poniedziałek, 18 stycznia 2021

Paweł Reszka - Stan krytyczny

Taka nowinka o tym, o czym codziennie słyszymy, o czym codziennie rozmawiamy, co oglądamy. Chociaż może nie wszyscy? Moja Psiapsióła z Daleka konsekwentnie nie czyta i nie ogląda nic o koronawirusie i w ten sposób ratuje sobie psychikę. Ja jakoś nie umiem się powstrzymać, rzucam się na kolejne artykuły, kolejne doniesienia - a córka mi cały czas mówi, że powinnam przestać. Jajko mądrzejsze od kury?

Nie uważam się przy tym za szczególnie zdołowaną, doskwiera mi głównie brak Pragi i świadomość zostawienia Ojczastego samemu sobie, choć to nie tak, brat do niego codziennie zagląda i zajmuje się tym, co trzeba - no tylko kwestia sprzątania leży, staruszek nie zgadza się, żeby ktoś obcy przychodził. Jeździłabym, gdybym miała samochód, a do pociągu nie wsiądę, no nie 😐 

Brat dokonał wielkiego wyczynu rejestrując Ojczastego na szczepienie, mają się zgłosić już 28 stycznia. Z tej okazji zastanawiam się, czy podjąć potem ryzyko jazdy pociągiem do niego. On już potem, po tej drugiej dawce, będzie zabezpieczony, ale ja dalej nie, a o siebie też się przecież boję...

Natomiast jeśli mam powiedzieć parę słów o Stanie krytycznym, to tak - dla mnie nic nowego. Właśnie dlatego, że ciągle czytam te artykuły, te reportaże z frontu walki i doskonale zdaję sobie sprawę, jak wygląda walka z pandemią w wykonaniu naszego rządu. Czyli to powinna być lektura raczej dla widzów TVPiS chyba? Tych, co biją brawo Szumowskim z jego respiratorami i Morawieckim z ich samolotami pełnymi maseczek. Nikt inny się na tę tanią propagandę covidowego sukcesu już nie nabierze.

Początek:
Koniec:

Wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2020, 270 stron

Z biblioteki 

Przeczytałam 14 stycznia 2021 roku

 

Pożyczyłam z biblioteki takie coś - Anglik w Poznaniu. Że niby dowiem się, jak też nas postrzegają Ci Obcy, gdy trochę pomieszkają wśród nas. Nawet w kolejce czekałam, chyba ze 4 osoby. No dajcie spokój, taki szajs, że nie wytrzymałam po 50 stronach i oddałam. Klasyczny przykład na Ja nie mogę książki napisać? Potrzymaj mi piwo! Ale że to ktoś się zdecydował przełożyć na polski i wydać, to już całkiem nie rozumiem.

A teraz tak. 

Szukałam pewnego czeskiego dokumentu, nigdzie go nie było, a tu trafiłam na stronę, gdzie można go obejrzeć, ale... ale trzeba za to zapłacić. W sensie, że nie jednorazowo, ale za miesiąc używania albo dłużej. Strona nazywa się DAFilms i oferuje około 2 tys. filmów dokumentalnych z całego świata. Jeszcze miesiąc temu w ogóle bym nie rozpatrywała ewentualności wykupienia takiego abonamentu, ale odkąd mam tę możliwość oglądania czegoś z laptopa przez projektor na dużym ekranie, zmieniła mi się optyka 😉 Pomedytowałam tak z pół dnia i w końcu podjęłam wiekopomną decyzję, że BIERE 😎

Subskrypcja na miesiąc kosztuje 6 euro (wyszło 28 zł), w ramach tego wolny dostęp, kiedy chcesz i ile chcesz. Jeśli się zdecydujesz wykupić od razu na rok, masz 50% zniżki, ale taka zdeterminowana to nie jestem, więc wzięłam na ten jeden miesiąc, a jeśli w to wsiąknę, to wykupię następny. To, co mnie może ograniczać, to angielskie napisy. Mój angielski jest na takim poziomie, że jeśli mówią mało, to mogę nadążyć z czytaniem tych napisów i przekładaniem ich sobie w głowie, ale gdy zaczną nawijać zbyt dużo i zbyt prędko, to już gorzej...

Więc na razie postanowiłam obejrzeć filmy polskie i czeskie i rosyjskie, a potem zobaczymy 😊 I tak to właśnie wygląda z wolnym czasem u mnie: nie miała baba kłopotu, zabrała się za oglądanie CODZIENNIE dokumentów. 

A dzisiaj chciałam tu opowiedzieć o filmie Małgorzaty Goździkiewicz zatytułowanym Tort, z 2017 roku. Jego bohaterki to dwie siostry mieszkające razem: Ema ma 100 lat, a Zosia 94. Zawsze przywiązywały wielką wagę do gościnności i słynęły ze swoich przyjęć imieninowych na 60-80 osób, przyjęć, które trwały kilka dni. Dziś nie dopisują już nogi, coraz bardziej pogarsza się wzrok, ale panie Fedyk postanawiają jeszcze upiec tort orzechowy. Ograniczenia zdrowotne powodują, że trwa to całe trzy dni... 

Jeżeli ktoś ma możliwość obejrzenia gdzieś, w jakiś sposób, tego 18-minutowego filmu, polecam gorąco. Tutaj można zobaczyć trailer. Ponieważ uwielbiam historie o starych ludziach, bardzo mi się podobał. Nie tylko obserwacja ich zmagań z materią, ale i stosunku do siebie, ich przestrzeni życiowej. Z rozmowy z autorką filmu dowiedziałam się, że panie mieszkają w Krakowie. Ale to dopiero teraz, gdy szukałam jakiegoś linka dla Was, myśląc, że może gdzieś w sieci film istnieje. 

Więc zajrzałam do książki telefonicznej z 2004 roku, którą trzymam jak skarb, plując sobie w brodę, że za każdym razem, gdy pojawiało się nowe wydanie, wyrzucałam to stare. Obie panie tam są, wiem już, gdzie mieszkają, wiem, że obie ukończyły wyższe studia (zresztą widać na filmie ich klasę, ich takie inteligenckie mieszkanie) - no, tylko nie wiem, czy jeszcze żyją... 

A teraz się popiszę inteligencją. Na końcu filmu było nazwisko bohaterek, ono mi coś mówiło. Gdy już wyłączyłam sprzęt, przypomniałam sobie - no przecież autorki książek kucharskich! Panie Fedak! Nie zwróciłam uwagi na jedną inną literkę w nazwisku 😀 Poleciałam do kuchni wyciągać te książki. Szczególnie Przekładaniec imieninowy lubiłam studiować, w czasach, gdy córka była mała i nie pracowałam, za to skrupulatnie przygotowywałam menu na każdy tydzień. No dobrze, ale tu są Alina i Paulina, a raz nawet Alicja! Może to taka rodzina na kuchnię cała nastawiona, pomyślałam. Córki, albo inne kuzynki.

I dopiero z tej zalinkowanej wyżej rozmowy w radiu załapałam, gdzie był błąd - Fedyk, nie Fedak! Krakowskie panie nie mają z tym nic wspólnego. No ale zdjęcie książek pań FedAk, ile ich tam jest/było, zamieszczam. Bo myślę, to pierwsza sposobność, żeby trochę o książkach kucharskich tu wspomnieć.

 

I już prawie prawie myślałam nad telefonem do pań FedYk od filmu i co im powiedzieć, o co zapytać, gdy sprawdziłam internet pod kątem nekrologów.

Niestety 😓

Spóźniłam się.

Najpierw, rok temu odeszła pani Zofia, ta młodsza. Zmarła 25 stycznia 2020. A w niespełna miesiąc później poszła za nią pani Emilia, w pięknym wieku 104 lat.

Książka telefoniczna już mi się nie przyda. Ale mogę się wybrać na cmentarz Rakowicki.

Kwatera: PAS A
Rząd: wsch
Miejsce: 1

Znalazłam jeszcze coś - wywiad z paniami Fedyk o ich życiu przedwojennym i w czasie wojny - klik.

31 komentarzy:

  1. Wszelkie medyczne książki i seriale bardzo mnie interesują.
    Za ostrzeżenie o kiepskie relacji Anglika dziękuje, szkoda czasu.
    Film mnie zaciekawił, podobne historyjki o swych ciotkach opowiadała mi koleżanka, ciotki miały imiona Klara i Pelagia:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to "Mali bogowie" się kłaniają :)
      Pelagia to fajne imię. Osobiście nigdy żadnej Pelagii nie znałam, ale kojarzy mi się z dwiema książkami, które bardzo lubię:
      1/ "Klub włóczykijów" Niziurskiego, ciotka Pelagia i jej lipka afrykańska (Sparmania africana), którą skubnął Pirydion
      2/ "Słoneczniki" Haliny Snopkiewicz, tam imię to nosiła jakaś koleżanka głównej bohaterki
      Jeszcze mi się przypomina zdrobnienie Pelasia, ale skąd?

      Usuń
    2. Mali bogowie zaliczeni oczywiście i wiele innych pozycji, bo to mnie ciekawi po prostu...
      Podziwiam twoją pamięć do bohaterów!Czytałam wymienione, ale tych imion nie pamiętam...

      Usuń
    3. Właśnie, że ja pamięci wcale nie mam! Tutaj to dlatego, że obie te książki czytałam niejeden raz :)

      Usuń
  2. Też miałam nieprzyjemności przeczytać książkę "Lilia". Litosciwie nie podam nazwiska autorki. Dla mnie jest to jedna z najgorszych książek, z tym że to ze mną może jest coś nie tak, bo na "Lubimy czytać " książka ma wręcz entuzjastyczne opinie.Filmy,ksiazki o starszych ludziach bardzo lubię. Szczególnie jeżeli przez otoczenie uważani są za lekkich dziwakow.Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cytuję stamtąd:
      "Jest to wspaniała powieść,do bólu prawdziwa, przy której wzruszyłam się nie raz. Momentami było ciężko, ponieważ przeżycia głównej bohaterki były tak bolesne że aż serce zamierało. Były też i piękne, cudowne momenty od których ciepło robiło się na sercu. Książka porusza i wstrząsa ale też daje nadzieję, że gdy tylko otworzymy swe serce, nasz los może się odmienić."
      :) :) :)
      Prawie mi serce zamarło!

      Kiedyż wreszcie uda mi się wrócić do Niedoskonałej Nepomuckiej? Tam galeria piękna dziwaków :) Choć niekoniecznie bardzo starych.

      Usuń
  3. A wracając do filmów o starych ludziach Będąc młodą dziewczyną obejrzałam polski film o rodzicach czekających na przyjazd syna z dużego miasta, w którym prawdopodobnie się uczył. Film dzieje się niespiesznie, zero akcji, jedynie Oni.I ich oczekiwanie Obraz nostalgiczny, pokazujący świat, jaki przeminal. No ale nie pamiętam, jaki był tytuł filmu, tak więc szans na jego obejrzenie nie ma. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, ja chcę ten film!!! A coś jeszcze pamiętasz? Aktora chociażby któregoś?

      Usuń
  4. Jak zwykle, bardzo ciekawe wpisy!

    ….. doskwiera mi głównie brak Pragi...

    Wyobrażam to sobie, szczególnie, gdy się zna język oraz interesuje filmami i literaturą! Praga rzeczywiście jest przepiękna. Mi się udało tylko raz do niej pojechać, chyba w 1980 roku (a może w 1979), nawet miałem przeskanować zdjęcia i zamieścić w albumie „Flickr”. Cudowna architektura! Zawsze patrząc na Pragę (i na Paryż) zastanawiam się, czy jednak Czesi i Francuzi nie mieli racji, kapitulując w czasie II wojny? Ale to tylko tak na marginesie....

    Mi natomiast doskwiera brak wyjazdu na Kubę! Dokładnie co do dnia, rok temu, spacerowałem ulicami pięknego miasta Santiago de Cuba, w koszulce z krótkim rękawem, i zwiedzałem to urocze miasto i jego zabytki. Mam nadzieję, że w styczniu 2022 r. nadrobię sobie ten wyjazd!

    ......... gdy sprawdziłam internet pod kątem nekrologów. Niestety �� Spóźniłam się......

    „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”... Mi też się to kilka razy zdarzyło. Dzwonię do kogoś, telefon nie działa... wbijam jego dane na Googl’a... i niestety, już go nie ma...

    Dwa lata temu na Internecie natknąłem się na bardzo ciekawy wpis na temat historii Kuby i po krótkiej pracy ‘detektywistycznej’ ustaliłem autora. Już miałem zamiar do niego napisać—i nagle szok: zmarł tydzień temu!

    Ale przynajmniej mogłem się o odejściach tych osób dowiedzieć. Wiele innych odchodzi po cichu, bezszelestnie i do tej pory nie wiem kiedy, jak i gdzie—po prostu nagle ich nie ma, zniknęli i nic więcej nie jestem w stanie o nich się dowiedzieć. Przykre...

    A przy tym smutnym temacie będąc, to przypomina mi się historia, jaka miała miejsce 27 lat temu.
    Właśnie zapisałem się do klubu krótkofalowców i dopiero robiłem kurs dla początkujących krótkofalowców.
    Na początku spotkania klubowego otrzymaliśmy nowy biuletyn; na pierwszej stronie w ramce była zamieszczona wiadomość, że „W dniu tym i tym pan John Smith stał się SK”. Pojęcia nie miałem, co to oznacza—sądziłem, że uzyskał jakiś następny ‘stopień wtajemniczenia’ (i daleko od prawy nie byłem...)—a więc to będzie świetna okazja poznać pana Smitha, pogratulować mu, a przy okazji zapytać się, co to dokładnie oznacza.
    Dzięki Bogu, nie udało mi się tego dokonać, bo właśnie rozpoczęło się zebranie—na którym prezes klubu oficjalnie nas poinformował o śmierci pana Johnna Smitha.... Otóż „SK” znaczy w slangu krótkofalarskim nieżyjący radioamator/krótkofalowiec (po angielsku „Silent Key”)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się wydaje, że mieli, tę rację ;)
      A Praga, którą Ty widziałeś, już raczej nie istnieje... taka jeszcze zaniedbana, ale tajemnicza, a przede wszystkim wolna od hord turystów... którym ja OCZYWIŚCIE nie jestem ;)
      Co to był za film z równie nostalgiczną Kubą, widziany przed laty? Nie pamiętam.

      Od dłuższego czasu planowałam skontaktować się z pewnym czeskim pisarzem. To miało być trochę skomplikowane, bo nie miałam na niego żadnych namiarów, więc plan był taki, że napiszę list, włożę do większej koperty, zaadresuję do wydawnictwa i na osobnej kartce poproszę ich o przekazanie. No ale taka operacja to się musi odleżeć itd... W piątek zaglądam do czeskiej gazety, a tam - zmarł w wieku 75 lat. Znów nie zdążyłam. Myślałam, że sprawi mu przyjemność dowiedzieć się, że czyta go (i lubi) ktoś za granicą, bo (chyba) nie był tłumaczony nigdzie, poza Rosją.
      Czyli podobna historia.

      Tak, inni, nieznani, odchodzą po cichu. Czasem rodzina da nekrolog do gazety, a czasem nawet tego nie, i nic nie wiadomo. O śmierci koleżanki, z którą byłam ostatnim razem w Pradze, dowiedziałam się, zajrzawszy na stronę z porządkiem pogrzebów na Rakowickim. Właśnie w momencie, gdy się ów pogrzeb odbywał.
      A' propos nekrologów, w następnym poście zamieszczę jeden, który zwrócił moją uwagę w tym tygodniu.

      Silent Key...

      Usuń
    2. Przykro wyszło z tym czeskim pisarzem…. Takie życie…

      W styczniu 2016 r. byłem na Kubie, koło przeuroczego miasta Trinidad (zachęcam do odwiedzenia—to kubańska perełka!). Już w autobusie z lotniska zaprzyjaźniliśmy się z bardzo przyjemnym, starszym facetem z USA, często z nim siedzieliśmy przy jednym stoliku podczas posiłków lub na tarasie piliśmy drinki. W styczniu następnego roku oprawiony i wydrukowany blog z tejże podróży wysłałem do niego pocztą. Po jakimś czasie, nie otrzymawszy odpowiedzi, wbiłem jego dane do Google: zmarł w lutym 2017 r… (mam zdjęcie, jak razem siedzimy na hotelowym patio: http://ontario-nature-polish.blogspot.com/2016/10/playa-ancon-kubatydzien-w-hotelu-ancon.html ).

      Ciekawy jestem, jaki był tytuł tego filmu o Kubie, który oglądałaś?

      Ponieważ też interesujesz się filmami rosyjskim/radzieckimi: w 1964 roku reżyser Mikhail Kalatozov na Kubie nakręcił film pt. „Soy Cuba” (Я Куба), „Ja, Kuba”. Wówczas nie zdobył on uznania ani na Kubie (Kubańczycy uważali, że przedstawiał ich w sposób stereotypowy), ani w ZSRS (radzieccy krytycy zarzucali mu, że nie był dostatecznie rewolucyjny). Do lat dziewięćdziesiątych XX w pozostawał nieznany. Dopiero gdy go powtórnie pokazano, wzbudził ogromny zachwyt u czołowych twórców filmowych i przez wielu uznany został za ‘dzieło sztuki’. Można go (z trudem) obejrzeć na Internecie i naprawdę warto—pomijając już jego treść, posiada wiele nowatorskich, a wręcz unikalnych rozwiązań technicznych, a kinematografia jest niesamowita—gorąco polecam!

      Usuń
    3. Mam ten film, w końcu kolekcjonuję kino radzieckie ;) Ale do tej pory nie rozważałam specjalnie jego obejrzenia. Jak się wygrzebię spod dokumentów, spróbuję. Faktycznie czytam, że był ponoć zakazany w USA i dopiero Coppola w 1992 roku spowodował, że wyszedł na ekrany. A w 2004 roku zrobił furorę w Cannes.

      Usuń
    4. Toż to reżyser "Lecą żurawie"!

      Usuń
    5. Bardzo ciekawy ten Twój zalinkowany post! Jedenasta wyprawa na Kubę! Gdyby nie pandemia, szykowałabym się w maju tego roku też do jedenastej... Pragi ;) Tymczasem 2020 był pod praskim względem pusty, puściuteńki, tak więc następna będzie dopiero dziewiąta, a i nie mam pojęcia, czy w tym roku :(

      Usuń
    6. Jestem pełen podziwu, że posiadasz ten film! Rozmawiając z Kubańczykami lub z turystami, dla których Kuba jest drugim domem i się autentycznie nią interesują, praktycznie nikt o nim nie słyszał. Nie przypuszczam, aby w USA był zakazany, po prostu o nim zapomniano i pewnie niemożliwością byłoby w tamtym czasie zdobycie go w Ameryce. Tak, reżyser otrzymał "Złotą Palmę" za "Lecą Żurawie".

      Niestety, COVID-19 pokrzyżował nam wszystkim plany, i to nie tylko wakacyjne. Ja nawet nie planuję nic bardziej 'egzotycznego' na ten rok, będę zadowolony z wyjazdów lokalnych.

      Usuń
    7. Przeczytałam tak w rosyjskim internecie, prawdopodobnie to duży skrót myślowy z tym zakazem. Na Wiki natomiast jest takie zdanie: "the movie never reached Western countries largely because it was a communist production, in the midst of the Cold War era, and the United States embargo against Cuba." Czyli jakby ogólnie zakaz (może nawet niepisany) wyświetlania sowieckich filmów wówczas. Bardziej może strach dystrybutorów przed oskarżeniem o filokomunizm ;)

      Usuń
  5. Nie, no nie mogę trafić na ślad tego filmu Przelecialam internet, szukając aktora, bo jego kojarzę bardziej:dość niski, szczupły, proste włosy zaczesane do tyłu, chyba charakterystyczny głos, ale nie na tyle, bym poznała go po głosie. Może mi gdzieś mignie jego twarz. A w filmie pokazane jest małe, zapyziale miasteczko, ale tylko jako miejsce akcji. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już tylko przypadkiem będzie można na niego trafić. Z drugiej strony - jakiś czas temu uruchomiłam sobie mały (nie taki mały zresztą) prywatny projekcik: obejrzeć wszystkie polskie filmy od 1945 roku. Oglądałam, oglądałam, doszłam gdzieś do lat 60-tych, z jakiegoś powodu nagle przerwałam... i jak to często bywa, do projektu nie wróciłam do tej pory. Potem zaczęło się kino czeskie i teraz szukaj wiatru w polu :)
      Ale nigdy nic nie wiadomo! Może kiedyś wrócę? I wtedy na ten Twój film natrafię? Bo wnioskuję, że to była końcówka lat 70-tych.

      Usuń
  6. W pierwszej chwili bardzo się ucieszyłam, że trafiłam na kogoś czecholubnego, ale zajrzałam na Twojego bloga i wpadłam w panikę- poczułam się jak ziarnko piasku przy olbrzymiej piaszczystej wydmie.
    Ale z przyjemnością nadgonię zaległości i regularnie będę Cię odwiedzała, bo wielu rzeczy mogę się od Ciebie dowiedzieć. Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam u Ciebie, że znamy się od dawna, tylko nie ma już bloga na Onecie, z którego pisałam. Tak te platformy przychodzą i odchodzą :))

      Usuń
    2. Tak, czytałam. Cieszę się, że mogę Cię tu odwiedzać. :)

      Usuń
  7. Tak dużo książek, tak mało miejsca. I to zdanie oddaje całą istotę zbioru felietonów Anne Fadiman pt. "Ex libris" Przeczytałam o tej książce na jednym zaprzyjaznionym blogu. Mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchaj no, ja się tu cieszę, że mam w domu już tylko siedem książek z bibliotek, a Ty tak, Brutusie?

      Usuń
  8. Nepomucką całą wyciągnęłam na wierzch :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęściara! Ja się muszę jeszcze odrobić z bibliotecznymi :)

      Usuń
  9. Za 10-20 lat książka o pandemii może będzie ciekawa, ale teraz ani bym tego nie kupił, ani wypożyczał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pisany na gorąco reportaż, wydaje mi się, że wartością takich produkcji jest właśnie ich aktualność, a nie walory literackie, które ewentualnie spowodują ich ponadczasowość.

      Usuń
    2. Ale to jest wartość w sytuacji, gdy człowiek się sprawą na bieżąco nie bardzo interesował. Przecież sama zauważyłaś, że nie dostałaś z książką niczego nowego :)

      Usuń
    3. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się jednak interesowałam i tego się właśnie dowiedziałam. Zdaje się, że czas na pauzę ;)

      Usuń
  10. Moja najbliższa filia biblioteczna nr 12 zamknęła się na kilka miesięcy by się wyremontować. Wypożyczaczy proszono by sobie nie żałowali z ilością wypożyczonych książek. Z tego też powodu mamy, wspólnie z moją lepszą połową ponad 30 książek. Dobrze, że "12" już się otworzyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak miałam już raz w pandemii: 15 na siebie i 15 na kartę córki. Ale z kilku filii. Bo jest zasada, że ogólnie można pożyczyć 15 sztuk, ale z jednej filii można wziąć tylko 5.
      U Was była sytuacja wyjątkowa, pewnie jakoś tam zmienili ustawienia w systemie, żeby na jedną kartę pożyczyć więcej.

      Usuń