Że jeszcze znajduję chęć na czytanie, to się sama dziwię. Ale jak widać po częstotliwości wpisów - nie za dużo. Z Gardnerem załatwiłam się w cztery dni czyli stosunkowo szybko, a czy to ze względu na to, że po czesku czy że kryminał, diabli wiedzą. Może i to i to. Tytuł oznacza "Sprawa fosforyzujących palców" (jednakże polski tytuł brzmiał Sprawa świetlistych śladów, sprawdziłam), historia jest dość pokręcona i zagmatwana, ale oczywiście Perry Mason sobie z nią poradzi, wiadoma to rzecz. Świetnie pokazana sala sądowa - jak sprytny adwokat może wpłynąć na psychikę ławy przysięgłych i jak wiele zależy od jego umiejętności rozgrywania emocji.
Początek:
Koniec:
Wyd. RIOPRESS Praha 1995, 196 stron
Tytuł oryginalny: The Case of the Fiery Fingers
Przełożyła z angielskiego na czeski: Marie Brabencová
Z własnej półki
Przeczytałam 26 listopada 2024 roku
Jednym z dziesięciu codziennych obowiązków jest przeglądanie starych kartek z zapiskami. Żeby chociaż jedną każdego dnia przejrzeć, podrzeć i wyrzucić. Właśnie spędziłam prawie dwie godziny na tej robótce. Zawzięcie szukam pewnego słowa, które kiedyś gdzieś usłyszałam, a może raczej przeczytałam i na 100% zapisałam je. Jest to określenie uczucia nostalgii, gdy się słyszy z daleka gwizd pociągu 😂 Więc ja tak mam właśnie, co wiąże się z tym, że w Dżendżejowie mieszkaliśmy na tyle blisko torów, by słyszeć każdy przejeżdżający skład. A właściwie nie tyle jego przejazd, co ten gwizd.
Mam teraz nową koncepcję zapisków. Pamiętacie te dwa zeszyty po 500 kartek, które mi córka przyniosła z knihobudki? Jeden z nich, ten formatu A5, został uroczyście przeznaczony na zapisywanie wszystkiego, co się pojawia na bieżąco (czy to film do obejrzenia czy książka do przeczytania czy zalecenia od lekarza czy jakiś czeski zwrot czy godziny otwarcia biblioteki czy czym usunąć kamień na szybie prysznica). Myślę, że te 500 kartek wystarczy mi do końca życia, a wreszcie wszystko będzie do odnalezienia 😂
Plon dzisiejszego wieczoru zamiast jednej przejrzanej i podartej kartki - to pełen kosz na papiery, będę go mogła wynieść jedynie, gdy nie będzie wiatru 😁 Swoją drogą wyobrażam sobie jakiegoś nawiedzonego pracownika MPO, który zbiera te fragmenciki i pracowicie, niczym Amelia, składa je do kupy, żeby przeczytać odpisać na mail Justyny lub wyjąć schab wieczorem. Co oczywiście jest tajnym szyfrem🤣
Nawet do knihobudek mi się nie chce za bardzo... no ale chodzę z obowiązku 😉 Właśnie wczoraj spotkała mnie normalnie TRAGEDIA. Niosę parę książek do budki na Galla, widzę już z daleka, że stoi przy niej jakiś starszy gość, a przede mną kobitka idzie. I ta kobitka nie czekając, aż facet skończy przeglądać i odejdzie, nuże grzebać w budce. Akurat sporo tam było książek. Ja sobie grzecznie stanęłam z boku, przyglądam się temu pojedynkowi i czekam. I co widzą oczy moje? Pani wyjmuje dwie Donny Leon i zabiera 😢😢😢 No ludzie!!! Komisarz Brunetti mi przeszedł koło nosa!!!
Zniechęciło mnie to troszkę do imprezy. I w ogóle postanowiłam, że z budek będę coś brać dla siebie dopiero na wiosnę, z powodu tej wilgoci w powietrzu. Chyba sobie zrobię listę miejsc, gdzie można znaleźć książki do wzięcia nie na dworze (zwanym polem), ale wewnątrz.
Oczywiście wiem doskonale, że ŻADNYCH książek brać już nie powinnam. Gdy widzę, że nic dla mnie nie ma ciekawego, to z jednej strony ulga, że całe szczęście, ale z drugiej jednak jakiś taki mały zawód, zawodzik jest 🤣
Poniedziałek: 10.262 kroki - 6,9 km
Wtorek: 12.745 kroków - 8,1 km
Środa: 16.774 kroki - 9,9 km
Czwartek: 3.769 kroków - 2,4 km
Gardner ma ładną okładkę i tak trochę wygląda na kryminał wydawany w jakiejś serii.
OdpowiedzUsuń