Niby powieści już prawie nie czytam - ale prawie. Gdy zobaczyłam w bibliotece wśród świeżo oddanych tę Fiedorczuk, coś mi zaskoczyło w głowie, że gdzieś słyszałam, że obiło się o uszy.
I co się okazuje. Całkiem całkiem. Temat mi z jednej strony bliski (bo radzenie sobie z macierzyństwem i depresją), z drugiej już dość odległy, skoro moja córka ma 26 lat (Boże mój!). Ale to nie znaczy, że nie współodczuwam z dzisiejszymi matkami.
Książka napisana tak, że autorce się wierzy, choć nie wszystko, co tu opisała, to jej własne doświadczenia.
Początek:
Koniec:
Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016, 285 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 19 września 2019 roku
Jak widać, ograniczam się na blogu do zanotowania jedynie przeczytanej książki. Tak kiedyś zaczynałam i ... nie, że tak kończę, bo nic nie kończę, po prostu na razie wracam do formy minimalnej... Na szczęście nie jestem żadną blogerką-recenzentką :) z tymi egzemplarzami w gratisie od wydawnictw :) więc mogę - robić, co mi się podoba. Człowiek ma trochę tej wolności chociaż w internecie :)
Małgorzato! Obyś nigdy nie została "recenzentką gratisową";-)
OdpowiedzUsuńDla mnie to jest samo zło;-)
:)
UsuńSamo zło to mocne słowa :) ja raczej skłaniam się ku zdaniu, że... po prostu nie warto traciś nawet trzech minut na czytanie tych recenzji, które ze względu na gratis właśnie muszą być pozytywne i czasem na uszach stają ich autorki, żeby coś miłego napisać. A zazwyczaj (jeśli mowa o powieściach polskich autorek) na końcu jest tradycyjne "na pewno skuszę się na następną powieść" :)
Oczywiście nie zawsze, no ale w 90% myślę tak to wygląda. Że nie daj Boże skrytykować.
A właśnie! Mnie nie grozi zostanie taką "recenzentką" choćby dlatego, że te gratisy to najczęściej same pierdoły :) :) :)
UsuńJa jestem taką recenzentką. :) Ale nie taką, jak piszecie.
OdpowiedzUsuńPo prostu nie jesteś "recenzentką" :)
Usuń