piątek, 22 października 2021

Katarzyna Kobylarczyk - Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy

 

Bardzo pozytywnie. Czytałam i miałam wielką ochotę ruszyć na penetrację nowohuckich zakątków. Inna sprawa, że dzisiejsza Nowa Huta to już kompletnie inne miasto. Miałam też ochotę odwiedzić przyszywaną ciocię (przyjaciółkę mamy, była jakoś powiązana z Dżendżejowem, mama wspominała, że miała jakieś straszne przeboje z tamtejszą teściową bodaj), która tam mieszka i trochę ją podpytać o dawne czasy. Wiem o niej tylko tyle, że pracowała w sklepie, a nieżyjący już wujek to nawet nie wiem, czym się zajmował... Nie mieli dzieci, dziś ciocią (koło dziewięćdziesiątki) opiekuje się jakaś siostrzenica z mężem, przepisała na nich mieszkanie. Bywałam u nich czasami w studenckich czasach, ale nie przepadałam za tym, bo wujek był trochę erotoman (a przynajmniej ja tak to wtedy widziałam). Potem już odwiedziny były coraz rzadsze, czasem telefon. A teraz w pandemii przecież nie odwiedzę jej w domu, nie chcę narażać - choć za tydzień ma urodziny.

Moje związki z Nową Hutą to jeszcze prawie dwa lata wynajmowanego mieszkania na os. Kalinowym. To miejsce zawsze miało bardzo złą opinię, która chyba przetrwała do dziś. Choć ogólnie NH zmienia się i pokutujące przeświadczenie, że to zakazana dzielnica to jedynie dawny stereotyp. Wtedy w każdym razie, w drugiej połowie lat 80-tych, najważniejszy dla nas był Kraków, tam się pracowało, tam się jeździło do kina, a w Hucie to chyba tylko wpadało się do Empiku i do księgarni przy pl. Centralnym. Nie bawiłam się w zwiedzanie, nigdy też nie poznaliśmy się tam z nikim, choćby z sąsiadami. Może i dlatego, że traktowaliśmy to mieszkanie jako przejściowe.

Katarzynę Kobylarczyk już czytałam, m.in. Baśnie z bloku cudów czyli też reportaże nowohuckie. Tutaj bohaterkami są kobiety, ale mam wrażenie, że część z tych tekstów znam? I trochę mnie to męczy, bo nigdzie nie jest napisane, że były gdzieś wcześniej drukowane. Szkoda, że te Baśnie... były z biblioteki i nie mogę sprawdzić. Tak potwierdza się po raz enty prawda, że książki trzeba mieć własne, w domu, pod ręką!

Historie nowohucianek fascynujące, jak całe to powstawanie miasta od podstaw, ta wielka budowa, w której uczestniczyły kobiety, najczęściej uciekające po prostu ze wsi od koszmarnego życia - do kolejnego koszmaru, bo te pierwsze lata to nie był miód... to nigdy nie był miód... dziś nie potrafimy sobie nawet wyobrazić takich warunków.   

Początek:

Koniec:

Wyd. MANDO, Kraków 2020, 272 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 19 października 2021 roku

 

SRAM NA INNYCH - łup wczorajszy.

 

Dzisiaj w pracy cudownie, bo byłam tylko ja i Derechcja, niechętna do jakiegokolwiek działania, za to chętna do zamknięcia biznesu o 13.00 - co też nastąpiło. Ale najpierw, ledwo przyszłam, chciałam sobie zapodać jakąś przyjemną, nicnieznaczącą mjuzik, skoro nikomu nie przeszkadzam. O, atmosfera, relaks...

Aż tu nagle - jakże subtelnie dobrana reklama 😂😂😂


Wracając z chodzenia zaszłyśmy onegdaj (pluralis, bo czasem córka łaskawie mi towarzyszy) przepatrzeć półkę w Jordanówce. Pełna dziecięcych i młodzieżówek. Wzięłyśmy pięć sztuk, ale tak: Koziołek do porównania z moimi pojedynczymi zeszytami i podjęcia decyzji, które wynieść z powrotem; Kern do sprawdzenia, czy nie mamy identycznego; Musierowicz etiam; Akademia pana Kleksa do przypomnienia; i chyba tylko ta Jurgielewiczowa do zostawienia w domu. 


A teraz dochodzę do DYLEMATÓW KUCHENNYCH. 

Najpierw o naszej nowej świeckiej tradycji - przy obiedzie oglądamy filmiki na YT. Konkretnie i aktualnie to taki profil Świat Gosi, jednej wariatki (pozytywnej) ze Szkocji, a ja się tak wciągnęłam, że nawet zaczynam w domu mówić tak jak bohaterka. No co, Gosia to Gosia... I oglądamy je w ten sposób, że siedzimy przy stole, a laptop stoi na biurku, powiedzmy jakieś dwa metry od nas. Czyli mały taki dość ten obraz. W związku z tym wpadłam na pomysł wydania piniendzy - coby kupić telewizor taki większy i powiesić go w rogu pod sufitem naprzeciwko stołu (bo tylko tam jest miejsce). Że na nim będziemy te filmiki oglądać i będzie bardziej luksusowo, że takie duże. 

Córka od razu mówi, że to bez sensu i niepotrzebne. Ja argumentuję, że można i coś innego przy innych okazjach tam oglądać, że się może przydać. 

Kolega z pracy natychmiast wyjechał z tezą, że to niezdrowo patrzeć na coś z głową zadartą, że się tworzą jakieś chrząstki czy co (kto by zrozumiał i zapamiętał) i że nie. No sorry, 20 minut dziennie i chrząstki? Zresztą patrzył pod sufitem w robocie, a to przecież w kamienicy, u nas nisko, jak to w bloku, moim zdaniem wcale głowy nie trzeba zadzierać z pewnej odległości...

No i teraz nie wiem, wszyscy przeciwko mnie.

A tu jeszcze kolejna sprawa. Z okazji imienin do mnie dotarło, że mam marzenie/pragnienie (w sumie do tej pory nie wiedziałam). Że chciałabym nową kuchnię. Moja ma ponad 30 lat 😕 O tej kuchni się mówi od jakiegoś czasu, ale zaczyna mi się zdawać, że nie ma na co czekać. Zwłaszcza, że upchnęłabym w niej tę suszarkę na pranie, co to bardzo ją chcę mieć. 

Oj, ale to straszne: i koszt i burdel w domu i nie wiadomo, ile trwa taka wymiana? Najgorsze jest jednak to, że NIE MAM POJĘCIA, JAK BY TA KUCHNIA MIAŁA WYGLĄDAĆ. Ba! Nawet sobie myślę, że skoro już nowa kuchnia, to i nowa reszta (biurko, regały), bo to w jednym pomieszczeniu. Te stare, zapyziałe, dawno pożółkłe wyglądałyby okropnie.

Matko, toż to będą miliony!

A gdybym się uparła przy tym telewizorze, to należałoby jakoś go włączyć w zabudowę, a nie dawać teraz gdzieś pod sufit...

Co robić, jak żyć. Nie znaju.   


31 komentarzy:

  1. Wszystko zaczyna się od marzeń...

    OdpowiedzUsuń
  2. Telewizor w kuchni mam, przydatny w czasie nudnych czynności i przy porannej kawie z opcją wiadomości zamiast gazety.
    Nowa kuchnia tez mi się marzy, ale może tylko fronty zmienię?
    W każdym razie masz cel i jest o czym rozmyślać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to akurat frontom nic nie dolega, ale reszta do wymiany, a przede wszystkim chciałabym wygodniej - teraz na przykład gdzieś w głębi szafek zawsze ukrywają się słoiki i konserwy, a przecież są te słupki wysuwane... i pewnie milion innych udogodnień.

      Usuń
    2. Te miliony udogodnień kosztują tez miliony. Pani w sklepie pokazała mi super szufladę, ta jedna szuflada kosztowała tysiączek... a gdzie reszta?

      Usuń
    3. No toś mnie pocieszyła... Bo nawet się nie rozglądałam za cenami - tak sobie jakoś w tej głowinie wykombinowałam, że będzie ze 20 tys. i tego się trzymałam 🤣🤣🤣
      Ranyńciu, zaczynam wątpić w realizację tego marzenia... albo może powinnam intensywniej oszczędzać?
      Dobra, na początek zapominam o telewizorze w kuchni 😂😂😂

      Usuń
  3. "....a w Hucie to chyba tylko wpadało się do Empiku i do księgarni przy pl. Centralnym..."
    Pewnie gdyby to był Związek Radziecki, to również musowo trzeba byłoby odwiedzić pomnik Lenina i złożyć pod nim kwiaty!

    Pamiętasz film "Miś" Barei? Główny bohater, Ochódzki, miał się pierwotnie nazywać "Nowohudzki" (czy też "Nowochudzki"), ale cenzura nie pozwoliła.

    Książki o kobietach z Nowej Huty nie czytałem, ale z przyjemnością przeczytałbym ją, niezmiernie interesują mnie takie historie. Przy okazji przeczytałem więcej informacji na Internecie o Zofii Włodek, "pierwszej murarce Nowej Huty".

    Na szczęście w Polsce zatrudnianie kobiet przy tego rodzaju pracach nie było tak nagminne, jak u naszego wschodniego sąsiada, niemniej jednak do dzisiaj pamiętam (a było to prawie 50 lat temu), jak asfaltowano koło mnie ulicę: samochód wylewał gorący asfalt, a kilku robotników rozprowadzało go i wyrównywało używając do tego specjalne 'szczotki', jak też klęcząc (!) na gorącym asfalcie, wyrównywali go ręcznie, co musiałoby okropną pracą--siedziało się na rozgrzanym, płynnym asfalcie, wdychało się lecące z niego opary i jeszcze trzeba było tą czarną masę rękami rozprowadzać i ubijać. I właśnie te klęczące osoby to były kobiety!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasie, gdy Leninowi urwało "przednią nogę", to ja jeszcze dzielnie uczęszczałam do liceum w Dżendżejowie, a z kolei gdy go usuwali, już nie mieszkaliśmy w NH. O pomniku pisała zresztą Kobylarczyk w tej cytowanej przez mnie książce.

      "Miś", ach "Miś"... Bareja nie umiałby chyba wymyślić takich scenariuszy, jakie dziś widzimy na co dzień w polityce.

      A sytuacja, jaką opisujesz, nie mieści mi się w głowie - chyba że... to były więźniarki?

      Usuń
    2. Zatrudnianie kobiet przy ciężkich pracach fizycznych...
      Kilka miesięcy temu przeczytałem książkę Pedalling Poland (polski tytuł Rowere przez II R.P.) relacja Anglika w rowerowej przejażdżki po Polsce w 1934 r.
      Zwrócił uwagę, że na Kresach, na terenie obecnej Ukainy i Białorusi, kobiety były zatrudniane do ciężkich prac budowlanuch i drogowych. Chociaż nie był to asfalt. Autor, jako rowerzysta, zwracał wiele uwagi na nawierzchnię dróg. Niestety jedyne okolice gdzie drogi były zadowalające, to Prusy Wschodnie czyli Niemcy.

      Usuń
    3. Już się natknęłam na jakimś blogu na tę książkę, może być interesująca - rozejrzę się 😁

      Usuń
    4. "....A sytuacja, jaką opisujesz, nie mieści mi się w głowie - chyba że... to były więźniarki?...."

      Czasami widziałem pracujących więźniów, mieli coś napisane na koszulkach z tyłu, bo często na to wskazywali (że są więźniami) i prosili o papierosy. Ale to chyba nie były więźniarki, a przynajmniej nie miały żadnych oznaczeń.

      Usuń
  4. "O chłopcu, który szukał domu": Niesamowite-przez lata starałem sobie przypomnieć tytuł tej książki i wreszcie tu ją znalazłem! Otóż najprawdopodobniej była to pierwsze książka, jaką samodzielnie przeczytałem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mater dolorosa!
      Ja też znalazłam!



      Własną, tyle że inne wydanie - i to przeczytaną w 2014 roku! Siedem lat zaledwie minęło, a ja nawet nie pamiętałam, że ją w domu mam! Jednak drugie rzędy są do dupy 😢

      Ale jak na pierwszą przeczytaną, to trochę trudna chyba? Ambitny byłeś 😁

      Usuń
    2. "...Ale jak na pierwszą przeczytaną, to trochę trudna chyba? Ambitny byłeś..."

      Coś było w tej książce specjalnego i chociaż jej tytułu za diabła nie mogłem sobie przypomnieć, nadal pamiętałem imiona bohaterów, Pamela i Kiwaj. Gdy podałaś jej tytuł, jakimś cudem pogrzebałem na Internecie i odkryłem, że to właśnie ta książka. Nie przypuszczam, żeby była trudna.

      W latach siedemdziesiątych moi rodzice zamówili (i otrzymali) czterotomową Encyklopedię Powszechną PWN. Nie było dnia, abym jej nie czytał i gdy parę lat później otwierałem jakąkolwiek jej stronę, to wzrokowo pamiętałem, że już do niej zaglądałem. Do tej pory ją mam, chociaż już od lat jej nie otworzyłem. Sądziłem, że może ma jakąś wartość rynkową - rzeczywiście, jest taka sama wystawiona na sprzedaż na "Allegro" za... 9 złoty i 90 groszy, to znaczy 3 dolary kanadyjskie. Myślę, że w tutejszym antykwariacie otrzymałbym trochę więcej...

      Usuń
    3. 😂 No cóż, encyklopedie zbyt mocno nie stoją na rynku... Widziałam w jednej bibliotece wyłożoną taką kilkunastotomową przy drzwiach - nikt nie brał.
      A tę 4-tomową też mieliśmy i też studiowałam, ale głównie kolorowe tablice i zdjęcia (których było jak kot napłakał). Jest w domu w Dżendżejowie i czasem zaglądam, gdy w krzyżówce jest jakieś hasło geograficzne 🤣🤣🤣

      Usuń
    4. Po przyjeździe do Kanady miałem okazję bywać w domach Kanadyjczyków i często widziałem półki, zastawione kilkudziesięcioma wolumenami encyklopedii, często w pięknych (skórzanych?) oprawach. Gdy było możliwe, przeglądałem je i chociaż niektóre miały ponad 30 lat, to z przyjemnością je czytałem.

      Ale co najciekawsze, to zazwyczaj pomimo swojego wieku były one w idealnym stanie, tak, jakby dopiero poprzedniego dnia były kupione, i zapewne ja byłem ich pierwszym (i może ostatnim) czytelnikiem...

      Usuń
    5. Kiedyś encyklopedia należała do obowiązkowego wyposażenia 😁 Nieważne, czy się z niej korzystało czy nie 😉

      Usuń
  5. Ooo! Opium w rosole! Jedna z lepszych powieści Musierowicz! Ale w sumie nie zazdroszczę i jestem wręcz zadowolony, że u mnie nigdzie takiej półki nie ma, bo bym chyba zginął zagnieciony zwałami makulatury :D

    (w Nowej Hucie byłem na letnich koloniach - po czwartej klasie podstawówki chyba - ale nic z tej dzielnicy nie pamiętam - tam było tylko spanie i jedzenie, a wszystkie atrakcje w Krakowie)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli polecasz? No dobrze, NA RAZIE zatrzymuję 😂 Powtarzam - NA RAZIE - więc nie będę ginąć pod zwałami!

      Na koloniach w mieście?
      Już bym się przysięgała, że nigdy na koloniach w mieście nie byłam... kiedy nagle tadam, przecież w Szczecinie! I na zimowisku w Kielcach!
      Ale jakoś mi się w głowie zakodowało, że na kolonie to do jakiejś dziury się jeździło...

      Usuń
    2. Polecam, polecam, niedawno nawet czytałem ponownie i nadal mnie bawiły przygody rezolutnej Genowefy Lompke vel Sztompke, Trombke, Pompke, Zombke, Rombke lub Bombke :D

      A z koloniami to nie wiem - może wtedy dzieci z dużych miast jeździły na wieś, a te wiejskie do miasta? Bo byłem też na koloniach w Poznaniu.

      Usuń
    3. To byłoby logiczne. Dla każdego coś nieznanego 😁

      OK, to Musierowicz zostawiam. Przeczytam, jak się wygrzebię spod bibliotecznych stosów. No, jednego stosu 😀

      Usuń
  6. Suszarka nadająca się do upchnięcia w kuchni? Brzmi cudownie… - jakies szczegóły można prosić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, no - normalna suszarka do prania, tyle że w łazience nie mam na nią miejsca, a chyba bez niej ani rusz, zwłaszcza w obliczu wykrytej niedawno pleśni na książkach koło łazienki... Szukałam takich mini, ale tak czy siak - mają zawsze 60 cm szerokości.
      Ludzie mają przecież pralki w kuchni, to ja chcę suszarkę 😁 Cóż, zabierze miejsce szafki, ale z drugiej strony chcę zabudować całą ścianę (teraz nie mam górnych szafek w ogóle), więc się pomieszczę. Chyba.

      Usuń
    2. Myślałam, że chodzi o jakieś urządzenie. W latach 90. mieszkałam w Szwecji, tam były bardzo popularne szafy suszące - torkskåp (https://www.google.com/search?client=avast-a-1&q=torksk%C3%A5p&oq=torksk&aqs=avast.1.69i57j0l8.8081j0j7&ie=UTF-8). To bardzo dobre rozwiązanie, owszem, trzeba mieć miejsce, ale ja akurat bym miała. Niestety, w Polsce tego w ogóle nie ma
      ps. pralkę mam w kuchni - dowód, że są tacy ludzie :-)

      Usuń
    3. No urządzenie - wygląda jak pralka, też ma takie okrągłe drzwiczki jak bulaj. Może być podłączona do odpływu wody, ale może też być taka do postawienia gdziekolwiek, bo ma zbiornik na wodę, który trzeba opróżniać. Dziewczyny bardzo chwalą, że nie musisz wiecznie rozstawiać w pokoju prania całymi dniami.
      A te szafy suszące skandynawskie to też niezły wynalazek, tylko zabierający więcej miejsca :)

      Usuń
    4. Piszesz o suszarce bębnowej, są tez pralko-suszarki, a mi chodzi o szafę suszącą. Wyglada jak lodówka, tylko płytsza. Ma system wieszadel, wiesza się odwirowane pranie, włącza, ona grzeje i sie suszy. Tego w Polsce nie ma, można wygooglac po szwedzku - torkskåp

      Usuń
    5. No wiem, zajrzałam pod linka przez Ciebie przytoczonego wyżej 😀 W gruncie rzeczy wiele się nie różni od bębnowej - głównie wielkością. No i w tej szafie ubrania suszą się na wisząco czyli mniej gniotą.

      Usuń
  7. No popatrz - ja tez mieszkalam niedaleko N. Huty ale znalam ja tylko ze slyszenia, nigdy nie widzialam na oczy. Wcale mnie nie dziwi ze wowczas zatrudniano kobiety do ciezkich prac - to byly inne czasy a poza tym czesc z nich chciala sie wyrwac ze wsi a nie majac wyksztalcenia jakiz miala wybor jak brac co bylo dostepne? Ponadto przychodzil przyklad ze wschodu.....
    Oj, remonty to kosztowny projekt a takze taki lawinowy - zrobisz jedno to przydaloby sie drugie i trzecie. Nalezy je dobrze przemyslec i trzymac sie przeznaczonego budzetu.
    Moze masz zdrowe kregi szyjne i nie przeszkadza Ci pozycja glowy przy ogladaniu ale ja mam tak jak Twoj znajomy - gdybym patrzyla w wysoko umieszczony TV to zaraz mi kregi dokuczaja i robia bol glowy, wiec owszem, dla niektorych ludzi to jest problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi się wydaje, że remont nigdy nie mieści się w wyznaczonym budżecie i zawsze coś wyskoczy, niestety. Ale w tym momencie myślę raczej o przesunięciu go na bliżej nieokreśloną przyszłość - jeszcze trochę dooszczędzić 😁 A w międzyczasie dokładnie przemyśleć, co bym chciała.
      Bo już wiem na przykład, że te nowe regały na książki, którymi chcę zastąpić stare, koniecznie muszą mieć przeszklone drzwiczki, a nie otwarte. To już znacznie podraża.

      Jakoś tak myślałam, że koszt nowej kuchni odpowiada kosztowi nowej łazienki. A to przecież nierealne, kuchnia jest o wiele droższa.
      No cóż, marzenia kosztują 😏 Będę miała o czym myśleć!

      Usuń