wtorek, 28 sierpnia 2012

Aleksandra Marinina - Ubijca poniewolie

Czyli Zabójca mimo woli. Czwarty kryminał z major Nastią Kamieńską w roli głównej, z 1995 roku.
Przyrodni brat Nastii zgłasza się do niej z problemem: ma dziewczynę, ale nie jest do końca pewien, czy to uczciwa osoba - po wizytach z nią u przyjaciół miały miejsce włamania. Nastia udaje się jako klientka do luksusowego sklepu z ubraniami, w którym pracuje Dasza i zawiera z nią znajomość. Wkrótce okazuje się, że Dasza jest śledzona. Nie mogąc wykorzystać swoich kolegów po linii służbowej (bo przecież żadne przestępstwo jeszcze nie miało miejsca), Nastia decyduje się poprosić o pomoc mafiosa Denisowa, który jest jej winien przysługę za przeprowadzenie śledztwa w Mieście (patrz Igra na czużom polie). Denisow przysyła całą ekipę pod dowództwem tajemniczego Bokra, przestępcy-lingwisty...
Przeczytałam 27 sierpnia 2012.

Korzystając z leniwej, pokrapującej (jest takie słowo? w sensie, że od czasu do czasu kropiło) niedzieli obejrzałam dwa radzieckie filmy. Pierwszym z nich była Prostaja istoria (Zwykła historia) z 1960 roku, w reżyserii Jurija Jegorowa, ze wspaniałą rolą Nonny Mordiukowej, napisaną specjalnie dla niej.

Kołchoz, gdzie po wojnie zostały prawie same kobiety. Mordiukowa gra jedną z kołchoźnic, wdowę Saszę Potapową. Ma ona dość niewyparzony język i zostaje wybrana przewodniczącą kołchozu.
Po tym wyborze – jeśli chce by ją szanowano – musi zaprzestać swych ukradkowych spotkań z Wasią (Wasilij Szykszyn).

Powoli wciąga się w pracę w administracji, poznaje sekretarza komitetu rejonowego Daniłowa (Michaił Ulianow), który odmienia jej życie: na szczęśliwe choć trudne.

Od tej pory Potapowa poświęca się pracy na rzecz kolektywu, ze szczególnym uwzględnieniem pewnego lenia, który ciągle wymiguje się od pracy w kołchozie, wymykając się z wędką nad wodę :)
Brzmi to wszystko jak jakiś produkcyjniak, tymczasem to piękny film o miłości, odpowiedzialności, życiowych wyborach.


Druga była komedia - Tridcat tri (Trzydzieści trzy) w reż. Georgija Danieliji, z 1965 roku. Główną rolę zagrał Jewgienij Leonow.
Technolog w zakładzie produkcji napojów bezalkoholowych Iwan Trawkin udaje się do dentysty z bolącym zębem. U stomatologa okazuje się, że w szczęce Trawkina znajdują się 33 zęby, zamiast zwykłej liczby 32.

Nonna Mordiukowa była kierownikiem przychodni rejonowej, natychmiast wyczuła pismo nosem i zabrała się za pisanie dysertacji, żeby zbić kapitał na trzydziestym trzecim zębie.

Oczywiście Trawkin staje się ogólnonarodowym bohaterem, wiozą go do Moskwy, gdzie pokazują go w telewizji:

Rodzina pozostała w miasteczku już tylko w telewizji może śledzić dalsze dzieje męża i ojca:

Trawkin rozdaje autografy, daje się zapraszać na przyjęcia, po pijanemu obiecuje ożenek zafascynowanej nim kobietce (gra ją Inna Czurikowa) mimo iż w rodzinnym miasteczku zostawił żonę z dwójką dzieci…

W wyniku donosu pewnego zawistnika nasz bohater ląduje na chwilę w psychuszce:

Zorganizowano szybko międzynarodową konferencje naukową na jego temat:

Władimir Basow – aktor charakterystyczny - niezapomniany Krugłow z Moskwa nie wierzy łzom, który przychodzi na przyjęcie organizowane przez dwie bohaterki w mieszkaniu wuja Kateriny, przynosząc różne wiktuały. Tutaj jest dyrektorem muzeum, które za 60 rubli chce zakupić czaszkę lub chociaż szczękę głównego bohatera.

Wreszcie Trawkin zostaje poddany naukowym badaniom i wysłany w kosmos dla nawiązania kontaktu z Marsjanami, jako że stwierdzono jego pochodzenie od tych mieszkańców dalekiej planety :)
Jak się cała sprawa skończyła – nie powiem, żeby sprawić niespodziankę tym, którzy zdecydują się na obejrzenie filmu.
Nawiasem mówiąc, wstrzymano jego rozpowszechnianie, bowiem reżyserowi zarzucono, iż szydzi on z radzieckich kosmonautów i film jest parodią na kult kosmonautów w Związku Radzieckim.

8 komentarzy:

  1. tridcat tri, zakręcona komedia, oglądałam jakiś czas temu, w oryginale. Rosyjski znam słabo, ale wiele można się domyślić, a melodia tego języka budzi we mnie uczucie wzruszenia i rozbawienia jednocześnie. Kiedyś było inaczej, na szczęście czasy inne.Każdy przesyt budzi sprzeciw, tak amerykańskiej dziś jak radzieckiej kiedyś, kultury, pozdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest tak, że ja WSZYSTKO rozumiem przy oglądaniu filmów... O nie :)
      W końcu nie jestem filologiem rosyjskim, prawdaż.
      Tylko uczyłam się w szkole, a potem nic, zero, nul.
      Toteż nieraz jest intuicyjnie :) Pod tym względem łatwiej czytać książki, bo zawsze można się zatrzymać, zastanowić się czy w razie wyższej konieczności poszukać w słowniku.

      Ale tak się jakoś porobiło, że kocham ten język. Na ulicy często słyszę rosyjski (dużo turystów z Rosji ostatnio) i aż mnie podrywa, żeby zagadać, żeby tak na żywo usłyszeć. Trochę mitologizuję Rosjan przy tym, szczerze mówiąc :)

      Tak, kiedyś było inaczej, "no nie, znowu ruski film"... Pamiętam dziką radość w kinie, gdy poszliśmy ze szkołą na "Step" Bondarczuka, a "Stepu" nie dowieźli i puszczono nam włoską "Zazdrość i anarchię", z akcją w burdelu :)

      Usuń
    2. Chyba by trzeba ten "Step" wreszcie obejrzeć :)

      Usuń
  2. uwielbiam Twoje opisy filmów, bo człowiek się czuje jak na seansie obrazkowym. Pozdrówka z łoża boleści, auć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, wyszukuję te obrazki, żeby mi kiedyś tam przypominały o filmie... tylko nie wiem, czy nie ma na blogspocie ograniczeń i któregoś pięknego dnia dowiem się, że basta, koniec z obrazkami :)

      Kasiu, trzymam kciuki, żeby ból jak najszybciej minął.

      Usuń
    2. Dzięki
      Ja też nie wiem, czy są ograniczenia czy nie, nikt o tym nie wspominał.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń