wtorek, 31 lipca 2018

Antoni Kroh - Sklep potrzeb kulturalnych po remoncie

To było coś!
Od wieków już o tej książce słyszałam, ale nigdy nic konkretnego - znaczy, nie przyszło mi do głowy poszukać, o czym w ogóle rzecz. Tylko, że dobra taka. Aż tu zajrzałam ponownie na Królewską, zobaczyć, czy mają jeszcze coś Tochmana - i wśród nowości (błe) znalazłam Sklep - i to po remoncie.


Po remoncie, bo to nowe wydanie.

Ach, jak mi się ta dziwna książka spodobała!
Dziwna, bo trochę niby wspomnienia z dzieciństwa, trochę historyczne opowieści, trochę esej etnograficzny, już sama nie wiem, co.
Ale całość fascynująca.
Autor jako pętak w wieku szkolnym mieszkał w Bukowinie, wysłany tam przez matkę z powodu astmy. I jak to dzieci, nie tylko świetnie się wgrał w góralskie środowisko (choć twierdzi, że zawsze pozostał obcym i pewnie nie bez racji), nie tylko podłapał góralską gwarę, góralski dowcip, góralską inteligencję (no dobrze, to już musiał wcześniej mieć na stanie), ale też podłapał wielką miłość do gór i górali.
Na szczęście nie była to miłość ceprowska, o której nieraz z cudownym przekąsem i ironią opowiada. Dostrzega wszystkie wady górali i nie boi się o nich mówić.
A ileż fałszywych mitów obala, ile ośmiesza tych naszych dólnych przekonań...

To jest taka książka, że można z niej dziesiątki fragmentów cytować, jeden lepszy od drugiego. Więc otwieram na chybił trafił:
Marysia od Miedziaka miała rozwiązać równanie z dwiema niewiadomymi. Wstała, podniosła głowę i powiedziała hardo: sesnoście. - Jakie szesnaście, skąd szesnaście? - dopytywała się pani Olędzka, dobra i cierpliwa pani. - Ne dy godom wom, sesnoście, coz jesce fcecie? - Chcę, żebyś powiedziała, skąd wzięłaś ten wynik, jak do niego doszłaś. - Ej, pani, telo tam beło tego pluhastwa, nie wiedziałak co robić, tok to sićko wziena, w ciorty dodała i mocie.
Marysia pewnie do dziś nie wie, dlaczego pani Olędzka zaczęła wtedy krzyczeć.


Ale ale. Wiecie, dlaczego mówi się urodziwa kobieta?
Piękna, bo sposobna do rodzenia (szeroka w biodrach). Urodziwa i urodzajna to w dawnych gwarach chłopskich synonimy.

Teraz tak. Sklep potrzeb kulturalnych to się powinno mieć w domu, a nie z biblioteki czytać. Bo jakby tak, co nie daj Boże, zachciało się człowiekowi do Zakopanego, to wystarczy zajrzeć, przypomnieć sobie parę stron i... zostać w domu. Lepiej kochać z daleka, nie kompromitować się, a również tego, co tam teraz się serwuje, nie oglądać na własne oczy.


Początek:
Koniec:

Wyd. MG, bez daty, 460 stron
Z biblioteki na Królewskiej
Przeczytałam 30 lipca 2018 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz