sobota, 26 grudnia 2020

Katedrála sv. Víta. Díl 1. - Stavba; Díl 2. - Dostavba

Wiecie co, ja się po pierwszym zetknięciu z praską Starówką mocno zniechęciłam. Co się dziwić, było sobotnie majowe upalne popołudnie, ja po nieprzespanej nocy i podróży - a tam milion ludzi!

Następnego ranka obudziłam się z migreną i wracającą nieustannie myślą - co ja tu robię! Oczywiście cały misterny plan zawalił się od razu. Ja wiem, że nie powinno się robić planów, ale to silniejsze ode mnie, więc wszystko miałam rozpisane, gdzie i kiedy - przecież nie wiedziałam wtedy jeszcze, że na Pragę zapadnę śmiertelnie - to miał być pierwszy i raczej jedyny raz... 

Więc co prawda już tej niedzieli, gdy się wyzbierałam, z migreny wydobyłam i ruszyłam w miasto, wiedziałam, że COŚ SIĘ DZIEJE 😁 ale niechęć do miejsc bardzo turystycznych zakodowała się tak głęboko, że Hrad, proszę państwa, zwiedziłam dopiero za czwartym pobytem w Pradze, a i to raczej tak od niechcenia. Przyleciała wtedy na tydzień Psiapsióła z Daleka, chciała zwiedzać po bożemu, więc zgodziłam się jej tam akurat towarzyszyć. Ale powtarzam - bez wewnętrznego przekonania 😉

Oczywiście teraz, gdy minęły trzy lata i gdy przeczytałam tę książkę, żałuję, że się w to nie wgłębiłam. Ale to jest głupie, takie żale są bez sensu, trzeba patrzeć w przyszłość, prawda? I wierzyć, że ona jeszcze jest przed nami...

Nabyłam to wydawnictwo całkiem niedawno i właściwie też z myślą, że diabli wiedzą, czy do niego zajrzę. No i stały te dwa tomy na podłodze, oparte o regał, bowiem ich wysokość okazała się nieprzystająca do żadnej półki, no taki format. Znaczy do żadnej półki, gdzie stoją czeskie, no bo jednak jakoś to w kupie trzeba mieć...

I jakoś tak sięgnęłam. Okazało się całkiem czytable. Tom pierwszy traktuje o budowie katedry w średniowieczu, a drugi o rozbudowie/dobudowie w wieku XIX i XX. Dałam sobie radę nawet z wyimkami z dawnych kronik, ale nie wiem, czy one po prostu nie zostały tu przełożone na współczesną czeszczyznę i dlatego rozumiałam 😄

W każdym razie rzecz to jest nie naukowa, tylko popularna, więc nie zdołała mnie znudzić i dzielnie dotrwałam do końca. Cały czas mając jednak z tyłu głowy myśli o tym, jaka byłam głupia, że się nie przyjrzałam temu czy owemu, gdy w katedrze byłam... Inna sprawa, że często nie wiedziałabym, co widzę!



Za diabła nie rozumiem, jak ociosywano te kolumny, żeby uzyskać symetrię profilowania oraz jak się uzyskuje ich przekrój... nawet wyciągnęłam jedną książkę o budownictwie/architekturze, ale nic na ten temat nie znalazłam.

Wyd. Správa Pražského hradu, Praha 1994, 80 stron każdy tom

Z własnej półki (kupiona 14 września 2020 za 288 koron (-11%) w Ulubionym Antykwariacie)

Przeczytałam 23 grudnia 2020 roku (tom pierwszy) i 24 grudnia 2020 roku (tom drugi)


NAJNOWSZE NABYTKI
Większość to film czyli książki o czeskich aktorach, reżyserach albo powieści, które zostały sfilmowane. Trzy pragensie, od jednego z nich się zaczęło - Slavné osobnosti v dějinách Prahy 5, miałam tom trzeci, a tu pojawił się pierwszy. Ve stínu pípy czyli W cieniu pipy to oczywiście opowieść o praskich winiarniach i gospodach, a nie żadne eroticoticotico 😅

Na wierzchu paczki znalazłam monetę 1 euro. To już drugi raz pod rząd. Dziewczyna, która mnie obsługuje, nie znajduje jednej z zamówionych książek i w ten sposób zwraca należność. Tyle, że mnie nic po tym - nie jeżdżę przecież nigdzie poza Pragą, więc wolałabym, żeby to były te korony, które zapłaciłam - włożyłabym je do pudełeczka, gdzie zbieram swój skarb wyjazdowy i kiedyś by się przydały. Córka mówi, żebym jej to napisała, a ja się jakoś krępuję...

 

Dziś rano spadło parę niezdecydowanych płatków śniegu, ale szybko się wycofały na z góry upatrzone pozycje. Więc obrazek sprzed dwóch tygodni, na pociechę. Na pociechę, bo ta obserwacja, czy się nie pojawiają objawy korony, już mnie dość wkurza... a zwłaszcza myślenie o tym, czy wydać czy nie wydać 500 zł na test, w sytuacji, gdy tenże należy mi się jak psu micha, skoro miałam kontakt z zarażonym oraz gdy każdy grosz się liczy, bo nie wiadomo, co przed nami. Umowa kończy mi się za pięć dni i na razie cisza...

Ale jeszcze jedna pociecha. Od wiosny oglądam taki cotygodniowy program o Pradze, który nazywa się Z metropole i który jest na stronie czeskiej TV. Niestety nie ma go na You Tube ani w żadnym innym miejscu, skąd dałoby się go ściągnąć i obejrzeć z projektora 😎 A ja masakrycznie nie lubię oglądać na laptopie. Tymczasem niedawno kupiłam sobie bilet do e-kina, bo był Sputnik i bardzo chciałam zobaczyć jeden film (Drodzy towarzysze, polecam!), to był mój pierwszy raz, no bo, jak wspomniałam, masakrycznie...

No i właśnie wtedy postanowiłam coś z tym zrobić. Co ja się nie nakombinowałam, żeby podłączyć laptop do tego projektora... nic... W końcu (ale to już mi się skończyła ważność biletu, a chciałam obejrzeć po raz drugi w przyzwoitych warunkach) udałam się do Ulubionego Sklepu, gdzie pan mi doradził kabel HDMI (uprzedzając, że do tv, bo projektory są bardziej kapryśne). Kupiłam, gdzieś tam wsadziłam i prawie zapomniałam. Wczoraj jednak zajrzałam do tej szafki i mówię - zobaczymy. I co? I faktycznie, projektor powiedział nie, bowiem jego wejście HDMI jest mniejsze 😐 Ale już podłączenie telewizora to nic innego, jak tylko włożenie wtyczki. Tak więc przynajmniej tyle - mogę oglądać te programy (czy cokolwiek innego online) na trochę większym ekranie niż laptopa, hura hura!

Po raz enty pożałowałam, że nie mamy większego telewizora. No ale dobre i to. Kabel zostawiłam podpięty na stałe, a do Ulubionego Sklepu wybiorę się jeszcze raz, dopytać, czy nie ma w przyrodzie takich kabli, które by miały z jednej strony mniejszą wtyczkę 😁😁

PS. No i udało się upchnąć pod sufitem tę katedrę... wystarczyło zabrać jeden Przekrój. Te Przekroje (jak widać nawet sprzed 3 lat) pozostają nieprzeczytane, ledwie muśnięte wzrokiem po zakupie. To jest chore, ja wiem.

8 komentarzy:

  1. Ufff.... Czyli nie tylko ja tak mam z "Przekrojami", że kupuję, musnę wzrokiem i zostawiam do przeczytania na później :D

    A w kwestii wypatrywania oznak koronawirusa... Po tygodniu spokojnego chorowania na zwykłe przeziębienie, łykaniu tabletek od gorączki (niewielkiej) i codziennym zgryzaniu główki czosnku, który nie miał żadnego smaku ("Pewnie zwietrzał na strychu" - myślałem sobie :D) postanowiłem sprawdzić, jak to jest u mnie z węchem. Wsadziłem nos do pudelka proszku - nic. Domestos otworzyłem i sobie chuchnąłem aromatem chloru w nozdrza - nic. Ale w smaku cały czas odróżniałem ocet o czystej wody, to sam nie wiem. Złapałem najmodniejszą chorobę sezonu, czy tylko dałem się zasugerować? Ewentualny kontakt z domowym lekarzem jak znam miejscowe standardy i tak osiągalny będzie najwcześniej w styczniu (po 10 pewnie) więc pojęcia nie mam co teraz robić, zwłaszcza ze przeziębienie prawie już minęło. Profilaktycznie nałożyć sobie kwarantannę, czy udawać, że nic się nie stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toteż ja przestałam w końcu je kupować, te "Przekroje"...
      Hm, sprawa podejrzana z Twoim przeziębieniem ;) gorączka i brak węchu mogłyby wskazywać na wiadomo-co, nie wiem, czy brak smaku MUSI występować razem z brakiem węchu, może nie? Kontakt z lekarzem i tak Ci na nic, bo skierowania chyba nie dostaniesz, skoro gorączka już minęła. Z drugiej strony - czy przy zwykłym przeziębieniu występuje brak węchu?
      Kwarantanna "na wszelki wypadek" nie byłaby zła - ale kto Wam zrobi wszystkie zakupy, kto wyniesie śmieci? W tym wszystkim najgorsza Babka oczywiście, najbardziej zagrożona.

      Usuń
    2. Przestałaś kupować? I tak cię w ogóle nie boli, że nie masz nowych numerów, że ten Przekrój taki niekompletny się robi? Ja na razie tak nie mogę :D

      Kwarantanna - wyczytałem - obowiązuje z automatu od momentu wystawienia skierowania na badanie, więc to już całkiem mi niepotrzebne. Będę nosił maseczkę i unikał ludzi (rodzinie już zakazałem przyjazdów przynajmniej do 4 stycznia) ale trzymam się wersji, ze to jednak zwykłe przeziębienie.

      Usuń
    3. Przestałam - na początku pandemii ograniczyłam wszystkie "zbędne" wydatki ;) Teraz wróciłam do pracy, ale sytuacja jest tak niepewna, że dmucham na zimne...

      Usuń
  2. Pytam z ciekawości: czy znajomość języka czeskiego to z powodu pochodzenia, rodziny, mieszkania jakiś czas w tym kraju, czy też 'wyuczona'? I czy języki czeskie i słowackie są na tyle podobne w piśmie, że znając jeden, raczej można swobodnie czytać książki również w drugim?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa jest prosta: w 2016 roku pojechałam turystycznie do Pragi i od tej pory wiedziałam, że nie ma dla mnie życia poza nią :) Cały mój wcześniejszy związek z czeszczyzną to był Szwejk i czeskie kino (ale oczywiście po polsku). Po powrocie postanowiłam się uczyć, nakupiłam podręczników, ale wiadomo, jak to wygląda, jak się nie ma nad sobą bata - dziś już jestem zmęczona, ale jutro... Rok później stwierdziłam, że dłużej tak się nie da i zapisałam się na kurs. I teraz kończę siódmy semestr.
      Praga cały czas motywuje, bezustannie kupuję książki na jej temat, ale z czasem zaczęłam to rozszerzać ogólnie rzecz biorąc na literaturę piękną (o kinie nie wspominając). Myślę, że tak jest z każdym nowym językiem, którego się uczymy - otwierają nam się nowe światy.

      Słowackiego nie znam kompletnie, ale na kursie nieraz była mowa o tym, że jest bardziej od czeskiego podobny do naszej mowy, więc niby łatwiejszy. W czeskim serialu-tasiemcu, który niedawno skończyłam oglądać, jedna z bohaterek była Słowaczką, więc ten język się tam pojawiał i faktycznie łatwo go było rozumieć - ale na obecnym etapie nie potrafię już powiedzieć, czy gdybym nie znała czeskiego, też by było tak łatwo. Zatraciłam językową niewinność :)

      Usuń
  3. Gratuluję! To Johan Wolfgang Goethe powiedział, „Ile języków znasz, tyle razy jesteś człowiekiem”.

    Sądzę, że przy dobrej motywacji czeskiego języka można się nauczyć stosunkowo szybko. Znałem ludzi, co nagle 'odkryli', że chcą się uczyć np. francuskiego, włoskiego, portugalskiego, a nawet węgierskiego, chińskiego, japońskiego i koreańskiego... to było o wiele trudniejsze, a w przypadku tych ostatnich czterech języków, realnie wręcz niemożliwe, szczególnie w pewnym wieku.

    I przy okazji też gratuluję znajomości języka rosyjskiego. Ja się go uczyłem 9 lat-a raczej my udawaliśmy, że się uczymy, a nauczyciele udawali, że nas uczą (na ten temat mógłbym dużo pisać...). Gdy nie tak dawno temu ktoś zadzwonił do mnie po rosyjsku, nawet nie wiedziałem, jak w tym języku powiedzieć, że nie rozumiem! Aż nie chce mi się wierzyć, że swego czasu czytałem-W ORYGINALE-dzieła Tołstoja, Lermontowa, Dostojewskiego i Czechowa...

    Czesi/Słowacy też mieli problemy z odpowiedzeniem mi na to pytanie, pewnie od małego stykali się z obydwoma językami. Słowacki jest do polskiego podobny, ale jednak spotykając Słowaków i starając się z nimi rozmawiać w naszych językach, nie jest to takie proste się dobrze porozumieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, pięknie się złożyło, bo właśnie ostatnio myślałam nad tym - co jakiż czas ktoś mnie pyta "to jaki następny język?" I najpierw się z tego śmiałam, a potem jednak przyszło mi na myśl, że kto wie, kto wie, zależy, jak długo się jeszcze pożyje... i że może ten następny to będzie - WĘGIERSKI :)
      W końcu do Węgier nie jest tak daleko, jak do Korei czy Japonii. Czyli można by go w praktyce wykorzystać.
      Ale to tylko takie gdybanie.
      Zresztą szwedzki też by mi się podobał.

      Ja też rosyjskiego szkolnego nie pamiętałam po wielu latach (nigdy mi się nie trafiła sposobność go użyć), wszystko wróciło, gdy zaczęłam po rosyjsku czytać. A gdy ze dwadzieścia lat wcześniej byłam gdzieś za granicą jako tłumacz i był tam też tłumacz z Rosji, chciałam do niego po rosyjsku zagadać, najprostszymi słowy - to absolutnie na to nie poszedł. Myślę, że bał się z jakichś powodów, to były jeszcze czasy komuny.

      Usuń