niedziela, 28 lutego 2021

Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi

Kiedyś tam coś Strugackich kupiłam, na pewno czytałam jeden kryminał, no ale Pikniku nie mam - choć to najbardziej znane ich dzieło. Kojarzy się oczywiście z Czarnobylem, choć powstało 14 lat wcześniej, zresztą tutaj mowa jest o lądowaniu na Ziemi Obcych, a nie o katastrofie nuklearnej. No, ale tam Strefa i tu Strefa.

Czego szukają stalkerzy w niedozwolonej Strefie? Co się tak naprawdę stało? Człowiek nie jest w stanie zrozumieć, nie ma narzędzi, by zinterpretować to, co w Strefie można znaleźć. Czy Złota Kula rzeczywiście może spełnić każde życzenie?

XX-wieczna wersja bajki o rybaku i złotej rybce?

Czy bezlitosny obraz spustoszeń, jakie poczynił system totalitarny w psychice ludzi, zawoalowany angielskojęzycznymi nazwami? 

Fantastyka czyli s-f to gatunek stworzony po to, żebym nigdy go nie czytała 😏 No nie lubię, nie mam cierpliwości, nigdy mnie to nie jest w stanie zająć i zatrzymać... Ale Piknik ma w sobie coś.

Trochę jak motto Mistrza i Małgorzaty (które pochodzi z Fausta)...
Początek:
Koniec:

Plan na sobotni wieczór był taki, że obejrzę znowu Stalkera czyli film zrealizowany według książki przez Andrieja Tarkowskiego. Bo u mnie oglądanie filmów dzieli się na dwie fazy: przed projektorem i po. Czyli jak go jeszcze nie miałam, to oglądałam filmy na telewizorze, a chyba każdy przyzna, że to nie to samo. No i tego Stalkera na dużym ekranie jeszcze nie widziałam. Ale tak mnie wieczorem zmuliło, że nie obejrzałam NIC. Film trwa 155 minut i na samą myśl byłam jeszcze bardziej senna. Nie wiem, nie wiem, może dziś? Z półki zdjęłam, czeka.

A patrzcie, tam są dwa jeszcze w folii 😄

Wyd. Prószyński i S;ka, Warszawa 1999, 171 stron

Tytuł oryginalny: Пикник на обочине 

Przełożyła: Irena Lewandowska

Z biblioteki 

Przeczytałam 27 lutego 2021 roku 

 

Słuchajcie, słuchajcie!

Czegoś tam szukając na You Tube zobaczyłam po prawej stronie link do tego filmiku, a że i kuchnia i Korea, to dawaj!

  

No i zachwyciłam się tą dziewczyną 😍 Niesamowicie naturalna i sympatyczna dziewuszka ze Śląska, która wyszła za mąż w Korei i sobie tam teraz urzęduje. Kliknęłam na dwa czy trzy kolejne jej widea i trafiłam na przepis na omurice, więc zaopatrzyłam się w niezbędne składniki i przy sobocie po robocie wykonałam.

  

Rzecz okazała się prosta i szybka, ale wiecie, jak to jest przy pierwszym razie... Człowiek się dwoi i troi (na przyszłość: można sobie przygotować ryż z warzywami wcześniej i tylko odgrzać), musiałam zawołać córkę do mieszania sosu, gdy już miałam trzy patelnie do ogarnięcia i w ogóle 😀

Ale najgorsze przyszło na końcu: okazało się, że mam za małą patelnię do omletów. Znaczy mam większą, ale myślałam, że ta używana na co dzień wystarczy. No i zawinąć nadzienie w omlet (gorący omlet) w taki zgrabny pakuneczek to było wyzwanie. Czyli musiałam dać mniej nadzienia. Zresztą zrobiłam go za dużo 😉


A jeszcze zamiast rozprowadzić porządnie jajka, to zdjęcia robiłam...

Nie było to tak zgrabne, jak powinno, ale widziałam już w internetach, że różne bywają te omuraisu, więc SZAFA GRA 😎 Włączam do repertuaru.

Ach ach! Pozostając przy azjatycko-kuchennych klimatach: chciałam w piątek obejrzeć pewien film wietnamski, który niegdyś w epoce prehistorycznej nagrałam na kasetę wideo z tiwisza, ponieważ bardzo mi się podobał. Potem mi to w zaprzyjaźnionym studiu przegrali na DVD. No ale jakość jest, jaka jest. Wpadłam na pomysł, że może znajdę to po czesku, w jakimś sensownym formacie. Więc odłożyłam oglądanie na drugi dzień, a tymczasem rzuciłam się na polsko-wietnamski miszung: SMAK PHO, 2019

Historia kucharza-Wietnamczyka, który pracuje w wietnamskiej restauracji w Warszawie i opiekuje się 10-letnią córką - żona-Polka nie żyje. Poznajemy go, gdy zaczynają się schody: właściciel restauracji postanawia wrócić do ojczyzny i sprzedaje ją Polakowi, który natychmiast zaprowadza swoje porządki - w lokalu, który słynął z wietnamskiej zupy pho, będzie się teraz podawać japońskie sushi, no bo to jest modne. A córka, urodzona w Polsce, nie chce chodzić do szkoły w tradycyjnej wietnamskiej spódniczce, codziennie też wyrzuca wietnamskie drugie śniadanie, z taką miłością przygotowywane przez ojca. W dodatku zaczyna podejrzewać, że ojciec spotyka się z dziewczyną mieszkającą naprzeciwko i w ten sposób zdradza pamięć o matce. 

 

Obejrzałam, no bo obejrzałam, ale nie jest to niestety udane dzieło.

A wietnamskiego Schyłku lata po czesku i tak nie znalazłam 😐

 

 

Edit

Znalazłam filmik, gdzie omuraisu przyrządza jakiś japoński mistrz patelni, no dajcie spokój! Nie dość, że ryż wkłada do żelazka 😁, to jeszcze omlet jest dość surowy, powiedziałabym... To ja już wolę swój!

 

27 komentarzy:

  1. Ja wczoraj miałam oglądnąć "Słońce, siano i truskawki ", ale jakoś tak zrobiło się za późno i moocno sennie.
    W Pradze , w jednej z dzielnic, kilka rodzn wietnamskich kupiło duży kilkupiętrowy dom , mieszkali razem , handlowali na targowisku i wspierali sie wzajemnie. Raz na targu , byłam świadkiem jak doszło do spięcia niskiego wzrostem Wietnamczyka z ogromnego wzrostu Czechem z długimi włosami i kolczykiem w uchu. Ten Wietnamczyk podskakiwał do niego i wykrzykiwał po czesku , tzn. głównie przeklinał - ale, ten czeski w jego ustach brzmiał tak zabawnie , że był ubaw. U nie dziś coś co ma związek z kuchnią wietnamską , czyli kimchi , w polskiej wersji - czerwona kapucha swojskiej roboty prosto ze spiżarni ha ha ?. Książka o Wietnamie brzmi interesująco. W Wietnamie oprócz dobrej kuchni mają piękne plaże , ale ten wysoki poziom wilgotności - to trza -;) lubić. PS. dej si pozor , nożami nie wolno się bawić :) Renata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy się - w Krakowie tak wszędzie było sennie :)
      Kimchi to chyba bardziej kuchnia koreańska niż wietnamska, w tym filmiku powyżej nawet mówi Wiola, że mają dwie lodówki, bo jedna jest specjalnie na kimchi i że tak jest w wielu koreańskich domach. Tak czy siak, kimchi nigdy nie jadłam. Nigdy nie kisiłam nawet ogórków,a co dopiero kapustę pekińską :)

      Ja mam doświadczenie w rozmowach łamanym nie-wiem-już-jakim językiem z obsługą orientalnego baru w Nuslich :) Gdyby nie te fotografie potraw na ścianie, byłoby źle. Ale już gdy chcesz cokolwiek się dopytać (bardzo ostre? średnio ostre? mało ostre?), to kaplica :)
      A noża się teraz BOJĘ.

      Usuń
  2. Twoje danie wygląda bardzo ładnie, ale demolka kuchni, hi hi ;) podczas przygotowań przeraża lekko. Znalazłam nowy przepis na tofu, wygląda prosto, więc sprawdzę i powiem co wyszło.
    SF to całkiem nie moja bajka, nawet nie to, że nie lubię, ja się tego boję! Lądowanie na Marsie nie obeszło mnie nic a nic, relacji nie oglądałam, ani zdjęć ani niczego całkiem, wolę oczy zamknąć i nie widzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem owszem demolka :) ale bywają gorsze.
      Czekam na to nowe tofu wobec tego!
      Z Marsem miałam tak samo. I w ogóle nie rozumiem, co za ekscytacja :)

      Usuń
  3. Wygląda apetycznie. Czy na tym omlecie jest coś napisane po koreańsku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie w moim wykonaniu :) :) :)
      Ale na Wiki jest napis po japońsku (chyba):
      https://en.wikipedia.org/wiki/Omurice

      Usuń
  4. Ładna kolekcja DVD z rosyjskimi filmami. Nie wiedziałem, że "Dzieci Arbatu" też doczekały się ekranizacji.

    Sf w wykonaniu Strugackich bardzo lubię. Prószyński wydał teraz omnibusa z kilkoma ich powieściami - chyba sobie to kupię i znów przeczytam. "Piknik..." w tym tomie też jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doczekały i ja ten serial bardzo lubię, a postać Warii w wykonaniu Czułpan Chamatowej uważam za jedną z najpiękniejszych postaci w filmie. Tak generalnie :)
      Zdaje się, że jest polska wersja na YT.

      To chyba o tym nowym, większym wydaniu pisał ktoś na jakimś blogu - stąd dla mnie inspiracja, żeby pożyczyć z biblio i wreszcie przeczytać.

      Usuń
  5. Ja wręcz nie cierpię fantastyki i trzymam się od niej z daleka :-) Poza tym obecnie stawiam na lekturę do śmiechu, żeby się wyluzować, bo łapią mnie straszne dołki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem i popieram :)
      Mam kilka typów na takie okazje, ale na razie nie muszę korzystać.

      Usuń
    2. A ja nie rozumiem. Przynajmniej w tej części dotyczącej obiekcji względem fantastyki. Na przykład taki Terry Pratchett ze Światem Dysku jest jak raz idealny do śmiechu i wyluzowania.

      Usuń
    3. Tak mówią. Zawsze się bałam spróbować :)
      Ja chyba wolę, gdy akcja toczy się w środowisku, które znam, w naszym starym dobrym (?) świecie...

      Usuń
  6. Kimchi jest w przygotowaniu łatwa. Faktycznie jest dobre, z tym że poziom pikantnosci można sobie ustalać samemu, dając mniej np. imbiru czy czosnku.No i może dość długo stać w lodówce. Okazuje się, że mamy takie same gliniane,polewane garnki,te wyższe w kolorze brązowym. Ja swój dostałam od mamy, właśnie na kieszenie ogórków malosolnych.Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teresa, ja też od mamy :) Jeszcze mam trzeci, z urwanym uchem - służy jako osłonka na doniczkę.

      Może faktycznie kiedyś spróbuję zrobić kimchi? Teraz właśnie medytuję nad menu na przyszły tydzień. Coś nowego by się wypróbowało :)

      Usuń
  7. Filmy fabularne lub dokumentalne o tematyce kulinarnej bywają inspirujące, ponadto dają wiedzę o zakulisowych sprawach działania restauracji, o talentach szefów kuchni i daniach zupełnie egzotycznych czy luksusowych.
    Nie pamiętam w tej chwili konkretnego tytułu, ale kilka obejrzałam, a najbardziej lubię ciekawostki i dziwnych potrawach czy eksperymentach kuchni molekularnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pamiętam jeden taki film - o japońskim mistrzu sushi. Zwłaszcza powinnam pamiętać ceny, jakie ma w swoim malutkim lokaliku :) masakryczne. Coś akurat dla snobów. No, ale ponoć najlepszy specjalista od sushi na świecie, więc jak ktoś chce sobie do CV wpisać, że jadł u niego, to proszę bardzo :)

      Usuń
  8. W tym blogu powinno być ostrzeżenie, alby nie czytać i oglądać na pusty żołądek!

    Kimchi wielokrotnie jadłem w restauracjach koreańskich, jak też kupowałem w sklepach. Jest bardzo wiele rodzajów i Koreańczycy mówili, że właściwie każdy region, wieś, a nawet domostwo, może przyrządzać lokalną Kimchi, o unikalnym smaku. Oglądałem na „YouTube” kilka filmów o Korei Północnej, o zbiorach kapusty, stanowiącej podstawowy składnik Kimchi—jest to niezmiernie ważne wydarzenie roku! Na jednym w filmów pokazano ciężko tyrających w polach ludzi i śpiewający im chór, który w celach motywacyjno-propagandowych przywieziono z miasta… wyglądało to żałośnie.

    A o kuchni koreańskiej mówiąc, to bardzo lubię restauracje typu „Korean Grill”, gdzie w stół jest wbudowany gazowy grill, a kelnerzy przynoszą surowe mięsa czy owoce morza, które następnie samemu się grilluje (również są podawane sałatki, włącznie z kimchi). Ale niektórzy nie byli takimi restauracjami zbyt zachwyceni, woląc te tradycyjne, w których kelnerzy serwują już gotowe dania. Czy takie lokale są też w Polsce?

    Bardzo lubię restauracje orientalne (wietnamskie, chińskie, tajlandzkie, etc.), ale najlepiej, gdy są typu „bufet szwedzki”, bo inaczej trudno jest coś wybrać—a obsługa posługuje się często szczątkowym językiem angielskim. Zwykle polegamy na potrawach przedstawionych na zdjęciach w menu albo dyskretnie wskazujemy na to, co spożywają inni klienci, niemniej jednak parę razy dobrze się przejechaliśmy!

    A już najlepszą historię to miała moja partnerka: w restauracji chińskiej zamówiła „Chicken Feet”, będąc pewna, że chodzi o nóżki kurze. Co to był dla niej za szok, jak na stole pojawił się talerz pełen… kurzych łapek (stanowiących, nota bene, przysmak w Azji, o czym wtedy nie miała pojęcia)! Ale nie tracąc animuszu, zawołała kelnera i powiedziała, że jej nie smakują. Gdy ten podejrzliwie zapytał się, czy kiedykolwiek przedtem już je jadła, odparła, „Oczywiście, wielokrotnie!”. Od tej pory bardzo uważnie czyta (o ile jest to możliwe, bo często napisy są w niezrozumiałych językach) jadłospis i upewnia się, że ponownie nie otrzyma podobnej potrawy. Chociaż ja właściwie jem prawie każde jedzenie, to chyba kurzych łapek też bym nie dotknął.

    I jeszcze jedno: w Toronto jest restauracja o nazwie „Old Spaghetti Factory”, serwująca m. in. potrawy z sera—które nie każdy lubi. Dlatego gdy się zamawia niektóre dania, kelnerki pytają się, czy już je przedtem jedliśmy i czy wiemy, co one zawierają-aby uniknąć późniejszego zawodu. I mają rację: dawno temu zostałem w Austrii zaproszony do wykwintnej restauracji, na słynną potrawę tyrolską, składającą się z gorącego sera. Był to jedyny raz w życiu, gdy musiałem odmówić jej spożycia, bo jej sam zapach już przyprawiał mnie o mdłości…

    Z filmów o jedzeniu polecam japoński „Tampopo” z 1985 roku, dla mnie niezapomniany! Na końcu ubiegłego roku obejrzałem „The Hundred-Foot Journey” (Podróż na sto stóp), całkiem dobry. Oglądałem też inne filmy, w których przewijał się motyw jedzenia czy też przygotowywania potraw, ale nie pamiętam tytułów.

    „Dzieci Arbatu” kupiłem ze 2 lata temu (oczywiście, w jednym ze sklepów z używanymi rzeczami), ale jeszcze nie przeczytałem. Gdy się ta książka ukazała na rynku, dużo o niej pisano w Europie i Ameryce, jej wydanie było oznaką zachodzących zmian w ZSRS.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tampopo" jest na YT, ale tylko japońskie napisy ma, niestety. Może córka mi pomoże ;)
      Jest też osobno scena smażenia omuraisu :)
      https://www.youtube.com/watch?v=tVgKccixIhQ

      Czy u nas są restauracje koreańskie? Hm, nie wiem. Chyba głównie wietnamskie czy ogólnie tzw. chińszczyzna. Z naciskiem na "tak zwana". Takie restauracje z grillem pośrodku stołu do samodzielnego przygotowania mięsa to widziałam jedynie na filmach - i to chyba japońskich. Ale co ja wiem, rzadko bywam :)

      Potrawa z gorącego sera to mi się jedynie z fondue kojarzy. Jakieś 20-30 lat temu było w Polsce hitem, bo się wtedy pojawiły u nas zestawy do przyrządzania tej potrawy.

      Usuń
    2. Córeczka kochana mi znalazła, mam to "Tampopo" i to po polsku :)

      Usuń
  9. Ach Strugaccy! Przeczytałem (i miałem) wszystko co przetłumaczono na polski, a także w dawniej wydawanym w Polsce rosyjskojęzycznym Sputniku. Najbardziej zapamiętałem właśnie "Piknik..." i "Przenicowany świat". To były czasy kiedy fantastyka raczkowała, a Lem jeszcze był na początku drogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rosyjskojęzyczny Sputnik to chyba był taki miesięcznik na eksport? Pamiętam, że mieliśmy go w liceum w laboratorium językowym, tylko nie jestem pewna tytułu. Niedużego formatu był.

      Usuń
  10. Strugackich zaliczyłem wszystko, wyróżnię "Przenicowany świat" i "Trudno być bogiem", ale perełką ich twórczości jest "Poniedziałek zaczyna się w sobotę"... skoro nie czytujesz sci-fi, to właśnie dlatego bym Ci to polecił, bo to nie jest typowe sci-fi... rzecz się dzieje w ówczesnym ZSRR, główny bohater, programista z zawodu, podczas urlopu zostaje skaperowany do zmiany pracy i zatrudnia się w INBADCZAM, co oznacza "Instytut Badania Czarów i Magii"... a dalej jest po prostu mega śmiesznie, istna jazda bez trzymanki...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie "Poniedziałek..." był jedyną książką Strugackich, którą wcześniej czytałam.
      To znaczy tak mi się wydawało jeszcze chwilę temu, ale teraz sprawdziłam i okazuje się, że mam jeszcze za sobą "Przyjaciela z Piekła" - ale kompletnie nie pamiętam, co to było :

      Usuń
  11. Ach, kocham Strugackich! Nie dam głowy, ale miłość zaczęła mi się właśnie od "Pikniku". Ten głęboki humanizm wrył mi się w serce. Potem zaczęłam szukać innych książek napisanych przez braci, także i tych, które pisał jeden z nich, po śmierci drugiego. Jedne były lepsze, inne gorsze.
    "Piknik" wciąż na czele, razem ze "Ślimakiem na zboczu" i "Poniedziałkiem".
    To świetna proza, przemyślana i dopracowana, gdzie realia fantastyczne nie są celem samym w sobie, a narzędziem do lepszego przekazania tego, co bracia chcieli przekazać.
    Ten duży tom z Prószyńskiego oczywiści sobie kupiłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Realia fantastyczne, jak sądzę, były potrzebne jako kostium i rodzaj ukrycia się za nimi, że niby nie o ZSRR piszą...

      Usuń
    2. To też, ale nie tylko. Oni byli głęboko zainteresowani rolą człowieka w przestrzeni kosmicznej, nie tylko na Ziemi. Kupiłam sobie książkę o nich, jak przeczytam, to pewnie napiszę na blogu.

      Usuń
    3. O, to może być ciekawe. Chyba sama bym chętnie przeczytała.
      Zaczęłam szukać w bibliotece i... okazuje się, że zamknęli! A dopiero co pisali, że ich nie dotyczą obostrzenia!

      Usuń