piątek, 27 sierpnia 2021

Maj Sjöwall, Per Wahlöö - Policie pomo pije

 

No to przeczytałam i realizuję plan (że dwie książki po czesku w każdym miesiącu przeczytam) 😀

Jedna z sześciu książek wyszperanych z pudeł po 10 koron w antykwariacie Spálená 53, odkrytym chyba już za pierwszego pobytu w Pradze.

Doprawdy trzeba być mocarnym siłaczem jak ten po lewej, żeby oprzeć się tamtejszym pokusom. Całość składa się z dwóch części: księgarskiej i antykwarycznej, ale obie są ze sobą połączone i płynnie przechodzą jedna w drugą. Tam, gdzie stoi pan w niebieskim, pudła z książkami po 10 koron leżą na podłodze wzdłuż całego korytarza, a w samym antykwariacie jest jeszcze wielki regał w takiej samej cenie, ale tam już nie mam siły przeglądać, to zbyt wiele na mnie 😁

Jeszcze w Pradze machnęłam połowę, co znaczy, że - dobrze się czytało, wziąwszy pod uwagę codzienne wieczorne zmęczenie 😏

Tej szwedzkiej spółki autorskiej czytałam tylko dwie powieści (Człowiek z Saffle i Śmiejący się policjant), coś tam jeszcze po drodze zyskałam, co czeka. A to jest kryminał w oryginale noszący tytuł Polis, polis, potatismos! czyli jakby Policja, policja, purée ziemniaczane, będący po prostu grą słów (chodziło o to, co wykrzyknął pewien malec na widok dwóch policjantów raczących się parówkami na ulicy). Powieść wyszła w Polsce w 2010 roku pod tytułem Morderstwo w Savoyu. Pierwsze szwedzkie wydanie - z 1970.

Maj Sjöwall, Per Wahlöö byli znani ze swych lewicowych poglądów, którym w twórczości dawali jak najbardziej wyraz, krytykując socjaldemokratyczny model państwa. Nie inaczej jest i tutaj. Bohaterem jest jak zwykle Martin Beck z wydziału zabójstw policji w Sztokholmie, a sprawa, którą się zajmuje, to zabójstwo pewnego bardzo bogatego i wpływowego biznesmena. Dużo przy tym gorzkich uwag zarówno na temat samej policji, jak i ogólnie szwedzkiego społeczeństwa, rozwarstwienia ekonomicznego i klasowego, stosunku do imigrantów... Wszystko kręci się wokół pieniądza. Jest to jednocześnie czas ruchu hippisowskiego, czas narkotyków, czas nadziei na coś innego. Ale ta nadzieja istnieje już tylko dla młodych.

Początek:

Koniec:

A teraz - ha ha - niespodzianka! Półka!

Albowiem dokonałam wielkiego, wielkiego wysiłku i WSZYSTKIE książki, które były na podłodze (w ilości 24 sztuk) dostały swoją lokalizację!

Wyd. Odeon, Praha 1987, 250 stron

Tytuł oryginalny: Polis, polis, potatismos!

Przełożył ze szwedzkiego na czeski: František Fröhlich, moim zdaniem bardzo dobrze, choć nie mnie to oceniać... ale gdy wrzuciłam jego nazwisko do googla, okazało się, że był bardzo cenionym tłumaczem z języków skandynawskich i angielskiego, uczył przekładu na uniwersytecie, tłumaczył dla teatru (Ibsena na przykład)

Z własnej półki (kupione 13 sierpnia 2021 roku za 10 koron)

Przeczytałam 26 sierpnia 2021 roku


Ciemno jak wiadomo gdzie, pochmurny dzień będzie widać, więc zdjęcie nieostre, ale musiałam to zdokumentować!

Otóż uwolniłam jedną półkę od kartonowego pudła z rozmaitymi wycinkami oraz część drugiej od stosu czasopism wnętrzarskich.

Żebyście nie myśleli, że ot tak, lekką rączką wyniosłam to do śmietnika... nie będę oszukiwać. Plan jest taki, że czasopisma sobie po jednym przeglądam i odkładam do wyniesienia (więc na razie one tylko zmieniły miejsce pobytu, oczywiście na podłogę, tylko gdzie indziej), a co do pudła... wiem, powtarzam sobie, że skoro do niego nie zaglądałam od nie wiem jak dawna, to mi niepotrzebne... ale jednak zanim wyniosę do papieru, to chcę też przejrzeć, czy nie ma tam czegoś ważnego.

Wszystko to ma związek z moją kolejną lekturą, pożyczyłam mianowicie dwie książki o minimaliźmie. Do grubszego działania przystąpię po przeczytaniu. Ale pierwsze wnioski już mam.

No nic, na razie książki uprzątnięte i do maja przyszłego roku nie powinnam mieć problemu (jeśli wytrzymam bez zakupów w Ulubionym Antykwariacie). Kosztowało to mnóstwo pracy, bo przenosiłam jedne na miejsce drugich - a to oznaczało wpisanie właściwej lokalizacji do katalogu dla każdej pozycji. Poświęciłam na to całe wczorajsze popołudnie i pod koniec już mi było niedobrze od tej roboty, ale zawzięłam się i skończyłam 💪💪💪

Właśnie odkrywam, że książka została sfilmowana, ale chyba nie będę szukać tej ekranizacji, wszystkiego i tak nie obejrzę (minimalizm!)...

Apdejt rwo-kulszowy

No jeszcze nigdy chyba nie byłam tak zaopiekowana u lekarza, jak wczoraj (może raz u endokrynologa). Ale żeby w przychodni?!

Zacznę od tego, że sytuacja już drugi rok jest następująca: odeszła moja rodzinna, coś tam się podziało i w rezultacie w całej przychodni obejmującej kilkunastotysięczne osiedle i przyległości jest jeden lekarz na etacie plus jacyś tam dochodzący. Etatowiec ma full pacjentów, więc nie można się dopisać jako do rodzinnego. Gdy w poniedziałek zapytałam o możliwość wizyty, powiedziano mi, że nie trzeba być do nikogo zapisanym i znaleziono mi wolny termin na piątek.

Pani doktor o wszystko dokładnie wypytała, tu mi się kazała pozginać, tu nachylić, tu nogę podnieść etc. i stwierdziła stan zapalny czegoś tam nerwowych (zapomniałam czego jeszcze przed wyjściem z gabinetu, pewnie z wrażenia) w odcinku kręgosłupa lędźwiowego.  

Czyli niekoniecznie dupalgia, jak mówiła przyjaciółka-stomatolożka, niegdyś pracująca w szpitalu (ponoć takich z rwą tak tam określano 😁).

Następnie omówiłyśmy, jak mam siedzieć w pracy (w domu też, jeśli przed komputerem przy biurku - o, właśnie sobie przypomniałam i znów rozkrzyżowałam nogi).

Następnie dostałam instrukcję, że mam w czasie 10-dniowej kuracji nie prowadzić pojazdów mechanicznych (na pewno nie będę) oraz ostrzeżenie, że mogę być otępiała (i tak jestem).

Żeby nic nie dźwigać i nie wykonywać gwałtownych ruchów.

Że gdyby się coś działo w przyszłym tygodniu, to mam przyjść. A jeśli nie, to potem, po jej urlopie, który ma we wrześniu, pojawić się porozmawiać o przyszłości.

Tak.

Słucham się pani doktor, więc poszłam pod wieczór na ten marsz. I wiecie co - od razu lepiej 😁 Znaczy - od razu lepiej człowiek się czuje, jak jest zdiagnozowany.

Jedyny cień padający na całą sytuację jest taki, że dziś jadę do Dżendżejowa, sprzątać. A tu pani doktor mocno się skrzywiła (było widać nawet pod maseczką) i mówi, żeby po kuracji. Hm.

Córka mówi, że ona taka miła, bo nie Polka. Może i dlatego 😀 Ale przecież funkcjonująca w rzeczywistości polskiej przychodni? Więc da się?

20 komentarzy:

  1. Brawo TY!!! Wykonałaś ogromną robotę! Regał z zawartością wygląda pięknie 😃 Jestem pod wrażeniem i nie pozostaje nic innego jak brać z Ciebie przykład. Małgosiu, ja też tak mam z każdym papierem zadrukowanym, odkładam, chomikuję, czytam ileś razy zanim zdecyduję się na ostateczne rozstanie... 🙂 A i wtedy muszę to zrobić natychmiast, bo jak gdzieś papiery poleżą, to je będę po kawałku wyciągać... tak jak z ciuchami... hi hi 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście jeśli chodzi o minimalizm i pozbywanie się rzeczy, na pierwszym miejscu stawia się ubrania. Myślę, że bardzo słusznie, bo to głównie z ubrań tworzy się bałagan (chyba, że ktoś ma garderobę i miejsce na wszystko).
      Dopiero za tym idą inne rzeczy, w tym oczywiście książki i papiery. W pandemii sporo papierów przejrzałam i wyrzuciłam, ale ciągle jeszcze są inne.
      Chcę jednak przeczytać w całości obie te książki i dopiero zastanowić się, z czego mogę zrezygnować, a co jest na razie dla mnie nieprzekraczalną granicą...

      Usuń
    2. Czyli poważnie podchodzisz do problemu. Ciekawi mnie rezultat, bo ja zapalam się do zrobienia tzw. porządku, ale zawsze mnie coś wytrąci z rytmu i muszę zająć się czymś innym. Przyrzekłam sobie solennie, że po wakacjach już się nie poddam i skończę wszystko, co zaczęłam. Łącznie z oddaniem do biblioteki lokalnej części książek. Wiosną już część zawiozłam, tzn. pozycje, które dostałam, ale nie miałam zamiaru ich czytać, żadnych horrorów, thrillerów nie używam.

      Usuń
    3. Też się nieraz zapalam, po czym wszystko wraca do punktu wyjściowego. I w tym momencie zgadzam się z czytaną książką - każda rzecz musi mieć swoje miejsce, inaczej właśnie powstaje bałagan, odkładamy coś gdzieś "na chwilkę".
      A żeby każda rzecz miała swoje miejsce... no właśnie: w przypadku ograniczonej powierzchni mieszkania należy to miejsce znaleźć - jak? usuwając rzeczy zbędne.
      Jakie to proste, prawda?
      Teraz tylko do dzieła 😂😂😂

      Usuń
  2. Oprocz tego iz remanenty w biblioteczce to fizyczna robota najgosza czescia wydaje mi sie decyzja - co zatrzymac, czego sie pozbyc. Wiem dobrze jak ciezko sie rozstawac z ksiazkami.
    Ja juz nie dokupuje takich do trzymania. Prawde mowiac nadchodzi czas by sie pozbywac tego co niekonieczne by pozniej dzieciom bylo latwiej zlikwidowac nasze wszystko.
    Dawniej moje miasto mialo antykwariaty, dwa albo trzy, oprocz ksiegarni. Pozniej zniknely. Obecnie stare ksiazki, te ktorych ludzie sie pozbywaja ale niekoniecznie biale kruki, kupujemy w sklepach z uzywanymi rzeczami. Kazdy ma dzial ksiazkowy a ich cena to grosze a raczej centy. Czesto zagladam do tych sklepow i kupuje a po przeczytaniu odnosze do nich by ktos inny kupil. Tym sposobem jedna ksiazka przewedruje po wielu czytelnikach i zarabia tez :)
    W domu trzymam te naprawde cenne a kiedys i one wyladuja w uzywanym sklepie.
    Zrobilas ogromna robote przemeblowywujac biblioteczke, gratuluje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie.
      To jest kwestia dogłębnego przemyślenia, do czego potrzebuję tych tysięcy książek. I czy rzeczywiście potrzebuję.
      Na razie z tym, co pisze na ten temat autorka - oczywiście ze swojego doświadczenia - się nie zgadzam, a przynajmniej nie do końca. Ale zobaczymy 😁

      Antykwariaty są już trochę w zaniku, handel przechodzi do internetu na wielką skalę. Właśnie sobie zdałam sprawę, że jednak w Pradze jest tych antykwariatów o wiele więcej. Ale też Czesi są znani ze swego czytelnictwa i z tego, że kupują dużo książek.
      Widzę u nas i po trendach modowych w kwestii urządzania wnętrz, że po prostu - nie ma w nich miejsca na książki. Oczywiście sporo już ludzi przeszło wyłącznie na ebooki. A dużo więcej nie czyta, bo nie ma takiej potrzeby. Kiedyś biblioteczka w domu była tego domu wizytówką - odeszło w przeszłość.

      Kwestia niechcianego spadku to coś jeszcze innego. Ale tym się nie przejmuję, bo córka kiedyś powiedziała na moją sugestię, że pewnie po mojej śmierci pozbędzie się tych wszystkich regałów, iż nic podobnego, bo by było łyso 😂

      Usuń
  3. Ależ wypasiony antykwariat! W Polsce jak mamy jakiś zagnieżdżony gdzieś w piwnicy, z wejściem od podwórka to już jest sukces.

    W kwestii minimalizmu - jeszcze mi się nie zdarzyło, ze żałowałem, że cos trzymam niepotrzebnego w domu, piwnicy czy na strychu. Ale że się pozbyłem czegoś zbyt pochopnie to już wiele razy. A najbardziej starych czasopism, zwłaszcza gdy widzę jakie ceny osiągają teraz na Allegro. Normalnie czuję się wtedy jakbym lekką rączką wyrzucił kilka stów do śmieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze miałem dodać, że podoba mi się okładka tego "Policie pomo pije".

      Usuń
    2. Nooooo... jeśli masz strych czy piwnicę, to proszbardzo, trzymaj sobie rzeczy, ile tylko chcesz 😁 Ktoś to potem po Tobie posprząta 😂
      Ale z tymi czasopismami. To jest kwestia do PRZEMYŚLENIA. Bo - żałujesz straconych pieniędzy bardziej niż straconych czasopism. Zauważ, że masz nie czytane na bieżąco Przekroje, to co tu mówić o czytaniu starych gazet. One by i tak leżały nietknięte...

      Czyli okładka Ci się dalej podoba - bo już w Pradze mówiłeś 😍

      Usuń
    3. Akurat do starych gazet lubię wracać. Grubą stertę "Świat Młodych" wyrzuciłem, bo byłem przekonany, że w każdej chwili i tak będę miał do tych roczników dostęp w czytelni mojej biblioteki.
      Nie przewidziałem, że biblioteka będzie musiała oddać dwa pomieszczenia magazynowe w zamku i pozbędzie się w związku z tym roczników czasopism, które już się nie ukazują, a zajmują najwięcej miejsca.

      Usuń
  4. Wczoraj przed jednym ze sklepów odkryłam książki po 1 zł, ale nic ciekawego nie znalazłam, w dodatku wszystkie bardzo zniszczone.
    Regały prezentują się imponująco, jesteś tytanem pracy normalnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, u nas, jak za darmo lub prawie, to już musi być kompletny chłam, wiadomo 😁

      Usuń
  5. Małgosiu, chciałam zapytać, o dzisiejszą wizytę u lekarza, czy już coś wiadomo? Ilona.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Chcesz mieć porządek w domu? Nie trzymaj w nim więcej niż 30 książek - to jedna z rad Marie Kondo, guru sprzątania i autorki metody KonMarie" - haha, szczerze się zaśmiałam przeczytawszy to zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaaaa, rady Marie Kondo 😁
      Chciałam kiedyś się zastosować w kwestii ubrań. Ale początek akcji miał być taki, że całą zawartość szafy masz wyrzucić na środek pokoju i każdą sztukę z osobna wybadać, czy daje mi radość czy też nie daje radości 😂
      Jakoś się nie zdobyłam...

      Usuń
  7. Trochę tak, jakby był obowiązek bycia minimalistą- a przecież każdy człowiek jest inny i ma inne potrzeby!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, absolutnie nie! Minimalizm jest po pierwsze dla tych, którzy już sobie nie radzą z nadmiarem rzeczy i im to przeszkadza, a po drugie dla tych, którzy ze względów ideolo (nadprodukcja rzeczy na świecie, niezadowolenie z życia skupionego na kupowaniu i posiadaniu).
      Kto nie ma z rzeczami problemu, tego minimalizm nie dotyczy 😁
      Ja mam.

      Usuń
  8. Marsz - to jest to, chodzenie jest naprawdę bardzo dobre, aż dziwne, że tak prosta czynność może tak dobroczynnie wpływać na całokształt człowieka. Co ciekawe - najlepsze jest maszerowanie bez celu, tzn. celu w sensie pożytku innego niż samo iście (od "iść"), bo cel w sensie przestrzennym, np. do tamtego drzewa albo dookoła jeziora czy świata, jest spoko. Niby jak chodzi się po galerii handlowej (br..., ale czasem nie da się uniknąć) to człowiek jest uhetany jak mała norka, licznik pokazuje jakieś obłędne wyniki kroków/kilometrów/pięter, ale organizm wyraźnie mówi, że nie o to mu chodzi z tym chodzeniem. Może z chodzeniem chodzi też o psychikę, żeby się możliwie wyciszyć, skupić?
    Zdrówka!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po galerii handlowej? Brrrrrrrrrrrrrrrr 😁 Właśnie sobie przypomniałam, w związku z nastaniem zimna, że zepsowały mi się kozaki i będę musiały kupić nowe. Ergo - chodzić po sklepach. Matko, już się boję. Ale może coś znajdę w "normalnym" sklepie przy ulicy gdzieś i galeria handlowa zostanie mi oszczędzona?
      Znowu pada. Mimo to pójdę maszerować. Maszerowanie jest mniej satysfakcjonujące od spacerowania, bo nie wolno się zatrzymywać, żeby obejrzeć coś ciekawego 😂 No, ale nie można mieć wszystkiego, prawda?
      I chyba masz rację z psychiką...

      Usuń