletkę, co może go dodatkowo wyciszy teraz, gdy go zostawię samego.

No bo innej opcji nie ma. Co prawda znalazłam jakiś dom seniora, który przyjmuje na krótkoterminowe pobyty (230 zł za dobę) i pobrałam od lekarki wymagane zaświadczenie o stanie zdrowia, ale ze szpitala zadzwonili - z wiadomością, że operacja jutro i żeby się stawić o 7.00 rano - na tyle późno, że nie miałam już siły na nic, a na pewno nie na wycieczki z Ojczastym. 

Tak więc jutro mam plan wrócić do domu 9.00-10.00, żeby mu dać śniadanie, i pojechać do szpitala z powrotem. Sąsiadka ta od zawału dostała klucz i ma kuknąć, czy nic się nie dzieje. Reszta w rękach Losu.

niedziela, 9 lutego 2025

Michał R. Wiśniewski - Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci

Ja to chyba jednak już wiekowo nie plasuję się w targecie. I nie chodzi o to, że nie będę już mieć dzieci ani córka ich mieć nie będzie, więc temat mnie osobiście nie dotyczy. Rzecz w tym, że ja nie znam połowy słów używanych przez autora 🤣 To są takie słowa z internetu - cóż, być może też niektórzy używają ich w codziennym życiu, w dyskusjach i rozmowach - i pewnie często padają czy to na blogach czy na forach, ale hm, ja czytam raczej takie skupione na zwykłym życiu, więc mnie to omija... Cieszę się, że wiem, kto to jest influencer i co to prank i przy tym pozostańmy 😂

Słowa to jedno (plus kontekst kulturowy, ale skoro Wiśniewski specjalizuje się w kulturze popularnej i cyfrowej, to kudy tam mnie do niego), treść to drugie. Gdy momentami mam wrażenie, że autor przesadza, natychmiast czuję wyrzut sumienia - że skoro tak uważam, to znaczy, że jestem dokładnie taka, jak jego negatywni bohaterowie, że nienawidzę dzieci, że nie mam dla nich żadnego zrozumienia, a przecież ani tak nie myślę ani tak nie czuję, w końcu sama mam dziecko (co o niczym jeszcze nie świadczy, bo dzieci może mieć każdy - no prawie - a być dobrymi rodzicami to już nie wszyscy potrafią). Tylko że kto niby myśli o sobie źle? Wszyscy mamy takie momenty, że ja rozumiem, że dziecko potrzebuje tego czy owego, ale. To słynne ale. To jest tak samo jak z rasizmem: nie mam nic przeciwko czarnym/żółtym/czerwonym, ale.

Dobra, generalnie ciężka lektura, choć (ale) nie mówię, żeby nie czytać. Owszem, warto, żeby sobie zdać sprawę z pewnych zachowań. Jednak nie przyjmowałabym wszystkich opinii Wiśniewskiego za wiążące. Może jednak kiedyś pożyczę jeszcze jego Wszyscy jesteśmy cyborgami

Uwaga dodatkowa: raczej trudno wmówić czytelnikowi, że to reportaż. To są felietony, czasami zbyt odbiegającego od głównego tematu, jakby na siłę doczepione.




Początek:

Wyd. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, 341 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 4 lutego 2025 roku
 

Po dzisiejszej nocy z Ojczastym właśnie odreagowuję i zażywam w związku z tym elektrolity (hm), ale staram się nie myśleć o tym, więc teraz drobiazgi domowe z ostatnich dni.

W dawnych czasach (znaczy w styczniu jeszcze) kupiłam takie składane siedzonko drewniane - straponten jakby - coby je zainstalować w przedpokoju, trzeba myśleć o starości 😁 Dostałam info, że ze względu na ciężar będzie szło drogą lądową. I teraz podziwiam te włajaż włajaż przez Polskę do Niemiec - wcześniej przesyłka tkwiła kilka dni w Kazachstanie - i (mam nadzieję) z powrotem.


 

Muszę też podzielić się innym swoim zdumieniem. Otóż spaskudziłam sobie obie rękawice kuchenne, wyjmując z piekarnika czarną tortownicę. Najwyraźniej specyfik, jakim jest pokryta, nie przewiduje wysokich temperatur ha ha ha.

Nie mogłam odżałować tej mniejszej ecru, bo właśnie taka wygodna jest, nieduża. A tu patrzę w Pepco są małe, w komplecie po dwie.

Cóż jednak czytam na metce? Nie prać, nie czyścić chemicznie, nie suszyć w suszarce bębnowej. Zgłupieli czy co? Może ze względu na te kropeczki silikonowe? Ale przecież skarpetki dziecięce też mają takie!


 

O dziku nic nie słychać, z tym, że nie łażę teraz po osiedlu, to mogę nie wiedzieć. Na wieczną rzeczy pamiątkę daję jeszcze ukradzione z FB zdjęcie ze stycznia. Kruca bomba, jakie to bydlę!



A jako się rzekło, po osiedlu nie łażę, w sprzyjających okolicznościach (gdy Ojczasty śpi, ale na to nie można za bardzo liczyć, bo w jednej chwili śpi, a w drugiej już nie) lecę jedynie do sklepu i zerkam na budkę. Tak że po siedmiu miesiącach musiałam zrezygnować z przebieżek. I bardzo bardzo bardzo mi tego żal.