piątek, 21 sierpnia 2020

Halina Snopkiewicz - Drzwi do lasu


Miałam jeszcze te Drzwi do lasu pożyczone z biblioteki, więc zabrałam się za nie, aczkolwiek z dużą dozą niechęci, po katastrofie, jaką byli Paladyni tej samej autorki. I z najgorszymi przeczuciami.
Tymczasem... tymczasem, jak to nieraz bywa, gdy przewidujemy najgorsze, Snopkiewicz mnie mile zaskoczyła. Czytało się to bardzo dobrze (więc szybko), historia wciągnęła i nie była specjalnie udziwniana filozoficznymi rozważaniami... no, do pewnego momentu :)
Jednak autorka miała predylekcję do romansowych historii, jak widać z początku poniżej, sadzi kocopoły o babce bohaterki, no, takie coś może zainteresować jedynie wielbicielki XIX-wiecznych romansideł, ale potem na szczęście przechodzi do właściwej Anny i powieść rusza z kopyta. Jest interesująca przez osadzenie w konkretnym czasie i miejscu: ojciec Anny zarządza tartakiem dziedziczki Molendowskiej w przededniu II wojny światowej, matka ma większe ambicje, a dziewczynka jest właściwie pozostawiona służącej Jadźce i samej sobie. I ten świat widziany oczyma dziecka, świat otaczających ją dorosłych, tak niezrozumiałych, i świat wiejskich dzieci, z którymi też ciężko znaleźć wspólny język, bo zbyt wiele je dzieli, by mogły się naprawdę zaprzyjaźnić - ten świat jest świetnie opisany.
Podobało mi się bardzo - ale jak mówię do pewnego momentu. Dwie trzecie książki to była czysta przyjemność lektury, a końcówka to znów te dylematy, niczym w Paladynach. Rozum mi mówi, że istotnie problem tego rodzaju, czy wyjść za mąż za syna prawdopodobnego zabójcy ojca Anny, to nie w kij dmuchał. Ale wczuć się w to nie mogłam. Sprawę ratowała Jadźka - świetna postać prostej dziewczyny, która też swoje etyczne dylematy musiała rozstrzygać i która w gruncie rzeczy była drugą (jeśli nie pierwszą!) matką dla Anny.

Tak że - w sumie zadowolonam i postanowiłam jeszcze przeczytać ten Piękny statek, który mam w domu. Nie od razu, ale kiedyś.
O okładce NIC litościwie nie powiem.

Początek:
Koniec:

Wyd. Hamal Books, Łódź 1994, 189 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 15 sierpnia 2020 roku


Byłam kilka dni u taty i przy okazji zajrzałam do cystersów obadać sprawę tego tajemniczego zegara słonecznego, o którym czytałam w Był sobie czas niedawno. Zegar zaprojektowany i wykonany przez Przypkowskiego w wirydarzu klasztornym.
Wirydarz przedstawia się tak:
Jak widać, ani śladu zegara.
Ale obok jest furta, więc poszłam ponudzić. I dowiedziałam się, że zegar jak najbardziej był, ale jakieś 15 lat temu go... zatynkowano!
Ponoć była to decyzja wojewódzkiego konserwatora.
No, witki mi opadły.
Do końca może tak nie było lub ten dziadek, który tam na furcie dyżurował, nie znał szczegółów, nie wiem. Wolałabym myśleć, że były poważne przyczyny dla takiego ruchu.
W każdym razie zegar był kiedyś na murze po prawej stronie, obok okna:
Takie siupy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz