Bije po oczach i po mózgu.
I pokazuje, jak przez całe dziesięciolecia nie tylko Rosja (ZSRR), ale i Zachód uparcie twierdził, że w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało, że były 54 ofiary śmiertelne i oto wszystko.
Guzik prawda!
Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu ofiarami Czarnobyla (przypuszczam, że moja tarczyca też nie bez powodu dała znać o sobie). Najbardziej chyba uderzył mnie fragment nie ten, gdzie mowa o nowotworach tarczycy u dzieci (przez tyle czasu oficjalnie nie uznawanych), ale mały akapit o tym, jak ludzie na Białorusi, zostawieni sami sobie, nie przesiedleni, a bez żadnej pomocy finansowej, ratują się zbieractwem runa leśnego... i te wszystkie jagody jadą potem do Polski, gdzie są przetwarzane i sprzedawane do reszty świata. Wszyscy żremy to napromieniowane świństwo!
Co gorsza, Czarnobyl odpowiada tylko za mniej więcej jedną czwartą napromieniowania w naszym powojennym świecie. Zimna wojna i wyścig zbrojeń przyniosły o wiele więcej ludzkich i ekologicznych tragedii, testowano bomby u siebie (jak Amerykanie) albo w koloniach.
A teraz jeszcze doczytałam, że w Polsce jedynie 5% skażenia radioaktywnego pochodzi z Czarnobyla, reszta to skutek tych właśnie wybuchów nuklearnych!
Przeczytałam i od tej pory jestem nieprzejednanym wrogiem energii jądrowej.
Bo awarie zawsze się będą zdarzać, a nie ma nad tym żadnej kontroli.
Początek:
Koniec:
Wyd. Czarne, Wołowiec 2019, 493 strony
Tytuł oryginalny: Manual for Survival. A Chernobyl Guide to the Future
Przełożył: Tomasz S. Gałązka
Z bibliorteki
Przeczytałam 1 września 2019 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz