sobota, 26 lutego 2022

Joanna Chmielewska - Wszystko czerwone

Wszystko czerwone zabrałam na drogę do Dżendżejowa, bo raz, że cienkie, a dwa - potrzebowałam 100% gwarancji, że nie zasnę w pociągu. No, taka wymęczona jestem tymi nowymi obowiązkami. Już prawie myślałam, że finiszujemy, że lada moment będzie po wszystkim i wrócę do swojego biurka i swojego spokojnego rytmu, gdy się okazuje, że być może najgorsze dopiero przede mną. Całe szczęście, że ta koleżanka (która to wcześniej ogarniała) jest chętna do pomocy, ale sama ma tyle pracy, że z pewną taką nieśmiałością się do niej zwracam po rozwiązanie problemu. W czasie weekendu byłyśmy umówione, że ona będzie kontrolować online w czasie mojego wyjazdu do Dżendżejowa, a ja natychmiast po powrocie czyli ok. 17.00 w niedzielę siadam do komputera, a ona jest już wolna. Więc co się okazało? Że ten orkan, co to był i wiał, uszkodził światłowód u niej na wsi i w niedzielny poranek, żeby nic nie zawalić, przyjechała do Fabryki! Kurna, jak sobie - musztarda po obiedzie - pomyślałam, że przecież mogłam podstawy pokazać córce i ona by to zrobiła w czasie mojej nieobecności, to mi się chce walić głową w ścianę! I w ogóle nie mam pomysłu, jak jej to wynagrodzić.

Ale zaraz zaraz! Miało być o Chmielewskiej!

Powrót po latach do tej właśnie powieści zaowocował przypomnieniem sobie, że to stąd wzięły się u mnie kalendarze 😁 Alicja pytana przez policję, co robiła danego dnia kilka lat wcześniej przebywając we Florencji, wyciągnęła stary kalendarz i wszystko zrekonstruowała. I ja, przeczytawszy Wszystko czerwone - a było to w liceum, pożyczone od koleżanki z klasy, do której szłam spędzić wieczorną godzinę, kiedy byłam wypędzana do kościoła w niedzielę 😂 mieszkała blisko - postanowiłam, że też tak będę. 

Widzicie to? Fragment kolekcji 😅 

Ale nie jest tak, że mogłabym odtworzyć każdy dzień ze swojego życia, nie nie. Bywały momenty tak intensywne, że nie starczyło czasu je zapisać, albo dni tak monotonne i pozbawione jakiegokolwiek punktu zaczepienia, że kartki też pozostały puste. Ale ogólnie się staram, żeby było co palić po mojej śmierci!

Chmielewska nie robi już tego wrażenia co kiedyś, już się tak nie wybucha głośnym śmiechem, no ale. Lata mijają, człek się starzeje i najwyraźniej jest zdolny do śmiechu już tylko przy memach internetowych? Jednak gdy się po latach znów czyta:

- Ta dama to wasza mać? 

czy klasyczne już:

- Azali były osoby mrowie a mrowie?

to ciągle bawi.

Początek:

Koniec:

Jak już wielokrotnie wspominałam, półka pod oknem jest niemiłosiernie wyśmondrana. To znaczy książki na tej półce wyśmondrane są. No i dobrze, nie kupię sobie przecież nowych, żeby było ładnie.

Wyd. Phantom Press 1992, 286 stron (IV wydanie)

Z własnej półki (nabyta 23 czerwca 1994 roku)

Przeczytałam 22 lutego 2022 roku

 

Z Magicznego Krakowa dowiedziałam się, że nad Białuchą stanęły pergole do suszenia prania. Rzecz mnie zainteresowała do tego stopnia, że długo  i namiętnie szukałam wyjaśnienia (nie znalazłam).

 

Przepis tygodnia

Chyba przestawię się na zupy. Pomijając wszystko inne, mam przed sobą dwa i pół miesiąca na zrzucenie paru kilo. Pomysłu na ten zrzut nie mam żadnego, to może chociaż zadowolę się talerzem zupy na obiad, co?

Tym razem był krupnik z pieczarkami (nadal z książki Taka kuchnia jakie czasy Katarzyny Pospieszyńskiej).

Jak zwykle, przepis został przystosowany - bo co to znaczy posiekana marchew czy seler? Nie wiem, wolałam utrzeć na grubych oczkach tarki, to samo zresztą zrobiłam z pieczarkami. No i... co by to była za zupa bez ziemniaków? 

Zrobił się cały gar i jadłyśmy trzy dni to samo. To była zupa jeszcze sprzed wojny... w czwartkowy poranek byłam taka roztrzęsiona (ja jednak ciągle myślałam, że Putin tylko pręży muskuły i skończy się na tym), że przewróciłam szklankę z parzoną właśnie herbatę, czym poczyniłam sobie trochę szkód w gospodarstwie. PRL gdzieś mocno w głowie tkwi, powiem Wam, bo zaraz się zaczęłam zastanawiać, czy by nie trzeba... nie, nie cukru i mąki kupić - ale wybrać trochę pieniędzy z bankomatu? Szybko jednak odrzuciłam ten panikarski pomysł, ale z tego, co widzę w internetach, wielu się nie oparło: kolejki do banków i bankomatów, kolejki po benzynę, kolejki po płyn Lugola. Przeczytałam nawet, że gość załadował cały bagażnik SIATKAMI z benzyną, ale w to już nie uwierzę, bo jak benzynę do siatki?

Wielkie narodowe ruszenie, zbieranie darów, jazdy na granicę, przyjmowanie pod swój dach. W oddolnych inicjatywach jesteśmy dobrzy, prawda?

Naturalnie i ja zgłosiłam się do Centrum Zarządzania Kryzysowego z deklaracją przyjęcia 2 osób na mieszkanie, ale... nie ukrywam, modlę się, żeby do tego nie doszło. Ta lepsza część mnie chce pomóc, a ta gorsza, egoistyczna, myśli tylko o całym dyskomforcie, jaki by to przyniosło dla obu stron w tak małym mieszkaniu (zaznaczyłam, że bez zwierząt i tylko niepalący, trudno, pewnych ograniczeń nie przeskoczę). Tymczasem kobiet i dzieci ciągle przybywa 😥

Wolałabym jakoś inaczej pomóc, ale jak? Pranie komuś zrobić? Zupę ugotować? Co do jakości moich zup nie jestem bardzo przekonana... Z drugiej strony myślę, co się u nas działo we wrześniu '39 roku, jak ludzie koczowali po wsiach - to chyba nie czas na zważanie na komfort czy dyskomfort?

A przy tym wszystkim mój brat jak zwykle idealnie wybrał sobie moment na zagraniczną wycieczkę (poprzednio z wielkimi trudnościami wracał do Polski, gdy ogłoszono pierwszy lockdown). Ojczasty oznajmił kategorycznie, że nic mu się nie stanie przez te dwa tygodnie i że nawet bez totolotka się obejdzie (rzecz niesłychana) - bo teraz w zimie nie drałuje sam do miasta, tylko brat mu to załatwiał. Ja mu się nie dziwię, że chce być u siebie. Miałam przy tej okazji nieprzyjemnie zakończoną rozmowę z tym moim braciszkiem, bo zapytałam, czemu jest nieuprzejmy, on na to, bo głupie pytania zadaję (coś tam w związku z Ojczastym), ja z kolei, że to też jest nieuprzejme, co mówi, a on:

- To zakończmy tę wymianę nieuprzejmości.

I takie rozstanie przed jego wyjazdem (gdzieś z tyłu głowy myśli, że gdyby się coś stało i to by była ostatnia nasza rozmowa...). Wiecie, jak to boli? Niby najbliższa rodzina poza córką. Tak się wdrożył do dyrygowania ludźmi, że przenosi to na inne relacje. W sumie kompletnie się nie znamy, odkąd wyjechałam z domu na studia czyli całe dorosłe życie.
 

No i tak, miałam o PKP i orkanie, ale znowu nie zmieściło mi się. Teraz czytam najnowszą Donnę Leon, jak skończę, co być może nastąpi już wkrótce, bo wreszcie mam wolną niedzielę, wrócę do przeżyć lokomocyjnych.


DOMOFON praski - dalszy ciąg internacjonalnego z poprzedniego posta, ale tu już tylko dwóch cudzoziemców 😀

22 komentarze:

  1. Zapisałam sobie z Chmielewskiej - cholery i piegów można dostać.
    Koleżanka do mnie zadzwoniła, żebym kasę na euro wymieniła, a ja się pytam po co?
    Gdy guzik wiadomy ktoś naciśnie, to nawet euro zbędne...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy guzik, to jasne, ale gdy "tylko" rakiety i czołgi i ucieczka?
      Ech, mam odłożone 2 tysiaki na najbliższą Pragę, to w razie czego coś w domu jest, dlatego uznałam, że chrzanić panikę.

      Usuń
    2. Rozsiewaniem paniki ludzie sami siebie niszczą, nie trzeba wojny, wystarczy pogłoski rozpowszechniać o paliwie, a zadepczą się w kolejkach po benzynę...

      Usuń
  2. Też mam sporo takich kalendarzy. Gdzieś tak od połowy lat 90. chyba kupuje co rok nowy. Chociaż odkąd hloguję coraz więcej w nich niezapisanego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, masz kalendarz wirtualny 😉 Ale już się boleśnie przekonałam na własnej skórze, że z dnia na dzień takowy może wyparować.

      Usuń
  3. To pamiętniki /dzienniki/ czy kalendarze? Jeśli kalendarze, to jednak niewiele w nich miejsca na zapiski...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalendarze, ale takie, gdzie jest cała strona na każdy dzień. Raczej wystarcza :)

      Usuń
  4. Też tak robiłam, z kalendarzami, jednak już się części pozbyłam. Wciąż za resztę nie mogę się zabrać, jestem przywiązana do każdego papierka. Jednak w obliczu tego co się dzieje pomyślałam, że po co się mają moje tajemne zapiski po ulicach petać wiatrem niesione. Więc może się za to wezmę i dokończę.
    Chmielewską kocham - jak już wspominałam - i kochać będę. Tak jak Winnetou i Anię z Zielonego Wzgórza, a nie z żadnych Szczytów.
    Kostalec - to mi się z Kostuchą skojarzył, ale chyba nic dziwnego teraz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie, ja chyba jednak myślę, że jestem nieśmiertelna, więc nie muszę niczego niszczyć na wszelki wypadek 🤣
      Gdyby moja mama coś takiego po sobie zostawiła, z wielką chęcią bym sobie podczytywała jej notatki. Nie z ciekawości, ale z nostalgii. I chęci zrozumienia.

      Mnie intryguje zestaw rodzinny na dole po lewej stronie. Kim są dla siebie Michaela i Martin? Jeśli Martin jest mężem Michaeli, to skąd jej drugie nazwisko Polony? Węgierskie w dodatku 😁

      Usuń
    2. Synem chyba. Na Chmielewską fazę miałam krótko, na studiach, jak wszystkie koleżanki, a szczególnie lubiłam Całe zdanie nieboszczyka. Po latach jest niestrawna niestety. Potop ukraiński czarno widzę (po krótkim okresie obustronnej euforii).

      Usuń
    3. Nie wiem - syn też powinien się nazywać Polony, bo to drugi człon nazwiska Michaeli. Albo ona wyszła drugi raz za mąż za Jakiegoś Polony, ale z nimi nie mieszka 😁

      Usuń
  5. Nie trzymam starych kalendarzykow, przepisuje notatki ze starego w nowy i tyle, a na szczescie to tylko kilka adresow. Ale innego rodzaju swistkow mam co niemiara, glownie z przepisami kuchennymi - i nigdy z zadnego nie skorzystalam :(
    Twoj krupnik wyglada cudownie, az mi sie zachcialo takiego tym bardziej ze towarzyszacy mu chleb jest rownie mocno pociagajacy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chleb nazywa się królewski i od jakiegoś czasu innego już nie kupuję, bo ten się znakomicie trzyma, zazwyczaj z piątkowego jeszcze we wtorek robię sobie kanapki do pracy 😉

      A co do przepisów, to jak widzisz, po 20 albo 30 latach nagle przydają mi się książki kucharskie. Tak że ten - nie znasz dnia ani godziny! Dziś kolejny eksperyment - fasolówka grecka.

      Usuń
  6. nigdy nie uzywalam kalendarzy, wciaz mam z tym problem nawet z tym telefonicznym. Drugi rok niby prowadze tzw. log book zapisujac co wydarzylo sie danego dnia, ale zapominam i jak sobie przypomne po trzech tygodniach to nie bardzo pamietam co sie wydarzylo. Po dunsku rød rzeczywiscie znaczy czerwony, ale w nazwie miasta to dodatek oznaczajacy przylesna okolice, poczatkowo pisalo sie rud, ale od czasow wikingowskich pisownia zmienila sie na ø. Ten przepis na zupe logiczny, zrozumialam bez problemu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Log book - internet podaje, że to 'dziennik okrętowy' :)
      Ja nie bardzo pamiętam, co było dwa dni temu, a co dopiero po trzech tygodniach. Tym bardziej istotne jest notowanie na bieżąco. Oczywiście istotne, gdybym chciała w przyszłosci napisać pamiętniki ha ha.
      A Ty co, Dunka jesteś???

      Usuń
    2. Tak. Log book to nowoczesna wersja dziennika domowego. Bylam dunka, ale chyba pozbawili mnie obywatelsta.

      Usuń
  7. I znów z doskoku Cię odwiedzam, jak zwykle totalny chaos i brak czasu! Chmielewskiej słuchałam sobie podczas izolacji, no nie było to już to, co kiedyś. Ale szat też nie darłam i nawet mam kolejny audiobook na oku ��.
    Mam takie same przemyślenia co do pomocy i ewentualnych niedogodności. Na razie jeszcze gotowości do przyjęcia nie zgłosiłam, u nas już dość ciasno. Z drugiej strony, jeśli wojna będzie dalej trwała i uchodźców będzie tylu, jak szacuje ONZ, to tak jak piszesz, na komforty uwagi się już nie zwraca.
    Mam nadzieję, że chociaż szał paliwowy się skończy. W czwartek wracałam już prawie na rezerwie i wyobrażałam sobie, jak z dzieciakami na pokładzie będę jeździć po powiecie w poszukiwaniu stacji bez kilometrowej kolejki aut ��
    Serdeczności ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, ta ciasnota. Gdy widzę, jakie ludzie oferują warunki w domach, w osobnych pokojach itd. to myślę "z czym do gości ja"...
      Ale właśnie dziś rano wymyśliłam, że gdyby mi dali dwie osoby, to mogłabym na Widzialnej ręce poprosić o fotel rozkładany (do pożyczenia i oddania, rany boskie, nie na zawsze), przynajmniej w dzień byłoby jak przejść do szafy. Ludzie bardzo, ale to bardzo są chętni do pomocy. W sumie o pościel też bym prosiła. Jedyne, co mam w odpowiedniej ilości, to ręczniki.

      Usuń
  8. Chetnie bym zadzwonila do tego Vegi :) Ciekawe te czeskie nazwiska. Piekne masz poleczki, piekna kolekcja. U mnie ksiazki sa ostatnio nawet na parapecie, bo nie mieszcza sie na polkach. Czesc mam z biblioteki reszte kupilam w Taniej ksiazce po dyszce. Czasem maja to co chce. Pozdrawiam Cie najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Taniej Książki nie wchodzę już co najmniej od dwóch lat (na wszelki wypadek) 😁

      Usuń