wtorek, 27 sierpnia 2019

Marcin Wicha - Rzeczy, których nie wyrzuciłem

Melduję się po dłuższej przerwie, wymuszonej wyjazdem do Pragi. Podczas pobytu tamże nic nie czytałam (znaczy jedną - dwie stroniczki do poduszki, na więcej nie było czasu), a książka naszykowana na podróż powrotną pozostała nietknięta, bo musiałam przestudiować wszystkie czeskie gazety dostępne na pokładzie :)
Za to następnego dnia po powrocie pognałam do osiedlowej biblioteki, gdzie czekały na mnie Rzeczy, których nie wyrzuciłem i rzeczy te łyknęłam w tempie ekspresowym.
Bo i temat leżący mi dosyć - co po nas zostaje, co z tym mają zrobić krewni, ale głównie co po nas zostaje w pamięci bliskich. Co oni tak naprawdę o nas wiedzą. Co wiedział, a czego się dowiedział z pozostałych rzeczy autor o swej matce - co ja wiem o swojej matce, która też już odeszła, tyle że nie likwidowało się potem mieszkania, jako że żyje jeszcze ojciec, więc nie powstała taka sytuacja segregacji szpargałów, wyrzucało się tylko ubrania...
Moja córka po mojej śmierci będzie miała okazję dowiedzieć się więcej, bo zostaną po mnie choćby kalendarze pełne osobistych zapisków.
Co będzie mogła wywnioskować z pozostałych po mnie książek?
Czy trafnie rozpozna te ulubione? O jednych wie, o innych nie rozmawiałyśmy.
Zostanie ten blog (choć i to jest niepewne, już niejedną platformę blogową diabli wzięli).
Zostanie trochę listów w szufladzie.
Zostaną zeszyty i notesy (o ile nie zrobię kiedyś z nimi porządku).
Znajoma już od kilku miesięcy wojuje z papierami, pracowicie dzieli na kupki, te do zostawienia, bo się przydadzą, te wyrzucić, więc podrzeć na drobniusieńkie kawałeczki i spuścić w toalecie.
Nie wyobrażam sobie tej roboty.


Początek:
Koniec:

Wyd. Karakter, Kraków 2017
Z biblioteki
Przeczytałam 23 sierpnia 2019 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Nic nie kupuję :) no ale byłam w Pradze, więc jak mogłam wrócić z pustymi rękami?
Jeszcze przed wyjazdem zamówiłam w Ulubionym Antykwariacie 15 sztuk za skromną sumę 400 koron (czyli 67 zł) i następnego dnia po przyjeździe pojechałam je odebrać. Zasadniczo myśląc sobie, że to by było na tyle :) Ale nie było oczywiście, bo nie dość, że na półkach z Pragensie w drugim Ulubionym Antykwariacie było to i owo, co musiałam mieć, to jeszcze kusiły inne półki, te z książkami po 10 koron (co wcale nie znaczy, że gorszymi, po prostu mniej chodliwymi).
No i w rezultacie przywiozłam 23 sztuki. Za każdym razem więcej... zobaczymy w przyszłym roku, czy się uda przebić tę liczbę... zwłaszcza, że samodzielnie :)
Osoba Towarzysząca (o, to było ciekawe doświadczenie!) co prawda po ujrzeniu tych pierwszych piętnastu sztuk i wypytaniu PO CO MI ONE (hm) zadeklarowała, że zabierze kilka do swojej walizki, jak będziemy wracać... ale gdy nadejszła historyczna chwila, ani się nie zająknęła :)
Dałam więc radę sama i nawet nie było tragicznie, więc możliwości rozwoju istnieją :)

Do tego dołączyło się 25 filmów, ale to już doprawdy drobiazg.
Przyznam się, że wydaje mi się to dość nieprawdopodobne, żebym nie miała do tej pory Koli po czesku... ale na liście wklejonej do zeszytu (na każdy wyjazd zeszyt taki przygotowuję) go nie było... a teraz boję się sprawdzić na półce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz