Wzięłam ze sobą wczoraj Długi deszczowy tydzień, że przeczytam w pociągu wracając do Krakowa, ale dacie wiarę, że nie potrafiłam nawet dwóch stron zrozumieć?
Więc teraz, żeby na szybko opisać wczorajsze przeżycia, sięgnęłam po nowelkę 😉 To jest wydanie z opracowaniem, które zostało jeszcze z ostatniej dostawy Szyszkodarowej. I nie wiem, czy to dlatego, że źle psychicznie się czuję czy co, ale strasznie mnie ten Latarnik znudził, dobrze, że go nie było dużo...
Pytanie: nadawalibyście się do takiej pracy, gdyby jeszcze istniała (może gdzieś istnieje?)? W totalnej samotności, z jedynym kontaktem z ludźmi podczas dostawy jedzenia?
Początek:
Koniec:
Skoro tak podają na tacy, to co, jak połowa klasy przepisze tekst z bryku 😂
Wyd. GREG. Kraków 2021, 31 stron (bo po tekście opracowanie)
Przeczytałam 30 września 2025 roku
Ciężko jest, powiem Wam.
Zacznijmy od tego, że noc z niedzieli na poniedziałek była znów nieprzespana, bo pomijając wstawanie Ojczastego na sikanie - nie mogłam usnąć ze strachu, tym razem o brata. Otóż przez całą niedzielę nie mogłam się do niego dodzwonić, abonent poza zasięgiem, a przecież nie byliśmy domówieni, o której w poniedziałek przyjedzie, jak mam szykować Ojczastego. Jak się ma trochę wyobraźni, to wiadomo, co może po głowie chodzić... A że aktualnie sprząta po malowaniu, to na przykład spadł z drabiny, gdy wynosił coś na strych... W poniedziałek rano komunikat się zmienił na abonent czasowo niedostępny. Zaczęłam wydzwaniać po jego znajomych, czy nie mają numeru telefonu do sąsiada, z którym brat ma wspólne ogrodzenie, a w nim furtkę, więc sąsiad by mógł iść i zajrzeć do domu przez szybę, na początek. Nie, nie mają. Jeden się zaoferował, że o 10.00 pojedzie do niego. Tymczasem kuzynka, która będzie u brata mieszkać podczas jego najbliższego wyjazdu (kot!), oznajmiła, że ma już klucze, więc zbudzi męża i pojadą.
Przez cały ten czas nie wiedziałam, czy mam dzwonić do tego domu opieki, żeby oni po Ojczastego przyjechali (mogą, tylko kosztowna sprawa na tę odległość), żeby przynajmniej jedna sprawa była załatwiona i rozwiązana.
W desperacji napisałam jeszcze do brata na whatsappie i wtedy - zadzwonił. I jeszcze:
- Ale czemu tak mięsem rzucasz?
Nosz, czemu...
Nie zauważył w niedzielę rano, że mu się telefon wyłączył...
Dobra, przejdźmy nad tym do porządku.
Obudziłam Ojczastego na śniadanie, najpierw kaczka oczywiście - i kolejny kwiatek: siedział z 10 minut i kiwał się nad tą kaczką, a potem okazało się, że wszystko posikane. Wrzuciłam spodnie od piżamy do suszarki na jakiś krótki program, ale nic nie wysuszyło (nie wiem, co to jest i czemu służy). Trudno, pojedzie z 2 i pół piżamy, a ja te gacie kiedyś dowiozę. Zresztą okazało się, że żaden problem, bo oni dają swoje w razie potrzeby.
Brat przyjechał, wyciągnęłam wózek z piwnicy, Sąsiad przyszedł pomóc i jakoś Ojczastego ze schodów na tym wózku spuścili i dowieźli do auta. Tam nastąpił proces wsiadania, ale też się powiódł i ruszyliśmy.
Ojczasty pewnie myślał, że jedzie do brata na wywczasy...
Zajechaliśmy po 13.00, Ojczastego od razu na wózek i do pokoju na II piętrze, żeby się położył i odpoczął. Panie opiekunki zapytały, czy jadł obiad, a skoro nie jadł, to przyniosły zupkę kartoflankę z kiełbaską, ładnie pachniała, usiadł na łóżku, przysunęłam mu stolik (czyli było mniej więcej jak w domu), westchnęłam, że nie pomyślałam o zabraniu śliniaka (w jego charakterze występowała u nas ścierka kuchenna), panie zaraz przyniosły cosik z flizeliny - o wiele lepszy pomysł, człowiek jak nie ma doświadczenia z opieką nad starszymi ludźmi, to ani nie wie, że różne rzeczy już wymyślono...
Zupkę wywiosłował, w międzyczasie trwała burza mózgów, co i jak zrobić i ulepszyć (muszą domontować do łóżka to takie trzymadło u góry, on wtedy sam się czy to przekręca na drugi bok czy podnosi do siadania). Na drugie były naleśniki z serem i jakimś sosem owocowym, ale nie chciał, od dawna jada tylko na jedno danie i to właśnie zupę, jak najmniej gryzienia.
Rozpakowałam jego manele, a gdy się znów położył, zeszliśmy na dół załatwiać formalności i uzgadniać jeszcze, jak to z nim jest etc. Mieli już głuchych, mieli niewidomych, ale nie naraz... Szefowa z miejsca zadysponowała, że te tabletki na wyciszenie będą mu dawać hurtem na noc, żeby całą przespał i sikał do pampersa, żeby się do tego wdrożył. Jak mu powiedzieć halo, sikaj śmiało, nie wyciągaj z majtek instrumentu? Przecież nikt nie będzie w nocy do niego chodził co godzinę. To jest teraz ten największy problem, o dwójeczce nie wspominając. Ale mają te krzesła toaletowe i już omawiali, jak sobie będą radzić...
