wtorek, 14 marca 2023

Lidia Czukowska - Zejście pod wodę

 

Tę książeczkę wyczaiłam na Śmieciarce, a że to było w gorącym okresie remontowym, to nawet nie zanotowałam ołóweczkiem, kiedy nabyta. No, ale całkiem niedawno, więc jest to dość niecodzienna sytuacja, że książka u mnie prawie nowa i już przeczytana 😀 Okładka zeszpecona niestety śladem po cenie czy czym, próbowałam to delikatnie zedrzeć, ale nie, schodzi razem z papierem, więc trudno.

To już z okładki wszystko wiecie właściwie. Bohaterka, która jest alter ego pisarki, bowiem drugi mąż Czukowskiej został aresztowany w 1937 roku i wkrótce rozstrzelany. Rodzinie oczywiście powiedziano, że dostał 10 lat zsyłki bez prawa do korespondencji i nie wiem, czy tak było w rzeczywistości, ale w powieści żona w to wierzy, dopiero podczas pobytu w sanatorium dowiaduje się od byłego zesłańca, że sformułowanie to oznaczało właśnie rozstrzelanie. Sama uciekła na Ukrainę i w ten sposób uniknęła aresztowania. Wtedy - bo Czukowska już w latach 20-tych została zesłana za działalność antysowiecką.

Wracanie myślami do tragedii męża to jeden wątek, drugi zaś, współczesny (akcja dzieje się w 1949) to kwestia konformizmu środowiska pisarzy sowieckich w dobie walki z kosmopolityzmem. No, ale co - nie każdy jest bohaterem, nie każdy potrafi trzymać fason /się swojego zdania wiedząc, jaką za to zapłaci cenę. Czyż nie prościej jest dołożyć swoje pięć groszy /potępić błędne idee i żyć dalej?

Jest taka strona internetowa, poświęcona pamięci ofiar represji, nazywa się Biessmiertnyj barak - tu

I niech mi nikt nie mówi, że zwykli, szarzy Rosjanie są winni tej wojny... Nie przeszedłeś przez to, co oni, nie żyjesz tak, jak oni (zwłaszcza gdzieś w głubince), nie słyszysz nieustannie tej propagandy, która robi Ci z mózgu papkę - nie osądzaj. 

Początek:

Koniec:

Ciekawostka - poprzedni właściciel (?) czytał tę książkę na Malcie, w okolicznościach przyrody.


 

A tu jest piękny przykład burdelu w książkach, jak je ustawiałam na chybił trafił w nowych regałach... i tak zostało. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zdobędę się na to, żeby je wszystkie znów wyjąć i uporządkować.


Wyd. PIW, Warszawa 2010, 173 strony

Tytuł oryginalny: Спуск под воду

Przełożył: Henryk Chłystowski

Seria Biblioteka Babel

Z własnej półki

Przeczytałam 11 marca 2023 roku


No, a teraz Wam opowiem, jak się zetknęłam z tą, no, służbą zdrowia.

Zaczynam podejrzewać zakrzepicę (mam historię w tym kierunku, leżałam też kiedyś w szpitalu, z tą samą lewą nogą). Najpierw pożyczam od kolegi 10 zastrzyków (on ma zawsze na zapasie) i zapodaję sobie codziennie w brzuch. Idę do przychodni, ale informują mnie, że tak w środku dnia to mogę zapisać się do pani doktor na za dwa tygodnie. W środę wieczór jadę więc na opiekę nocną/ świąteczną. 

- No tak. Ma pani dwa wyjścia - dowiaduję się - jechać na SOR i tam zrobią badanie Dopplera (to jest kluczowe dla stwierdzenia, czy nie ma skrzepów). Albo wziąć pilne skierowanie z przychodni do Poradni Chirurgii Naczyniowej i jechać z nim do Prokocimia, tam codziennie przyjmują takie osoby, zrobią wszystkie badania, m.in. tego Dopplera też oczywiście.

Na SOR wiadomo, można czekać i dobę. Więc w czwartek wstaję o piątej, żeby być przed przychodnią przed jej otwarciem i dostać numerek. Istotnie, jestem ósma i już o 9.00 wchodzę do gabinetu, gdzie z jakiegosiś powodu mierzą mi również ciśnienie - 180. Kto bogatemu zabroni? Po obmacaniu nogi dostaję pilne skierowanie i na wszelki wypadek (gdybym się nie dostała w Prokocimiu) zlecenie na milion badań krwi. Oraz jakieś tabletki na ciśnienie, ale tak tylko, doraźnie, gdyby coś. Jakie kurde ciśnienie???

Jadę prosto do Prokocimia. W rejestracji instruują mnie, żeby jechać na górę do poradni i pokazać skierowanie lekarzowi, on wyznaczy termin i wtedy wrócić zarejestrować się. Ja już w strachu, bo ludzie mnie tam przecież zjedzą, jak będę chciała wejść między nimi, ja się do takich akcji nie nadaję. Ale nie, to pielęgniarce mam podać, gdy wyjdzie na korytarz zawołać pacjenta.

Pielęgniarka wraca z pieczątką i adnotacją PLANOWO. Usiłuję dyskutować, ale co z tego, skoro Pan Ordynator tak zdecydował. Ewentualnie mogę spróbować wejść między pacjentami i sama przedstawić mu sytuację. Antyszambruję jeszcze ponad godzinę, bez skutku, nie zostałam poproszona do środka, zresztą zdaję sobie sprawę, że P.O. nie zmieni decyzji, skoro już ją podjął, niehonornie by było.

Wracam do rejestracji, gdzie dowiaduję się, co znaczy PLANOWO. W styczniu przyszłego roku. Wiecie, zakrzepica, rzecz zagrażająca zdrowiu i życiu. Rezygnuję i jadę do pracy. Po drodze wysiadam koło Bonifratrów, bo przecież tam kiedyś byłam. 

- Pilne skierowania rejestrujemy na kwiecień przyszłego roku.

O ile, gdy wychodziłam z Prokocimia, układałam w myślach tekst swej ostatniej woli, która miała się zaczynać od słów w mojej śmierci proszę winić doktora (tu miałam poszukać nazwiska tego ordynatora), o tyle teraz już pusty śmiech mnie ogarniał.

A kurna umrę wam na złość!

😂😂😂

Brat pisze, żeby robić Dopplera prywatnie, on pokryje koszty, ale mnie szlag trafia na myśl, że co miesiąc bulę dwa razy zdrowotne, jak by mnie było dwie, a leczyć się mam za trzecie?

Następnego ranka zrobiłam te badania krwi, gdzie na wstępie usłyszałam, jak jedna pielęgniarka mówiła do drugiej sześć wystarczy? Ja tam dzielnie odwracam głowę od takich widoków, więc ani bym nie wiedziała, ile tych fiolek zużyto.

To był piątek, w niedzielę wzięłam ostatni zastrzyk, już nie miałam guli pod kolanem, a w poniedziałek znów wstałam o piątej, żeby wziąć numerek do przychodni. Nie przewidziałam, że przez weekend się nazbiera chorych, byłam osiemnasta i numerka nie dostałam. Więc to samo we wtorek, tym razem szósta, jest wizyta po południu! 

Pani doktor z przychodni stwierdza, że wyniki są dość dobre i w sumie zdrowa jestem 😂 Mam sobie mierzyć ciśnienie dwa razy dziennie (maniaczka jakaś tego ciśnienia), co najmniej pół godziny chodzić, starać się o zdrową dietę, unikać alkoholu i tyle. Jak by coś się działo znów z nogą, to oczywiście wrócić.

Pozostaje kwestia zwrotu zastrzyków koledze. Dostaję receptę, ale na 100%. Otóż nie może być na ryczałt, bo choroba nie jest zdiagnozowana. Do diagnozy potrzebne jest to badanie, na które może skierować wyłącznie specjalista, a nie lekarz rodzinny 😂 Zastrzyki kosztują więc trzy razy tyle. Już się szykowałam na drenaż kieszeni, ale kolega stwierdził, że nie muszę mu oddawać zastrzyków, bo on właśnie dostał receptę na 10 opakowań (czyli 100 sztuk - ma po prostu znajomego lekarza, bez tego ani rusz), więc zwracam mu tylko koszt, ten ryczałtowy. 

I tak oto cudownie wyleczona przez narodową służbę zdrowia chwilowo przeżyłam i jestem z Wami 🤣

/dobrze jednak mieć kolegę z zapasem zastrzyków/

A do Prokocimia chyba zadzwonię i się zarejestruję na ten styczeń, bo tak czy siak to na pewno wróci... I heparynę będę miała na ryczałt, skoro mnie już zdiagnozują.

PS. A Kolega w innej sprawie pojechał wczoraj pod wieczór na SOR - i nie było nikogo!

6 komentarzy:

  1. Ufff. Tym razem się udało!
    (ale nic a nic nie jestem zaskoczony działaniem służby zdrowia - a to chyba coś już oznacza - tylko nie pamiętam co - jak już człowiek przywyka do nienormalnego?)

    Przechodząc do lektury - kto widział żeby tak książkę zeszpecić nalepką na okładce? I to jeszcze książkę prywatna, nie z biblioteki, bo w bibliotekach to wiadomo (patrz nawias o nienormalności). Ja bym jednak próbował to jakoś delikatnie zeskrobać. Albo przynajmniej zakleił niebiesko-czarnym papierkiem :D
    W kupionym na Allegro tomiku poezji Stańczakowej znalazłem adnotację poprzedniej właścicielki "Rowy 26. VII. 1979 r." - pewnie też z wakacji.

    Jakbyś musiała trzymać książki w pudłach byś nie narzekała na nieporządek na półce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakleić papierkiem? Hm, to mi nie przyszło do głowy... Chyba zapytam Kolegę Artystycznego, może on zna sposób na usunięcie tego, co przyklejone.

      Książki w pudłach trzymałam wystarczająco długo (w czasie remontu) - nigdy więcej, kurdeflak!
      Adnotacje na książkach to jeszcze zależy po co kto robi - może to być data lektury, ale też data zakupu. Ja się staram wpisywać obie, ale czasem robią się zaległości. Ach, ten brak systematyczności.

      Usuń
  2. BBM: W którymś momencie człowiek staje się bezsilny!😖

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezsilny i bezradny - i to jest jedno z najgorszych uczuć 😥

      Usuń
  3. Skąd ja to znam, do neurologa czekałam 8 miesięcy, rezonans na cito pół roku, USG prywatnie, z gastrologa zrezygnowałam, bo za 2 lata...
    Może jeszcze trochę pożyjemy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przytrafić się może po drodze wszystko, prawda? Ale świadomość, że można było zaradzić, ale system nie pozwolił, jest okropna. Trochę tak, jak w pandemii, gdy umierali chorzy onkologicznie (i inni) z braku dostępu do leczenia...

      Usuń