środa, 13 lutego 2013

Michał Bałucki - Byle wyżej

Z przyjemnością zabrałam się za lekturę kolejnej powieści Michała Bałuckiego. Nie są to wyżyny literackie, ale takie sympatyczne ramotki, pisane w tym stylu XIX-wiecznym, który do dziś ma wielu zwolenników. Bardzom kontenta, że nabyłam te Dzieła wybrane Bałuckiego i tak je sobie powolutku przerabiam, zwłaszcza że to Kraków przecież.

Podobizna autora z lat 1870-75 czyli z okresu poprzedzającego powstanie powieści, zamieszczona w tym tomie:

Byle wyżej było po raz pierwszy drukowane w 1875 roku w lwowskim Tygodniu i, jak pisze w posłowiu Aleksander Żyga, stanowiło beletrystyczną realizację pozytywistycznych postulatów Orzeszkowej. Pisarka ta domagała się zreformowania starego systemu cechowego - zamiast długoletniego terminowania u majstrów proponowała inne sposoby kształcenia rzemieślników. Albowiem właśnie o rzemieślnikach i rzemiośle w 2 połowie XIX wieku mowa.

Jest to jedyna w polskiej literaturze powieść poświęcona wyłącznie życiu środowiska rzemieślniczego. Zwłaszcza w Galicji rzemiosło odgrywało wielką rolę - ze względu na słaby rozwój przemysłu. Aż do roku 1859 obowiązywała organizacja cechowa. Młody człowiek zostawał czeladnikiem, terminował u majstra i jeżeli pozbawiony był jakiegokolwiek mająteczku, czeladnikiem zostawał aż do śmierci - do śmierci pracował u majstra i na majstra, nie mógł się wyzwolić i założyć własnego warsztatu. W Krakowie było wówczas ponad 3 tysiące rzemieślników, a przepisy cechowe były skrupulatnie przestrzegane. Po wprowadzeniu nowej, bardziej liberalnej ustawy w 1859 roku - pozwalającej zakładać warsztaty rzemieślnikom z patentem - nastąpił okres walki starego z nowym. Starzy majstrowie nadal uważali takich rzemieślników z patentem, nie wyzwolonych w cechu, za partaczy, nie dość że niszczących odwieczne tradycje to jeszcze rujnujących rynek.

I ta właśnie walka dwóch różnych postaw rzemieślniczych stanowi osnowę powieści Byle wyżej. Są to dzieje dwóch rodzin: majstra szewskiego Tomasza Baryłkiewicza i usiłującego iśc nową drogą, byle dalej, byle wyżej - stolarza Jędrzeja Dylskiego. Baryłkiewicz został świetnie odmalowany jako stary, przywiązany do tradycyjnych wzorów majster (jest zresztą starszym cechu): to mieszanka zacofania, dewocji, zamiłowania do kieliszka i pozostawiania warsztatu na łasce czeladnika, byle zachować stary cechowy porządek. Baryłkiewicz coraz więcej czasu spędza w miodosytniach czy handelkach winnych, a winą za podupadający warsztat, pozbawiony wszak nadzoru pańskiego oka, obarcza - panie tego jak się nazywa - oczywiście tych gagatków partaczy i fuszerów, takich jak Józef Dylski, ku któremu zerka jego córka Teklunia.

Stary Dylski uciekł niegdyś jako 12-letni chłopak z rodzinnego domu ze wsi do Krakowa, opowiedział jakieś bajki o sieroctwie i w końcu dostał się do warsztatu stolarskiego, którego majster, widząc jego spryt i chęci do roboty, przyjął malca na stałego terminatora i zapisał do cechu, choć nie było to proste, bo Dylski nie miał żadnych dokumentów. Po latach nastąpiły wyzwoliny, ale Dylski obraził się, bo nie dostał od cechu stypendium na wyjazd za granicę.

Opuścił gospodę zły i rozdrażniony, zaniedbawszy zwyczajów, przyjętych przy wyzwolinach, jako to: całowania klucza, rozdawania podarków, częstowania etc. A gdy go upominano, że należy dopełnić tych formalności, że cała gospoda czułaby się obrażoną tym zaniedbaniem, odrzekł opryskliwie i z lekceważeniem, że nie myśli zalewać im gardła za to, że został tym, czym mu się dawno już być należało. Takie lekceważące pominięcie zwyczaju uświęconego tradycją usposobiło źle przeciwko nowemu towarzyszowi czeladź całą, szczególnie tych, którzy nie pomijali żadnej sposobności upicia się cudzym kosztem.

A ponieważ Dylski rozżalony opuścił natychmiast warsztat majstra, co sprzeciwiało się ustawie cechowej (zobowiązującej czeladnika do pozostania co najmniej 4 tygodni u majstra, który go wyzwolił) - krok ten popchnął go na nielegalną drogę i od tej pory całe jego życie było walką. Nie chciał poczynić ustępstw, nie chciał dopełnić formalności, nie mógł więc przyjąć się do żadnego warsztatu, włóczył się za granicą, pracując w fabrykach, a wróciwszy do kraju po wsiach szukał zajęcia. Ożenił się z siostrzenicą jakiegoś proboszcza licząc na spadek po nim, ale księżulo przeznaczył majątek na cele dobroczynne, co całkiem pokrzyżowało plany Dylskiego. Dlatego dla swoich dzieci pragnął innej drogi: najstarszego syna Jana kosztem największych wyrzeczeń pchnął na studia prawnicze, by został adwokatem, młodszy Józef studiował medycynę. I właśnie Józef stał się wielkim rozczarowaniem dla ojcowskich nadziei na lepsze życie: postanowił porzucić studia i zostać rzemieślnikiem, kontynuować stolarski fach ojca, którego pracy przyglądał się od dzieciństwa, ale już na nowych zasadach. Chce organizować spółdzielnie rzemieślnicze, wspólnie kupować po niższej cenie materiały, wspólnie sprzedawać gotowe wyroby.

Te pozytywistyczne idee w drugiej części powieści niestety ustępują wątkom sensacyjnym. A to córka Dylskiego zostaje utrzymanką w Wiedniu, a to syn Jan-adwokat dopuszcza się najgorszych postępków, zawsze zgodnych z literą prawa, a to przyglądamy się romansom jego żony i sprytnym sposobikom, jakie wynajduje ona, by pod okiem męża dokonywac spektakularnych zdrad (to zepsucie burżuazji! bowiem Helena była z bankierskiego domu)... trochę to wygląda jak powieść dla kucharek...
Wyjaśnia to sam Bałucki, przedstawiając swoje poglądy na rolę i zadanie powieści:
Powieść nie jest tylko prostą kopią pojedynczych epizodów życia i chybia swego zadania, jeżeli przestaje na malowaniu typów i charakterów, choćby najgenialniej, na zręcznym plątaniu wypadków i rozciekawianiu. Ona powinna wykazywać głębszą, nieśmiertelną prawdę i sprawiedliwość, nurtujące na dnie czynów ludzkich, musi nie tylko mówić: jak?, ale i: dlaczego? Najznakomitsze typy, najsprytniejsza intryga pozostaną tylko bawidełkiem, sztuczką, jeżeli w nich czytelnik nie doczyta się tego, co go nauczyć, podnieść i umoralnić może.
Toteż poprzez sensacyjne losy bohaterów autor chce uczyć czytelnika, chce zaciekawić, by pokazać degrengoladę moralną jednych, a wysokie cnoty drugich.
Ot, taki smrodek dydaktyczny :)

A' propos cnót - najbardziej mnie rozbawiło zdanie z opisu pokoju Tekluni, postaci jak najbardziej pozytywnej:
Obok okna łóżko, starannie posłane i białą pikową kołdrą nakryte, robiło wrażenie niepokalanej dziewiczości; znać było, że to przybytek cnoty cichej.
Przybytek cnoty cichej :) od dziś już nie chodzę do łóżka, tylko do przybytku cnoty cichej :)



Kącik cytatów czyli rozwijamy się
W mieszkaniu Baryłkiewicza była tak zwana lada, to jest skrzynka okuta, gdzie mieściły się fundusze cechu szewckiego, z których dawano zapomogi podupadłym majstrom, wdowom, opłacano szpital i sprawiano pogrzeby. W ladzie zachowane były przywileje cechu i dwa mosiężne pozłacane buzdygany, z którymi majstrowie, starszy i podstarszy, występowali na procesję Bożego Ciała. Drugim sprzętem cechowym był duży stół, przy którym odbywały się narady członków, mały warsztacik szewcki, służący przy wyzwolinach czeladników do krajania skóry na obuwie podług miary danej przez zaprzysięgłych znawców.

Lada cechowa ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie

Źródło zdjęcia

Piękną kolekcję zabytków cechowych posiada w swoich zbiorach Muzeum Historyczne miasta Krakowa. Zawsze je oglądałam z zainteresowaniem, nie zdając sobie do końca sprawy ze wstecznictwa organizacji cechowej i jej feudalnego charakteru :)


Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 1956, 274 strony
Tom IV Pism wybranych Michała Bałuckiego
Z własnej półki (kupione na allegro 31 sierpnia 2012 - 9 tomów za 24,90 zł)
Przeczytałam 12 lutego 2013

15 komentarzy:

  1. "Przybytek cnoty cichej" to przeurocza nazwa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda?
      W ogóle te postaci kobiece u Bałuckiego są takie jednowymiarowe: albo przybytek cnót wszelakich albo od razu puszczalska, co od początku widać, bo ogląda z zainteresowaniem wystawę jubilera :)
      Pamiętam, że w Błyszczących nędzach autor ukarał wręcz śmiercią panienkę, która zaloty fircyka przedłożyła nad umizgi porządnego człowieka :)

      Usuń
    2. To trochę przypomina mi kobiety z książek Kraszewskiego. Albo są to wzory cnót bez nawet jednej najmniejszej wady, albo złe kobiety bez ani jednej zalety.
      O kurcze, nie wiedziałam, że oglądając wystawę jubilera można się narazić na utratę dobrej opinii :-)

      Usuń
    3. No nwiesz: Bóg, honor, Ojczyzna, a nie jakieś błyskotki :)

      Oni tak kobiety chyba postrzegali wskutek wychowania... to mi przypomina historię bogajże Ruskina, który doznał szoku (i nigdy się z niego nie otrząsnął), zobaczywszy nagą kobietę... w rycinach (i rzeźbach) zawsze były gładkie w pachwinie, a tu zonk! kudły jakieś :)

      Usuń
  2. W sumie stwierdzam, że z Twojego posta wyłania się całkiem, całkiem zajmująca lektura. Myślę, że warto byłoby po nią sięgnąć by nawet poczuć ten klimat Galicji. Lada cechowa, którą pokazałaś - majstersztyk sztuki użytkowej.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytam Bałuckiego z przyjemnością, choć i z lekkim przymrużeniem oka. Wystarczy nie stawiać zbyt wysokiej poprzeczki :)

      Usuń
    2. W zasadzie żadnej lekturze takowej nie stawiam, gdyż o wybujały intelektualizm siebie bym nie posądzała, czytam dla przyjemności głównie.)

      Usuń
  3. Maria z Mohrów Kietlińska - Wspomnienia, fr.o kruku Kubie, chowanym w hotelu Pollera przy pl.św Ducha w Krakowie:"W naszym domu i ogrodzie Kuba był prawie codziennym gościem, żadnej nie wyrządzając nam szkody, lecz po drodze przez ul.św.Scholastyki wstępował do pracowni krawieckiej p. Bałuckiego przez niskie okno; chłopcy terminatorzy droczyli się z ptakiem, wtedy Kuba porywał zręcznie co się dało i pomykał szybko ze zdobyczą do naszego ogrodu, gdzie pod pierwszym z brzegu krzakiem winnym zrobił sobie skład przeróżnych drobnostek krawieckich, jako to guzików, sprzączek od kamizelek, itp., po które , to przedmioty przychodził do nas Michałek Bałucki, brzydki, ospowaty i zezowaty student, kolega mojego starszego brata z początkowej szkoły."
    Ulica św. Scholastyki to dziś św.Marka. Przepraszam za taki długi wpis, ale ten Michałek... Poza tym, jeśli nie masz tej książki to polecam, bo w dużej mierze to Kraków jest bohaterem.Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki już brzydki na tym zdjęciu nie jest, wyrósł z tego :)

      Książkę oczywiście mam i będę o niej pisać... kiedyś... i o słynnym kruku :)
      A o ul. Św. Scholastyki jest piękne świadectwo Stanisława Cyrankiewicza, też może kiedyś opowiem.

      Usuń
  4. W nawiązaniu do zbiorów Muzeum Historycznego to nie tak dawno byłam (po raz pierwszy) w Kamienicy Hipolitów, gdzie jest wystawa "Mieszczański dom" - prawie przeniosłam się w czasie.Czułam się tak jakby właściciele tego zasobnego, mieszczańskiego domu na chwilkę wyszli, zostawili swoje rzeczy (robótki ręczne, porzucone na oparciu krzesła szale, samowar gotowy do zrobienia herbaty)i niedługo mieli tu powrócić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej jest tam trafić w czasie Nocy Muzeów (pomijając tłumy) - bowiem wówczas wrażenie się pogłębia: w łóżku w szlafmycy i koszuli nocnej rozpiera się pan domu, babcia w swoim pokoiku robi na drutach, w salonie pani przyjmuje wizytę... aktorzy odgrywają małe scenki :)

      Usuń
  5. O bałuckim nie słyszałam, więc zaczęłam sobie teraz szperać w internecie, cóż on poczynił piórem:) Niezły dorobek!
    Tak w ogóle czytając Twoją recenzję, sięgałam po komórkę, która wibrowała na szafce i... wpadła mi do herbaty co stoi pod szafką. Ma zaledwie dwa miesiące, to już trzecia na której uskuteczniam topienie.

    OdpowiedzUsuń
  6. no nie wiem, zważywszy, że nie działa:))) suszy się:)

    OdpowiedzUsuń