Zeszło nam półtorej godziny na tym wszystkim, wróciliśmy na górę się pożegnać (cokolwiek to znaczy w jego głuchym przypadku), ale spał dzielnie po tych emocjach. Kto wie, co myślał - o nic nie zapytał.
Ja mam nadzieję, że uznał, że jest w szpitalu, z tym się nie dyskutuje przecież.
Pojechaliśmy z bratem coś zjeść, a potem do Dżendżejowa, odwiedzić mamę na cmentarzu.
I na pociąg do Krakowa. Patrzyłam na to jego zdjęcie w łóżku i popłakałam się troszeczkę, ale nikt koło mnie nie siedział.
I ciągle czuję się bardzo źle. Nie mówię, że podle, że żałuję, bo wiem, że ja już musiałam, nie dawałam rady ani psychicznie ani fizycznie, to podnoszenie go ostatnio było koszmarne, a on jest coraz słabszy przecież. Więc nie żałuję, ale jego mi żal, że ani nie wie, co się z nim dzieje i kto koło niego chodzi. I co trochę sobie popłakuję znowu, nawet dziś w tramwaju 😥
A tu to puste łóżko... myślę, że dopóki nie trafi docelowo do ZOL-u, lepiej się go nie pozbywać. Czy tego zaplamionego totalnie dywanu przed nim. A jeśli stanie się coś takiego, że wróci? Panie się tam zaśmiały, jak wspomniałam, że mam nadzieję, iż nie będą chciały go oddać, one sobie poradzą.
Żeby się czymś zająć, ściągnęłam i uprałam jego pościel, coś tam poprzestawiałam, córka uporządkowała w łazience wokół umywalki... co trochę łapię się na tym, że zapominam, że go tu nie ma.
Ja wiem, że to z czasem minie, ale wczoraj, dziś - fatalne samopoczucie.
Dzwoniłam oczywiście z pytaniem, jak minęła noc. No cóż, posikał wszystko. Panie, które przyszły rano, jeszcze nie wiedziały, że mają najpierw iść do niego i zaczęły od I piętra, dopiero zadzwonił do nich pan Stasiu z pokoju obok, że Ojczasty coś woła. Nie rozumieli, co (może Małgo tradycyjnie?). Pierwsze dni są najgorsze, powiedziała szefowa. Jasne.
Co mnie pociesza, to że bardzo tam dbają o jedzenie, już planowała szefowa, że mu będą dawać jabłka pieczone i śliwki, żeby uregulować wypróżnianie, że w razie potrzeby miksują jedzenie, ale będą się starać dawać mu coś do delikatnego gryzienia, żeby nie był na płynnym jedynie. Ostatnio miałam z nim problemy w tym zakresie, nie chciał jeść na kolację tego, co wcześniej wsuwał i ograniczał się do mleka z bułką.
Nie mogę się za bardzo skupić na czymkolwiek, nawet na robieniu tych sławetnych planów NA PO, chyba chwilowo przestało padać, pójdę przynajmniej na przebieżkę, bo mogę...
Dziękuję Wam za komentarze i słowa pociechy 🧡🧡🧡
Czy ja bym chciał być latarnikiem? Z twoją biblioteką i z Panią fielorybową z pewnością. :-) Tymczasem obawiam się, że jest to przez automatyzację zawód ginący.
OdpowiedzUsuńNie smuć się. Z tego co pisałaś wyglądało, że byłaś u kresu sił. Nie żałuj, najpewniej lepiej mu pomogą osoby wykwalifikowane i z doświadczeniem. Życzę jak najmniej pretensji do samej siebie i braku nadwyrężonej ambicją samooceny.
I zdrowia.
fieloryb Nieryba
O, mój Boże, znam to rozpaczliwe uczucie. Nigdy nie zapomnę, jak ze względu na różne okoliczności trzeba było oddać do DPS-u cioteczki. Mimo że nie byłam osobą decyzyjną, czułam się jak Judasz. Odwiedzałam je, siedziałam z nimi, ale za każdym razem, gdy wychodziłam, wsiadałam do samochodu i płakałam. A tato... Gdy go zabierali do szpitala po raz drugi, a potem do hospicjum, serce rwało mi się na krwiste kawałki.
OdpowiedzUsuńWiem, że masz samopoczucie Judasza. Miałam takie także wtedy, gdy oddawałam 8-miesięczne dziecko do żłobka. Ale to jednak co innego i można się przyzwyczaić. Nie wiem, jak Cię wesprzeć i jak pocieszyć.To są straszne ludzkie dramaty.
Tak przecież lepiej dla wszystkich, może też być, że ojciec złagodnieje u obcych. Mieszkała z nami chora babcia przez kilka miesięcy i wszystko wg niej było źle, obmawiała nas do każdego odwiedzajacego, a jak trafiła do szpitala nagle samo dobro, żadnych narzekań. Myśl o sobie, to najważniejsze.
OdpowiedzUsuńTo podobnie jak z dzieckiem w żłobku, żal i smutno, ale trzeba...
OdpowiedzUsuńPokoik czysty, wywiad szczegółowy, planowanie...będzie dobrze, odpocznij!
Trudne to bardzo, ale przecież dłużej nie dałabyś rady. Ściskam!
OdpowiedzUsuńByle był Internet i komputer, to mógłbym spokojnie jak ten latarnik.
OdpowiedzUsuń