niedziela, 26 lutego 2012

Danuta Wałęsa - Marzenia i tajemnice


W Jordanówce - po znajomości - odłożono dla mnie gorącą nowość (stąd jeszcze wystająca z książki karteczka), wypadało więc szybko przeczytać i oddać. Autobiografia okazała się z tych łatwych i przyjemnych, wystarczyło na nią jednej soboty.

Specjalnie ciekawa tej postaci nie byłam, ale wciągnęłam się w lekturę. Wrażenia? Smutne. To, co we mnie zostało, to uczucie niespełnienia, porażki na różnych frontach: ciągłe narzekanie na nieobecnego, a jednocześnie apodyktycznego męża, na bycie pozostawioną samej sobie z całą ogromną rodziną, choć z drugiej strony podziękowania dla tego samego małżonka za to, że wrzucił ją na głęboką wodę i musiała nauczyć się samej sobie radzić. Jej główne marzenie: posiadania zwartej rodziny w gruncie rzeczy nie spełniło się, dzieci też nie przyniosły jak dotąd należytej satysfakcji, mąż zamienił ją na komputer... gorzkie podsumowanie. Nieodzowny rozdział o JP2, za to brak szczątkowych choćby informacji na temat finansów. Owszem, wspomina, ile mąż zarabiał na początku ich wspólnej drogi życiowej, potem już nabiera wody w usta, ewentualnie napomyka o 40 jednodolarówkach pochądzących z listów z zagranicy, wpłaconych do banku, z którego w zadziwiający sposób wyparowały. Nie wiadomo, z czego żyje wraz z dziećmi. Cóż, damy o pieniądzach nie rozmawiają... ale wszak sama odżegnuje się od tego określenia, jako napuszonego.

Dziwne, ale czytając opisy życia na Zaspie i Polankach, miałam wrażenie déjà vu z Ojca chrzestnego. Toż to rodzina Corleone: liczne dzieci, ochroniarz, kuzynki, pracownicy, wszyscy koczujący w kuchni, pomagający w domu... Jednych można być pewnym do końca, inni zdradzają, przechodzą na stronę wroga...

Z ciekawością obejrzałam wszystkie zdjęcia, ale emocji w stosunku do chociażby tych ośmiorga dzieci nie poczułam. Jak były mi obojętne, tak pozostały. Za to pozazdrościłam czego innego: że sama nie mam takich zdjęć wykonanych przy prostych domowych czynnościach: mieszania w garnku, z rurą od odkurzacza w ręku, wyglądającej przez okno... cóż, nie rzucali się na mnie dziennikarze i fotoreporterzy :)

Skończyłam w niedzielny poranek 26 lutego 2012.

Wczoraj obejrzałam Drzewo cytrynowe, którego piękną recenzję, pełną pasji i zaangażowania napisała Papryczka, a dziś Hugo i jego wynalazek, najnowszą produkcję Scorsese, opowiadającą o początkach kina niemego i postaci Georgesa Melies. Nie obyło się bez sięgnięcia po 1 tom "Historii sztuki filmowej" Toeplitza. Polecał Notatnik Kulturalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz