poniedziałek, 16 marca 2020

Wojciech Bonowicz - Dziennik końca świata

Dobra, przyznaję się, że wzięłam ze względu na tytuł :)
No ale autor przecież prorokiem nie jest i może niekoniecznie miał na myśli koronę :)
Inna sprawa, że moja córka najwyraźniej uważa, że faktycznie nadciąga koniec świata. Przy czym osobiście nie boi się śmierci (od dawna przecież obiecuje samobójstwo), ale pobytu w szpitalu. I to ja rozumiem, to jest gorsze od śmierci :)
Moje biedne dziecko budzi się przez palpitacje serca, w ogóle jest chodzącym trupem.
Nie wiem, co z nią zrobić.

Ale wróćmy do Bonowicza. Jest to taki zbiór felietonów i jak to w tym gatunku bywa, jedne są lepsze, inne gorsze.
Albo inaczej: jedne mnie bardziej interesują, inne wcale.
Nawet sobie wynotowałam kilka stron, gdzie mam zrobić zdjęcia, ale w ciągu dnia zapomniałam o tym, a teraz jest już ciemno.
Może jutro dołożę?


Facet jest poetą.
Oj oj, już mi słabo :)
Należę wszak do tego gatunku, o którym on sam wspomina - tych, co to ostatni raz mieli do czynienia z wierszami w szkole.
Lub prawie.
Ale co on tu odjaniepawla? Dokonuje tłumaczenia z polskiego na nasze niektórych cudzych wierszy.
I tu jestem w kropce troszeczkę, bo nie wiem, czy to dobrze czy źle :)
Czy poezję należy tłumaczyć? Co autor ma na myśli?
Diabli wiedzą.
Sami nie zawsze do końca zrozumiemy, to fakt...


Ale bystry to obserwator naszej rzeczywistości.
Plus trafiłam na pewien wątek osobisty poniekąd, o czym pewnie opowiem na fejsbuczku.
Nie, odwołuję.
To głupie słowo - fejsbuczek. Na fejsbuniu też niedobrze.

Początek:
Koniec:

Wyd. Znak Kraków 2019, 187 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 15 marca 2020 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz