niedziela, 11 sierpnia 2024

Walt Disney's Dumbo + PRAGA niedziela

No co Dumbo - miał wielkie uszy, ale dzięki temu stał się wielką cyrkową atrakcją czyli Fruwającym Słoniem 🙂

Wyd. EGMONT AMERICAN LTD., Warszawa

Tłumaczył: Antoni Marianowicz

Przeczytałam 11 sierpnia 2024 roku

 

 

Praga, dzień trzeci

Taki dzień jak dziś to ja rozumiem. Jeszcze gdyby nie ten gorąc... ale nie wymagajmy ZBYT wiele 😉

Pojechałyśmy pociungiem do... nie wiem, jak to odmienić, nazywa się Kolovraty. Ja z Dworca Głównego, a Věra wsiadała kilka stacji dalej. Napisałam jej esemesa, że jestem w ostatnim wagonie - a tu nie wsiada. Konduktorka mi powiedziała na następnej stacji, że jednak jest, tylko z przodu 😁 Okazało się, że czekała na złym peronie i leciała w ostatniej chwili, machając, żeby poczekali 😂 Taka to była przygoda na początek wycieczki, a na koniec, gdyśmy wracały, była ta sama konduktorka i gdy mnie zobaczyła samą, pytała, czy znowu się zgubiłyśmy (a ja tylko szukałam kibelka) 🤣

Na peryferiach jest cudownie, zwłaszcza w niedzielny poranek. Wszyscy spotkani ludzie mówili nam dzień dobry, uśmiechali się, chętnie udzielali informacji (nie mogłyśmy znaleźć dzwonniczki). Jak na wsi. No bo to wieś, kiedyś tam przyłączona do Wielkiej Pragi. Věra twierdzi, że pewnie mówią do wszystkich strejdo i teto jak to drzewiej bywało 😁



 Ktoś koniecznie chciał mieć zamek, to sobie wybudował 😁

Naszym głównym celem był barokowy kościół, ongiś gotycki. Mszę tam mają w niedzielę o 11.30, więc założyłyśmy, że godzinę wcześniej otwierają. No niekoniecznie 😁 Ale jak już się zeszli: ministranci, osoby mające odczytywać Ewangelie czy co tam się czyta i ksiądz przybyły z parafii (bo to malutki kościół filialny) i zaczęli przygotowywać wszystko, co do mszy potrzebne, rozkładać książki do nabożeństwa w ławkach, to myśmy mogły sobie pooglądać i wyfocić, co tam chciałyśmy. A tu jest próbka: konfesjonał 😁

Kameralnie, ale nie bezosobowo 😁 drzwi kanciapki można zamknąć i oddawać się wyliczaniu grzechów.

Koło dzwonniczki (jest takie słowo? bo mi podkreśla na czerwono) tablica na nekrologi i kontakt do pani, która zadzwoni, gdy odejdzie ktoś bliski. Bo to jest dzwonek umíráček.


Věra chciała mnie jeszcze zabrać autobusem na oglądanie fragmentu Muru Berlińskiego, ale nie ze mną te numery w taki francowaty upał, żebym jeździła pojazdem być może bez klimatyzacji 😂 Ona ma dobrze, bo się nie poci - świeżutka jak skowronek, gdy ja z czerwonym ryjem od gorąca 😁 Tak więc rozjechałyśmy się do siebie, wczoraj przezornie kupiłam sobie jakieś bramboráky do odgrzania, więc zjadłam w domu i głęboko oddychałam przez dwie godziny, ale potem jednak ruszyłam dalej.

Tym razem metrem do Veleslavína. Tam już nie jest tak wioskowo, choć kto wie, gdyby się dalej zapędzić... ale słońce tak prażyło, że nawet nie próbowałam. Z Veleslavína odjeżdża od niedawna trolejbus na lotnisko, ale ja nigdy jeszcze na praskim lotnisku nie byłam i póki co się nie wybieram. W metrze faktycznie była masa ludzi z walizami, którzy tam walili, bo to się zrobiła stacja przesiadkowa.


W Veleslavínie chciałam zobaczyć zamek i park. Zamek ogląda się tylko z zewnątrz, bo jakoś nie mogą się zdecydować, co z nim zrobić po tym, gdy mieściła się w nim prywatna klinika.

O tym wiedziałam, ale jakoś nie byłam świadoma, że zachwalany park zamkowy otwarty w letnich miesiącach od 8.00 do 20.00 składa się z dwóch ławek i nieczynnej fontanny 😂 Prawdziwy park ogrodzony i zakluczony. Oszukiści! Wymieniłyśmy uwagi na ten temat z jakąś starszą panią, która przyszła obadać sprawę, bo chciała tu przyprowadzić swoich gości. No cóż.

Pozostało mi jeszcze odnaleźć renesansowy (jak bonia dydy!) vodovodní domek, com uczyniła z przyjemnością, bo jest w małym parku z prawdziwymi drzewami 😉


Odkreśliwszy kolejne punkty na liście udałam się na miejscową stacyjkę, gdzie po raz kolejny miałam okazję podziwiać zmysł praktyczny Czechów: po co budować wielkie perony, jak można zrobić takie metrowej szerokości 😁 Działa to w ten sposób, że są komunikaty, iż nie wolno tam wychodzić, dopóki pociąg nie przyjedzie i się nie zatrzyma.

Pociągiem pojechałam do stacji Dejvice, gdzie wiem, że są półki z książkami: nie przedstawiały się dziś zbyt imponująco, ale i tak jedna powędrowała do mojej torebki, coś mi się wydaje, że będzie sympatyczna, wspomnienia autorki o matce, życiu rodzinnym i towarzyskim.


 Opodal jest pewien przybytek, jak myślicie, z jakim przeznaczeniem ten powabny domeczek?

 

Jak już tak się puściłam do realizacji planów, pojechałam na Vinohrady, bo miałam cynk o ulicy, która przechodzi przez dom. Tu gdzie stoję, jest właśnie ta ulica (Votická), a tam gdzie skręca na prawo, to już jest inna ulica. Łuk Karwowskiego widzicie? No, to tam jest kontynuacja ulicy Votická, tyle że jedynie dla pieszych.


Tak, zeszłam po tych schodach, a potem weszłam z powrotem. Toteż dzisiaj 19.940 kroków i 12,9 km, aplikacja pokazuje mi też 20 pięter 😂

 

Ale warto było zejść, żeby znaleźć taką oto tabliczkę:



Myślicie, że wróciłam do domu? Nieeee. Poszłam jeszcze na wystawę, bo była ostatni dzień. Wystawa jak wystawa, wiecie, sztuka współczesna... Ale wnętrza piękne i łapy umyłam spocone i brudne (jakiś żwirek muchomorek wbił mi się w klapka od spodu i trochę z tym miałam zachodu) w ichniej toalecie 🤣

A gdyby ktoś pytał, co to za stalaktyt zwisa po prawej stronie - odpowiadam: to właśnie sztuka współczesna.

Tyle się dziś napatrzyłam nóg w metrze przed sobą (no bo co można robić jadąc długo ruchomymi schodami), że wymyśliłam nowy cykl NOGI NOGI NOGI 😉

Jeszcze tylko małe zakupy w Lidlu i wreszcie do domu. Myślałam, że zostałam sama, taka cisza i spokój (i chłodek), ale w lodówce zajęta półka nr 5.


 O matko, wreszcie dotarłam do końca tej epopei niedzielnej! Jutro planuję wybrać się znów na peryferie, ale wcześnie rano, jak jeszcze nie będzie upału. Zwłaszcza że chciałabym też iść na 16.00 do kina.


Zapomniałam! Rano wyprowadzała się rodzinka z naprzeciwka, więc skorzystałam z okazji pustego otwartego pokoju i wyjrzałam za okno.


Kiedyś się tamtędy przechodziło, tymi krużgankami, ale gdy zrobili windę, wejście jest już od innej strony. Wspominam z sentymentem.

Tę rodzinkę wyjeżdżającą już znam z poprzednich pobytów i zawsze podziwiałam, jak tatínek wszystko robi, przygotowuje dzieciom jedzenie, dzielnie zmywa etc. A tych dziecków jest czwórka chyba czy piątka. Dziewczyna z recepcji mi potem powiedziała, że to zawodowi rodzice zastępczy, wychowują dzieciaki, a potem, gdy już wyfruną w świat, biorą następne. Podziwiam takich ludzi!


sobota, 10 sierpnia 2024

Tomcio Paluch + PRAGA sobota

Jak się tak bliżej przyjrzeć książeczkom dla dzieci, to włosy na głowie dęba stają, co też wydawcy wymyślą. Znaczy - ja chyba w dzieciństwie poznałam jedynie wersję braci Grimm (czy można ją określić jako kanoniczną?), więc to, co tutaj wyczytałam, zostawiło mnie z otwartą buzią 🤣

Otóż Tomcio Paluch zgubił się w lesie wraz z braćmi i trafił do zamku, gdzie mieszkał Ludojad. Żeby go przechytrzyć, Tomcio zabrał złote korony jego trzem córkom, a Ludojad zauważył obce dzieci i uwięził je w worku, nie wiedząc, że to jego córeczki (nic się z tego nie rozumie; rozpoznawał je po koronach jedynie?). Chłopcy uciekli, a Ludojad rano się zorientował w pomyłce i ruszył w pogoń zakładając siedmiomilowe buty, ale się zmęczył i zasnął. Wówczas Tomcio zabrał mu buty i szybko doprowadził braci do domu, a ich ojciec dzięki butom został najszybszym listonoszem w kraju.

No i co o tym sądzicie? 🤣🤣🤣

Dodam jeszcze, że Ludojad ma azjatyckie (chińskie) rysy, a więc wdrukowuje się dzieciom, że Azja be.


Wyd. EM

Ilustracje: Agnieszka Kraśnicka

Przeczytałam 10 sierpnia 2024 roku

 

Praga, dzień drugi

Drugi dzień nie teges, trzeba dodać. Łeb nie przestał napieprzać ani w nocy ani rano. Tyle że nie mocno, tak do wytrzymania, więc rano pojechałam na Żiżkow zobaczyć wagę miejską (punkt na liście w zeszyciku), przypominającą dawną funkcję jednego z placów, używaną przez sklepikarzy i sprzedawców na rynku. Plac zrewitalizowano niedawno po wyburzeniu budynku toalety publicznej. No i co? Nie zważyłam się 😟

Przysiadłam na chwilę na jednej z nowych ławek, obserwując poranną krzątaninę dostawców piwa do okolicznych knajp - w ogóle cały dzień miałam wrażenie, że jest niedziela - czy tak się objawia urlop?

 

Przyjść pogapić się , jak będą kręcić film? W piątek, w sobotę? Ja wiem, że dziś dopiero drugi dzień, ale już zaczynam sobie zdawać sprawę, że zabraknie czasu na realizację większości punktów z listy 🤣 Trzy filmy do zobaczenia w kinie wynalazłam, jak by się ktoś pytał... dwa czeskie, jeden chiński.

 

Upał. Zrezygnowałam z kręcenia się wśród rozpalonych ulic i snułam się po wzgórzu Vitkov, oazie zieleni. Ten tu widoczek zamieszczam z tego powodu, że dość mnie intryguje żółty budynek, z którego widać jedynie dwie narożne wieże, tam był kiedyś urząd telekomunikacji bodajże, a teraz jest zdaje się opuszczony. Może kiedyś będzie zwiedzanie na Open House?

 

Schodząc z Vitkova odkryłam ten dom, co go wczoraj widziałam z okna pociągu, gdy dojeżdżaliśmy do stacji. Z przeszkloną windą zewnętrzną. Bardzo dużo się takich w Pradze instaluje, zazwyczaj - ale nie tylko - od podwórka właśnie. Do tego stopnia, że powstał nawet film oparty na pomyśle zebrania członków wspólnoty w sprawie decyzji o wybudowaniu windy, przypomniało mi się 😉


 

Kursowałam dziś wte i we wte do hotelu, z nadzieją, że jak wrócę i napiję się kolejnej herbaty to mi może minie, a przynajmniej się nie pogorszy. Obiad jadłam przed 12.00 😂 z powodu tego durnego oprowadzania o 14.00 - co to za godzina w ogóle, się pytam - a wlokąc się z powrotem do domu wstąpiłam do Taniej Jatki, gdzie odkryłam półki z książkami po 29 koron, a obok nawet po 9. Wyfociłam je, bo nie miałam siły przeglądać - że obejrzę w domu. Ale może lepiej tego nie robić. I tak kupiłam wcześniej przecenionego Nohavicę, tom jego tekstów.

 

Autobus mający mnie zawieźć na zwiedzanie nagle zrobił w tył zwrot i pojechał za Wełtawę. Nie było przejazdu z powodu Pride Prague 😎 Na mieście pełno przebierańców, flag tęczowych na budynkach użyteczności publicznej i plakatów!

/zdjęcie przez szybę/


 Oprowadzanie? Myślałam, że zniosę jajo. Nudy na pudy. Przez prawie półtorej godziny nawijać o jednym kościele z zewnątrz? Chyba już nie mam do takich rzeczy cierpliwości (plus ta głowa...). Jak się kiedyś jeszcze zapiszę na coś podobnego, bardzo proszę - stuknijcie mnie młotkiem w ciemię! Tyle pożytku, że zjawiwszy się kwadrans przed czasem odkryłam nieznany mi do tej pory pasaż 🙂

I to by było na tyle, ponieważ po południu przyszła Věra i przez trzy godziny gadałyśmy. Dobrze mi zrobiło wypłakanie się, bo gdy ją odprowadzałam do metra, nagle stwierdziłam, że przecież mnie już głowa nie boli 😍


piątek, 9 sierpnia 2024

Katarzyna Najman - Skrzat woła o pomoc + PRAGA piątek

Jakieś bzdury o tym, że zwierzątka zawołały Piotrusia, żeby im pomógł wypłoszyć z lasu dwóch łobuziaków, a to zamieniając się w groźnego niedźwiedzia. Łobuziaki mianowicie mogły zniszczyć ich domy albo zrobić im krzywdę, więc na wszelki wypadek należało chłopców pogonić. Taka właśnie dydaktyka.


 Koniec:


Wyd. Siedmioróg, Wrocław

Seria 101 bajek

Ilustracje: Carlos Busquets

Przeczytałam 9 sierpnia 2024 roku

 

Praga, dzień pierwszy

Jak już wspominałam przy poprzednim wyjeździe, wstawanie o 4:45 jest przereklamowane. A nawet tym razem była 4:35. Przy czym spałam może trzy godziny, bo do Reisefieber dołączyły się przeżycia z poprzedniego dnia. W skrócie - brat takie rzeczy opowiedział, że jestem ZDRUZGOTANA i nawet nie chcę o tym pisać, teraz przynajmniej. Postaram się nie myśleć w Pradze na ten temat, choć nie wiem, czy mi się uda. No ale usnąć nie mogłam oczywiście, toteż łeb rozbolał mnie już w autobusie - matko jedyna, zakodować sobie: nigdy nie jeździć w piątki!!! Autobus pełen, pociąg pełen, i to, niestety, po części hołoty. Przykro mi tak pisać, ale jak inaczej określić ludzi kompletnie bez kultury, którzy myślą, że są sami na świecie. Tabletka może by pomogła, gdyby była cisza, no ale były jedynie mega głośne wybuchy śmiechu co chwilę, miałam wrażenie, że mi łeb eksploduje. Może powinno się zdawać jakieś egzaminy, zanim się kupi bilet?

Tym razem nawet Praga nie pomogła - nieraz przyjeżdżałam wymęczona albo i boląca i ledwo wysiadłam z pociągu wszystko mijało - i po rozgoszczeniu się w hotelu (cela nr 6, najbliżej wejścia, najdalej od kuchni, ale co mi tam, mam swój czajnik w pokoju, nie muszę z kubkiem latać) wyszłam tylko załatwić najpilniejsze sprawy. Znaczy odebrać zamówione książki z Ulubionego Antykwariatu 🤣 A że się z tego zrobiło 9 km? Cóż.

Obadałam, jak działa Kalifornian czyli układ szyn pozwalający tramwajowi kończyć bieg w dowolnym miejscu i ruszyć z powrotem w drugą stronę - Praga rozkopana jak rzadko kiedy.

Spitfirowe Motyle dalej wzbudzają zainteresowanie turystów, szkoda tylko, że w przyziemiu otwartego wreszcie po długim remoncie domu towarowego Maj gra bardzo głośna muzyka. Na zewnątrz. Oni tutaj chyba nie mają parku kulturowego... Bo to teraz już nie dom towarowy, tylko centrum rozrywki czyli właśnie pułapka na turystów. Można też podziwiać Pragę z dachu, ale po zapłaceniu bodajże 200 czy 250 koron, a niech się pocałują.


Crime scene. W pociągu czytałam w gazecie o wczorajszym wypadku - facet schronił się przed deszczem na przystanku tramwajowym, a z nieba spadł kawał gzymsu (znaczy z kamienicy), szkło zadaszenia oczywiście tego nie zatrzymało - i po gościu. Czekając na innym przystanku słyszałam, jak jakaś kobieta mówiła do towarzyszących jej osób, żeby się odsunęły na skraj chodnika, bo a nuż gzyms się urwie... Ludzie sobie wzięli do serca i nic dziwnego 😢


 A cóż to się marynuje?

 

Zaczął się weekend, jak widać. Nie wiem, co oni tam pili (widoczne kostki lodu i plasterki cytryny albo limetki), ale podrzucam pomysł naszym restauratorom na nową atrakcję 😂 Inna sprawa, że łatwo o wybicie oka...

 

Pojechałam SPECJALNIE na stację metra, gdzie w westybulu ocalały jeszcze budki telefoniczne. Znaczy aparatów już nie ma, ale budek nie zdemontowano. Ostatnie takie. Niniejszym mogę odhaczyć punkt na liście.


Wracając do domu obejrzałam jeszcze plenerową wystawę o Kafce. Rocznica śmierci w tym roku i to bardzo okrągła, bo setna, więc wiele jest imprez pod znakiem Kafki; ten festiwal Dzień Architektury też.


 

Jasny gwint, do góry nogami położyłam książki 🤣Ale powtarzam, prawie same kryminały. Panom w antykwariacie doskwiera upał, toteż chodzili jedynie w krótkich spodenkach i na bosaka 😂 Odliczyli mi rabat 11% czyli ten stos 13 sztuk kosztował mnie 22 zł. Ot co. Jak tu nie kupować!

A luzem leżą łupy z kartonów. Po prawej jakaś współczesna powieść za 10 koron tam gdzie zawsze (ale w korytarzu były tylko dwa pudła na podłodze, mizeria jakaś; wzięłam, bo przecież nie mogłam odejść pierwszego dnia z pustymi rękami). A ta po lewej była z pudła po 5 koron, wystawionego przed jednym nuselskim antykwariatem, który znam jak zły szeląg. Bo spytałam tę BABĘ, czy mogłabym zobaczyć książkę z wystawy za 100 koron - chciałam obejrzeć, czy mi się nada - z wystawy nie zdejmujemy do oglądania. Baba by musiała ruszyć dupę zza lady. A pamiętam, że zawsze była taka niemiła. No to zostawiłam jej tylko te 5 koron 😉 Mam wrażenie, że kiedyś czytałam po polsku jakiegoś Charlie Chana, ale pewności nie mam.

 

I to by było na tyle, bo łeb dalej boli, odwinę chyba folię z książek i je sobie pooglądam, po czym pójdę spać... Jutro będzie lepiej, tak?

Ach, po raz pierwszy chodzę po Pradze z aplikacją liczącą kroki, no zobaczymy, ile tego wyjdzie 😁

 

Donoszę, że dbam o prawą rękę - tak długo stałam z walizką przed wagonem nie wsiadając, aż dziewczyna z obsługi zapytała, czy mi pomóc i wniosła ją. Idem przy wysiadaniu 😂
 

czwartek, 8 sierpnia 2024

Joe Alex - Śmierć mówi w moim imieniu

Ten Joe Alex był w Szyszkodarowym stosie i wyciągnęłam go z myślą o podmiance, bo moje Alexy są dość sfatygowane. Okazało się jednakże, że tego akurat tytułu nie mam (choć był mi znany) 😁 

Szczerze mówiąc tak dawno czytałam te Alexy, że ich nie pamiętam za bardzo. Toteż wprowadziłam do tagów projekt, aby je sobie przypomnieć. Bohaterem jest pisarz powieści kryminalnych Joe Alex, operujący w Londynie. W tym przypadku drugim bohaterem jest jego przyjaciel inspektor Scotland Yardu Parker, który uprzejmie robi za tło błyskotliwej inteligencji Alexa. Powieść rozgrywa się w środowisku teatralnym w ciągu jednego wieczoru i nocy. Co prawda bardzo szybko czytelnik domyśla się - w przeciwieństwie do zdumionego Parkera - że w drugim akcie przedstawienia zaszła zmiana, ale co do tożsamości zabójcy właściwie nie jest pewny do końca (przynajmniej taki czytelnik matoł jak ja).

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, 157 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 7 sierpnia 2024 roku

 

Reisefieber w toku.

Dziś brat przyjeżdża po południu po Ojczastego - który ani się domyśla: próbowałam wczoraj mu napisać wielkimi bykami na kartce, że wyjeżdża na wiledżiaturę, ale nie był w stanie przeczytać. Chwilę później przyszedł zapytać, ile ma lat. Ostatnim razem pytał o to w niedzielę, nic się nie zmieniło w tej kwestii... Ale skoro nie pamięta swojego wieku, to chyba nie jest z nim dobrze.

Ze mną też dobrze nie jest, mam takie nerwy, że gdy we wtorek przy kolacji przewrócił kubek z herbatą na świeżutki obrus, tego ranka założony - mało się nie rozpłakałam. Córka mnie ochrzaniła, że udaru dostanę, jak się będę pierdołami przejmować i zagroziła, że kupi CERATĘ, gdy będę w Pradze. No jasne, ceratę. 

Moja desperacja wynika z faktu, że po pierwsze jestem leniem, więc jak coś zrobię (sprzątnę, upiorę) to chciałabym, żeby to chwilę przetrwało 😂 a po drugie, że jestem na etacie kucharki i sprzątaczki. Nie tak to miało wyglądać. A po trzecie ja tu jednak mieszkam, więc miałoby być po ludzku (a nie gołe stoły lub ceraty czy wiecznie zalana łazienka). 

Epiktet co prawda pisał, że jest tylko jedna droga do szczęścia - przestać martwić się rzeczami, na które nie mamy wpływu. Wiem, ale co z tego. Tak się  chyba objawia wyczerpanie.

No nic, mam teraz nadzieję na dziesięć dni niemyślenia o tym (choć i tak się pewnie nie uda). Wczoraj zaczęłam się nawet cieszyć wyjazdem 😉 Wieczorem nie miałam co czytać (Alex był już skończony, nic nowego zaczynać przecież nie będę) i sięgnęłam po którąś z praskich do przejrzenia, od razu wynalazłam i wypisałam do zeszyciku jakieś domy, których nie znam; mam nadzieję, że dokonanych wpisów mi wystarczy na cały pobyt 😎 

Mam: 

  • wykupione dwa oprowadzania, 
  • zaplanowaną samodzielną niedzielną wycieczkę pociungiem - kierunek Kolovraty - w celu załapania się na wejście do tamtejszego kościoła przed mszą o 11:30 oraz 
  • drugą w czwartek też do kościoła, święto przecież będzie, w Petrovicach. Tym razem przed 18:00.

Właściwie mogę obejrzeć jakiś kościół WEWNĄTRZ tylko jeden na rok 🤣 bo w maju w niedzielę mam Open House, więc odpada, a w sierpniu jedna niedziela = jeden kościół. W teorii teraz mogłabym inaczej układać sobie wyjazdy, żeby się załapać na dwie niedziele, ale z kolei muszę też brać pod uwagę brata, że on chciałby Ojczastego w niedzielę już do mnie odwieźć i normalnie w poniedziałek iść do pracy... Taka to i wolność i samodecydowanie na tej emeryturze, człowiek jest zawsze zależny od innych czynników 😉

  • jutro jak tylko się rozłożę w hotelu pojadę odebrać zamówione książki w Ulubionym Antykwariacie, było ich ponad 30 😂 wybrałam 13 (za 22 zł ha ha), no bo przecież muszę zostawić trochę miejsca na inne znaleziska (w zeszyciku masa knihobudek); same kryminały kupiłam właściwie
  • do wyboru wypisałam sobie siedem wystaw, niektóre niestety płatne ach
  • zaplanowałam również Wielkie Wyprawy do Chuchli, Veleslavina, Slivenca (to wszystko jest w Pradze, żeby nie było nieporozumień) 
  • zabieram kilka wydruków z dawnych czasów (opracowywałam sobie z internetu i woziłam, cześć z nich już ze mną podróżowało i wracało niewykorzystane 😂, może pojadą ostatni raz)
  • oczywiście mam mnóstwo wypisanych tzw. drobiazgów, a to najkrótsza praska ulica a to wjazd do garażu zamaskowany w fasadzie kamienicy a to Babybox
  • jeszcze nie zajrzałam do kin!!! chyba muszę to zaraz zrobić, żeby czegoś nie przegapić na seansach dla seniorów 
  • czego nie wiem, to JAK UCZCIĆ JUBILEUSZ - albowiem będzie to mój piętnasty wyjazd 😍 
  •  WIDZIMY SIĘ JUTRO WIECZOREM!


poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Mika Waltari - Tak mówią gwiazdy, panie komisarzu

Ostatni, niestety, tom kryminalnej trylogii. Jest to tak fajne, że niewątpliwie chapnę, jeśli się kiedyś pojawi na Śmieciarce czy gdzieś. A tymczasem sprawdzam znów na stronie Ulubionego Antykwariatu, czy mi ktoś nie podkupił czeskiego wydania*. Na razie nie, ale właśnie odkryłam, że wykupili część Gardnera i Chandlera i Rexa Stouta, com ich miała w koszyku po 9 koron, a to łajzy! Czekam jeszcze z zamówieniem do środy/czwartku, bo właściciel tego interesu nie lubi długo przetrzymywać zamówionego towaru. Czytałam w komentarzach na googlu, że wyraża się brzydkimi słowy 😁

W każdym razie serię o komisarzu Palmu gorąco polecam po raz trzeci. Dowcipne, a i trzymające w napięciu.

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, 352 strony

Tytuł oryginalny: Tähdet kertovat, komisario Palmu!

Przełożył: Sebastian Musielak

Z biblioteki

Przeczytałam 4 sierpnia 2024 roku


* I nie wiem, czy kupić sobie wydanie jednej części za 19 koron (w nadziei, że kiedyś trafię jeszcze na pozostałe) czy też wydanie całości, w jednym tomie, za 9 koron 😂 Wolałabym mieć je wszystkie  pojedyncze niż takie tomiszcze 530 stron...


Dwa dni.

Dwa dni szukania i szperania.

Powiecie, że nie jestem normalna. I będziecie mieli rację.

Jak zwykle - karta EKUZ. Ale tym razem jeszcze doszła karta na komunikację miejską. Myślę sobie: EKUZ nigdy mi nie była potrzebna (choć oczywiście nigdy nie wiadomo, zwłaszcza teraz z tą ręką), ale co z tramwajami? Wyrobienie nowej dużo nie kosztuje, jednakże potrzebne jest zdjęcie, a już dwa lata temu, gdy ją zmieniałam (bo to teraz seniorska jest), kobita w okienku się pyszczyła, że nieaktualne. Tylko takie posiadam 😂

Więc szukam. Wszędzie. Choć wiem, że powinna być w szufladzie biurka. Gdy wróciłam w maju, przekładałam manele z portmonetki do nowej, bo mi córka kupiła na dzień matki. I wtedy na pewno odłożyłam te dwie karty w DOBRE MIEJSCE...

Sobota i niedziela spędzone na poszukiwaniach. Może tu? A może tam?

O 22.00 córka mi mówi, że nie ma rady, trzeba będzie nazajutrz odsunąć telewizor i przejrzeć sześć szuflad za nim.

Po czym po raz enty jeszcze otwieram wspomnianą szufladę w biurku, machinalnie wyjmuję etui na wizytówki, przyniesione niedawno ze Śmieciarki w ramach zestawu, i... 

No tak. 

🤣🤣🤣 

Jak bonia dydy, że w zimie WSZYSTKO uporządkuję! 

 

Tak szczęśliwie nie skończyła się niestety wyprawa do IKEI. Owszem, oddałam bez problemu dwie kupione przed miesiącem rzeczy, ale poszukiwania długiego i wysokiego pojemnika o szerokości max 20 cm spełzły na niczym. Wobec tego poszłam do pobliskiej Castoramy. Tam też takich nie było, ale były klamki - a mam do wymiany w drzwiach wejściowych. Po dłuższych medytacjach wybieram model, sięgam po pudełko i co? I nie wiem, czy w pudełku jest komplet czy pojedyncza klamka 😂 Na logikę powinien być komplet, ale co ja wiem. Nieopisane to. Na półce jest cena 39 zł /szt. Czy wobec tego za całe opakowanie płacę 78 zł? Chwytam przechodzącego pracownika. Nie, klamki to kolega tam. Tam kolegi nie ma, stoję, łażę w kółko, czas płynie. Z wściekłości gotowa jestem trzasnąć tym pudełkiem o ziemię, może wtedy pojawi się obsługa (i wyląduję na tablicy tych państwa nie obsługujemy)? Nie trzaskam, tylko odkładam na miejsce i wychodzę. Obok jest galeria z Media Markt, a ja przecież muszę jeszcze wymienić telefon stacjonarny, bo mój stareńki ma już kompletnie wyczerpaną baterię. Stacjonarne bezprzewodowe są trzy - te po 300 zł nie wchodzą w grę, tu nie ma w co inwestować (córka mówi, żeby w ogóle zlikwidować, ale...) - biorę jedyne pudełko od tego za 129 zł, idę do kasy. Tam dowiaduję się, że telefon z tego pudełka jest na ekspozycji. To nie chcę. 

Idę jeszcze do Pepco i do Tediego w ciągłym poszukiwaniu tego pojemnika na skarpetki, w rozpaczy kupuję w tym celu taką plastikową doniczkę dłuższą, co to się ustawia na balkonach, co się będę przejmować (skarpetki się zmieściły 🤣) oraz - kompletnie niepotrzebną - drewnianą misę na owoce czy warzywa. 

Trzy bite godziny zmarnowane*. Wróciłam wściekła jak cholera. Wszystko jest, ale dopóki nie potrzebujesz czegoś konkretnego.

*Tyle że 6393 kroki i 3,9 km 🤣


sobota, 3 sierpnia 2024

Krystyna Siesicka - Zapach rumianku

Tę Siesicką też przyniosłam z darmowej półki i też nie pamiętam, czy czytałam w szkolnych czasach. I może nawet lepiej było ją przeczytać teraz niż wtedy? Bo traktuje o takich tematach, o których być może w młodości się nie myśli, chyba że czytelnika dotyczą bezpośrednio (tu konkretnie myślę o aborcji). A jest ich sporo: relacje między małżonkami, między rodzicami a dziećmi, między chłopcami a dziewczętami, życie na wsi, wybory drogi życiowej i konsekwencje tych wyborów...

Aktorka Zuzanna przyjeżdża na wakacje do wiejskiego domu Klary, przyjaciółki ze szkolnych lat, u której jest już od miesiąca jej córka Kasia. Okazuje się, że Kasia zakochała się w Rafale, synu miejscowego weterynarza - a ten weterynarz to dawna miłość Zuzanny, porzucona przez nią na rzecz wygodniejszego życia niż wiejskie czy małomiasteczkowe bytowanie. W tle Klara i jej mąż, który objął gospodarstwo po rodzicach, a Klara zrezygnowała z artystycznych ambicji i najwyraźniej tego nie żałuje.

Zastanawiałam się na początku, czy ją zatrzymać, w rezultacie stanęło na tak, zwłaszcza że to pierwsze wydanie, z fajną okładką Wiktora Chruckiego. Szkoda tylko, że rozleciała się przy czytaniu 😒 Ale było widać, że książka była dość sczytana i wcześniej. Może przez pierwotną właścicielkę? Aczkolwiek nie wiem, czy to odpowiednia lektura dla pierwszoklasistki.


Początek:


Koniec:

Wyd. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1969, 135 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 2 sierpnia 2024 roku


Powiem tak:

Przeglądam ci ja sobie fejsbuk w ramach przygotowań do Pragi, a tam znajduję informację, że na przełomie września i października odbywać się będzie festiwal Dzień Architektury i będzie możliwość wejścia do tej kartoteki - kiedyś pokazywałam zdjęcie z jednej książki, takie wysokaśne pomieszczenie, a w nim na jednej ścianie szufladki z kartami ubezpieczeń, z dołu do góry przesuwają się windy z pracownikami siedzącymi za biurkiem i wyszukują odpowiednie szufladki - od lat marzę, żeby to zobaczyć! Więc tak sobie pomyślałam, żeby może wbrew zasadom kiernąć się wtedy do Pragi na trzy dni (wbrew zasadom, bo wiadomo, że będzie zimno i padać). Zaglądam więc na stronę moich dominikanów sprawdzić, jakie możliwości rezerwacji - NI MO MIEJSC. Znaczy na weekend, ale ja i tak nie wiem, kiedy dokładnie będzie to zwiedzanie. Zaczynam snuć rozważania, czy mogę się zwalić Vierze na głowę, nieraz proponowała, ale wiadomo, że póki się nie musi, to się z takich propozycji nie korzysta.

No ale przy okazji przypominam sobie, że są już znane daty Open House na przyszły maj, więc też by trzeba zrobić rezerwację. I to SZOK. Not available. Z tego wszystkiego aż napisałam do nich, bo może system na przyszły maj jeszcze nie działa? Działa, działa, tylko miejsc już nie ma. W ramach wyznaczonych przeze mnie dat jest możliwość samego początku: od 14 do 19 maja. Co było robić, zarezerwowałam i zabrałam się za szukanie dalszego ciągu. Gdy zajrzałam na booking okazało się, że jakieś masakryczne ceny. Maj, wiecie, zakochanych raj. Gdy cena niższa, warto poczytać opinie, bo już już miałam coś tam brać, gdy przeczytałam, że część pokoi jest... bez okna 😯

W rozpaczy napisałam do wodniaków, u których byłam w 2016 roku i pamiętam doskonale, że była to najtańsza opcja ze wszystkich, jakie wypróbowałam. Wypełniasz formularz, a oni ci odpiszą, jaka cena będzie. Paniusia na to, że niestety nie mają w tym terminie wolnych miejsc, ale poleca trzy podobne opcje w pobliżu. Zaglądam (choć już po nawach hoteli widzę, że drogo będzie) - a tam typu 2,5 tys. koron za noc. No bezczelna jest, pisząc, że PODOBNE.

W końcu sięgam po siostry dominikanki i JEST, zrobiłam rezerwację na 19-23 maja, nawet taniej niż u braci, bo po 600 koron - zobaczymy, jak to wyjdzie. Ale przeprowadzka z nagromadzonymi betami w środku pobytu to średni pomysł, nie myślicie? Tym bardziej, że u jednych musisz się wymeldować do 10.00, a u drugich zameldować od 14.00. No nic, zostawię na recepcji i pójdę w miasto.

Nawiasem mówiąc, ciekawa informacja na ich stronie: bagaże zostawione na recepcji i nie odebrane do 19.00 będą zlikwidowane. A cóż to oznacza, na Boga 🤣 Wysadzą je w powietrze?

W ogóle strasznie nie lubię nowych miejsc, gdy już mam jakieś stare obcykane i wiem, jak wszystko działa, jakie są plusy i minusy etc. 

Z rozpędu zrobiłam na starym miejscu rezerwację jeszcze na sierpień 2025, żeby znowu nie było niespodzianki. Tym razem już od 31 lipca, bo gdy widzę, jak skracają się dni, to im wcześniej tym lepiej.

Z powodu tych nerwów oczywiście nie mogłam usnąć w nocy, a gdy już wreszcie po drugiej się udało, za godzinę wstał Ojczasty robić ablucje. Co ten człowiek ma w głowie, nie dojdziesz. Co noc urzęduje w łazience a to 2:30, a to 3:30. Już co jak co, ale że jest noc, to chyba ogarnia? A potem trzeba iść posprzątać 😠


Jak by tego było mało, zawadziłam nogą o kabel od lampki przy jego łóżku i wyrypałam się jak długa. Ani nie wiedziałam gdzie i na co lecę. Rezultat:


I to jest ta sama prawa ręka, która boli, tyle że wyżej 🤣

Po rozmowie z sąsiadem, który właśnie spędził 3 tygodnie w szpitalu, bo poleciał w domu na podłogę i mocno uderzył się w głowę (krwiak mu monitorują, czy się wchłonie), trafił na neurologię, gdzie jednocześnie wykryli mu problemy sercowe i przenieśli na kardiologię, gdzie z kolei mu wszczepiono rozrusznik - gdyby nie ten upadek, ani by o tym wiedział (do czasu) - miał więc poniekąd szczęście w nieszczęściu - po rozmowie z nim uznałam, że i ja szczęście w nieszczęściu miałam, iż sobie tej łapy (albo i nogi) nie złamałam, prawda?

Czytam o fajnych pomysłach Ministerstwa Finansów - żeby opodatkować małą architekturę ogrodową. Czyli jak masz czy to oczko wodne czy to pergolę czy murowany grill czy nawet dużego krasnala (a również piaskownicę, huśtawkę, ławkę, kapliczkę) to będziesz płacić podatek od nieruchomości. Ponieważ są to BUDOWLE. Jasne, czemu nie...

 

PS. Prysznice w jednym z domów studenckich, gdzie też można wynająć pokój 🤣


 Z gatunku NIE MAM NIC DO UKRYCIA.