Kiedyś przyniosłam to z knihobudki, mimo paskudnej okładki - cóż, lata 80-te, nie wymagajmy zbyt wiele... Ale zaciekawiło mnie, że autorka słoweńska, a takich nie znam. Zresztą z ciekawym życiorysem, bo ukończyła szkołę teatralną i ponoć z powodzeniem grała, aż tu nagle zerwała z deskami teatru i poświęciła się poezji. A z czasem i literaturze dla dzieci. I całe szczęście, bo świat (mój świat) byłby uboższy o Ciocię Magdę.
A ja też byłabym o nią uboższa fizycznie, bo gdy byłam w Pradze przeczytała ją moja córka (nie podobało się jej) i naszykowała do wyniesienia. W ostatniej chwili uratowałam! A teraz już nikt jej nie wyniesie, bo chcę mieć możliwość ponownej lektury, gdyby coś. Gdyby zachciało mi się znów zanurzyć w fantastyczny świat cioci Magdy, która zaopiekowała się swoją bratanicą po śmierci jej rodziców.
Ciocia Magda bardzo nie lubi, gdy wspomina się o jej wieku (którego zresztą nikt nie zna), nie wiadomo, z czego żyje, ma w głębokiej d poważaniu ciało pedagogiczne, które nie docenia jej starań dotyczących edukacji kulturalnej dziewczynki, żyje sztuką (na przykład bezustannie przefarbowując bluzki), gardzi przyziemnymi sąsiadkami i chociaż nazywa bratanicę bachorkiem, kocha ją bezgranicznie.
Na ponad stu stronach przeczytamy o tym, jak ciocia Magda przygarnia pieska, który jest dziwnie podobny do zaginionego psa sąsiadów, jak przyprowadza do domu pijaka, bo to artystyczna dusza, jak adoptuje porzucone dziecko, jak pomaga sąsiadce znaleźć odpowiedniego męża, jak zakłada firmę produkującą sztuczne kwiaty, jak chce dać ogłoszenie o znalezionym futrze... nie muszę chyba dodawać, że wszelkie te inicjatywy kończą się... humorystycznie 😉
Początek:
Koniec:
Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1985, 118 stron
Tytuł oryginalny: Teta Magda ali vsi smo ustvarjalci
Przełożyła: Anna Bochman
Z własnej półki
Przeczytałam 26 sierpnia 2025 roku
Tymczasem z knihobudki przyniosłam coś na zaś. Na jak odległe zaś, nie wiadomo. Niby że po angielskim będę się uczyć niemieckiego 😂 Już się pochwaliłam zdobyczą niemieckiej kuzynce, która mnie w odwecie poinformowała, że Astrid Lindgren uwielbia i wszystko czytała. Jeśli kiedykolwiek dojdzie do tej lektury, to na szczęście mam polskie tłumaczenie, więc będę mogła się wspomagać. A książeczka jest tak fajnie wydana (w Hamburgu w 1979 roku), mała, w twardej oprawie i z płóciennym grzbietem, podobnie jak u nas wychodziły różne dziecięce, na przykład Doktor Dolittle, tylko jeszcze węższa. A' propos, z tak wydawanych książek chciałabym jeszcze upolować kiedyś Babcię na jabłoni.
Zyskałam jeszcze kilka pozycji w knihobudce, ale nie pokazuję, bo będę je czytać niedługo, a przynajmniej dwie z nich, powiedziałabym, że wręcz sensacyjne 😁
Sprawdzam codziennie pięć razy pocztę, czy ZUS wreszcie rozpatrzył wniosek o świadczenie wspierające - już bym chciała przestać o tym myśleć - dziś minęły dwa tygodnie od złożenia, więc pewnie mają kolejne dwa na działanie?
A gdy wracałam z tego ZUS-u, nagle słońce zaświeciło tak, że wreszcie pojęłam: to, co brałam za taras zadaszony na dachu jednej z kamienic, to tylko panele 🤣 A ja zawsze zazdrościłam tym, co tam ten taras mają!
Wczoraj było zaplanowane kąpanie Ojczastego, sąsiad w gotowości, ale Ojczasty się nie dał. Najpierw perorował, że nic mu nie dolega, to tylko starzenie się - ewidentnie wziął sąsiada za lekarza, gdy pokazywałam, żeby się rozbierał - potem zrozumiał w czym rzecz, ale nie, on nie potrzebuje, głowę sobie sam umyje... Taaa. Dziś sąsiad też ma wolne i spróbujemy zrobić drugie podejście za chwilę.
Ja widziałam gdzieś ogrodzenia fotowoltaiczne, niezłe rozwiązanie , oszczędność miejsca...
OdpowiedzUsuń