czwartek, 28 listopada 2013

Cristoforo Morzenti - Russia e Polonia

Podtytuł: Diario di un viaggio czyli Dziennik podróży.
Zobaczyłam na szafce u swego pryncypała i pożyczyłam, no bo jak to, dziennik podróży po Rosji? Muszę się zapoznać! I jeszcze polskie akcenty!
Tymczasem lektura okazała się nudnawą. Skomplikowana nie była w żadnym razie, autor pisze bardzo prostym językiem i o prostych sprawach. Za to jest postacią bardzo tajemniczą, bo jeśli chodzi o informacje o nim samym to nie puścił pary z ust (no, z pióra). Kompletnie nic o nim nie wiemy, kim jest z zawodu, w jakim jest wieku, skąd wzięła się jego znajomość języka rosyjskiego. Ba, paru innych języków też, co dla Włochów nie jest chlebem powszednim. Podróż wiedzie przez Wiedeń i tam Morzenti służy za tłumacza, potem dowiadujemy się mimochodem, że ktoś tam oprowadza po francusku i znów autor tłumaczy, zdaje się, że i z angielskim jest za pan brat, a więc poliglota. Najbardziej mnie oczywiście ciekawiło, skąd ten rosyjski i przebijająca z całej opowieści miłość do Rosji. A tu GRANDE MISTERO.

Latem 1967 roku grupa 17 osób wyrusza w trzynastodniową podróż lotniczą, która obejmie Wiedeń (3 dni), Kijów, Moskwę, Leningrad (w sumie 7 dni w ZSRR), Warszawę i Kraków (pozostałe 3 dni). Autor miał pełnić funkcję pilota, tłumacza i trzymającego kasę. Od agencji organizującej podróż dostał też zadanie specjalne - załatwić w Moskwie polską wizę dla biorącego udział w wycieczce księdza, któremu polski konsulat w Rzymie takiej wizy odmówił, ponieważ zdjęcie w paszporcie przedstawiało go w stroju "służbowym" (oczywiście pretekst do odmowy był zupełnie inny). Oraz bagaż specjalny - walizeczkę zawierającą... przenośny ołtarz dla księdza. Przy okazji pomyślał sobie, że oto nadarza się świetna okazja trafienia na Sybir :) Wyruszając z Mediolanu Morzenti obiecywał sobie każdego wieczoru notować wydarzenia i wrażenia dnia - tego jednak przyrzeczenia nie udało mu się dotrzymać, zmęczenie i późne chodzenie spać zrobiły swoje, dlatego dopiero po powrocie zabrał się za spisywanie dokładnej relacji, polegając już tylko na pamięci.

Daleko od pretensji do sensacyjności swego reportażu, autor po prostu opisuje dzień po dniu, a nawet godzina po godzinie, swój (niecodzienny w owych czasach) pobyt w Rosji i Polsce. Ożywia go zainteresowanie, a nawet wręcz miłość do Rosji, do rosyjskiego narodu, historii, poetyckiej duszy, naturalnej dobroci, złożonej i głębokiej duszy, mistycyzmu i duchowości. W swoich opisach jest bardzo szczegółowy (jedynie przy zabytkach zazwyczaj zostawia czytelnika z pewnym może nawet niedosytem, nie chcąc robić konkurencji przewodnikom), notuje każdy szczegół, informuje, jak były ubrane przewodniczki w poszczególnych miastach, jak wyglądały pokoje hotelowe (oczywiście cudzoziemców umieszczano w luksusowych przybytkach) czy posiłki w restauracjach. Będąc osobą mocno wierzącą zwraca baczną uwagę na cerkwie, w przeważającej większości zamienione na muzea, udaje mu się dostać do czynnej cerkwi i obserwować ludzi biorących udział w nabożeństwie, zauważa też pewien paradoks: w Polsce, gdzie kościołów nie zamykano, jest mniej ludzi aktywnie uczestniczących w niedzielnej liturgii (czy to prawda? tak rzeczywiście było w latach 60-tych? jego obserwacje są siłą rzeczy mocno okrojone - tu trzeba dodać, że pobyt w obu krajach był zorganizowany przez Inturist i Orbis, program zatem przewidywał pokazanie tego, co oba kraje miały "eksportowego").

Relacja z podróży tak standardowej, a przy tym tak drobiazgowa być może miała swój sens dla włoskiego czytelnika z tamtych lat, prawdopodobnie to była wówczas wielka egzotyka. My widzimy jego notatki innymi oczami, wszystko to jest nam doskonale znane, Morzenti nie odkrywa Ameryki, my tę rzeczywistość przerabialiśmy na własnej skórze (mówię tu oczywiście o swoim pokoleniu). A więc kolejny raz przekonuję się, jak wszystko jest względne :)

Morzenti, aczkolwiek przyjmuje z przymrużeniem oka "rewelacje" propagandowe przewodniczek radzieckich, jest jednak pełen entuzjazmu dla zdobyczy socjalnych komunizmu, ubolewa jedynie nad brakiem wolności, w kółko wraca do kwestii tępienia religii przez państwo. Jednak to, co zrobiło na nim największe-najgorsze wrażenie to wizyta w radzieckim mieszkaniu i to w komunałce :) Tu już nie potrafił wręcz oddać słowami swego przerażenia, mimo że, jak twierdzi, miał nieraz do czynienia z ubogimi rodzinami, pracując w jakiejś organizacji charytatywnej.

Ach, zapomniałabym: panie w Polsce są bardziej eleganckie niż radzieckie, mniej tu się widzi kobiet zakutanych w chustki na głowie :)

Wstęp:

Prawdziwy początek:
i koniec:

Wyd. chyba sumptem własnym autora, bo brak jakichkolwiek danych, wiadomo jedynie, że została wydrukowana w Mediolanie w kwietniu 1969 roku, w drukarni Le Scuole Grafiche Opera Don Calabria; 306 stron
Pożyczone od szefa
Przeczytałam 22 listopada 2013


NAJNOWSZE NABYTKI
Jeszcze się nie uspokoiłam :) to moje dwa nabytki z zeszłego tygodnia.
Na wydawnictwo Muzeum Historycznego trafiłam w antykwariacie na Jabłonowskich i skoro kosztowało o 12 zł mniej niż w Krzysztoforach, w te pędy wzinam.
Jest to zbiór szkiców o tematyce związanej z krakowskimi Żydami, ich dziejami w czasie II wojny światowej, ale również mówiących o ich obecności dzisiaj.

Odebrałam też z allegro monografię budynku mykwy czyli łaźni żydowskiej przy ul. Szerokiej.
Ponoć ma mówić nie tylko o historii samego budynku, ale także o dawnej społeczności żydowskiej i jej obyczajach, to mnie zachęciło.

7 komentarzy:

  1. Za to nie powinnaś być znudzona inną relacją z Rosji, klasyką literatury sowietologicznej czyli "Listami z Rosji" de Custina w wersji skróconej (bo jednak całość jest nudnawa a "wyciąg" zawiera same perełki).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech no mi się tylko napatoczy (bo do tej pory to znajomość jedynie wirtualna)!

      Usuń
    2. To może Ty powinnaś stanąć na jej drodze :-) czyta się bardzo gładko a refleksje z podróży, która miała miejsce 200 lat temu zaskakujące - przynajmniej w zestawieniu z realiami sprzed '89.

      Usuń
    3. Ogólnie wiem, o co biega :) rzecz w tym, że jakoś jej jeszcze nigdy nie szukałam, na wyrost uważając, że to będzie nudziarstwo :) Tymczasem przekonujesz mnie do odwrotnego wręcz zdania na ten temat :) całkiem jak z tym albumem o Collegium Maius - też przekonałeś i jutro lub pojutrze będzie :)

      Usuń
    4. Przy pełnej wersji mogłabyś się faktycznie wynudzić ale Editions Spotkania wydało też wersję skróconą, którą czyta się nieomalże z zapartym tchem - tak ją przynajmniej odbierałem w "tamtych czasach"

      Usuń
  2. Bardzo miło ze strony Morzentiego, że docenił uroki Polek. :) Lubię książki, które pozwalają spojrzeć na nasz kraj oczami cudzoziemca, choć nie są to zwykle wizje radosne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po tych babuszkach zakutanych w chustki to nie było trudne :)

      Usuń