sobota, 25 lipca 2020

Władysław Kopaliński - Opowieści o rzeczach powszednich

Jest to kolejna lektura zainicjowana porządkami w bibliotece. A głównie chciałam się dowiedzieć czegoś o historii WC... i tu mnie pan Kopaliński zawiódł, bowiem w rozdziale o łazience skupił się na myciu czyli wannach, umywalkach, kąpielach w łaźniach. A o WC nic. Ta sprawa nieraz mnie dręczy, gdy siedzę na tronie :) i myślę, jaki to cudowny wynalazek, ta toaleta w domu :) Autor wspomina tylko niejako mimochodem, opowiadając o syryjskim pałacu z 1800 roku p.n.e., że w kącie łazienki znajdował się ustęp w postaci skanalizowanego otworu w podłodze i dodaje - "jakich mnóstwo jeszcze ciągle można znaleźć w Paryżu"! Przyznam się, że się z tym nigdy nie zetknęłam, żeby w Paryżu... ale pamiętam z dzieciństwa taki właśnie ustęp na stacji w Dżendżejowie, wybetonowana podłoga, a w niej kilka okrągłych dziur obsranych naokoło (w bonusie smród i roje much)... a nawet wydaje mi się, że nie przedzielonych żadnymi przepierzeniami! Ale to już może zmyślam? We Włoszech też takie widziałam chyba w latach 80-tych, oczywiście w publicznych miejscach, to się nazywa u nich alla turca czyli po turecku.

A na polskiej Wiki jest artykuł o ubikacji kucanej :)


Poza tym drobnym defektem :) jestem jak zwykle pełna admiracji dla pana Kopalińskiego, który w przedinternetowych czasach potrafił znaleźć i zebrać tyle fantastycznych informacji. Fiszki, fiszki, fiszki. Ja to kiedyś nawet myślałam, że przeczytam od A do Z jego Słownik mitów i tradycji kultury, ale oczywiście nigdy do tego nie doszło. Podobnie jak plany z dzieciństwa, żeby przeczytać encyklopedię :)








Przy okazji tej lektury doszłam do wniosku, że gdyby mnie poczęstowano tą słynną mongolską herbatą z masłem, o której już przecież wcześniej słyszałam, ale się wzdragałam na samą myśl - to że bym spróbowała jednak. Nie takie rzeczy ludzie jedzą, rodzony brat żarł smażoną szarańczę i nie pamiętam, co jeszcze :)

A co do kalendarzyka kieszonkowego, to muszę zapamiętać, żeby pod koniec roku takowy sprezentować tej koleżance, z którą byłam w Pradze zeszłego sierpnia. Otóż. Ja nie wiem, z czego to wynika (bardzo możliwe, że z oszczędności, choć ona biedna nie jest, ale właśnie bardzo oszczędna) - ona nic takowego nie posiada, o czym się dowiedziałam, gdy raz u mnie w pracy spytała, czy może wziąć jakiś stary plakat. Na białym odwrocie sobie poliniuje, pokreskuje taki rodzaj kalendarza, bo ma mnóstwo wizyt lekarskich i żeby się nie pogubić, co kiedy, to je sobie tam powpisuje.
No, powiedzieć, że byłam zdziwiona konceptem, to nic nie powiedzieć.
Całe życie funkcjonuję na kalendarzach i kalendarzykach.
Nie wyobrażam sobie życia bez.
Więc żeby trzy złote zaoszczędzić?
Chyba, że chodzi o ekologię i dawanie drugiego życia...
No to jestem trochę ciekawa, jak na taki prezent zareaguje :) Ale na pewno jej się przyda przy rozlicznych problemach zdrowotnych.

Przedstawiciele Kościoła sprytni od zawsze. Królik - kazuistyczna ryba :)

Fuj. Mączka kostna z kotów sprzed wieków. Jak ktoś miał fantazję golić sobie brwi z powodu śmierci kota, to proszą bardzo, ale to!? Aż poszukałam, do czego się tej mączki kostnej używa - do paszy albo jako nawozu.

Mój tata sobie tak żyletki nie ostrzył (a używa do tej pory), ale ok, ciekawy sposób.

Ten sposób na pozbycie się kataru poleciłam mojej córce, która zawsze mocno to przeżywa, taka jest bardziej umierająca :)

Pochodzenia tego zwrotu nie pamiętałam.

Zdjęcie półki jest fatalne, a to dlatego, że ten regalik stoi na ścianie okiennej i brak tam światła w związku z tym. Ale. Co ja to chciałam.
Widać wyraźnie wśród książek katalog IKEA :) Miałam stosik tych katalogów, przy odkurzaniu wyniosłam, ale jeden zostawiłam na pamiątkę, ten ostatni. Potem ich już nie było w skrzynkach na listy...

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1987, 278 stron
Z własnej półki, nabyte 31 sierpnia 1988 roku za 1500 zł
Przeczytałam 24 lipca 2020 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz