czwartek, 22 kwietnia 2021

Natalia Rolleczek - Zaczarowana plebania

Jestem zniesmaczona. Kupiłam otóż niegdyś tę Zaczarowaną plebanię, bo nazwisko Natalii Rolleczek było jednak dla mnie jakąś rękojmią. Pewnego poziomu. Z powodu kilku powieści dla młodzieży. Oraz dlatego, że dawno dawno temu zrobił na mnie duże wrażenie Drewniany różaniec

Tytuł Zaczarowana plebania powinien był mnie ostrzec, ale tu jeszcze chodziło o to, że w Krakowie akcja się toczy (jak to u Rolleczek często gęsto bywało).  To zawsze przyjemnie 😎

Przeczytałam. I nie rozumiem. 

Nie rozumiem, co powodowało autorką, żeby wyprodukować taki gniot. 

Wiadomo ogólnie, że  odsądzono ją od czci i wiary, gdy wyszedł ten Różaniec. No bo też czas był wybrany dość nieszczęśliwie, lata 50-te, Kościół jawił się wówczas jako ostoja polskości i patriotyzmu tępiona zawzięcie przez komunistów, a tu taka Rolleczek wrzuca wielki kamień do jego ogródka: opisuje pełne poniżeń i biedy dzieciństwo spędzone w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice. Woda na młyn władz, które ochoczo zalecały książkę jako lekturę w liceach. 

Potem były te wspomniane powieści, rodziny Szkaradków, gangi panny Teodory, trochę tematyki historycznej - ale Różaniec zawsze kładł się cieniem na autorce.  

I teraz coś takiego. Znaczy nie teraz, tylko w 1997 roku, ale to ostatnia książka Rolleczek (zmarła w 2019). Wygląda jakby chciała odpokutować dawne "winy" produkując takie klasyczne czytadło, ale o tematyce parafialnej. 

To nie mogło się dobrze skończyć.

Już po kilkunastu stronach byłam zdegustowana. Właściwie nie wiadomo było, czy się śmiać czy płakać. Otóż jest to obraz życia pewnej krakowskiej parafii, z punktu widzenia miejscowej plebanii. Ksiądz proboszcz, siwy staruszek, który swoje przeszedł za komuny (i chętnie dzieli się doświadczeniami z prześladowań Kościoła, no takie kombatanckie wspomnienia snuje, jak to się umawiali, kto pójdzie siedzieć za nielegalnie nabywane materiały do budowy kościoła - oczywiście kto z parafina pójdzie siedzieć) oraz dwóch, a potem nawet trzech wikarych, młodych, pełnych energii i współczucia dla bliźnich, no i oczywiście chętnych zawsze do pomocy, czy to gotówką czy dobrym słowem czy nawet połamaniem parasolki w obronie nieszczęśliwego dziecka.

Wszyscy oni są ideałem chodzącym po ziemi, a na dokładkę rozmawiają sobie ze świętym z ołtarza, który dodatkowo pozwala sobie również na polatywanie gdzieś w górze. 

Parafianie bywają różni, ale im wyżej stoją w hierarchii społecznej, tym są gorsi. Aaa, przypomniało mi się, jak wikary udał się do burdelu na osiedlu, namawiać jego pracownice do zmiany sposobu zarobkowania.  Proboszcz z kolei dokonuje na wyjeździe (w Warszawie) porwania młodej osóbki, żeby oszczędzić jej złego losu w Maroku i potem wiezie ją taksówką do Krakowa (oczywiście na własny koszt). Oprócz tego układa się z elektrownią o rozłożenie na raty rachunku za prąd w kościele i dokonuje transakcji handlowych na ulicy z podejrzanym Lewantyńczykiem. Wikary zgadza się przyjść na weselne przyjęcie pary (taki trochę lumpenproletariat), którą doprowadził do ołtarza, co wywołuje wielki entuzjazm wśród reszty zaproszonych gości (co za honor). 

No po prostu łza mi się zakręciła w oku!  

Ja nie mam dużego doświadczenia w czytaniu takich pierdół, to mi wystarczy na długo. Natomiast pamiętam, że rozmowy z Chrystusem na krzyżu toczył proboszcz z pewnej serii opowiadań pewnego włoskiego autora - ale te opowiadania były przynajmniej zabawne. Może się nimi pani Rolleczek trochę inspirowała? Nie wiem. Wiem natomiast, że nie popisała się ostatnią powieścią. Szkoda, że czymś takim zamknęła swój literacki życiorys.

Ale może to było szczere? Może przez te czterdzieści lat z hakiem zmieniła swój pogląd na KK i postanowiła w ostatnim słowie dokonać swoistego coming outu 😏

Przeczytałam w jednym wywiadzie: Za to znacznie później dzwoniły do mnie zakonnice i dziękowały za powieść "Zaczarowana plebania". Zwierzchnicy zezwolili im na tę lekturę. No cóż. Wyobraźcie sobie, że będąc dorosłą osobą decydujecie się na wybór życia (i to jest Wasza ostatnia samodzielna decyzja), w którym to ktoś inny będzie decydował, co przeczytacie. I nie tylko o tym. Więcej wiedzieć nie potrzebuję.

Początek:
Koniec:
No, tutaj to jest prawdziwa wolna amerykanka. Nikt mi nie mówi, co będzie u mnie stało na półce i koło czego! Co z tego znacie?

Wyd.Edytor, Katowice 1997, 277 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 18 kwietnia 2021 roku


Tyle widzę wiosny, ile stoję na przystanku czekając na tramwaj. Ale dobrze, cieszę się i z tego. Na pewno już niedługo zrobi się cieplej.

Gołębie w Krakowie to się mają!

38 komentarzy:

  1. A ja właśnie uzupełniłam Rolleczek o te brakujące, w tym "Plebanię".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, to przyjemnej lektury :)

      Z tym, że te inne lubię.

      Usuń
  2. Ze zdjęcia znam Lesia, Dzikie białko i Szamana morskiego. :)
    A Rolleczek, no cóż, pozmieniało sie jej i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od jakiegoś czasu mam apetyt na powtórkę "Drewnianego różańca" (eh, szkoda że nie ukradłem egzemplarza, jak był jeszcze w bibliotece!) tylko musze sobie kupić książkę na Allegro.
    Agathę Christie zawsze rozgrzeszałem z jej słabych kryminałów pisanych pod koniec życia, więc i Rolleczek bym rozgrzeszył z tego czegoś ostatniego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopowiem jeszcze w kwestii tej kradzieży, że "Drewniany różaniec" (bardzo ładny, niezaczytany egzemplarz ze świetnymi ilustracjami Marii Hiszpańskiej) był w wiejskiej bibliotece, która przy budowie nowej szkoły dostała nową, zaplanowaną już na etapie projektu, wypasioną siedzibę. Ale jak odeszła stara bibliotekarka na emeryturę, to w ramach oszczędności gmina zatrudniła nową panią na pół etatu. Drugie pół miała nauczycielskiego i w razie jakichś zastępstw była intensywnie wykorzystywana do prowadzenia lekcji, bo przecież było bez sensu, żeby siedziała bezczynnie w bibliotece, jak trzeba się zajmować dziećmi. W związku z czym idąc do biblioteki człowiek nigdy nie miał pewności, czy będzie otwarta czy nie, więc to czytelnictwo, na wsi niezbyt intensywne, zaczęło kuleć jeszcze mocniej. A później trzeba było wygospodarować w szkole duża salę na pracownię komputerową. No i padło oczywiście na bibliotekę, z której i tak mało kto korzystał. Ale nie, nie zlikwidowali jej całkiem - została przeniesiona do małej kanciapy w piwnicy, przy szatni. Księgozbiór został dostosowany do szczupłości pomieszczenia i potrzeb czytelników z klas I-VIII. "Drewniany różaniec" w najlepszym razie trafił na jakąś wyprzedaż w trakcie szkolnego kiermaszu, albo na makulaturę.

      Usuń
    2. Ja mam egzemplarz z 1954 roku (http://toprzeczytalam.blogspot.com/2012/11/natalia-rolleczek-drewniany-rozaniec.html), należał do mojej mamy w jej panieńskich czasach, nawet mnie to zastanawia, skąd się wziął...
      W poście zalinkowanym pisałam o filmie dokumentalnym o Rolleczek - jest na VOD https://vod.tvp.pl/video/tala-od-rozanca,tala-od-rozanca,41333316
      Może znajdę godzinkę, żeby go sobie przypomnieć - i jakoś pojąć tę woltę światopoglądową wykonaną przez pisarkę.

      To ci historia wiejskiej biblioteki. I znak czasu - bibliotekę zamieniono na pracownię komputerową. I jak tu myśleć o rozwoju czytelnictwa w skali kraju, skoro na małą skalę dzieją się takie rzeczy?

      Usuń
  4. Zwierzchnicy pozwolili na tę lekturę? Ból głowy, normalnie.
    Tego na szczęście nie czytałam.
    Gołębie wszędzie mają się świetnie, srają na głowy, na balkony, miejscami idę jak przez kloakę, okropne...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasie tego pierwszego, prawdziwszego, lockdownu rozzuchwaliły się cholery, że szkoda gadać. Co się dziwić, jak ludzi prawie nie było na ulicach...

      Usuń
  5. A więc będę unikać "Zaczarowanej plebanii", księża przedstawieni jako chodzące ideały to nie dla mnie. :) Do tej pory nazwisko Rolleczek było dla mnie synonimem porządnej literatury, a czytałam "Rufina z przeceny" i "Urocze wakacje". Czy znam którąś z książek ze zdjęcia? Chyba nie. Nie mogę rozszyfrować, co to za książka w brązowej okładce stoi obok "Salki".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To "Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej" Cataluccio.
      http://toprzeczytalam.blogspot.com/2013/10/francesco-m-cataluccio-jade-zobaczyc.html

      Ze strony Empiku:
      Erudycja Cataluccia (autora jedynego literackiego przewodnika po Warszawie - wydanego we Włoszech!) zdumiewa. Trudno sobie wyobrazić innego „człowieka Zachodu” (Włocha, Niemca, Francuza etc.), który umiałby tak głęboko wniknąć w sprawy polskie, tak świetnie się w nich orientować, tak głęboko rozumieć naszą literaturę, kulturę, mentalność - a wiedza ta dotyczy także Czechów, Rosjan, Ukraińców, Litwinów, Żydów, Serbów.

      Cataluccio dzieli się z nami wspomnieniami o tym, jak z Kapuścińskim włóczyli się całymi dniami po Buenos Aires śladami Gombrowicza, z Hrabalem pili w Pradze piwo
      U zlateho tygra, z Pawłem Hertzem odnaleźli zapomniany grób Stanisława Brzozowskiego
      we Florencji, opowiada, jak zachwycał się z Brodskim obrazem Guardiego w weneckiej Galleria dell' Accademia, zaś w Luwrze obrazem Apollo i Marsjasz Perugina ze Zbigniewem Herbertem (który zatrzymywał się we Włoszech u niego i uwodził wiekową dozorczynię, śpiewając jej arie operowe).

      O każdym z poznanych przez siebie twórców potrafi powiedzieć coś istotnego, wzbogacającego jego portret, co sprawia, ze patrzymy na nich z jeszcze innej perspektywy.

      Usuń
  6. Nazwisko nie zawsze jest rękojmią. Rzuciłam się na Kesey'a po jego "Locie..." na coś kolejnego /już nawet nie pamiętam tytułu/ i ledwo zmęczyłam.
    A Rolleczek czytałam tylko "Drewniany różaniec".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niestety prawda, czasem lepiej zostawić sobie dobre wrażenie (i opinię) o jakimś autorze i nie szukać reszty. Ale nie jest to na szczęście reguła.

      Usuń
  7. Nie znałam tej ksiązki Rolleczek, dorzuciłabym jeszcze do wyliczanki serię (bodajże trzy książki) Kuby, niby dla dzieci, ale czytałam jako nastolatka i bardzo lubiłam. Może ten gniot powstał na starośc, kiedy trwoga, to do boga? ludzie tak mają, co chcesz. Z półkowych tytułów mam i znam tylko trzy, Chmielewską, Grodzieńska i , oczywiście, Borchardta:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie wczoraj opowiadał mi sąsiad (którego zagaiłam na temat zaproszenia Dziwisza na pogrzeb Stanisława Dziedzica, bo był na tym pogrzebie, a ja na niego zerknęłam w internecie), że jego pierwsza żona byłą wojującą ateistką, zatrudniona w jakimś klubie czy stowarzyszeniu ateistów. Na czele tej instytucji stał pewien profesor, który - gdy przyszło co do czego czyli znalazł się na łożu śmierci - poprosił o księdza.
      O ile rozumiem, że ktoś może się NAWRÓCIĆ (oj, nie lubię tego słowa, może lepiej: zmienić zdanie w ostatniej chwili - lub - uwierzyć w istnienie jakiejś siły wyższej), o tyle nie pojmuję, co ma z tym wspólnego urzędnik Pana B. i że ktoś się NAWRACA do instytucji...

      Za tytuły też masz trzy punkty :)

      Usuń
  8. Lubiłam ją kiedyś, "Plebanii.." nie znam i już nie poznam, wystarczy to, co napisałaś. "Szamana..." oczywiście kiedyś czytałam, Grodzieńska była cudna, a jak widzę "Lesia" to od razu mi się przypomina scena kiedy leciał przed lokomotywą i za każdym razem płaczę ze śmiechu, no i nic na to nie poradzę :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty też zarobiłaś trzy punkty :)
      Koło "Lesia" stoi "Dzikie białko". Zaczęłam się teraz zastanawiać, o czym to jest, sprawdziłam sobie na blogu, kiedy czytałam - i okazuje się, że w czasie, gdy go piszę (czyli 12 lat) - nie czytałam. To już wiem, co będzie jedną z następnych lektur :)

      Usuń
    2. Ze dwa lata temu miałam wielką chandrę i przeleciałam całą Chmielewską jaką mam w domu, ciurkiem po kolei. Kiedy doszłam do "...reszta kadłuba była w ciemno..." to mi chandra przeszła :))))

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  9. A ja na półce widzę Grodzieńską. Uwielbiam za całokształt, więc i to co na półce. Ale jej "Wspomnienia chałturzystki" to bez wątpienia jedna z najukochańszych książek mojego życia.

    Skorzystałam z możliwości przepisania się na wcześniejszy termin szczepienia i idę we wtorek:) I w związku z tym...postanowiłam sprawdzić, czy mój hotel w Krakowie wciąż istnieje;) I wiadomości są optymistyczne. Istnieje. Więc po cichutku planuję sobie Kraków na wrzesień. Na razie pozwoliłam sobie ukraść Twoje zdjęcie z budynkiem poczty. Ustawiłam jako tapetę na telefonie i teraz już mogę spokojnie tęsknić i planować wrzesień;) 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, pamiętam o tej chałturzystce Twojej :)

      Jak to przepisania się na wcześniejszy termin? Ja już nic nie rozumiem, co to się wyprawia naokoło tych szczepień.
      Ojciec mojej córki też zadzwonił, podali mu termin za dwa dni, Astrą, zapytał, czy na Pfizera by nie mógł - mógł - jutro. Jutro będzie w pracy - no to pojutrze. Do wyboru, do koloru. I zaszczepiony już.
      W każdym razie, liczę bardzo na to, że 6 maja uda się zarejestrować córkę.

      Słuchaj, ale wrzesień to takie trochę niebezpieczne... może już będzie szesnasta fala albo co i znowu zamkną? Nie wolałabyś w wakacje?

      Budynek poczty... jeszcze... choć w sumie nie wiem, na czym stanęło, sprzedali to już czy jeszcze nie?

      Usuń
    2. Trzeci raz kasuje mi komentarz, to już króciutko. Zmiana terminu szczepienia przez infolinię zajęła mi minutę. Wrzesień dlatego,że wtedy ja nabędę odporności. Liczę też na tę odporność populacyjną.

      Usuń
    3. Astrą. Nie mam uprzedzeń;)

      Usuń
  10. Ja też zarobilam trzy punkty ��.

    Drewniany różaniec również znam i pamiętam, że wywarł na mnie duże wrażenie.

    Dawno, dawno czytałam książkę "Ksiądz Rafał" Jest tego trzy tomy, ja czytałam dwa. Rzecz dzieje się w parafii, gdzie proboszczem zostaje właśnie młody ksiądz Rafał. Też jest to lukrowana laurka,jednak są też "momenty" :alkoholizm i samobójstwo znajomego księdza, intrygi w kurii przy przydzielaniu wyższych stanowisk. Czyli tak naprawdę nic nowego, o czym by się nie wiedziało. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za wyrównana ekipa trzypunktowa :) Chyba muszę wstawić półkę do programu jako stały element.

      Do tego "Księdza Rafała" właśnie ktoś przyrównywał "Zaczarowaną plebanię" na Lubimy czytać:
      Coś dla miłośników książki "Ksiądz Rafał".

      Mam w planie powrót do Brezy, więc coś ambitniejszego ;)
      Czego to ja nie mam w planie!
      Dziś mi ktoś pod starym postem o Hrabalu przypomniał o "Lekcjach tańca dla starszych i zaawansowanych", a że biblioteki od wczoraj otwarte, to zaraz zamówiłam. Och ja głupia, miałam się uspokoić.
      Ale najgorsze jest to, że książkę mi dano bez obwoluty! I teraz myślę, żeby ją oddać, a w innym oddziale pożyczyć taką, której nic nie brakuje.
      To chyba nie jest normalne, co?

      Usuń
  11. Nawet najwięksi autorzy czasem popełniają gnioty. Przynajmniej wiem, których książek nie brać na pierwszy czytelniczy ogień (może kiedyś, jak się trafi jakiś egzemplarz przeczytam).

    Ręce nam opadły po tej wiadomości. Na szczęście obydwa ,,fronty" związane ze zdrowiem powoli się zamykają, by powrócić do normalności (względnej ale zawsze).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, powolutku sytuacja się wyprostowuje, prawda? Teraz jeszcze nauczyć się obsługi i ufać, że będzie dobrze. Ściskam!

      Usuń
  12. Rolleczek omijałem łukiem sporym. Nie była dla mnie jako pisarka, a ja nie byłem dla niej, jako czytelnik. Gdzieś tam w domu widziałem jej książki - trzy dziewczyny w domu były i czytały pewno ją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie były te młodzieżowe :) Właśnie sobie naszykowałam do odświeżenia trylogię o Judycie. Lubie wracać do lektur sprzed lat...

      Usuń
  13. O, Lesio! A ja właśnie zaczynam cykl Przygody Joanny i mam zamiar sprawdzić dokąd bez zgrzytania zębów dojadę :) Co do zabiegu im bogatsi, tym gorsi, to tu imo króluje Musierowicz. Jedzący tynk intelektualiści, to zawsze samo dobro, a badylarze, dorobkiewicze i inni dobrze sytuowani - zło :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja sobie zaplanowałam na maj "Dzikie białko".
      Musierowicz zaś to nie moja bajka. Jak ona startowała z Jeżycjadą, to niby byłam jeszcze w targecie, ale jakoś mnie obeszło bokiem. Jako dorosła coś tam przeczytałam, ale nigdy mnie nie zachwyciło tak, żeby systematycznie zapoznać się z całością.

      Aczkolwiek rozumiem ówczesne rozgoryczenie :) Na pierwszym roku studiów mieszkałam w jednym pokoju w akademiku z dziewczyną, której ojciec był właśnie badylarzem. Miała największe stypendium z nas wszystkich i akademik bez problemu, no bo wiadomo, wykazywane dochody były minimalne. Za to w wakacje jeździła do Anglii na kursy językowe - wtedy, za komuny! Wiesz co to było?! O ciuchach nie wspomnę.
      Lubiłyśmy ją, bo była sympatyczna, ale ta niesprawiedliwość bolała.
      Więc Musierowicz odreagowywała tego rodzaju nierówności społeczne ;)

      Usuń
    2. Ale żeby temu rozgoryczeniu dawać upust sekując ludzi o wyższym statusie materialnym i to jak leci, siup do jednego wora? Ja wiem, że raczej być niż mieć, ale czy naprawdę jedno od razu wyklucza drugie? :)

      Usuń
    3. Im jestem starsza, tym bardziej skłaniam się ku opinii, że bez mieć nie ma być ;(

      Usuń
  14. Nigdy nie spotkalam sie z ta autorka. Czasem nie wszystko tego samego autora nam spasuje. Jak uwielbiam Sto lat samotnosci Marqueza tak jego Milosc w czasach zarazy w ogole mi nie podeszla. Tak samo mam z Coelho i Umberto Eco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często tak bywa. "Ciotka Julia i skryba" to jedna z moich ukochanych powieści, a reszta Vargasa Llosy nie za bardzo :)

      Usuń