sobota, 11 września 2021

Marie Poledňáková - Jak vytrhnout velrybě stoličku

 

Co sobie obiecywałam jeszcze w Pradze? Że zwiększę częstotliwość lektur po czesku, tak? Że będzie już nie jednak książka miesięcznie, ale dwie. No to odrabiam pańszczyznę wrześniową 😁

A tak serio to wcale nie żadna pańszczyzna, bo książka mi się bardzo podobała. Tytuł oznacza Jak wyrwać wielorybowi ząb. Miałam ją już od roku, mam też kontynuację - ale wybrałam ją do czytania akurat teraz, ponieważ coś się w Pradze zgadało z moją Věrą o aktorze, małym chłopcu, który grał głównego bohatera w filmie o tym samym tytule. Że zginął młodo i że ma gdzieś w Nuslich tablicę pamiątkową. Więc teraz chciałam obejrzeć film, no ale skoro mam książkę, to najpierw czytanie.

Jest to historia 8-letniego Vaška, który mieszka z mamą, wierzy w to, że jego tata-alpinista zginął pod lawiną jeszcze przed jego urodzeniem i zawzięcie usiłuje mamie znaleźć nowego męża - bo jego największym pragnieniem jest mieć tatę, choćby zastępczego (zwłaszcza, że jego szkolny kolega ma już trzeciego). Zimą jadą z mamą w Karkonosze i tam Vašek poznaje naczelnika ichniego GOPR-u, z którym wchodzi w znakomitą komitywę. Okazuje się jednak, że i mama skądś go zna...

Początek:

Koniec:

Półka - jak to w przypadku czeszczyzny - raczej Wam nieprzydatna do niczego 😁

 Wyd. Nakladatelství Premiéra, Praha 1991, 154 strony

Z własnej półki (kupione online w pandemii 😏 w Ulubionym Antykwariacie 2 lipca 2020 roku za 10 koron)

Przeczytałam 8 września 2021 roku

Film jest też dostępny aktualnie na You Tube (mówię aktualnie, bo przed chwilą zajrzałam na jakiś stary post z linkiem do YT i tych materiałów już nie było) - no ale po czesku oczywiście. Z tym, że ktoś na Filmwebie napisał, że oglądał to w sieci pod tytułem Jak wyrwać ząb wielorybowi, czyli istnieje po polsku (ma zresztą 280 ocen), pewnie był kiedyś wyświetlany w tv. Film był w Czechosłowacji wielkim hitem, do dziś zresztą przy powtórkach ogląda go liczna publiczność. Mam zamiar o nim napisać szerzej na blogu o czeskim filmie 😏 A książka najprawdopodobniej powstała po nakręceniu i sukcesie filmu (autorka jest jednocześnie reżyserką).

 

A teraz sprawa kursu czeskiego. Wrzesień, zapisy. Przychodzi jak zwykle mail ze szkoły, żeby się określić, czy się zapisujemy - my, starzy kursanci - zanim otworzą zapisy dla reszty. I tu, prąpaństwa, cztery zmiany. Każda z nich, sama w sobie, nie jest niczym strasznym, ale zebrane dohromady dokuczyły mi.

1/ zmiana ceny - rok temu poszła w górę o stówkę, teraz o kolejną (przy czym zdaję sobie sprawę, że to jednak niszowy język, mamy małe grupy etc.), za chwilę wejdzie kolejny podręcznik i ćwiczenia do niego - koszty, koszty, koszty

2/ zmiana nauczyciela (też wiem, że na pewnym poziomie zawsze taka zmiana następuje i jest to normalne)

3/ zmiana godziny, teraz kurs będzie się zaczynał o 17.20, co oznacza, że miałabym kiblować w pracy całą godzinę, bo jechać do domu to już bez sensu - i w dodatku wieźć już rano ze sobą podręcznik, ćwiczenia, zeszyt 

4/ i wreszcie zmiana ze zdalnego na stacjonarny - to chyba najbardziej mi nie odpowiada. I nawet nie, że pandemia, ale stanowczo wolę tę formę, choć ma swoje minusy - zaoszczędza jednak masę czasu i zachodu (z drugiej strony wiem, że wszyscy w mojej grupie jej nie chcieli, bo pracują zdalnie i mają dość siedzenia przed komputerem)

Rozważywszy za i przeciw (przeciw była świadomość, że jeśli teraz przerwę kurs, to być może nigdy już nie wrócę, wiecie, jak to jest; za była myśl, że oszczędzę dwa tysiaki i akurat będę miała na majowy wyjazd do Pragi) - zdecydowałam, że się nie zapisuję.

I wcale nie jest to przyjemne uczucie, zrezygnować w trakcie czegoś, co było taką ważną częścią życia w ostatnich latach 😐 Co mnie też w jakiś sposób określało. 

Naturalnie wmawiam sobie, że będę sama się uczyć, że przerobię ten podręcznik, który jeszcze mamy do końca, że będę szukać w internecie ćwiczeń na gramatykę. 

Tralalala.

Ale też, że będę sobie słownictwo poszerzać przy czytaniu kolejnych książek w oryginale, wpisując całe zdania do zeszytu - i to może się uda. Książka, o której dziś mowa, idealnie się do tego nadaje, więc może zacznę już dziś?

No dobrze, jutro 😂 Najpierw muszę ustalić sama ze sobą, czy kontynuować rytm raz w tygodniu 2 godziny czy raczej pół godziny codziennie.


I takie nowości. 

Tu jeszcze miałam w planie dołożyć linki (sama dla siebie) do dwóch reportaży z czeskich Wiadomości tv, więc niniejszym to czynię, zanim mi ucieknie.

Pierwszy to ten, że do seniorów w domu opieki przychodzi koń. Nie ogranicza się bynajmniej do ogrodu, ale dzielnie wkracza do sali, gdzie seniorzy, ci na chodzie, spędzają wolny czas, a potem jedzie windą na górę, do tych leżących! Ponoć sam dotyk, przytulenie się do końskiego łba, ma dobroczynny wpływ. Chciałabym wiedzieć, co na to nasz Sanepid 😂

Drugi z kolei opowiada o nowinach z francuskich muzeów. Otóż ponoć ludzie nie znają cyfr rzymskich, a nawet w szkołach się ich już nie uczy, więc tabliczki przy obrazach od tej pory będą wyglądały przykładowo Ludwik 15. Ja pierdzielę, do czego zmierza ten świat?

 

A na końcu taka nieprzyjemna sprawa. Któregoś wieczora zapaliłam światło nad tym regałem i odkryłam coś strasznego. Przyjrzyjcie się okładkom.

Co to jest??? Pleśń???

Matko i córko!

Tu muszę wyjaśnić, że te książki stoją naprzeciwko drzwi do łazienki. Moja córka bezustannie zostawia te drzwi szeroko otwarte, żeby się wietrzyło. A nawet, jak by tego było mało, wiesza ręcznik do wyschnięcia na kiju opartym o książki (no, taka konstrukcja, możliwa dzięki temu, że nad samym wejściem do łazienki jest otwarty pawlacz). Walczę z nią o to od dawna, tyle, że ze względów raczej estetycznych 😏 Tymczasem tu chodzi głównie o wilgoć chyba! Aha, muszę dodać, że mieszkanie jest na parterze 10-piętrowego bloku i ogólnie jest tu chłodno. A teraz, jak były ciągle deszcze i zimno, to już w ogóle nie mówmy...

Dzisiejszy poranek spędziłam więc pracowicie z rolką papieru toaletowego w oknie, odczyszczając książki. Chodziło o dwie półki tylko, takie oprawione w płótno czy coś podobnego, ale już mi było niedobrze od tej monotonnej pracy.

Nie mogę się doczekać, kiedy zaczną grzać. Nawet pomyślałam, żeby włączyć piekarnik, tyle, że nie mam pomysłu, co by tu z piekarnika na obiad w obliczu dodatkowej katastrofy zaopatrzeniowej - zamknęli nam na tydzień Lidla (modernizacja, nie chcę myśleć, co to będzie po otwarciu, wszystko pewnie do góry nogami, człowiek się nie odnajdzie)...

16 komentarzy:

  1. I okna masz plastikowe w mieszkaniu? Może trzeba sprawdzić wentylacje, czy nie pozasłaniana i intensywniej wietrzy?
    U mnie na szczęście jest okienko w łazience, szczelnie zamykam je dopiero zimą, przy większych mrozach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że plastikowe. Mega szczelne 🙄
      Kratki wentylacyjne są regularnie sprawdzane przez spółdzielnię, więc gdybym nawet chciała, nic nie pokombinuję (chyba, że bawiłabym się w ciuciubabkę z kominiarzami). To pewnie wina okien, faktycznie. W czasach, gdy je kupowałam (a było to na pewno ponad 20 lat temu) nikt jakoś nie proponował takich ze specjalnymi wywietrznikami. Widuję czasem ogłoszenia, że niby robią w starych oknach, ale nie wiem, jakoś nie mam zaufania...
      A Ty jesteś jak ci tam na Syberii 🤣

      Usuń
    2. Aż tak to nie, ale nie przeszkadza mi niższa temperatura w domu i trochę się niepokoje, że sezon grzewczy mógłby się zacząć już teraz.

      Usuń
    3. W sensie, że u Was nie ma możliwości regulacji, tak?

      Usuń
    4. Jest w dość ograniczonym zakresie. Te pokrętło do regulacji grzania to się najlepiej sprawdza, gdy jest zakręcone, albo odkręcone na maksa :)

      Usuń
    5. Wybór jednak pozostawia 🤣🤣🤣

      Usuń
  2. Jejku, współczuję pleśni. A może Ty tak naprawdę to w Japonii mieszkasz? ;-) Książki mi co prawda nigdy nie spleśniały, ale np. w łazience jak odpuściłam sobie sprzątanie to potrafiła się pojawić tu i tam.
    Obejrzałam reportaż o koniu. Nic nie zrozumiałam (czeski niby podobny do polskiego...), ale to świetna sprawa i widać, że sprawiał radość seniorom. I do windy się zmieścił :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Japonię mi to nie wygląda 😂 ale wilgoć w mieszkaniu ostatnimi czasy jest... W łazience na fugach pod prysznicem też muszę często szorować, bo pojawiają się takie czarne plamki - to chyba grzyb? Ale w łazience to normalniejsze. Zwłaszcza, że kaloryfer nie grzeje. A ja przegapiłam: bo dzwoniłam kiedyś do spółdzielni w tej sprawie i powiedziano mi, że mogą kogoś przysłać, ale po sezonie grzewczym, jak spuszczą wodę z rur. I jak było po sezonie, to o tym zapomniałam, a teraz już się znów nie da, bo lada moment napełnią rury gorącą wodą 😐

      Słowacki jest bardziej podobny do polskiego niż czeski, wszyscy to mówią. Ja już dziś nie potrafię tego ocenić, bo jednak znając czeski rozumiem o wiele więcej 😀

      Usuń
  3. Ja rowniez mysle ze z wszelkick roznych form nauki jezyka najlepsze, najbardziej produktywne sa kursy - nie mowiac ze dobrym dopingiem jest to ze zaplacone wiec nalezy pilnie uczeszczac. Nauczyciel skoryguje, wyjasni, pokieruje, da uwagi ktore sa Ci przydatne a na dyskach czy w ksiazkach ich nie ma.
    Tak - wilgotne powietrze jest najwiekszym wrogiem papieru. Zbytnie wysuszenie tez wiec nalezy uwazac by nie przesadzic. Niestey mieszkania sa jakie sa i trudno dac ksiazkom idealne warunki jakie daja muzea czy biblioteki. Te plamki w lazience to plesn - i niestety z winy braku wentylacji bo wywietrzniki w drzwiach sa niewystarczajace.
    Na moim blogu dalam Ci pewne informacje o suszarkach zapominajac dac najwazniejsza - ze suszarki wymagaja wentylatora w postaci przebicia na zewnatrz budynku. U nas buduja tak ze czy dom prywatny czy apartamentowy kazda pralnia ma je od razu. Gdybys wiec na serio zainteresowala sie moja sugestia zwroc na to uwage i wypytaj sie w sklepie o ta wentylacje a administracji mieszkania czy moglabys przebic taki kanal na zewnatrz. Ta wentylacja moze byc problemem robiacym caly zamiar niemozliwym.
    U nas popularne sa psy wizytujace szpitale - slysze tez o kotach i innych malych zwierzetach ale o koniu nigdy nie slyszalam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do kursów - jasne. Pamiętam dobrze początki mojego czeskiego, gdy wyobrażałam sobie, że się sama nauczę. Można, ale potrzeba dużo samozaparcia i samodyscypliny... Oczywiście teraz jest już inna sytuacja, bo to nie są początki...

      Serpentyno, u nas co do suszarek nie ma najwyraźniej takich przepisów, bo w tym wątku, który czytałam na FB, dziewczyny pokazywały zdjęcia i suszarki stoją u ich dosłownie WSZĘDZIE - nawet w tzw. salonie (uch, jak nie lubię tego słowa w odniesieniu do XXI wieku). Bo okazuje się, że są dwa rodzaje: podłączane do instalacji wentylacyjnej oraz takie, które mają tylko pojemnik na wodę (do samodzielnego opróżniania). Tych nie podłączasz do niczego, możesz wsadzić do szafy czy gdziekolwiek chcesz. I o takiej myślałam - ale i tak nie ma miejsca 😐 Myślę, że jeśli wreszcie, kiedykolwiek, zdecyduję się na remont kuchni, to wtedy na pewno gdzieś ją upchnę. Ale chciałabym tę suszarkę już...

      Usuń
  4. To za granicą, operując językiem czeskim, czujesz się jak u siebie w domu? Piękne- uczyć się obcego języka dla przyjemności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie do końca - ale jednak zawsze się dogadam... a odkąd oglądam codziennie ichni dziennik, to myślę, że na coraz więcej tematów mogę podyskutować 😁
      Myślę, że zawsze uczyłam się obcych języków dla przyjemności. Bo nawet ten rosyjski w szkole nie był dla mnie żadną udręką.

      Usuń
  5. Wspomniany tytuł skojarzył mi się z innym - na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa?
    Wygląda jak pleśń, w dodatku te okładki to tez chyba plastik, mam podobne.
    Z piekarnika może być zapiekanka lub tarta:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rezultacie piekarnika nie użyłam, ale córka mówi, że ponoć od jutra znowu będzie padać, to może w tygodniu coś się wykombinuje. Dziś ani na tartę ani na zapiekankę nie było w domu składników. Ten przeklęty zamknięty Lidl 😂 Byłam nawet podczas marszu zajrzeć przez szpary w ogrodzeniu - wszystko jeszcze w proszku.

      Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa - musiałam sobie wygooglać 😁 no tak, komiks, skąd miałam znać 🤣

      Usuń
  6. Dasz radę i bez kursu, również dlatego, że czeskiego uczysz się dla przyjemności. Zresztą Ty, znasz już język. Czytasz, mówisz, piszesz, więc czego chcieć więcej.I będziesz to robić cały czas, tyle że w domu i sama.
    A w maju nagadasz się po czesku do upojenia.��.

    Ja dziś byłam na grzybach i nigdy więcej. Nie dość że grzybów nie widzę, to jeszcze boję się zgubić w lesie. Jedyne co rzucało mi się w oczy,to małe, czerwone. I nie były to muchomory, tylko borówki. Zebrałam i mam. Bardzo lubię smażone z jabłkami lub gruszkami.Zebralam tego 3 szklanki, więc absolutnie się nie napracuje.

    Tak sobie myślę,czy w Waszym bloku nie ma suszarni? Bo w moim wiem że była. I pamiętam, że suszyło się w niej bardzo dobrze.Duża, widna i pachnącą. Klucz był u pana Gospodarza Domu i nigdy nie było problemu z suszeniem prania, szczególnie zimą (balkon odpadał).
    A Ty pleśni się nie poddawaj. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje słowa to miód na moje serce 😊 Mam nadzieję, że rzeczywiście będę szła z tym czeskim ciągle do przodu.

      Ubawiłam się z Twoimi grzybami! Ja ostatni raz byłam w dzieciństwie. Chodziliśmy na maślaki do Miąsowy, o ile dobrze pamiętam. Ojczasty był wielki fan zbierania maślaków, a mama potem robiła oprócz słoików na później - pyszny sosik do ziemniaków. Sama teraz nigdy bym nie poszła - raz, że też bym się bała zgubić, dwa, że kompletnie na grzybach się nie znam.
      Na 2. piętrze miałam sąsiadów, ci byli absolutnie zakręceni na punkcie grzybów i co roku jeździli gdzieś w kieleckie, niedaleko Dżendżejowa chyba nawet, na tydzień czy dwa łowów. A teraz to samo opowiada jeden z naszych panów z ochrony, że koło Dżendżejowa zbierają.
      A smaku takich smażonych borówek właściwie nie znam...

      Co do suszarni. Teoretycznie jest, tylko wykorzystywana bardziej jako graciarnia. Sama tam kilka lat temu trzymałam rower. Tyle że - nie ma u nas pana Anioła, klucz był właśnie u tych sąsiadów z 2. piętra, a ci "wzięli i umarli"... teraz nie mam pojęcia, kto ma. Ale gorsza sprawa jest, że piwnice u nas nie za ciekawe. Trudno powiedzieć, żeby pachnące. Mało tego - tak ze dwa razy w roku po większych opadach wybija tam studzienka, o czym się dowiaduję, gdy wychodzę na klatkę z mieszkania - oj, wtedy dopiero zapaszek... Mało zachęcające to wszystko do korzystania z piwnicy.

      Usuń