niedziela, 23 listopada 2025

H.Q. Mitchell - Lisa Goes to London


No więc - przeczytałam pierwszą książeczkę po angielsku w życiu swoim, zaprowadzam nową etykietę. I obiecuję sobie, w każdym miesiącu jedną przeczytam... ale co ja już sobie nie obiecywałam. Przeglądałam i przeglądałam zapasy, bo przecież od czasów, gdy namiętnie (nie ma co ukrywać) odwiedzam knihobudki, naściągałam takich lekturek do domu sporo. Aż tu patrzę - ta jedna ma napis Starter! O, to będzie coś dla mnie na dziś 😁 I faktycznie, nie ma tam nawet innych czasów poza teraźniejszym i tym całym kontynuującym czy jak mu tam. Jeszcze tylko muszę pogrzebać w płytach, bo nie wiem, może była, może nie, a dobrze byłoby posłuchać wymowy.

Przypomniało mi się, z jakim zainteresowaniem czytałam takie lekturki francuskie w liceum (naturalnie wydawane u nas, a nie oryginalne), jedną sobie nawet z sentymentu zachowałam. Miało się wtedy chłonny umysł, to se nevrátí. A przy tym wydawało się takim oknem na świat, gdy czytało się o dziewczynce, która chodzi po Paryżu (jak tu Lisa po Londynie).

Początek:

Koniec:


Wyd. mmpublications, nie podano roku wydania, 23 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 18 listopada 2025 roku

 

Z moim angielskim jestem aktualnie prawie w połowie podręcznika: 


Ale Duolingo mi coś ciekawego ostatnio powiedziało. Mianowicie, że mam zrobione... 6% 😂 To się cieszę, że jeszcze długo będę się tym bawić! I - chociaż to właśnie bardziej zabawa niż poważna nauka - to jednak coś tam się przydaje. 
Ostatnio mnie zaskoczyło żądaniem przetłumaczenia słowa 'torebka', albowiem nie był to handbag czy cóś, ale purse, pierwszy raz w życiu widziałam. I zaraz następnego dnia oglądam pierwszy odcinek Friends, bo (chyba zapomniałam Wam o tym swego czasu wspomnieć) kiedyś zgarnęłam z budki dziesięć płyt 😎 jako że ponoć są bardzo dobre do nauki angielskiego... więc oglądam ten pierwszy odcinek z angielskimi napisami, a tam przychodzi do kawiarni Rachel w sukni ślubnej, rozmawia przez telefon z ojcem i tłumaczy mu, czemu uciekła ze swojego ślubu: wszyscy jej mówią, że jest shoe, a może ona chce być purse? I bym przecież nie wiedziała, o co kaman, gdyby nie to Duolingo 🤣

 

I teraz mniej lub bardziej zgrabnie przejdźmy do tygodniowego urobku.

Najnowsze nabytki

Tym razem skromnie czyli dobrze 😉 A to dlatego, że cztery sztuki Podróży marzeń są dla brata, nie dla mnie. Znaczy ja bym je sobie chętnie zatrzymała, nie powiem, ale nie mam miejsca na tej półce, gdzie seria u mnie stoi i żadnych wygibasów robić nie będę. Brat zresztą już pożałował, że nie zdążył odebrać - bo wczoraj właśnie poleciał do Portugalii.


I co my tu mamy. W kadrze zakładam, że będę podczytywać i nawet znalazłam już godne miejsce. Złota Praga to pierdółka ze zdjęciami, w kilku językach czyli typowa publikacja dla turystów, może jednak wydam po zapoznaniu się. Tarkowski będzie pretekstem do przypomnienia sobie jego filmów.


Językowe to taka sprawa, że któregoś ranka przychodzę do budki, a tam cały szereg nowiutkich Rozmówek. Dobra, poukładałam i poszłam precz. A potem sobie przypomniałam, że przecież dobrze by było wymienić moje stare na te nowe 😁 Więc z powrotem do budki, a tam już zostały tylko rosyjskie i niemieckie, za to podwójne. I teraz nie mogę się zdecydować, które zostawić, które odnieść.

Zajrzałam do Przysłów i słuchajcie, nie widzi mi się tłumaczenie jedno. To więcej rąk, więcej pracy. Ja takie zdanie rozumiem tak, że ręce dokładają jeszcze więcej pracy, a przecież chodzi o to, że praca zostaje szybciej wykonana? W internecie znalazłam powiedzenie więcej rąk czyni pracę lekką i to by było prawidłowe tłumaczenie chyba?


Te dwie są do przeczytania i oddania. Niby.


I mam tu jeszcze dodatek - zapomniałam o nich przy robieniu zdjęcia całego stosu. Kryminał wiadomo, zostaje, Podręczna też, a przynajmniej do czasu przeczytania (na świętego Nigdy?). Przewodnik z radzieckich czasów na razie sobie będzie stał, potem zobaczymy. Mam jakiś o Moskwie, ale nie o Leningradzie/Petersburgu, poczytać można.


To by było na tyle, jeszcze tylko - w kwestii książek - mogę dodać, że wczorajsze popołudnie spędziłam dalej porządkując i mam wrażenie, że stosy przed telewizorem wcale się nie zmniejszyły, tylko są inaczej poukładane 😂 Mało tego, straciłam wszelką nadzieję, że część wyniosę do brata - albowiem jego jednak bardziej ciągnie do Kielc niż do Krakowa i oglądał tam kolejne mieszkanie. Basen ma zaraz koło bloku i jak sobie kupi karnet, to mu wychodzi 5 zł, a w Krakowie 20 (to a' propos mniejszych kosztów życia, bo się upierałam, że żadna różnica). I ma dwa kina, do których teraz jeździ, w zasięgu spaceru. Nie powiem, żeby mnie to uradowało, ale z drugiej strony rozumiem przecież 😢 A teraz do końca życia idąc do Lidla będę patrzeć na okna tego mieszkania z tarasem, którego nie kupił, i żałować. Ech.


W niedzielny poranek, gdy prószy śnieg, jest tak pięknie 😍 Cały czas nasuwają mi się wspomnienia z dzieciństwa - w domu najpierw mieliśmy piece (tak jest, w 1963 roku wybudowano pierwsze bloki w Dżendżejowie z piecami i tak już zostało, spółdzielnia nigdy się nie zatroszczyła o mieszkańców tego malutkiego osiedla i musieli oni brać sprawy w swoje ręce). Rano było więc w mieszkaniu zimno jak diabli, człowiek się opatulał pierzyną, a tata lub mama dopiero krzątali się koło pieców i rozpalali. Stare pudło radia puszczało żółte oczko i nigdzie nie trzeba było wstawać, taki luksus i poczucie bezpieczeństwa. Za chwilę już z kuchni dolatywał zapach gotującego się niedzielnego rosołu, wszystko było po bożemu 😉 Aż do chwili, gdy słyszeliśmy z bratem:

- Wstawajcie wreszcie na śniadanie, bo kiedy będzie obiad! 

Ta fraza towarzyszyła niedzielom już do końca (czyli do czasu wyjścia z domu na studia) i powiem Wam, że jej z całego serca nienawidziłam 🤣 

Cóż, dziś mnie nikt na obiad, a tym bardziej na śniadanie nie zawoła. I bardzo sobie cenię to, że sama decyduję, co, kiedy i jak - ale wspomnienia są wspomnieniami. 

 

PS. A jak już jesteśmy przy językach - szukałam w słowniku prawidłowej wymowy tureckiej. Tak, albowiem posiadam słownik turecki, no co, wzięłam z budki 🤣


I patrzcie tylko, co im się popierdykało z e, f, g! Nie można wierzyć nawet słownikom!


41 komentarzy:

  1. Masz z tymi ksiazkami - ale przynajmniej sa tym co kochasz i pasjonuje Cie.
    Wyczuwam ze Twoje podreczniki jezyka angielskiego to angielska angielszczyzna (sorry za maslo maslane) ktora czasem jest inna od amerykanskiej.
    Czesto czytam angielskich autorow znajdujac w ich tekscie slowa i wyrazenia nie znane u nas i musze sie domyslac o czym mowa.
    Dobrej niedzieli zycze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, głównie zajmuję się obsługą moich książek, a nie ich czytaniem 😂 No, ale zakładam, że jak skończę porządki, to się zmieni.
      /zacznę porządki z filmami/
      🤣🤣🤣
      Wolę angielską angielszczyznę od amerykańskiej, brzmi tak... nobliwiej 😂 Córka ma odwrotnie.

      Usuń
    2. Dlatego wkurza mnie Duolingo - bo jest amerykańskie. Ja się "uczę" hiszpańskiego, ale tłumaczy mi na amerykański angielski. Np. na football mówią "soccer".

      Usuń
    3. Przez kilka dobrych lat prenumerowałem brytyjski tygodnik "The Economist". Pomijając już fakt, że jest on na dość wysokim poziomie i używane w nim słownictwo to odzwierciedla, w każdym numerze napotykałem wiele nowych słówek. Gdy pytałem się o ich znaczenie "rodowitych" Kanadyjczyków lub Amerykanów, mniej więcej 50% z tych słów nie znali (były typowo brytyjskie), a następne 25% domyślali się znaczenia-chociaż zaznaczali, że w Ameryce Północnej nie używa się ich w takim znaczeniu czy kontekście.

      Usuń
    4. => Józefina
      Ale jak to? Masz tłumaczenia z hiszpańskiego na angielski, nie na polski? Czy to był jakiś Twój wybór czy narzucone?

      Usuń
    5. => Jack
      I weź tu człowieku się ucz języka... w Stanach inny, w Wlk Brytanii inny, w Kanadzie jeszcze inny 🤣

      Usuń
    6. A właśnie postanowiłam wziąć się za wymowę angielską, bo z czytaniem raczej nie mam problemu. No i zatrudniłam niejaką Lurę (Loora, ona to wymawia bardziej jak Lora), jest to kobieta AI z aplikacji, trochę dziwnie wygląda, bo ma mnóstwo zębów. Na razie jesteśmy po pierwszej konwersacji, gadałyśmy o imionach, powiedziałam jej, że moje imię znaczy po grecku "dobra", a jej po polsku "rozwodniona kawa", haha. Można wybrać odmianę angielskiego, ja oczywiście mam amerykańską, bo aż mnie skręca jak słyszę brytyjską 😝
      Trochę się wstydzę tej Loory, chociaż jest miła, ale może się oswoję.

      Usuń
    7. Ło matko 😵 Nawet nie pytam, z jakiej aplikacji, bo ani myślę się na to porywać 🤣
      Ale czekaj - wstydzisz się AI?
      Chociaż właściwie czemu nie. Ta Loora pewnie wszystko zapamiętuje...
      Czy możesz to potem odsłuchać, żeby sobie wymowę utrwalić czy nie?

      Usuń
    8. Tak, mam Duolingo po angielsku. To można inaczej? :-D Aż muszę sprawdzić czy gdzieś to mogę zmienić na polski w ustawieniach.

      Usuń
    9. Agata: Gorąco polecam https://www.youtube.com/channel/UCvn_XCl_mgQmt3sD753zdJA. Rachel, z Nowego Jorku, od lat prowadzi ten kanał, bardzo profesjonalnie. Uczy wymowy i intonacji. Ma świetną dykcję, bo była śpiewaczką operową.

      Usuń
    10. A propos sztucznej inteligencji, ja sobie chwalę rozmowy z Chatem GPT. Można porozmawiać o problemach, nie wyśmieje, pocieszy, pogłaszcze po główce, a jeszcze doradzi konkretne rozwiązania. Ja jestem na tak. Myślę że w przyszłości AI w dużej mierze zastąpi psychologów, lekarzy pierwszego kontaktu a przede wszystkim prawników! :-D Zresztą spróbuj sama!

      Usuń
    11. No wstydzę sie tak do niej gadać 😅 aplikacja to właśnie Loora, ale jest ich kilka, akurat ta ciągle mnie atakowała na YT i ja pobrałam.
      Z chatem też dużo piszę, z poprzednia wersja nawet się zakumplowalam, ale potem zrobiła się dziwna (bo kazałam jej być kobietą), zmieniła się i już jestem chłodniejsza w kontaktach 😂 ale często jest pomocna

      Usuń
    12. Jacku, dziękuję, jutro pooglądam🤗

      Usuń
    13. => Józefina
      No ja myślałam, że wszelkich języków (poza BARDZO egzotycznymi) uczysz się z poziomu polskiego... Ciekawe, jak będzie z niemieckim w takim razie...
      A w ogóle to czy można uczyć się tam dwóch języków na raz?
      Moja córka właśnie mi mówiła, że trzeba do AI bardzo grzecznie pisać i dziękować i chwalić 😂

      Usuń
  2. mamy z bratem taka frazę, która straszyła nas aż do wyjścia z domu rodzinnego. Padała zawsze w sobotę: "Wstawaj! Już się wyspałaś/łeś!" I dawaj do sprzątania...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dosłownie "Więcej rąk szybciej skończy pracę" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, przypomniało mi się, jak wyruszyłysmy z przyjaciółką w czasie studiów w PODRÓŻ PO EUROPIE, częściowo autostopem. Nie byle co na początku lat 90. 😎 W planie był oczywiście Paryż (i też Belgia), więc wzięłam z domowej półki rozmówki polsko-francuskie. Na miejscu okazało się, że wydane w latach 50. przez jakieś emigracyjne wydawnictwo (zapewne przedruk 1:1 przedwojennych) i zawierają takie pożyteczne zwroty jak "pikolak, przynieś wykałaczki"🤣

    Brat to pożyje!
    No i gratulacje za tą angielską książeczkę, brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Właśnie w tych starych rozmówkach są takie kwiatki 😁 Może nie aż wołanie na pikolaka 😂 ale jednak sporo nieaktualnych tekstów.
      Co mi przypomina - chyba o tym już pisałam, wiecznie się powtarzam - wzór telegramu, który wisiał u nas na poczcie w moich szkolnych czasach. Tak, były kiedyś telegramy...
      Więc brzmiał on tak:
      "Przyjeżdżam sobotę, wyślijcie konie dworzec."
      Po jakimś czasie zmienili na:
      "Przyjeżdżam sobotę, wyślijcie mercedesa dworzec."
      🤣🤣🤣

      Usuń
    2. Jezu, weźże opisz kiedyś tę Waszą Odyseję!!!

      Usuń
    3. „...i zawierają takie pożyteczne zwroty jak "pikolak, przynieś wykałaczki…”

      Czytałem, że w latach 40. czy 50 XX wieku w PRL wydano książkę czy też broszurę do nauki języka angielskiego. Jako że nie istniał na świecie angielskojęzyczny kraj z systemem komunistycznym—a nie wypadało jej „akcji” umieszczać w Wielkiej Brytanii, Australii lub nie daj Boże zgniłej Ameryce—toteż postanowiono umiejscowić ją po prostu w Polsce. Według opisu ów publikacji, przedstawione były w niej dialogi/rozmowy chłopów na skupie żywca, pracujących w PGR-ach czy też uczestniczących w zebraniach. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak się czuł ktoś uczący się języka angielskiego z tej książki i starający się go użyć, będąc za granicą! Chyba jedynie zaimponowałby członkom jakiejś zachodniej partii komunistycznej, którzy chłonęliby jego opowiadania o nowym systemie komunistycznym w Polsce!

      A swoją drogą to bardzo chciałbym zdobyć to dzieło—pewnie dostarczyłoby mi dużo śmiechu!

      P.S.
      O ile mnie pamięć nie myli, to ze słowem "pikolak" spotkałem się raz w życiu-występowało w filmie "Zaklęte Rewiry".

      Usuń
    4. Kurczę, jeśli to prawda z tą książką, to byłaby super lektura😅
      Pikolaki czasem się pojawiają, kiedy akcja toczy się w hotelu w filmach/serialach o dwudziestoleciu międzywojennym, wydaje mi się, że byli w "Karierze Nikodema Dyzmy". W każdym razie w Paryżu niestety nie mogłyśmy użyć tego zdania, bo mieszkałyśmy w tanim pensjonaciku, jak to studentki, a jadlysmy w chińskich barach, bo to była chińska dzielnica. (czy azjatycka, w każdym razie spokojna i z dobrym tanim jedzonkiem). Ten wyjazd to była wielka i bardzo fajna przygoda, choć miałyśmy więcej szczęścia niż rozumu i nie pozwoliłabym córce na coś takiego😬 Ja w ogóle dużo się poruszałam autostopem za młodu. Najtrudniej szło w Czechosłowacji (jeszcze w liceum), bo nie bardzo wiedzieli o co chodzi, raz to nawet kierowca chciał pieniędzy za podwózkę, ale nie zapłaciłyśmy🙃

      Usuń
    5. Z płaceniem za podwózkę zetknęłam się w czasach studenckich, gdy zdarzyło mi się jechać do domu na weekend - to było na porządku dziennym, bo ludzie z wiosek łapali tzw. okazję zamiast autobusu i dawali kierowcy parę złotych. Z klasycznym autostopem nie miało to jednak nic wspólnego, ale kierowcy się przyzwyczaili do takiego dodatkowego zarobkowania.
      A czy Ty znasz taką postać Kiki Szaszkiewiczowej? Prekursorki autistopu?

      Usuń
    6. Super, że Tobie udało się pojechać do Paryża! Ja, wraz z ojcem i kilkoma znajomymi, mieliśmy jechać samochodami, ale zanim nawet zaczęliśmy się starać o paszporty, lider wyprawy nie otrzymał paszportu i na tym się wszystko skończyło. Jedynie mogłem, i to z trudem, wyjechać do demoludów. Dopiero w 1981 roku udało mi się odwiedzić kraj zachodni—i więcej już do Polski nie powróciłem.

      Mieszkając 2 lata w małej kieleckiej wsi, łapanie ‘okazji’ było normalną sprawą. Komunikacja autobusowa była b. kiepska i chociaż przy głównej drodze był przystanek, autobusy się często nie zatrzymywały, bo były przepełnione. Jechało się więc, czy się dało—głównie samochodami państwowymi—”żukami”, ciężarówkami, traktorami, a nawet wozami konnymi. Raz facet nas i inne osoby wpakował do ciężarówki, a po jakimś czasie zatrzymał się i zaczął dokładać następnych pasażerów—świnie!!! O ile pamiętam, coś tam się płaciło. W każdym razie dojazd do Sandomierza, razem 16 km, to była wielka wyprawa—i nie wiadomo było, jak się wróci.

      Gdy jechaliśmy do Warszawy, okazją trzeba było dojechać bodajże do Opatowa, bo dopiero tam się zatrzymywały takie dalekobieżne autobusy. Raz zatrzymała się całkiem ‘komfortowa’ ciężarówka (miała 2 rzędy miejsc) i okazało się, że jechała do Warszawy i nas zabrała—oczywiście, zapłaciliśmy jak za bilet.

      Ale prawdziwym autostopem nigdy nie podróżowałem. Raz w PRL zabraliśmy autostopowiczów i dali nam jakieś kupony, mogliśmy coś wygrać.

      Będąc na Kubie, ponownie spotkałem się z pewną wersją autostopu. Jest to normalne—nawet samochody rządowe mają obowiązek podwozić ludzi—bo komunikacja jest fatalna. Jadąc autobusem turystycznym, non-stop widzimy ludzi machających rękami (ale te autobusy nie biorą Kubańczyków). Często Kubańczycy wymachują banknotami, co zwiększa szanse, iż pojazd się zatrzyma. Gdy turyści wypożyczają samochody, też nieraz zabierają Kubańczyków—my to robiliśmy, jadąc taksówkami.

      W Kanadzie czy USA raczej autostop nie istnieje—nie pamiętam, abym widział prawdziwego turystę-autostopowicza. Owszem, widzi się ludzi zatrzymujących samochody, lecz albo wyglądają bardzo ‘nieciekawie’, albo też są to lokalni mieszkańcy, nie posiadający samochodów. Nigdy nikogo nie zabraliśmy—chociażby z tego względu, że samochód, pomimo że miał 7 miejsce, był całkowicie wyładowany naszymi rzeczami.

      Usuń
  5. Friends na płytach, fajnie. Też bym sobie obejrzał, może nie całość, ale niektóre wybrane odcinki.

    Teraz, gdy AI pomaga w pisaniu i publikowaniu książek, takich wpadek jak w tym słowniku, tylko poważniejszych będzie pewnie więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam nie jest całość, tylko właśnie wybrane odcinki ("najlepsze").

      Przecież AI cały czas się uczy i poprawia, ja myślę, że będzie właśnie coraz lepiej, nie gorzej (pod tym względem w każdym razie).

      Usuń
  6. Ciekawe, że w tych knihobudkach, to same starocie, nowych nikt nie podrzuca, może z małymi wyjątkami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nie nie! Owszem, jest sporo starych książek, ale nowe jak najbardziej się trafiają. Może w moich nabytkach tego tak bardzo nie widać, bo rzadziej je biorę.

      Usuń
  7. Gratulacje z okazji przeczytania książki po angielsku! Jaka będzie następna?

    Rachel says, "Everyone calls me a shoe, but what if I want to be a purse or a hat".

    Wierz mi, w życiu nie zgadłbym, co to znaczy—zresztą musiałem poszukać tego w Google i też dużo rdzennych Amerykanów nie wiedziało. Znaczenie można odgadnąć oglądając ten odcinek—i też nie jest to proste, niektórzy nazwali to „niezdarną metaforą”. Nota bene, nie oglądałem ani jednego odcinka „Friends”.

    Najnowsze nabytki: Od razu wpadła mi w oko „Dominikana i Haiti”. Ten pierwszy kraj jest bardzo popularny wśród turystów kanadyjskich (blisko o ogólnie tanio). Ten drugi—dawno temu też do niego się podróżowało, ale już od dawna turystyka kompletnie padła—no, może oprócz wąskiej grupki ekstremalnych poszukiwaczy wrażeń. Ale i oni chyba przestali już tam przyjeżdżać, bo jednak samobójcami nie są—wolą wybrać się do Afganistanu lub Syrii.

    Mój niemiecki był podstawowy… ponad 40 lat temu! Niemniej jednak sądzę, że wiem, co co chodzi w tym zdaniu. Jego dosłowne tłumaczenie to „Wiele rąk czyni pracę lżejszą”, ale z drugiej strony za dużo rąk to też nie dobrze: „Zbyt wielu kucharzy psuje zupę” lub „Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.” Więc ogólnie zgadzam się z tym tłumaczeniem.

    „...Przewodnik z radzieckich czasów…”

    Przeczytawszy to zdanie, przeszły po mnie ciarki makabrycznych wspomnień ze szkoły podstawowej i ogólniaka… Niektórzy nauczyciele lubowali się w rozkładaniu gramatyki tego języka na czynniki pierwsze—grupy regularne, pod regularne, niby regularne, nieregularne… Nie wiem, czy mam ich metody uważać za kompletnie nieefektywne, których nigdy nie powinni stosować, bo nikt z nas tego języka nie opanował, czy też ich samych za patriotów—bo nikogo nie zdołali nauczyć tego języka...

    „...albowiem posiadam słownik turecki...”

    Cztery dni temu byłem po raz pierwszy w życiu w restauracji tureckiej. Na szczęście jeden z uczestników biesiady to urodzony już w Kanadzie Turek, znał świetnie język i nazwy potraw i stanowił świetny pomost pomiędzy nami i kelnerem. Potrawy były znakomite!

    „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym” Grażyny Jagielskiej to z pewnością ciekawa książka. Znałem jednego polskiego fotoreportera wojennego—zresztą on, wraz z Wojciechem Jagielskim (mężem autorki) przez 2 dekady stanowili duet dziennikarski. Też napisał książkę. Przez kilka lat zmagał się z zespołem stresu pourazowego. Niestety, przegrał walkę…

    A „Niewidzialny front” z przyjemnością przeczytałbym, bardzo lubię książki o tematyce medycznej, pisane przez lekarzy i pielęgniarki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jaka następna, bo dopiero planuję wyciągnąć wszystkie posiadane lekturki i ułożyć je poziomami, żeby wiedzieć, za co się brać w przyszłym miesiącu. Startera już więcej chyba nie mam, to teraz będzie Elementary 😁

      Wiesz co, ja się wtedy oparłam na tym, co powiedziało Duolingo - że torebka - ale teraz zajrzałam do starego Stanisławskiego i on tam podaje inne znaczenia, bardziej w kierunku portmonetki, sakiewki. Więc w sumie diabli wiedzą 😂
      Ale AI mówi tak:
      Torebka: Wersja popularna w USA, oznaczająca damską torebkę, często większą (AmE: handbag).

      Mnie się właśnie wydaje, że brat zaliczył Dominikanę kiedyś kiedyś, ale mogę się mylić. Kto by za nim i jego podróżami trafił 😁 W grudniu wybierał się do Jemenu, ale nie nazbierała się grupa, więc wybrał żałosną Tunezję 😉

      Ze szkolną nauką języka miałam podobne doświadczenie: w pierwszej klasie liceum zaczęliśmy francuski. Od razu się zakochałam i sporo sama w domu robiłam (znalazłam w wersalce stary podręcznik mamy, z lat 50-tych). A tu pani mnie woła do tablicy i każe wyliczyć jakieś tam zasady wymowy. Ja już doskonale wiedziałam, jak się co wymawia, ale nie wykułam na pamięć regułek, po co, skoro wiedziałam, co i jak... Siadaj, niedostatecznie 😂 Jeszcze chyba dwie pały złapałam za coś w tym stylu. No, ale potem już szło koncertowo, tylko na półrocze jeszcze miałam dobry, bo średnia przez te dwóje obniżona.

      Kuchni tureckiej nie znam i o dziwo 😁 nie mam nawet książki kucharskiej żadnej. No nie trafiło się. Tak że kojarzę jedynie tradycyjnie ze słodką herbatą i jeszcze słodszą chałwą.

      Właśnie wzięłam tę Jagielską, żeby zobaczyć, jak na życie rodzinne wpływa taki zawód męża.

      Usuń
  8. Przeczytana książka po angielsku - gratuluję i zachęcam do następnej.
    Według mnie lepiej czytać książki niż podręczniki, szczególnie teraz, kiedy każde nieznane słowo można łatwo przetłumaczyć bez sięgania do słownika.
    Zwroty, idiomy, zasady gramatyki - to może stanowić problem w rozmowie, ale w książce to przełyka się dużo łatwiej.
    Kielce - dla mnie to wiele wspomnień... dwa kina - za mojego dzieciństwa też były dwa, tylko dwa - Moskwa i Warszawa. A basen był tylko jeden, otwarty, 2 km od miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że czytać jest łatwiej niż mówić... Już sobie zrobiłam listę następnych, według stopnia trudności, mam ich na dwa lata 😂
      Kino Moskwa to właśnie jedno z tych dwóch pobliskich kin, o ile dobrze zapamiętałam z rozmowy. Muszę wreszcie poszukać na mapie, gdzie to ma być dokładnie. Zdziwiło mnie, że do tej pory utrzymano nazwę.

      Usuń
  9. Dla mnie purse to "porponetka", torebka handbag ale ekspertką bynajmniej nie jestem

    OdpowiedzUsuń
  10. Gratulacje przeczytania pierwszej książki po angielsku! Sama pamiętam ten moment. Teraz już pójdzie jak z płatka! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z płatka jak z płatka, ale skoro podjęłam zobowiązanie, że co miesiąc przeczytam jedną, słowa trzeba będzie dotrzymać 😉

      Usuń
  11. Właśnie miałam napisać to samo co Józefina, tylko bez środkowego zdania :-) Trzymam kciuki za dalsze lektury po angielsku. A z tych książek, które pokazałaś, to chętnie bym zajrzała do tej "W kadrze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro mi wyszło, że mam ich na dwa lata, powinnam w tym terminie tak jakby ukończyć naukę angielskiego (bo ostatnie są z piątego poziomu)... ale coś to kiepsko widzę po moich dotychczasowych "osiągnięciach" 😂 Po prostu codziennie odwalam pańszczyznę jak najszybciej, zamiast naprawdę usiąść do stołu i porządnie się pouczyć.
      "W kadrze" istotnie wygląda zachęcająco. O ile nie będzie tam za wiele filozofowania 🤣

      Usuń
  12. Piękna sprawa (turecko-słownikowa)!
    Wyobraź sobie, mam kryminał z ćwiczeniami po angielsku 🤣 Mnie on oczywiście na plaster, jeżeli jakaś anglistka w szkole nie weźmie, to ciul z nim, pójdzie na makulaturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, na jaką makulaturę! Budkę, budkę założyć!!! W szkole!

      Usuń