wtorek, 21 lutego 2012

Alba de Cespedes - Lala


Ależ przerwa w życiorysie! Najpierw dwa dni globusa, potem obłędne wkuwanie do pewnego oprowadzania, a potem taki spadek formy po całym stresie, jakiego dawno nie miałam. Wreszcie dopiero w poniedziałek udało się skończyć czytanie Lali, która na początku wydawała się ot takim czytadłem, o facecie, który ogarnięty obsesją na punkcie spotkanej przypadkowo dziewczyny knuje misterny plan w celu przespania się z nią. W tym celu udaje przed jej rodziną narzeczonego, kupuje jej megadrogi pierścionek, umawia termin ślubu... od początku tej historii wiemy, iż dostanie po nosie, mimo że teoretycznie to on jest górą: świetnie wyksztalcony, dobrze zarabiający adwokat z własnym studiem, zawsze otoczony pięknymi kobietami o pewnej klasie - a naprzeciwko ta nieokrzesana rodzina pochodząca z Południa.
Zostaje rzeczywiście wystrychnięty na dudka... ale powieść nie tylko o tym. Znalazłam w niej dużo rozważań na inne tematy, w tym niektóre jakby mnie osobiście dotyczące. Książka stała na półce 30 lat, ale dobrze, że wreszcie doczekała się swojej chwili :)
Jedyna z tej serii (bodajże Współczesna Proza Światowa), którą kupilam bez okładki, w czasach, gdy łapałam wszystko, co pochodziło z Włoch. Trochę mi szkoda, że nie wiem, jak ta obwoluta wyglądała.
Przeczytałam 20 lutego 2012.


Za to w środku znalazłam ciekawy dokumencik z lipca 1983 roku:

Interwencja w sprawie przyspieszenia wydania paszportu na wyjazd do Włoch, z 1983 roku :)
Paszport zresztą wydano i na stypendium pojechałam.
Karteczkę pieczołowicie złożyłam i z powrotem schowałam do książki.

W niedzielne popołudnie obejrzałam pozostałe 3 odcinki rosyjskiego serialu Luba. Lubow - nic to nie warte, ale sobie poćwiczyłam rozumienie ze słuchu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz