czwartek, 5 stycznia 2023

Valérie Perrin - Życie Violette

Psiapsióła z Daleka opowiadała mi kiedyś, że czyta francuską książkę, która jej się bardzo podoba, więc zapisałam sobie nazwisko autorki i zaczęłam szukać w naszym internecie. Okazało się, że właśnie ma wyjść w polskim tłumaczeniu. A gdy już wyszła i nawet pojawiła się w bibliotece, zapisałam się do kolejki. Za mną też ktoś stanął, więc musiałam czytać w pierwszej kolejności. A teraz patrzę: jest w wielu filiach i wszędzie, dosłownie wszędzie jest w wypożyczeniu, nie ma ani jednego egzemplarza do wzięcia tak od ręki. Czyli że bestseller nie tylko we Włoszech, ale i u nas?

Wiecie, gdy mi Psiapsióła powiedziała, że to o kobiecie, która po różnych życiowych przejściach znalazła przystań na... cmentarzu (ale nie w grobie, tylko w charakterze dozorczyni cmentarnej), uznałam, że to rzecz stworzona dla mnie 😂

I nawet początkowo świetnie mi się czytało. Dopiero z czasem przestało żreć. Okazało się, że to po prostu CZYTADŁO (no, w końcu właśnie dobrze się czytało 😉). A gdy już skończyłam, zerknęłam na ostatnią stronę okładki - jakoś tak rzadko to robię przed czytaniem - i gdy zobaczyłam, że autorka jest partnerką Lelouche'a, wszystko się wyjaśniło. Nie chcę przez to powiedzieć, że ludzie, którzy są razem, muszą koniecznie robić to samo czy tak samo, ale jednak jakoś mi się to narzuciło. Żeby było jasne - leluchy zawsze bardzo lubiłam, nawet się zbieram do ponownego obejrzenia Kobiety i mężczyzny, no ale nie jest to kino wysokich lotów, nigdy nie miało takich pretensji. No i ta powieść też nie jest wielką literaturą. 

Gdyby jednak ktoś szukał czegoś na tzw. odmóżdżenie, to można 😁 

A' propos, rozmawiając z ciotką-emerytką ze stolicy i pytając, czy zaopatrzyła się na okres świąteczno-noworoczny w odpowiedni zapas powieści z biblioteki, dowiedziałam się wreszcie, jak to jest z jej czytaniem. Bo od dawna już słyszę, że pożycza właśnie jakieś takie czytadła, romanse, a przecież wiem, że kiedyś preferowała ambitniejszą literaturę. Otóż - gdy była chora i zadzwoniła do biblio, że przyjdzie oddać jej książki kuzynka i że prosi o wybranie jej czegoś na wymianę, panie załadowały wózek na zakupy właśnie romansami. I od tej pory tak się plecie, bo ciotka nie lubi łazić między regałami i wyszukiwać, więc przychodzi, oddaje stare i mówi:

- Niech mi panie coś wybiorą nowego.

No i wybierają 😁 w tym stylu, co poprzednie 😂 Nie ma serca im powiedzieć, że w sumie to ją nudzą te powieści 🤣

Początek:

Koniec:


Wyd. Albatros, Warszawa 2022, 478 stron

Tytuł oryginalny: Changer l'eau des fleurs

Przełożył: Wojciech Gilewski

Z biblioteki

Przeczytałam 1 stycznia 2023 roku

 

Ostatnie dni roku spędziłam latając jak kot z pęcherzem, coby skorzystać z rozmaitych promocji "do domu". Castorama, Ikea, Jysk. Co prawda nie miałam zamiaru kupować nowych garnków, ale po pierwsze przykro patrzeć na takie stare i zapyziałe, a po drugie dostałam talon na balon na stówę (w zamian za ikeowską kanapę), no to wzięłam. Wiecie, że nawet na dwa nie wystarczyło? Musiałam dołożyć parę złotych. Brakowało mi również miejsca na herbatę przy oglądaniu filmów, więc zafundowałam sobie dwa stoliczki. Był jeszcze plan wymiany dywanu w kuchni, ale napisali mi, że w lutym się spodziewają dostawy tego, co chciałam. W ten sposób to ja nigdy nie skończę z porządkami!


Opróżniłam jedną z szafek, które wcześniej podtrzymywały blat biurkowy, ale druga ciągle czeka. Oraz te parę pudeł obok 🤨 Nie mam już do tego siły.

Jedna z szuflad była wypełniona siatkami i torbami prezentowymi, matko, ile człowiek nazbiera pierdół...

W Nowy Rok nawet nie zdążyłam pomyśleć, co by tu na obiad, gdy na Foodsharing pokazało się ogłoszenie, że ktoś odda całkiem blisko pizzę i inne dobroci 😁

A następnego dnia odbyłam kolejną wycieczkę krajoznawczą po inną dostawę 😂

 

Odkryłam przy tej okazji zakład kamieniarski, który ma na podwórzu konia, z tym, że jego koniowatości nie jestem do końca pewna...

No, ale dosyć tej zabawy z jeżdżeniem po darmochę ratowaniem i dawaniem drugiego życia. Poczytać trochę trzeba! Kolejne dwie książki muszę oddać niedługo!


24 komentarze:

  1. Na zdjęciu widzę słoik z napisem "Bryndza." Byłem przekonany, że słowo "bryndza" to oznaczało biedę lub nędzę-a tu się okazuję, że rzeczywiście istnieje bryndza (w/g Google, jest to ser podhalański). Człowiek ciągle się czegoś ciekawego uczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwa bryndza to towar bardzo ceniony w tych okolicach (zwłaszcza na Kleparzu czyli najważniejszym - choć nie największym - placu targowym w Krakowie). Ja osobiście nawet nie lubię przechodzić obok stoisk z nabiałem, bo zapach jest powalający 😁

      Usuń
  2. Ciekawe, że sąsiedzi bohaterki leżą tylko w drewnie. We Francji nie ma mody na kremację?

    Te torby po prezentach... Widać, że się nieźle obłowiłaś, ale jakbyś sama była równie hojna, to tych toreb mogłoby w ogóle nie być :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba raczej chodzi o to, że prochy już się nie liczą za człowieka, co innego taki kościotrup 😉

      Co do toreb prezentowych, logicznie mówisz 😂 Ale weź też pod uwagę, że mogło się zdarzyć (i to nie raz), że się kupiło nowe torby, bo o istnieniu tych starych, gdzieś tam zakopanych na dnie, dawno się zapomniało 😂

      Usuń
  3. Ach, właśnie myślę o zmianie garnków. I nie tyle powinnam myśleć, tylko koniecznie wymienić. Bo powiedzieć, że mam je zapyziałe, to nic nie powiedzieć.
    Gdybyś była tak uprzejmą i powiedziała mi coś więcej o tym zestawie, który nabyłaś w drodze kupna. Ile elementow liczy zestaw i jakie są wymiary największego i najmniejszego, i jak nazywa się ten zestaw.
    Przyznam się, iż byłam nastawiona na czytanie książki, którą właśnie skończyłaś. Ale jak to robi się przewidywalnym czytadlem, to jednak podziękuję.
    Jeżeli w Krakowie można trafić takie frykasy, to ja chcę do Krakowa. Choć z drugiej strony ta nazwa na "f" nic mi nie mówi. Chyba jestem opóźniona 😭
    Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapyziałe to jedno, ale najgorsze są uchwyty, takie częściowo ponadpalane. A jeszcze teraz, przy tej nowej kuchence/płycie gazowej, jak zapalam gaz, to fiuuuuuuu taki płomień się najpierw pojawia! Dopiero potem muszę go zmniejszać. Toteż zdecydowałam się tym razem na ucha również stalowe.
      Zaraz będę się zabierać za gotowanie zupy do Dżendżejowa i myślę teraz, czy w nowym garnku czy jeszcze w starym 😂 To jest właśnie to durne oszczędzanie na potem!

      Kupiłam dwa pojedyncze garnki, nie zestaw. To jest seria 365+ z Ikei.
      Większy to 5l, średnica 22 cm
      https://www.ikea.com/pl/pl/p/ikea-365-garnek-z-pokrywka-stal-nierdz-60484250/
      Mniejszy to rondel 2l, średnica 17 cm
      https://www.ikea.com/pl/pl/p/ikea-365-rondel-z-pokrywka-stal-nierdz-40484232/
      Są też oczywiście w sprzedaży inne rozmiary i całe zestawy. Ja nie chciałam wydawać więcej w tym miesiącu (tak, w TYM miesiącu, bo w ramach kreatywnej księgowości kupowałam co prawda w grudniu, ale przypisałam do stycznia, żeby się w grudniowym budżecie zmieścić 🤣), bo życzyłabym sobie jeszcze kupić nowy szlafrok.

      Co do książki, to nie zniechęcam, bo autorka potrafi zaskoczyć. W pewnym momencie aż mną wstrząsnęło, gdy okazało się, dlaczego Violette pracuje (i mieszka) na tym konkretnym cmentarzu. Podobnie, gdy wyjaśniła się tajemnica śmierci... ale nie, nic już nie piszę.

      Foodsharing czyli dzielenie się jedzeniem (które by się inaczej zmarnowało). Zajrzałam teraz na ten profil i widzę, że są do wzięcia mandarynki, cytryny, mix sałat, czerwona papryka, mleko w kartonie, buraki i marchew 😀

      Usuń
  4. No i w ten sposób ciotka traci czas na czytanie książek, które jej nie interesują. Ech...hojna pani ;-) Ale tak szczerze, naprawdę kompletnie nie rozumiem takiego podejścia. Jeżeli ktoś nie musi (szkolnie, czy zawodowo) czegoś czytać, to po co się męczyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No. Bo jej się nie chce samej poszukać.
      Inna sprawa, że nie jest komputerowa, bo gdyby była, mogłaby sobie po kategorii coś ciekawego wyszukać. A tak po prostu leci z tym, co pod ręką, bo czytać coś MUSI. Mówiła, że nawet wróciła do swoich jakichś starych, bo ją tak te romanse wymęczyły, zwłaszcza że wszystkie na jedno kopyto 😂

      Usuń
    2. Ważne podkreślenie. Absolutnie nie oceniam rodzaju lektury, absolutnie! Chodzi mi po prostu o czytanie czegoś, co nam samym nie sprawia przyjemności.

      Usuń
    3. Jasne, rozumiem 😁 Zwycięża najwyraźniej wygoda, że jedzie z tym wózkiem pełnym książek, oddaje, a tam już na nią czekają kolejne. Ale na jej miejscu jednak bym się przełamała...

      Usuń
  5. BBM: Dobrze napisane czytadło też jest potrzebne, choćby jako przerywnik tej bardziej wymagającej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście. Ja na przykład uwielbiam cykl "niedoskonały" Nepomuckiej!

      Usuń
  6. Chyba jestem jakims wyrodkiem spolecznym bo nigdy w zyciu nie zlapalam sie za ksiazke przez kogos polecana - czy przez jedna osobe, czy klub czytelniczy. Zawsze kieruje sie swoim gustem. Zreszta we filmach tez.
    Bedac pare dni temu w bibliotece natknelam sie na noblowa ksiazke pani Tokarczuk i przekartkowalam by nabyc pojecia za co zdobyla taka nagrode - i doprawdy nie rozumiem za co? tego sie nie da czytac!
    Juz zapytalam Cie o to na mym blogu ale powtorze - kiedy spisz, kiedy leniuchujesz, kiedy robisz cos tylko dla siebie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może ci, którzy przyznali Oldze Tokarczuk Nagrodę Nobla przeczytali po prostu jej książkę do końca i coś tam ciekawego jednak dostrzegli...

      Usuń
    2. Serpentyna: Też kieruję się swoim gustem, jednakże wielokrotnie czytam opinie o książce, którą zamierzam przeczytać--są one zazwyczaj wydrukowane na kilku pierwszych stronach, czasami jest ich kilkadziesiąt (wyrywki opinii o książkach z różnych gazet, magazynów) i zazwyczaj można na nich polegać, bardzo rzadko okazało się, że książki nie lubię-to chyba bardziej zależało od mojego gustu. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem książkę "Child 44" Tom Rob Smith, zawierała bardzo dużą liczbę wyrywków z recenzji oraz listę zdobytych lub prawie-zdobytych ("shortlisted") nagród. Absolutnie nie zawiodłem się na tej książce, przeczytałem ją jednym tchem przez jeden dzień (głównie now).

      Z drugiej strony gdy widzę dosłownie parę wydrukowanych opinii, których autorami są jacyś celebryci albo w ogóle nieznane osoby (i rzeczywiście, czasem to były osoby fikcyjne albo np. przyjaciele autora), to od razu wiem, że tak naprawdę to nikt poważny nie napisał o książce recenzji (co automatycznie NIE dyskwalifikuje książki). Nota bene, mówię w 99% procentach o książkach w języku angielskim.

      Parę lat temu w antykwariacie znalazłem książkę p.t. "Statek" Łysiaka, miała dużo niezmiernie pozytywnych opini i ostatecznie ją kupiłem. Nie dało się je czytać!

      Twórczości Tokarczuk nie znam, ale czytałem wiersze innej polskiej noblistki, Szymborskiej...

      Usuń
    3. Słuchajcie, każdy z nas ma własny gust i tyle. Niekoniecznie musi się nam podobać to, co docenione przez krytykę czy innych czytelników. Owszem, bywa, że się gusta pokryją... Pytanie, na ile zadziała podświadomość - aha, wszyscy to chwalą, więc na pewno warto. I już nam się bardziej podoba 😂
      Albo na odwrót - co, ja nie muszę przecież tak jak wszyscy 😂
      Toteż zazwyczaj nie szukam niczego, żadnych recenzji przed pożyczeniem książki, a tym bardziej przed czytaniem. To, o czym pisze Jack - zamieszczanie WIELU opinii na początku książki - może być pożyteczne, choć do końca nie wierzę w ich obiektywność. U nas tylko blurb na okładce, a ten wiadomo, że jest zazwyczaj kłamliwy (żeby tak łagodnie to określić)...

      Natomiast gdy książkę poleca ktoś znajomy, chętniej sięgnę. Nawet jeśli mamy ewidentnie różne gusty.

      Usuń
    4. Czytam niezmiernie mało książek wydanych niedawno w Polsce i faktycznie, na okładkach widziałem tzw. „blurbs,” często pisane przez aktorów lub zamieszczone w periodykach—ani o tych pierwszych, ani o drugich nigdy nie słyszałem, tak więc nic mi nie mówią.

      Książki w Kanadzie/USA zazwyczaj na kilku pierwszych stronach mają zamieszczone wyrywki opinii/recenzji („Praise for...”) z różnych gazet, magazynów, klubów książkowych, jak też napisanych przez innych autorów, dziennikarzy, naukowców czy nawet ludzi, których nazwiska mi nic nie mówią.

      Generalnie staram się głównie wyszukiwać opinie wydane przez znane i poważane gazety, np. „The Wall Street Journal,” „The Washington Post,” „Kirkus Reviews,” „The Globe and Mail,” „The Financial Post,” „The New York Times,” „The Economist” i podobne gazety/magazyny. Jeżeli chodzi o opinie innych autorów, lub też mało znanych czy lokalnych gazet, to podchodzę to nich sceptycznie: mój znajomy wydał prawie 20 lat temu książkę i wydawca zaproponował, że za pewną sumę pieniędzy postara mu się o dobrą recenzję! Nic dziwnego, że czasem widzi się na pierwszej stronie dużymi literami coś w rodzaju, „Ekscytująca, zaskakująca i pomysłowa akcja...genialna fabuła!--John Smith.” I żadnych innych recenzji nie ma poza tą napisaną nie wiadomo gdzie przez tajemniczego pana Smith'a!

      Również dla mnie świetnym źródłem jest „GoodReads,” czy też „Lubimy Czytać”--zawsze rzucam okiem na oceny oraz staram się przeczytać kilka recenzji.

      Niemniej jednak pamiętam, że książka Garth'a Stein'a „Raven Stole the Moon”, wydana w 1998 r. i kupiona przez mnie za 50 centów niezmiernie mi się podobała, chociaż wtedy autor był kompletnie nieznaną osobą. Natomiast „The Passage” Justin'a Cronin'a, będąca bestsellerem i posiadająca bardzo dużo pozytywnych recenzji, nie przypadła mi do gustu i po przeczytaniu pierwszych 200 stron odłożyłem ją na bok. Podobnych przypadków miałem więcej.

      Co do książek polecanych przez znajomych... różnie bywa. Ja też poleciłem książki i wiem, że absolutnie nie przypadły do gustu moim znajomym. Na przykład Wańkowicz—ja go pożerałem jednym tchem, inni nie mogli przebrnąć przez pierwsze 20 czy 30 stron.

      Usuń
    5. Gusty... wiadomo. Są ludzie, którzy nie lubią (albo nawet nie zdołali przeczytać) "Mistrza i Małgorzaty". Co dla mnie niepojęte 😉 Z kolei ja nie trawię książek uwielbianych przez innych, więc...

      Usuń
  7. też przeczytałam tę książkę, w wersji francuskiej, i był to pierwszy kamyczek który mnie skłonił do podjęcia pewnej decyzji |Przestaję czytać!!!!! Drugi kamyczek to książki noblistki Annie Erneaux, te z kolei przeczytałam po polsku. Ale może to po prostu alergia na literaturę francuską .... bo równocześnie z powieścią w/w noblistki czytałam książkę Tove Ditlevsen, obie książki traktowały o tym samym (dorastanie "w biedzie") ale ta duńska była zachwycająca. ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jakoś z definicji wystrzegam się świeżych noblistów 😁 Mam czas przecież...
      Natomiast tej duńskiej pisarki mam już na wirtualnej półce "Trylogię kopenhaską", a teraz dołożyłam "Ulicę dzieciństwa", bo pewnie o tym mówisz?

      Usuń
  8. Bo tak jest z tym polecaniem, jeśli nie określisz dokładnie, co lubisz czytać, to na bank poleca Ci romanse.
    Gdy zaglądałam na stolik z oddanymi pozycji w mojej filii, to rzadko kiedy cos wybrałam, musiałam i tak w regały.
    A co masz w kartonach jeszcze? myślałam, ze to już zakończony remont?
    A ten foodsharing to na jakiej zasadzie, bo znam tylko lodówki społeczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w "oddanych" zazwyczaj królują romanse, ale na szczęście inne gatunki też się trafiają. Czasem czekając na swoją kolej do pożyczenia widzę starsze panie wymieniające książki i owszem, są to romanse głównie. Może to po prostu chęć ucieczki od trudnej czy choćby tylko szarej rzeczywistości?

      W kartonach mam:
      - gramofon i głośniki (nie mam pojęcia, co z tym zrobić, bo dawniej stał na biurku, o wiele większym, niż jest teraz; no nie mam miejsca!)
      - patelnie i prodiż (od którego zaginął kabel; też nie wiem, czy się nie pozbyć? a na patelnie oczywiście muszę w końcu gdzieś w kuchni znaleźć miejsce, na razie używam tylko dwóch; to jest absurdalne jakieś, że z cała tą wielką ilością szafek - brakuje mi miejsca, no w sensie tak pod ręką; powinny być w stojącej szafce pod blatem, a tu sporo miejsca zajęła suszarka i kosze pod zlewem)
      - w jednym kartonie są jeszcze gazety i papióry i to bym mogła niby upchać, ale przeszkadza mi w tym obecnie choinka, więc czekają
      - a w ostatnim są książki, te przywiezione w sierpniu z Pragi plus jakieś przytargane z pracy w czerwcu, gdy się z tą pracą rozstawałam (jak widać nie całkiem skutecznie)

      Foodsharing to profil na FB, ludzie wstawiają tam posty, gdy mają do wydania jedzenie, na przykład ktoś napisał "chce ktoś sałatki jarzynowej? ja już nie mogę" albo mija data ważności czegoś kupnego, a właściciel zdaje sobie sprawę, że nie wykorzysta. Umawiasz się wtedy na odbiór.
      Lodówki społeczne moim zdaniem są bardziej niebezpieczne - cały czas chodzi mi po głowie, że ktoś ze złymi intencjami może tam dać coś wręcz zatrutego (tak, nie czytać kryminałów...). Podczas gdy tu jednak masz do czynienia z konkretną osobą.

      Usuń
    2. „Cały czas chodzi mi po głowie, że ktoś ze złymi intencjami może tam dać coś wręcz zatrutego.”

      Wiesz, też o tym myślałem, czytając o tych „lodówkach społecznych” i „foodsharing”, szczególnie, gdy coś jest już napoczęte lub ugotowane. Ale daleko nie trzeba patrzeć: prawie 20 lat temu moja mama zamówiła u kogoś (ogłaszał się w gazecie) pierogi... z grzybami. Bardzo szybko po ich zjedzeniu dostała okropnych torsji (dzięki Bogu, że od razu—gorzej byłoby, gdyby to się stało 2 dni po ich skonsumowaniu) i na tym się skończyło.

      Usuń
    3. Wiesz co, skoro ten ktoś ogłaszał się w gazecie, to zakładam, że trujące grzyby były jedynie wypadkiem przy pracy. Nie rozpoznał.
      Chyba.
      Na FB w okolicach świąt wielkie szaleństwo i wysyp tego rodzaju ofert, głównie od Ukrainek przebywających w Polsce. A poza świętami zresztą też. Ciasta jakieś w kosmicznych formach i w ogóle. Są zdolni ludzie, potrafią dorobić tymi ręcami 😍

      Usuń