środa, 15 lipca 2020

Jaroslav Rudiš - Cisza w Pradze


Więc tak. W Pradze śmierdzi. Mieszkańcy Pragi żyją muzyką i angielskimi tekstami piosenek. Oraz seksem i myśleniem o seksie. Mają milion kompleksów jako naród (no coś podobnego, my nie...). W mieście panuje nieustający hałas (chyba, że ktoś wyłączy prąd), a wszyscy są zagubieni.
Jeszcze trzeba dodać, że niektórych słów czy wyrażeń nie potrzeba tłumaczyć na polski. To znaczy według tłumaczki. Chciałam nawet pojąć, dlaczego taki zabieg - na przykład párek v rohlíku czyli czeski hot dog: zawsze pozostaje w czeskiej wersji i jeśli ktoś z Czechami nie miał do czynienia, to się nie dowie, o co chodzi. Takich numerów jest tam więcej, a why czyli warum - pewnie się już nigdy nie dowiem.

Jestem już na tyle stara, że nie zachwycam się Pragą bezkrytycznie i nie uważam, że to raj na ziemi, więc nie chodzi o to, że przeszkadza mi autorska wizja współczesnego miasta, bo koliduje z moimi wyobrażeniami. Cóż, Rudiš pokazuje świat zaludniony przez wrażliwców, nieprzystosowanych, niepoukładanych ludzi - a mnie się chyba po prostu nie chce już o nich czytać. Chcę spokoju i w miarę szczęśliwego świata (skoro i tak zmierzamy ku zagładzie). Chyba chcę bajek :)

Obejrzałam ostatnio polski film z 1977 roku o chłopo-robotniku, który wygrywa w Totolotka milion i cały otaczający go świat - z zawiści - obraca się przeciwko niemu. Ogólnie rzecz biorąc mentalność ludzka tak bardzo się od tej pory nie zmieniła, ale ponieważ akcja dzieje się na wsi, dla własnego dobrego samopoczucia stwierdziłam, że gdyby mnie się to teraz przytrafiło, nikt z otoczenia by nawet o tym nie wiedział i nie miał okazji do brzydkich postępków... no bo to miasto, a nie wieś. Czyli żeby się lepiej czuć, przypisałam te paskudne skłonności wsi. Bo ONI byli tacy i są tacy dalej, ci chłopi. Ale słynna modlitwa wieczorna z Dnia świra to nie na wsi przecież...
Dlaczego ja właściwie o tym?
???
Aaa, już wiem :) Że lubimy się samooszukiwać.
Tak, sytuacja jest mocno niepewna - moja sytuacja. Chwilę pracowałam, znów nie pracuję, co będzie po wakacjach - nie wiadomo. Czy można mi się dziwić, że szukam beztroski i szczęścia? Chcę potraktować ten lipiec i sierpień jako wakacje właśnie, takie długie, jak to w szkolnych czasach bywało. Nie myśleć o pieniądzach i o tym, co będzie dalej. Konik polny :)




A' propos jeszcze tłumaczenia. Już nie czepiając się, tylko zastanawiając, bo sama nie wiem.
W Tajlandii dostał trzydniowe rozwolnienie. Ja zawsze mówię dostał rozwolnienia czyli używam innego przypadku. Ale jaka jest w końcu prawidłowa wersja? Dopełniacz czy biernik? Bo z drugiej strony mówię przecież dostał pudełko czekoladek albo książkę...
Druga sprawa. Nie miała tam żadnego la petite mort. Czyli, że nie miała orgazmu. Ale termin francuski (mała śmierć) jest rodzaju żeńskiego. Jak wobec tego należy w takim przypadku postąpić: żadnego *orgazmu* czy żadnej *la petite mort /małej śmierci*? Ten dylemat towarzyszy mi od dawna :)

Początek:

Koniec:

Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2014, 277 stron
Tytuł oryginalny: Potichu
Przełożyła: Katarzyna Dudzic
Z biblioteki
Przeczytałam 9 lipca 2020 roku

Książka była na szczęście z biblioteki :) a w związku z tym taka refleksja. W Bibliotece Kraków można sobie na wirtualną półkę odkładać wynalezione pozycje, tyle, że ta wirtualna półka wyświetla się tylko na jednym komputerze. Ja sobie w pracy w wolnych chwilach zawsze przeglądałam nowości i tam odkładałam. A gdy wchodzę na swoje konto w domu, to ich tam nie ma. Dość to głupie, nie? W każdym razie - pod koniec czerwca kupili mi w pracy nowego kompa, przy okazji tej "przeprowadzki" straciłam wszystkie hasła, nawiasem mówiąc. I wczoraj wieczorem myśląc o tym uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie zniknęły też te trzy setki odłożonych, pracowicie wyszukanych knig... No, chyba, że półka jest przypisana do IP? Cóż, dowiem się we wrześniu (mam nadzieję).
Najpierw się przeraziłam, a potem pomyślałam, że może LOS TAK CHCIAŁ :) że może znowu zacznę czytać tylko swoje?

Dziś tymczasem postanowiłam po obiedzie pojechać do tej nieszczęsnej biblioteki w Nowej Hucie i oddać trzy zaległe pozycje. Na rowerze oczywiście. Zbieram się do tego już trzeci miesiąc, na co czekać? Na razie gotuję się psychicznie :) Kurczę, toż to przez cały Kraków, z zachodu na wschód. Dam radę? Przywiozą mnie z powrotem dobrzy ludzie na leżąco?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz