niedziela, 5 października 2025

Jerzy Broszkiewicz - Długi deszczowy tydzień

Bardzo sympatyczna powieść wakacyjno-detektywistyczna dla młodzieży, tylko dlaczego ja ją czytałam prawie siedem dni? Zaiste nie mogę ostatnio skupić uwagi na lekturze, jaka by ona nie była. Kto wie, jak długo to potrwa... bo niewątpliwie związane jest z sytuacją i z ciągłym myśleniem o Ojczastym. Może teraz sięgnę po kryminał, żeby sprawdzić, czy też kiepsko idzie.

Piątka młodych ludzi z rodzicami jednej z nich spędza wakacje w wynajętym domu gdzieś w podgórskiej okolicy i jak na złość pada i nie zamierza przestać. Trzeba sobie znaleźć jakieś zajęcie, coś wymyślić. Na przykład przynęcić cynicznych złodziei do miejscowej kapliczki, bo akurat dużo się pisze w prasie o kradzieżach dzieł sztuki sakralnej. Przynęcić i zorganizować pułapkę. Dodajmy, że młodzież ta jest wyjątkowo inteligentna i rozwinięta 😉 A jakie obiady gotują!

Wspomniane jest w pewnym momencie, że ich przygody były już wcześniej opisane. Wikipedia podaje, że była to Wielka większa i największa. Ale chyba mi się nie chce. Natomiast może bym obejrzała serial

Początek: 


 Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1977, 246 stron (uwaga dla Dariusza - wpisuję ostatni wydrukowany numer strony 😁)

Seria cieniowana 

Z własnej półki

Przeczytałam 5 października 2025 roku
 

Siódmy dzień. Dalej dręczą złe myśli. Gdyby to chociaż było bliżej, pojechałabym i może się uspokoiła. Wszyscy mi mówią, że nie ma sensu się tam tłuc, jeszcze w taką pogodę paskudną.

Budzę się w nocy, odruchowo sprawdzam łóżko Ojczastego. Wychodzę do sklepu i odruchowo przebieram szybko nogami, żeby jak najprędzej wrócić, bo co się tam dzieje.  

 

W nocy raz śpię, raz nie. Wstaję, przekładam książki z jednego pokoju do drugiego. Usunęłam z katalogu ponad dwieście cracovianów - niby ciężka decyzja, ale jak się już zacznie, to leci. Z tym, że było ich 1221, więc większość została. Do następnego zrywu. 

Gdy skończył się remont kuchni, układałam książki bardziej jak leci, niż z jakąś myślą. Teraz postanowiłam cracoviana stamtąd wyrzucić do sypialni, a tu przeniosłam reportaże i różne nowsze zdobyczne, do czytania w najbliższym czasie. Z tego ruchu jestem bardzo zadowolona. 

 

W pokoju Ojczastego zgrupowałam kryminały w normalnych wydaniach (jamniki i kluczyki są w sypialni na niskich półkach), niżej - cóż - dalej cracoviana.


Na regale obok uwolniłam półkę z książek (i już nawet nie pamiętam, co tam było) - wreszcie stos czeskich seriali na dvd zyskał swoje miejsce i opuścił podłogę. Jeszcze jest kilka centymetrów wolnych na przyszłe nabytki 😎

Pozostały trzy stosy na podłodze w sypialni do upchnięcia gdzieś w drugich rzędach. Chyba, że jeszcze coś wyniosę?

Chciałabym się przenieść z kanapą do pokoju obok, na miejsce tego łóżka Ojczastego, ale na razie strach. A nuż coś się wydarzy i on tu wróci? (wiem, bredzę) W dodatku to łóżko kupował mój brat i pewnie będzie je chciał sprzedać, żeby odzyskać kasę, zdaje się, że ponad tysiąc zł kosztowało (bo używane, nowe to jakieś masakryczne pieniądze).


Moje pierwsze dni wolności to nic specjalnego: robię kroki, dużo kroków (pierwszego dnia jak poszłam w długą tak zrobiłam 8 km W DESZCZU), zaglądam na siłownię, ale na kwadrans, dłużej nie wytrzymuję, bo to takie nudne, ta powtarzalność ruchów 🤣 nie wiem, jak ludzie mogą siedzieć godzinę na prawdziwej siłowni (bo ja oczywiście mówię o takiej plenerowej, gdzie czasem bijemy się o dany sprzęt, a czasem nie ma nikogo)... Używam 5-6 sprzętów, po parę minut na każdym, jedynie jak się uda trafić na wolny rowerek - najbardziej oblegany - to siedzę troszeczkę dłużej starając się myśleć o niebieskich migdałach.

Coś tam porządkuję w domu, z rozpędu upiekłam przedwczoraj ciasto i teraz nie wiem, kto to zje, jak Ojczastego nie ma, ja za dużo - wiadomo - nie powinnam. Jak się zrobiło tak zimno do chodzenia, a było głupio już zimową puchówkę wyciągnąć - kupiłam w Pepco ciepłą kurtkę, jakąś bluzę, córka ciepłe galoty dresowe sobie wzięła i czapkę z rękawiczkami, w Lidlu rzucili koce szenilowe i wyszło mi, że otulona takim kocem będę w zimie oglądać filmy - i oto już po zrobieniu opłat zostało jakieś 400 zł z mojej emerytury 🤣 Dobrze, że na książki nie wydaję 😉 

Znaczy moment, wydałam na te czeskie, ale to w zeszłym miesiącu - jeszcze nie przyszły i dobrze, bo też im będzie cała półka potrzebna.

 W ramach odzyskanej wolności kursuję w te i we wtę do knihobudki, różne tam rzeczy można znaleźć:


Wczoraj wieczorem ktoś przyniósł (nie wiem, jak dał radę) encyklopedię - i wyobraźcie sobie, że dziś rano (byłam o 8.00 na krokach 😎) już połowy nie było, nie przypuszczałam, że ktoś się na to złakomi.


No, a dziewczyna jedna przyniosła te dwa talerze - jakiś fajans niemiecki - i nawet wstawiłam to na Śmieciarkę, a potem wieczorem ha ha ha sama zabrałam do domu, skoro jeszcze były: a, będziemy teraz jeść na nich obiad dla odmiany 😁 I dzisiaj jadłyśmy. 


Wstawiłam też na Śmieciarkę łóżko w częściach koło bloku... po czym wieczorem wracając z ostatniej wyprawy do knihobudki nagła myśl - halo, będzie dobre na zagłówek.
 


I tak, przytargałam to samodzielnie pod osłoną ciemności, a ciężkie było jak cholera. Kojarzy mi się, że to łóżko z IKEA. Hemnes się nazywa.

 

No i proszbardzo, jest zagłówek. Akurat wlazło w szparę za łóżkiem czyli stoi na podłodze, jakby podwiesić, to by było wyżej, ale trzeba by wołać znowu jakiegoś gościa ze spółdzielni, a na samą myśl o wierceniu w ścianie konstrukcyjnej słabo mi.


I tak sobie zapełniam na razie czas. 

A na FB wyświetlił mi się wczoraj post z 2016 roku:

W sumie jestem w Pradze dwunasty dzień (ma ich być jeszcze z pięć razy tyle!), 

Mój Boże! Czy mogłam wtedy, w październiku 2016, przypuszczać, że to nie będzie pięć razy dwanaście, ale dużo dużo więcej? 

30 komentarzy:

  1. właściwie poza cukierkami raczkami niewiele z tej książki pamiętam, więcej już ze sfilmowanej zresztą "Wielkiej, etc...", ale było jeszcze coś: odjazdowe "Kluska, Kefir i Tutejszy", no, i oczywiście sci-fantstyczne "Ci z Dziesiątego..." i "Oko..."... sporo tego, jak teraz spojrzę...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te cukierki raczki wydaje mi się, że je kojarzę z dzieciństwa 😁 Na Kluskę poluję.

      Usuń
  2. Napisałem o tych stronach, żeby cię zmotywować do policzenia tych nieponumerowanych, a tu proszę - nie spodziewałem się, że aż tak leniwa jesteś :D

    Broszkiewicza nie czytałem i już pewnie nie nadrobię.

    Talerze fajne, też bym wziął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leniwa jestem, owszem, ale tu chodzi o dokładność i precyzję, liczy się co ponumerowane i już 😂

      Usuń
    2. Tyle, że skupianie się na ponumerowanych to właśnie zaprzeczenie dokładności i precyzji :D

      Pagin nie umieszcza się też zwyczajowo na czwórkach tytułowych, na wakatach [strony niezadrukowane] oraz na ostatniej kolumnie książki. Mimo braku pagin wszystkie te strony są uwzględniane w łącznej liczbie stron książki (Andrzej Tomaszewski: Architektura książki. Warszawa: Centralny Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Przemysłu Poligraficznego, 2011, s. 88. ISBN 978-83-930699-0-3).

      Usuń
    3. Ok ok ale już nie będę zmieniać. Z tego, co pamiętam, zaczynałam z "prawdziwą" liczbą stron, potem przeszłam na numerowane - i tak już zostanie, w końcu to nie strona Biblioteki Narodowej 😁

      Usuń
  3. Nie wiem jak to przytargałaś! W czasie remontu próbowałam pomagać mężowi, ale niektóre przedmioty i meble mnie pokonały...
    Sama widzisz, jak długo opiekowałaś się Ojcem, aż Ci w krew weszło i nie chce wyjść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem... bo jeszcze musiałam uważać, żeby nie oderwać tej głównej listwy, za którą całość trzymałam 😉 już już bym dzwoniła po córkę, ale na myśl, że będzie się ubierać 10 minut (a najpierw jojczyć, że po co, na co), a ja tam będę sterczeć, rozmyśliłam się.

      Usuń
  4. Ooo tak, Broszkiewicz fajny, trzeba kiedyś wrócić. Talerze tez bym wzięla, jakoś tak grecko wyglądają z tymi oliwkami (?), a zagłówek swietnie pasuje.

    Idąc za Twoim przykładem, wyszykowałam trochę książek do wyniesienia, w tym dwa wydania Lalki i jedno Nocy i dni (wymieniam porozklejane z lat 90. na porządne szyte stare z 50., 60., 70. ze Schroniska Książek - szczególnie zadowolona jestem z ilustrowanej Lalki. Muszę jeszcze dopaść Nad Niemnem, bo też mam dziadowskie. Nowych wydań nie lubię, nie mają duszy, poza tym kiedyś trafiłam na jakieś straszne tłumaczenie Dostojewskiego fuj).

    Na siłowni plenerowej też ćwiczę około kwadransa, słucham sobie hitów z lat 80. i liczę wymachy czy tam krążenia. U nas też czasem pusto, a czasem kilka osób, co zrobić. Na szczęście po wakacjach jakoś luźniej (co jest o tyle dziwne, że większość ćwiczących to emeryci, więc nie wiem czemu teraz poznikali, może im z rana za zimno i przychodzą później - ja ćwiczę ostatnio w rękawiczkach, bo jest 1-2 stopnie i ręce grabieją od tych trzymadeł).

    Rozumiem, że jeszcze nie chcesz usuwać tych rzeczy taty (jak mama poszła do szpitala i potem do domu opieki to też niczego nie ruszałam, nawet książki, którą ostatnio czytała😭).




    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oliwki! Chyba masz rację! Bo ja najpierw myślałam, że śliwki 😂

      Moje Noce i dnie domagają się wymiany absolutnie, kiedyś kupiłam na allegro takie nędzne wydanie, chyba dlatego, że było u sprzedawcy, u którego brałam inne książki i tak przy okazji. Ale teraz patrzeć na to nie mogę (a ostatnio właśnie przestawiałam; znaczy usunęłam z widoku, ale jeszcze nie upchnęłam gdzieś z tyłu). Lalka ilustrowana musi być fajna, ale ja mam 10-tomowe Dzieła Prusa, więc wymieniać nie będę, nawet gdybym gdzieś znalazła.

      Właśnie właśnie - wkurza mnie, że na tych sprzętach na siłowni nie ma z przodu podstawki na telefon 🤣 Co do liczenia, to tylko na wioślarzu liczę - 25 i szlus. Na rękawiczki też wpadłam, córka mi dała jakieś swoje stare specjalnie w tym celu i noszę w nerce.

      W jego pokoju i tak trzeba będzie robić remont, bo to ten zalewany ostatnio, ale to dopiero jak wymienią pion. O czym na razie ani widu ani słychu, bo sąsiad, który miał oblecieć sąsiadów z petycją, teraz twierdzi, że drugi sąsiad ma sprokurować takie pismo, że mucha nie siada - i nic się nie dzieje, kurka wodna.

      Usuń
  5. Nooo... Seks też jest nudny. Ta powtarzalność ruchu, że zacytuję klasyka...

    OdpowiedzUsuń
  6. Talerze bardzo smaczne.
    Nudy na siłowni - zgadzam się, dużo lepszy spacer, nawet podczas deszczu.
    Tydzień czasu w nowej konfiguracji - to bardzo krótko - życzę łagodnej aklimatyzacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, stanowczo wolę chodzić. Zdążyłam już zapomnieć, ile jest różnych możliwości, nie wspominając o tym, że przecież mogę wsiąść w tramwaj czy autobus i wywieźć się gdzieś dalej, a potem wracać zu Fuß 😂

      Usuń
  7. Gdyby padlo na mnie to pozbyla bym sie lozka Ojca dajac go na strych czy piwnicy bo chyba macie takie pomieszczenia? Mialabys pokoj troche odgracony i miejsce na swoje spanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strychu nie ma, a w piwnicy się nie zmieści... tutaj jedyne wyjście to pozbyć się, ale muszę z tym poczekać.

      Usuń
  8. U nas też długi deszczowy tydzień, chociaż to dopiero poniedziałek. :P Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. A mnie umarł Tata. Był ledwie co po 70-ce. Mamy też już nie mam więc ominie mnie problem opiekowania się zniedołężniałymi rodzicami. :-( W sumie nie wiadomo co gorsze. Starość jest do kitu ale czy alternatywa jest lepsza?
    Te talerze wyglądają na włoskie, w Toskanii takie są popularne - z motywem oliwek, cytryn itp.
    Dlaczego czytałaś książkę 7 dni? Bo to był Długi deszczowy tydzień więc widać należało tyle czytać. :-) Koniecznie obejrzyj serial! Jest on raczej "na motywach" książki i wiele rzeczy tam dodano np. wizytę w hucie szkła. I w ogóle jak to w każdym PRL-owskim serialu jest tam pełno smaczków typu: dziewczynki przygotowują posiłki, bo tatuś ma dwie lewe ręce i może ewentualnie gazetę poczytać a nie imać babskiej roboty.
    Siłownie plenerowe to według mnie jakieś nieporozumienie. Kiedyś próbowałam i tam nie ma żadnego oporu, nie czułam żebym używała jakichkolwiek mięśni. To już lepiej zrobić porządny spacer, wejść i zejść gdzieś po schodach w parku czy na skwerku, i tym podobny miejski crossfit.
    Pozdrawiam!
    Jozefina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale że właśnie teraz??? Bardzo mi przykro, współczuję, tym bardziej, że taki jeszcze młody... Starość go nie zdążyła jeszcze dopaść, ale co z tego, gdy odszedł tak wcześnie 😥

      Mnie też się te talerze trochę z Włochami kojarzą, ale firma to NANU-NANA, więc chyba niemieckie.

      W książce tatuś jest zajęty pisaniem książki, więc poniekąd usprawiedliwiony, ale chłopcy w kuchni urzędują, a już Pacułka to w ogóle geniusz również kulinarny 😁

      Jeśli chodzi o opór, to jednak wioślarz albo to takie, co na siedząco musisz odpychać poręcze - jednak dają poczuć mięśnie. Ale generalnie owszem, też wolę chodzenie, to jest inna jakość 😉

      Usuń
    2. Dziękuję. :-* Tak, umarł dwa tygodnie temu. No nie doczekali moi rodzice starości, ani emeryturą się nie nacieszyli.
      Jozefina

      Usuń
    3. Harujemy całe życie, a gdy przychodzi czas odpoczynku - zabieramy się na tamten świat... Nie o taki odpoczynek przecież chodziło 😥

      Usuń
  10. Nanu Nana chyba miało u nas sklepy, coś kojarzę z wczesnych lat XXI wieku

    OdpowiedzUsuń
  11. Dla mnie Broszkiewicz to przede wszystkim "Bracia Koszmarek magister i ja" i "Mister Di" i "Mój księżycowy pech". W zasadzie nic więcej mi do głowy nie przychodzi. Próbowałem "Dużą, większą i największą", próbowałem "Kefira, kluskę...", "Długi deszczowy tydzień" też. I nie zażarło.

    Pozdrawiam
    Nieryba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie kojarzę tych wymienionych przez Ciebie w pierwszym zdaniu... a już na pewno ich nie mam. Tak się niedawno chlubiłam moją biblioteką (sama do siebie), a tu ciągle wielkie braki 😂

      Usuń
    2. Poszukaj, poczytaj, oceniaj. Chętnie poczytam twoje wpisy na temat tych pozycji.

      Pozdrawiam
      Nieryba

      Usuń
    3. To tylko, jeśli akurat się gdzieś pojawią w charakterze darmochy :)

      Usuń