niedziela, 4 października 2020

Lucyna Legut - O tym, jak Jasiek został bezimiennym bohaterem albo awantura o sławę

Już mnie nudzą te Jaśki i Piotrki. Pierwszy był całkiem sympatyczny, ale następne jakieś takie na siłę pisane i ciągnięte za uszy.  
Mam jeszcze w domu czwartą część, więc przeczytam, skoro pożyczyłam, ale na tym będzie koniec.
Pani Legut chyba bardzo chciała uczcić i uhonorować kolegów z teatru, przeciwko czemu nic nie mam, oczywiście. Tyle że nudno i nieśmieszno.
Początek:
Koniec:
Wyd. Akapit Press, Łódź 1999, 79 stron 
Z biblioteki 
Przeczytałam 2 października 2020 roku 


Szanowni Państwo, z bólem oznajmiam, że złamałam się!
Wsiadłam do tramwaju!
W środowy poranek, który zaznaczył się piękną migreną (a tabletka nie pomogła), zamiast po rower udałam się na pętlę tramwajową i nabyłam bilet miesięczny. 
Ponieważ nigdzie nie jeżdżę, tylko na Fabrykę, wybrałam jedną linię. I dopiero w drodze przypomniałam sobie, że przecież we wtorek zacznie się czeski kurs i trzeba było wziąć dwie linie. No co, głowa mnie bolała, człowiek o wszystkim nie pomyśli. 
Wymienię, pomyślałam i w drodze powrotnej chciałam nawet wysiąść na Podwalu (bo żeby wymienić, to już trzeba do punktu, nie w automacie), ale gdy zobaczyłam tłum... nieszczęśliwie okolice pierwszego, a jeszcze studenci... 
Na drugi dzień usiłowałam się dodzwonić, żeby dopytać, w jakim czasie mogę dokonać takiej zmiany. Taka ciekawostka: na stronie MPK jest numer infolinii. Jak go wykręcisz, dowiesz się, że nie ma takiego numeru :) Jest jeszcze drugi, w sprawie Karty Krakowskiej. Tam z kolei nikt nie podnosi. No to napisałam na podanego maila. 
Myślicie, że dostałam odpowiedź? 
Myślcie dalej. 
W każdym razie - spodziewałam się większych emocji po tej pierwszej tramwajowej podróży po 203 dniach. A tak tylko się boję, żeby ktoś koło mnie nie usiadł, ot i całe emocje. 


Czas był najwyższy pozbyć się starego gramofonu. 
Ponieważ nie do końca wiem, czy on działa (poza tym, że po podłączeniu do prądu talerz się kręci), dałam cenę symboliczną - 20 zł. 
To był duży błąd. 
Ilość telefonów i wiadomości przykuła mnie do biurka.
Wyobraźcie sobie, że u ludzi istnieje tylko kasa, nic więcej. 
W chwilę po opublikowaniu ogłoszenia zadzwonił gość skądyś tam, że chce zarezerwować i że przyjedzie do Krakowa w weekend. OK. 
A potem na nic się zdawała moja gadka, że jest zarezerwowane
- Ale ja dam 50! 
- Proszę pani, daję sto i przyjeżdżam natychmiast. 
I nic to, że moje słowo droższe piniendzy :( 
Przykre to trochę. 
Najlepsza była jedna pani, która powoływała się na solidarność jajników oraz, że handlarze mają swoje sposoby na błyskawiczne odpowiadanie, a ona z mężem już od dawna takiego gramofonu szukają, więc powinnam im go dać. Na moje ale tłumaczę pani, że jest rezerwacja, usłyszałam, że nie powinnam mieć poczucia winy 😡 
Co za ludzie! 
No, ale że mogłam zarobić stówę, to insza inszość. 
Cholibka. Człowiek to zawsze głupi. 
Od innego pana z kolei usłyszałam pytanie, czy jestem pisarką. No, bo to ogłoszenie było takie trochę zabawne 😀 
Jasne, że jeśli jeszcze nie jestem pisarką, to niedługo nią zostanę. Na emeryturze, jak trzeba będzie zarobić na chleb z margaryną. Będę pisać romanse kryminalne z nutką humoru, oczywiście. 
Ale bardzo mi się nie chce. 

A' propos książek. Na półce w Jordanówce był do wzięcia słownik polsko-esperancki, który przejrzałam czekając w kolejce do biblioteki. Oczywiście nie wzięłam, no bo wiadomo, nie mam miejsca. 
A teraz sobie pluję w brodę, bo przecież dla jednej książki to by się miejsce znalazło, nie? A to taka ciekawostka! Zdaje się z lat 50-tych. 

W minionym tygodniu z powodu rozlicznych zajęć (błeeee) nie miałam okazji wykonać żadnego eksperymentu kulinarnego, nad czym ubolewam. A będzie jeszcze gorzej, bo podpisałam tę nową umowę na listopad-grudzień na normalny tydzień pracy i znów zostaną tylko weekendy. Uch, stanowczo było lepiej w pandemii (ale może jeszcze będzie?) 😎
Wobec tego, dzielę się starym przepisem, ale jednym z ulubionych.
Przepis szybkościowy, może występować w charakterze awaryjnego, jak nic w domu nie ma (ale słoik lub puszka z ciecierzycą jest). Jeszcze blender się przyda. 
Robi się błyskawicznie, zanim w garnku zagotuje się woda na kluski.
W przepisie jest z boczkiem, ale staram się unikać, więc daję po prostu jakąś wędlinę pokutującą w lodówce.


PRASÓWKA MAŁOPOLSKA 

- wieje halny, a ja się dziwię, że jeszcze mnie łeb nie pęka, pewnie tylko patrzeć. Oczywiście nie zabrakło mądrych inaczej, którzy wbrew prognozom musieli wyjść w góry, potem przez 12 godzin GOPR zapiernicza, zastanawiam się, czy takim jełopom każą płacić za akcje ratunkowe? 
- dwie małe dziewczynki wypadły z okna na 5. piętrze, są połamane w szpitalu (na dole były krzaki), ale żyją. Straszne nieszczęście oczywiście, ale jaki hejt na matkę (która w kuchni gotowała obiad)! 
Jak myśmy wszyscy przeżyli w czasach za komuny? Mój brat złamał nogę na cmentarzu, byliśmy tam razem z mamą, a on zaczął się siłować z płytą zamykającą grobowiec opodal i łup, spadła na niego. Nikomu nie przyszło do głowy stawiać mamie zarzutów o niedopilnowanie. 
- w krakowskim liceum odbyło się spotkanie z działaczem prolife, gdzie wyświetlano również drastyczny film o aborcji. Na takie spotkania z młodzieżą nie jest potrzebna zgoda rodziców, co innego, gdyby ktoś chciał uczniom opowiedzieć o antykoncepcji 
- otrąbiono sukces - we wrześniu po raz pierwszy od lat nie doszło do tradycyjnego zatrzymania tramwaju na Długiej (przez parkujący samochód). Cud, panie!
- spryciarze założyli spółkę i sprzedawali emerytom pakiety medyczne po kilka tysięcy zł, po czym zwinęli interes. Pisz pan na Berdyczów! 
- z ambon ogłaszają, żeby składać podpisy pod projektem ustawy STOP LGBT. Kilku metropolitów w Polsce nie wyraziło na to zgody, ale nie nasz krakowski ulubieniec. Ten głosu zabierać nie będzie. W Nowym Testamencie było o takim, co umywał ręce, Poncjusz Piłat się nazywał bodajże 
- gdybyś chciał, człowiecze, bezkarnie skatować żonę, wystarczy, że twój kolega z PIS pracuje w policji, już on tam odpowiednio wypełni papierki 
Jakoś tak mało śmiesznie w tym tygodniu 😕

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz