środa, 23 grudnia 2020

Tatiana Polakowa - Niebiosa rozstrzygnęły inaczej

Dziwna sprawa z tą Polakową, bo blog podaje, że czytałam jej dwie książki po polsku (obie z biblioteki) i jedną po rosyjsku... że niby jakaś Tonkaja sztuczka. Ale katalog mój osobisty żadnej sztuczki nie wykazuje... hm, może też pożyczyłam z biblioteki? Było to w 2009 roku - to chyba wtedy zaczynałam moje rosyjskie czytanie - pierwsza była Doncowa pod koniec 2008 roku - pamiętam, że była to już jesień, a na liście to jej Hobbi gadkowo utionka jest zapisane pod numerem 156 - o rany, ależ się kiedyś czytało intensywnie! Moja córka miała wtedy 15 lat i sprawiała mnóstwo kłopotów, może zaczytywałam zmartwienia?

Wspomniany katalog podaje natomiast, że posiadam pozycję Fitness dla Krasnoj Szapoczki pani Tatiany i powiedzmy, że dam tej gimnastyce kiedyś szansę - mimo, że akurat Niebiosa rozczarowują. Ale nie pierwszy to raz, gdy zauważam, że tę samą książkę czytaną w oryginale i w tłumaczeniu odbieram zupełnie inaczej. Czytanie w obcym języku - gdy się nie jest jakoś szczególnie w nim biegłym jak osoby dwujęzyczne, ot, po prostu mniej więcej rozumie się, o czym mowa, bo się tego języka uczyło w szkole 😎 - więc takie czytanie sprawia ogromną satysfakcję ze swoich zdolności 😂 i już samo to wystarczy, żeby się książka podobała!

Co do Niebios to wydało mi się mocno naciągane rozegranie historii, to raz - a dwa: fatalne tłumaczenie. Oczywiście, jak zwykle, nie chciało mi się zabierać kartki i długopisu do łóżka, więc nie wynotowałam sobie przykładów (a co, płacą mi za korektę czy co?), ale nieraz bolało. Czymś, co zapamiętałam, bo pojawiło się kilka razy, była wazeczka z cukierkami. Gdzie się bohaterka nie pojawiała, zaraz jej podsuwano wazeczkę z cukierkami 😁 Zacne, doprawdy. 

No nic, w bibliotece coś tam jeszcze tej Polakowej mają, ale brać już po polsku nie będę. 

Początek:

Koniec:

Wyd. REA-SJ, Warszawa 2016, 234 strony

Tytuł oryginalny: Небеса рассудили иначе 

Przełożył: Jan Cichocki

Z biblioteki 

Przeczytałam 22 grudnia 2020 roku

 

Donoszę, że ciągle żyję.

Oznaki covidu niewidoczne (albo biorę je za objaw przeziębienia). Rozmawiałam z lekarką, twierdzi, że do końca tygodnia sytuacja powinna się wyklarować - w te albo we wte. Skierowania na test oczywiście dać mi bez tych objawów nie mogła, a znowuż taka zdesperowana nie jestem, żeby łgać, że, panie, gorączka 40 stopni etc.

W związku z tym, że zamierzam się głównie dalej obserwować,  planów na najbliższe cztery dni nie robię - no, planów na miarę pandemii, w rodzaju przeczytam pięć książek i obejrzę siedem filmów - wyjątkowo luz totalny. Cieszę się, że nie muszę do pracy i tyle.

A' propos pracy. Przyszedł do nas wczoraj taki list.

Wczoraj czyli 22 grudnia.

A co!

Poczta Polska, wiadomo, ma wybory na głowie (czy tam szczepienia narodowe). 

Za to bynajmniej nie PP, tylko firma kurierska GLS przywiozła mi miłą sercu paczkę z książkami prosto z Pragi 😍 No, bo pojawiła się jedna taka, co jej szukałam od dawna, no i tego...

Ale nie o tym (o tym następnym razem, jak obfocę). Chodzi o to, że tę paczkę wysłano z Pragi w poniedziałek. I przyszła dziś czyli w środę. A mówimy tu o gorącym okresie przedświątecznym, gdzie jest straszliwe obłożenie etc. Ja nawet miałam opory przed dokładaniem kurierom roboty i chciałam napisać do antykwariatu, żeby to wysłali po Nowym Roku, ale potem doszłam do wniosku, że to z kolei dla nich zawracanie głowy, muszą tę gotową paczkę gdzieś trzymać, pamiętać o niej. Więc dałam spokój. 

A rano idąc do tramwaju policzyłam ludzi w kolejkach na chodnikach, dystans trzymali: do piekarni 24 sztuki, do mięsnego 13, do rybnego 4 (ale jeszcze był zamknięty). Najpierw sobie pogratulowałam, że ja nic nie muszę. Ale potem, już w tramwaju, zobaczywszy przez okno jakąś starszą panią, co ledwie się z siatami wlokła, walcząc przy tym z parasolką, wspomniałam o mamie i o tym, jak się musiała całe życie mordować, najpierw w PRL-u, gdy nic nie było do normalnego dostania, a tu trzeba było wykarmić 4-osobową rodzinę, a potem, gdy już była wiekowa, ciężko jej było dźwigać, a do dźwigania zawsze się siata pełna znalazła... To jest jednak koszmar, gdy dzieci wyjeżdżają w świat i można liczyć ewentualnie tylko na pomoc obcych... Te wielopokoleniowe rodziny kiedyś to nie był taki zły wynalazek. Popłakałam się z tych myśli w tramwaju - więc dodam na koniec, że maseczki to też nie tak zły wynalazek, zwłaszcza, gdy się ich nie nosi na brodzie!

4 komentarze:

  1. Aj aa, jak fatalnie potraktowali książkę w bibliotece, okładając ją w folie mocowaną zszywaczem. Masakra!

    Tanie kryminały są przeważnie tłumaczone po taniości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, w części bibliotek wciąż jeszcze pokutuje ten straszny zwyczaj :(
      Co do tłumaczeń. Słyszałam, że bywają takie casusy, iż rozsyła się kawałki (np. rozdziały) różnym aspirującym tłumaczom "na próbę" czyli za darmo, a potem z otrzymanego materiału skleja się całość. To jest dopiero osiągnięcie biznesowe!

      Usuń
    2. Czytałem kiedyś taką powieść, pod której tłumaczeniem podpisało się pięć osób. Nie dość, że tłumacze nie czytali niczego ponad przekładany kawałek, to i redaktor po otrzymaniu cząstkowych przekładów chyba tego nie przeczytał. Z poprzedniego tomu wiedziałem, że bohater jest u wuja, brata matki. Tutaj wuj był czasem (w niektórych rozdziałach) stryjem, więc się o bohaterze mówiło niekiedy "mój bratanek", a niekiedy "mój siostrzeniec". Przy kazirodczym związku byłoby to jak najbardziej na miejscu, ale autorka książki o niczym takim nie napisała.

      Usuń
    3. O, skoro byli tłumacze podpisani, to widać dostali wynagrodzenie, tylko pewnie jakieś mizerne. O redakcji nie mówmy lepiej... Całość działania "biznesowego" doskonale ilustruje to, o czym wspomniałam wyżej.

      Usuń