niedziela, 26 września 2021

Ioana Pârvulescu - Życie zaczyna się w piątek

 Bardzo dawno już mnie żadna książka tak nie wymęczyła. W ogóle było tak, że w katalogu bibliotecznym miała trzy hasztagi: Bukareszt, powieść, kryminał. Ponieważ nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytała coś rumuńskiego, zamówiłam zachęcona tym kryminałem i Bukaresztem.

A tu się okazało, że to Bukareszt sprzed ponad stu lat (chciałam coś współczesnego), a kryminału jak kot napłakał. Jest to powieść z gatunku tych wielce popularnych dzisiaj, osadzonych w historycznych realiach - jak zwykle wielka praca przy studiowaniu gazet z tamtych czasów - z mnóstwem aluzji do rumuńskich spraw i wydarzeń, o których oczywiście nie mam żadnego pojęcia, a i wcale nie chciałam mieć.

Sama nie wiem, czemu kontynuowałam lekturę, gdy już na początku widziałam, że mnie to absolutnie nie bierze. Dla mnie - beznadzieja. Ta nagroda, którą się chwalą na okładce, to jak rozumiem, takie pierdu pierdu:  

Celem nagrody jest zwrócenie uwagi na kreatywność i różnorodność współczesnej literatury europejskiej, promowanie obiegu literatury w Europie oraz zwiększanie zainteresowania dziełami literackimi z innych krajów.

Zmarnowany czas, mogłam przeczytać ze trzy inne, no ale sama wybrałam. Może trzeba jednak szukać w internecie recenzji przed wypożyczeniem książki? Ale to też nic nie daje, bo wiadomo, ludzie lubią czytadła i będą zadowoleni wystawiać dobre oceny. A może po prostu skupiać się na klasyce? Też źle, nie można się tak zamykać na współczesność. Czy można?

A jeszcze dodam, że tłumaczenie też pozostawia wiele do życzenia (w kwestii polszczyzny). 

Wikipedia podaje, że w 2016 Pârvulescu opublikowała powieść Niewinni

W tej ostatniej opisany jest los kilku generacji rumuńskiej rodziny, która próbuje radzić sobie podczas rządów Ceaușescu. W powieści pojawiają się wątki autobiograficzne. 

To by mogło być ciekawsze (wyszła u nas), ale mam dość pisarstwa tej pani. Saga rodzinna, niech to piekło pochłonie.To już bym wolała wrócić do Buddenbrooków. Czyli jednak klasyka? 😎

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2016, 269 stron

Tytuł oryginalny: Viaţa începe vineri

Przełożyli: Karolina Brykner, Tomasz Klimkowski

Z biblioteki

Przeczytałam 25 września 2021 roku


Przegląd tygodnia

Będąc w Dżendżejowie znów przyglądałam się temu nowemu wypasionemu Centrum Komunikacyjnemu. Na wyświetlaczu stało, że o 15.37 będzie autobus miejski. Mój pociąg odjeżdżał o 15.41, czekałam specjalnie na samym początku peronu, żeby to Centrum widzieć i być świadkiem. Pociąg przyjechał lekko spóźniony, a autobus wcale. No chyba, że grubo spóźniony. Pewnie, w takim Dżendżejowie w niedzielne popołudnie straszny ruch na ulicach, autobus musiał stać w korku 😂 Poczekalnia i toaleta dalej zamknięte. Hura, niech żyją inwestycje!

Za to przed niektórymi domami na Zamościu widziałam żółte ... (matko, słowa mi brak, te takie szafeczki, pudełka metalowe) od gazu - widać gazociąg idzie! U nas w domu całe życie był najpierw piec węglowy w kuchni (bloki z 1963 roku!), a potem kuchenka gazowa na gaz z butli. Było to upierdliwe, gdy się nagle gaz skończył podczas gotowania obiadu w niedzielę (w nowszych czasach możliwe, że i w niedzielę jeżdżą, klient nasz pan) albo ha ha w trakcie pieczenia ciasta. No, tak już zostanie, Ojczastemu niepotrzebne zmiany...

W sklepie na półce odkryłam coś takiego i dałam się skusić, w związku z problemem wilgoci w domu. Postawiłam w łazience. Córka twierdzi, że pomaga (???), ale gdyby ktoś się spodziewał lawendowego zapachu, to ostrzegam - nie ma żadnego. Mogłam spokojnie wziąć tańszy, bezzapachowy. Co następnym razem uczynię. Ma to ponoć wytrwać trzy miesiące - te kuleczki będą wchłaniać wilgoć, która się zbierze na dole pojemnika. Pażiwiom, uwidim.

Wybrałam się do dużej przychodni poza moim osiedlem, coby się zapisać do dermatologa. Na czubku głowy wśród włosów od jakiegoś czasu mam coś w rodzaju strupka, ale ostatnio się powiększył, więc uznałam, że czas coś z tym zrobić. Obeszłam po kolei każdą z trzech kondygnacji, usiłując zlokalizować właściwy gabinet. Nic. A wywieszka przed budynkiem jest. Na drugim piętrze udało się złapać kogoś z pracowników. Nie wiem, chyba na pierwszym, niech pani tam poszuka. Obeszłam ponownie całość. Nic. Dobra, skracając: z pomocą dobrych ludzi znalazłam wejście z boku. A tam w recepcji pani mówi, że terminy są na listopad. No trudno, OK, to proszę mnie zapisać. 

- Skierowanie jest? 

Okazuje się, że od 2015 roku do dermatologa obowiązuje skierowanie. To chyba po to, żeby zwiększyć ilość wizyt (i kolejki) w rejonie. Pytam, czy wystarczy przynieść to skierowanie na wizytę, czy trzeba wcześniej.

- Do zapisania jest potrzebne.

Tak więc mój strupek może sobie rosnąć dalej. Całe szczęście, że to nie jakiś czerniak.

Znaczy - mam nadzieję 😁

 

Zachęcona jednym zdaniem u Kaliny chciałam sobie wczoraj przypomnieć Inwazję barbarzyńców. Pamiętałam, że stoi na półce wśród pudełkowych DVD. No, okazało się, że to Video CD (bosz, co to też się kiedyś kupowało!) i że odtwarzacz DVD już tego nie czyta. Trudno, będę oglądać przez laptopa. A tu po 20 minutach czarny ekran. Panika. Szybko poszukiwanie wersji online, jest na szczęście na CDA (bo wiadomo, najgorzej coś zacząć i nie móc kontynuować). A dziś rano zaglądam do katalogu, postanawiając to pudełko wyrzucić - i czytam, że posiadam dwie wersje: Video CD i DVD, tyle że to DVD w takim kartoniku kwadratowym z gazety, one są zupełnie gdzie indziej pochowane i nie pamiętałam, że mam. 

Po co komu katalog, jak nie zagląda do niego?

A film świetny, polecam!

Na pocieszenie zjadłam krówkę z Instytutu Cervantesa, a tam sentencja. Nigdy nie przestań marzyć. Dobrze, niech będzie 😜

O, a' propos hiszpańskiego. Znaczy języków. W pracy mnie namawiają, żebym się zapisała na niemiecki. W sensie, że jest rok do wzięcia za darmo i że przepadnie. Najpierw się uśmiałam, potem jednak zaczęłam kombinować. No bo może i fajnie byłoby sobie coś przypomnieć, tak lajtowo, bez napinki. Czyli że z powrotem na A1.1 - od począteczku. Bo ja wiele lat temu już chodziłam na niemiecki, chyba ze 2 lata, no ale kto to pamięta. Po całym dniu medytowania, czy mam na to czas - dzwonię. A tu zonk - na tym poziomie kurs zdalny jest tylko w wymiarze 2x tygodniowo. A ja chciałam jednorazowy sobotni poranny, zwłaszcza, że jeżdżę przecież do Dżendżejowa. 

Mam dzwonić w przyszłym tygodniu, bo może się coś dodatkowego utworzy, ale chyba nic z tego nie będzie. Może i lepiej 😂 Jeszcze bym nie daj Boże zaniedbała czeski!

Na razie odbywam codzienne lekcje 😁 samo słownictwo, nie chciało mi się jeszcze gramatyki żadnej robić ani ćwiczeń. Klamerki do bielizny, bo akurat kupiłam i było po czesku na metce 😂 Wyszłam z założenia, że będę pisać w dwóch rubrykach, tak żeby móc jedną zasłonić i sprawdzać, czy pamiętam. Jak do tej pory jednak tylko piszę, piszę, a nic nie sprawdzam 😂
 

44 komentarze:

  1. Bym się nie męczył nad tym czymś rumuńskim skoro to z biblioteki.

    Pochłaniacze wilgoci są OK, bratowa u siebie stosuje i chwali.

    Co do lekarzy - teraz bez skierowania tylko do swojego rodzinnego się dostaniesz, a tak nawet do okulisty trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie powinnam była... dlatego oddam bez czytania jeszcze jedną pożyczoną książkę, która mnie nie przekonuje.

      Do ginekologa jeszcze chyba bez skierowania 😁

      Usuń
    2. Do psychiatry i stomatologa też nie trzeba skierowania. :) No i teraz skierowania są w formie elektronicznej (tak jak recepty), więc nie trzeba zanosić, wystarczy zarejestrować się przez telefon.

      Usuń
    3. Problem jest inny - trzeba je mieć... czyli dostać się do lekarza pierwszego kontaktu. Takie zawracanie głowy.
      Do stomatologa to nie wiem, kto chodzi "państwowo". Jakoś wolę nie myśleć, jak to tam wygląda 😐
      A co do psychiatry, to strach chodzić. Będą mieli na Ciebie haka w tym porąbanym kraju, w razie czego.

      Usuń
  2. Uzmysłowiłaś mi, że nie znam chyba nic rumuńskiego?! idę myśleć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Cioran, Eliade... ale nigdy nic nie czytałam 😉

      Usuń
    2. No i nic mi to nie mówi, jestem beznadziejna:(

      Usuń
    3. No bo wiesz, to filozofowie i spółka 😂

      Usuń
    4. Ja coś kupiłem rumuńskiego w czasie ogólniaka i to nadal czeka na przeczytanie :D

      Usuń
    5. Ooo... już mam co to takiego... (sprawdziłem w katalogu)

      Wyróżniona nagrodą Związku Pisarzy Rumuńskich oraz Akademii Rumuńskiej powieść Constantina Toiu "Grzech pierworodny" uważana jest za najbardziej interesującą pozycję literatury rumuńskiej lat ostatnich; wydana w 1976 r., ciesząca się dużą poczytalnością, doczekała się już dwóch edycji i przekładów na język francuski, niemiecki i węgierski; należy do nurtu literatury obrachunkowej, losy bohaterów ukazane są na szerokim tle społeczno-politycznym okresu błędów i wypaczeń lat pięćdziesiątych.

      Usuń
    6. No całe szczęście, że się cieszy poczytalnością, czego nie można powiedzieć o nas wszystkich 🤣🤣🤣🤣🤣
      A serio, to w życiu nie słyszałam, oczywiście...

      Usuń
    7. Dzięki za informacje; sama znalazłam to: http://angelus.com.pl/2015/02/gwiazda-rumunskiej-literatury-w-polsce/

      Usuń
    8. Brzmi interesująco, ale strasznie dramatycznie. A jeszcze się zwierzę, że... nie lubię marionetek, one są dla mnie przerażające, więc mnie to odstrasza.
      Głupia ja 😉

      Usuń
  3. Gdy książka mnie męczy, zostawiam i koniec.
    Podobno nauka języków dobrze robi na mózg, nawet zapobiega demencji, więc zamierzam szlifować mój angielski na emeryturze:-) Niemieckiego nie lubię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak powinno być, po co się męczyć. Widać czasami zwycięża u mnie masochizm 😁
      Też słyszałam o tym zapobieganiu demencji nauką języka. Też zamierzam szlifować na emeryturze, właśnie niemiecki, ale chętnie bym zaczęła inne. Oczywiście jako samouk, bo na kursy nie będę miała kasy. Niby bywają różne darmowe dla seniorów, ale podejrzewam, że głównie angielski właśnie. Znajoma chodziła na włoski w bibliotece, ale było to na zasadzie wolontariatu różnych młodych cudzoziemców, tak że raz taki kurs jest, raz go nie ma.

      Usuń
    2. Przypuszczam, że można z powodzeniem się nauczyć samemu nowego języka. Na Internecie (szczególnie YouTube) są super materiały do nauki i jeżeli się tylko regularnie przysiądzie do nauki, pewny jestem, że wyniki będą porównywalne (jeżeli nie lepsze) do tych ucząc się w szkole.

      Usuń
    3. Chcieć to móc, co nie? 😁

      Usuń
  4. "Gdy książka mnie męczy, zostawiam i koniec."

    Robię idealnie to samo. Sporo książek odłożyłem po przeczytaniu od kilku do kilkudziesięciu stron. Niektóre miały wspaniałe opinie, ale widocznie nasze gusty się różnią.

    Języka fajnie się uczyć, ale warto wybrać taki, który się będzie używało. Dawno temu uczyłem się sam niemieckiego, nawet doszedłem do poziomu 'basic', ale obecnie jednego zdania w tym języku nie powiem, bo nigdy nie miałem okazji go praktykować. I muszę też przyznać, że niemieckiego nie lubię. Natomiast z przyjemnością nauczyłbym się hiszpańskiego, jest stosunkowo łatwy, wymowa też, i niezmiernie użyteczny. Może też poczekam z tą nauką do emerytury ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie wiesz, co Ci życie przyniesie 😉 Wyjdziesz naprzeciw jakiemuś językowi, a potem się okaże, że właśnie będziesz go używał, choć inni stukali się w głowę.
      Co do braku okazji praktykowania, to miałam identycznie z rosyjskim. Od szkoły nic, zero, nul. A potem, gdy zaczęłam czytać, wszystko wróciło. Już milion razy o tym pisałam 😂 Owszem, dalej nie używam czynnie, przecież nie będę zaczepiać Ukraińców w tramwaju, ale rosyjski otworzył mi cały wielki świat ichniejszego internetu, filmu nie wyłączając.

      Hiszpański na pewno jest użyteczny, zwłaszcza na Waszej długości geograficznej. Też kiedyś zaliczyłam dwa semestry 😁 Ech, gdyby człowiek miał w głowie wszystko, czego się kiedykolwiek uczył...

      Usuń
    2. Na pewno obecnie lepiej uczą języków, jest 1000 razy więcej świetnych źródeł do nauki i istnieje o wiele więcej okazji do rozmowy z obcokrajowcami. Gdy ja się uczyłem angielskiego w szkole, podręczniki były fatalne, nauczycielka ledwie go umiała i po 4 latach ‘nauki’ nie potrafiło się zamówić potrawy w restauracji. Dopiero, gdy kupiłem książki Leszka Szkutnika „English is my Hobby" oraz „Think in English” (czy coś takiego), to rzeczywiście zacząłem się uczyć żywego języka. Nota bene, niemieckiego też się sam uczyłem z książki Szkutnika i po 3 miesiącach, będąc w Austrii, mogłem się w nim jako-tako porozumieć.

      „przecież nie będę zaczepiać Ukraińców w tramwaju”

      Dlaczego nie? Ja w Polsce zaczepiałem angielsko-mówiących turystów, aby chociaż trochę porozmawiać w tym języku. W Kanadzie nauczyciele angielskiego wprost nam mówili, aby np. w sklepie zacząć rozmawiać po angielsku z przygodnymi ludźmi. Jeden z moich kolegów w ten sposób poznał wspaniałych ludzi, którzy mu zaoferowali bardzo ciekawą dorywczą pracę w ich domu i domku letniskowym na wyspie.

      Do języka rosyjskiego mam jakąś niesamowitą animozję i nie lubię go słuchać lub czytać (mówić w ogóle nie potrafię). Za to uwielbiam książki o b. ZSRR i systemie komunistycznym.

      Hiszpański w USA stał się drugim językiem, w niektórych regionach nie można się w ogóle po angielsku dogadać, więc warto go znać i są duże możliwości posługiwania się nim. Ja go się też uczę z powodu wyjazdów na Kubę-niestety, ale Kubańczycy są notorycznie znani z tego, że mówią w tym języku bardzo szybko i często połykają litery, nawet turyści z innych krajów Ameryki Łacińskiej mają problemy z ich zrozumieniem.

      Oczywiście, w Kanadzie francuski jest oficjalnym językiem, ale mieszkając w Toronto, niezmiernie rzadko go się słyszy i ci, co go umieją, nie mają jak go praktykować. A do tego wydanie języka francuskiego w wersji Quebec jest podobno nieciekawe—Francuzi z Francji w małych miasteczkach mają problemy z jego zrozumieniem. Niektórzy mówią, że to jest francuski, jakim posługiwano się ponad 300 lat temu.

      Usuń
    3. Pamiętam te podręczniki Szkutnika! Może nawet jeszcze je mam - podczas pandemicznych porządków trochę pomocy językowych wydałam i już sama nie wiem, co zostało, bo resztę pochowałam w drugich rzędach (ale w katalogu wszystko pięknie spisane!). Na pewno sobie któregoś Szkutnika zostawiłam choćby na pamiątkę - towarzyszył mej młodości 😁

      Szkoda, że tę "Inwazję barbarzyńców" oglądałam z lektorem, więc mi francuski kanadyjski zagłuszał, nie mogłam sprawdzić, jak wygląda w praktyce to, o czym piszesz. Oczywiście najbardziej znanym kanadyjskim reżyserem jest Xavier Dolan, ale jego filmy są chyba po angielsku? Nie pamiętam. A może nie? Kurczę, to już lata minęły...

      Zaczepianie turystów to co innego - pod pretekstem chęci pomocy 😁 Ja mówię o Ukraińcach tu żyjących, których słyszę w tramwaju rozmawiających przez telefon i stąd wiem, że rosyjskojęzyczni. No raczej trudno coś zagadać.

      Usuń
    4. Xavier Dolan... pierwszy raz słyszę to nazwisko... niestety, nie mam TV i nie oglądam zbyt wielu filmów. Nie przypuszczam, aby kanadyjskie filmy były specjalnie znane (i dobre); owszem, jest bardzo dużo aktorów urodzonych w Kanadzie, jak też ogromna ilość filmów jest tutaj kręcona, ale to są generalnie produkcje amerykańskie.

      Usuń
    5. Xavier Dolan to takie cudowne dziecko filmu 😀 Jako 20-latek miał długą owację na stojąco w Cannes za "Zabiłem moją matkę". Mnie się bardziej podobały "Wyśnione miłości". Moja córka zna na pamięć wszystkie jego filmy 😁

      Usuń
    6. To ja tu tylko dorzucę taką anegdotkę związaną z niechęcią do języka rosyjskiego.
      W Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku (muzeum biograficzne współprowadzone przez Fundację Rodziny Józefa Piłsudskiego i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego) antypolski plakat z lat dwudziestych
      "Ясновельможная Польша - последняя собака Антанты" (https://1.bp.blogspot.com/-n2EgFBTLaV0/YUJHkBIdM3I/AAAAAAAAMZY/1PdnG7sGcFAAqxfRx3pWKSj1S6uxZmjtACNcBGAsYHQ/s1954/733.jpg) został opisany tak:
      https://1.bp.blogspot.com/-Y-faEY-yLsA/YUJFb5AUcPI/AAAAAAAAMZM/gUFA8vrL5y4M4ZOb4zWZ2GxalrVcSMjXwCNcBGAsYHQ/s2048/dcec55a43451da8c8a6d08c402d36a3e.jpg
      Pewnie dlatego dali opis, a nie tłumaczenie haseł, bo im jednak coś tam zgrzytało z robotniczo-chrześcijańską Rosją.

      Usuń
  5. Co do demencji i języków. Co z tego, że wkuwam internetowo angielskie słówka i zwroty, gdy polskie /głównie nazwiska/ co i rusz uciekają?!... Nie jest lekko...😥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet mi nie mów! Przytoczyć jakieś nazwisko - pisarza, aktora, reżysera, kogokolwiek - toż to prawdziwa udręka. Poza tym uciekają mi właśnie słowa, określenia. Demencja czy Alzheimer? Oto jest pytanie 🙄

      Usuń
    2. Wypluń! Samo nazwisko to zgroza!!!! Choć i demencja dobrze nie brzmi...;(

      Usuń
    3. Biedny Alois 😁 Chciał dobrze, a teraz jego nazwisko wzbudza grozę na całym świecie!

      Usuń
  6. Ja tez mam tak ze kilka stron ksiazki potrafi mnie odrzucic. Czasem przywoze z biblioteki 12 a przeczytam z nich tylko 5 albo 6. Nie da sie ukryc ze biblioteka wyczytana co mnie martwi. Poza tym nowi autorzy, nowe ksiazki nie sa juz tak interesujace i z talentem napisane jak dawniejsze.
    Jak zawsze podziwiam Twa aktywnosc i chec poznawania nowego - mnie juz by sie nie chcialo uczyc nowego jezyka. W szkole uczono mnie rosyjskiego i laciny - nie tylko nie pamietam ani slowka ale w dodatku zaden z tych jezykow nie byl mi nigdy przydatnym. Niemieckiego nie lubie, nigdy nie zalowalam ze nie znam.
    Powodzenia w planach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łacina bardzo się przydawała - przy nauce języków romańskich. Ale pamiętam, jak straszliwie narzekali koledzy i koleżanki na studiach, którzy jej nie mieli w liceum i musieli odwalić lektorat. Był to ponoć koszmar. Cóż, ja szkolną naukę wspominam dobrze. Może to też kwestia wieku, łatwiej się to wszystko chłonęło mając lat kilkanaście niż potem.

      Że mieliśmy przez tyle lat obowiązkowy rosyjski, też się cieszę. W końcu łatwiej nauczyć się samemu angielskiego, nawet w późnym wieku, niż rosyjskiego. Dzięki znajomości ros. oglądam nie tylko ich filmy (których są tysiące, a które bardzo lubię, przynajmniej wiele z nich), ale i inne produkcje, choćby ostatnio ten serial koreański "Navillera" 😁

      Każdy język otwiera Cię na nowe światy, a w czasach internetu to magiczne. Moim marzeniem na starość jest węgierski 😉 Niemiecki z kolei byłby bardzo pomocny przy językach skandynawskich. Niczemu nie mówię nie, choć pamięć już bardzo słaba.

      Usuń
  7. Ja nie umiem odłożyć zaczętej książki, jak już zacznę, to dobrnę do końca choćby nie wiem co - bywa, ze to trochę trwa.
    Strupki - miałam na głowie, nie bolało, nie swędziało, nie szczypało, tylko było. Dermatolog powiedziała, ze to może być łuszczycowe. Dała mi dwie maści, o ile pamietam były bez recepty. To było w 2018, podziałało i jak dotąd problem nie powrócił. Jak chcesz mogę poszukać tych maści, powinny być jeszcze w domu, bo dermatolog uprzedzała, ze to może wracać, i podać Ci ich nazwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, to mamy podobnie - łącznie ze strupkiem 🤣🤣🤣 bo to coś takiego chyba, też nie swędzi, nie boli. Oczywiście wolałabym mieć diagnozę od lekarza, ale gdybyś znalazła nazwy tych maści, może bym spróbowała.
      Pamiętam, że jakiś tego rodzaju problem chyba miałam w szkolnych czasach, smarowało się głowę czymś megatłustym, zawijało na godzinę, obwiązywało folią chyba nawet, a potem myło - zmycie tego tłuszczu nie było proste. Może od tamtych czasów wymyślono coś prostszego?

      Usuń
    2. Mówisz i masz: Zoxiderm 150, emulsja; Cerkogel 30, żel keratolityczny. Z zachowanej instrukcji obsługi dziś rozumiem tyle, że to pierwsze na pół godziny (ale nie mam zapisane jak często i jak długo), a to drugie na noc przez trzy tygodnie codziennie (znaczy nocnie). Oba stosowałam w tym samym czasie. I jeszcze coś - od zakończenia tej kuracji raz w tygodniu robię peeling głowy.
      Trzymanki!

      Usuń
    3. No dzięki wielkie! Zapisałam i pójdę do apteki dopytać, zwłaszcza o stosowanie obu na raz. Bo wygląda na to, że trzeba wtedy myć głowę dwa razy dziennie. Ale czego się nie zrobi 😉

      Usuń
    4. To, co przez trzy tygodnie smarowałam na noc, miejscowo, tam gdzie zmiana, nie wymagało każdorazowo mycia głowy, wchłaniała się

      Usuń
  8. Mam podobnie jak Serpentyna. Ostatnio przywiozłam z biblioteki 14 książek i z tego do czytania nadały się 3 sztuki. A przec
    ież też nie biorę w ciemno.I największe rozczarowanie to książka Słynne rody. Zapowiadała się całkiem,całkiem, niestety. Miałam wrażenie, że autor informacje przepisał z Wikipedii. O reszcie "dzieł" nawet nie chce mi się mówić.
    Mam wrażenie, że niektórzy uwierzyli, że pisać każdy może (nie tylko śpiewać) i są takie efekty. Niby dużo nowości a nie ma co czytać.Schematy powtarzalne do bólu, jak nie odziedziczony spadek, to znowu ukryty list i tak w koło Macieju.
    Dobrze że mam swoje, stare książki i dzięki temu mam co czytać (jeszcze). Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 na raz??? No nieźle, jak ja za pandemii 😂😂😂
      Moja niechęć do oddawanie nieprzeczytanej książki może bierze się i stąd, że włożyłam jakiś trud w wyszukanie, zamówienie, drogę do biblioteki. I co, teraz to wszystko na próżno? A może jeszcze jakiś rodzaj rozczarowania, że co, niby nie dałam rady?

      To, ze pisać każdy może, to jest jasne już od dłuższego czasu. Weź na przykład przerabianie blogów na książki. Coś, co doskonale zdaje egzamin jako blog właśnie, niekoniecznie sprawdzi się w wersji książkowej, ale jest takie parcie na publikowanie, że głowa mała. Biedne lasy.

      Usuń
  9. Jak ja bym chciała odkryć taki ukryty spadek 😉 ale nie zanosi się w żaden żywy sposób 😁
    Małgosiu, Ty jesteś niesamowicie utalentowana językowo, podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowicie to nie, ale niewątpliwie miałam spore zdolności w tym kierunku. Gdyby przyszło mi żyć choćby 30 lat później, miałabym zupełnie inne możliwości rozwoju tych talentów, nawet pozostając w swoim Dżendżejowie 🤣
      Pomyśl, gdy w liceum postanowiłam uczyć się włoskiego, szukałam chyba rok podręcznika! Jakiegokolwiek! I przypadkiem trafiłam na niego, gdy byliśmy na wczasach nad morzem! A co tu dopiero mówić o innych materiałach... Dziś świat stoi otworem. I bardzo dobrze 😍

      Spadek by się na pewno przydał, krucafux!

      Usuń
    2. To prawda, że łatwiej dziś sięgać po wiedzę. Trzeba też umieć odróżnić - prawda czy fałsz. Ale akurat przy nauce języków to niepotrzebne. Podziwiam w dalszym ciągu 😍
      Pewnie, że by się spadek przydał 😀

      Usuń
    3. Z drugiej strony - duże pieniądze to też może być duży kłopot 😁

      Usuń
    4. Ja spędziłem w 1981 r. ponad pół dnia, aby zdobyć podręcznik Szkutnika do nauki niemieckiego wraz z trzema kasetami-to był istny cud!!! Czytałem swego czasu, że w latach czterdziestych/pięćdziesiątych XX w., w okresie stalinizmu, wydano podręczniki do nauki angielskiego. Ale ponieważ nie było na świecie państwa komunistycznego, mówiącego w tym języku-a nie wypadało 'akcji' podręcznika umiejscowić w kraju kapitalistycznym, jak UK, USA czy Australia-dialogi miały miejsce w Polsce! I w ten sposób książka miała sceny chłopów z tworzącego się PGR-u lub robotników socjalistycznych mówiących po angielsku!

      Usuń
    5. Piękna historia 🤣 W ten sposób przypomniałeś mi o pewnej propagandówce radzieckiej, którą kupiłam w czasach swojej rusomanii i do tej pory nie przeczytałam - zaraz się za to zabiorę! Nazywa się to "Trzy befsztyki z dodatkami" i jest o tym, że w Ameryce Murzynów biją 😉

      Usuń