Przeurocze.
Oglądam właśnie serial o panu Tau, ciesząc się, że na tyle mało mówią, iż w sumie wszystko rozumiem :)
Więc filmy plus książka = sama radość!
A wpadła do rąk przypadkiem, gdy zajrzałam w praskim antykwariacie do pudła "za 10 koron". Chwila wahania, czy to udźwignę w drodze powrotnej (już miałam nakupione), po czym decyzja nie stwarzajmy durnych problemów :)
W okolicach przedświątecznych z fejsa pobrałam info o wigilijnym odcinku Pana Tau, gdzie tatinek ma zabić karpia, póki co pływającego w wannie, ale gdy się do niego zbliża z tłuczkiem, karp przedstawia mu się jako Albertek i dopytuje, co tam ma w ręce za plecami... no jak tu takiego zabić?
Tak mi się spodobał, że wyciągnęłam i książkę z półki.
Aktualnie jestem przy jedenastym odcinku, nie spieszę się z oglądaniem, bo będzie żal, gdy się skończy...
Pan Tau to taka kukiełka, która jednak potrafi być chwilami mała, a chwilami duża - czyli zamienia się w żywego człowieka. Eleganta w meloniku. Wystarczy zakręcić tym melonikiem, by wyczarować, co tam komu w duszy gra. Pan Tau bardzo dobrze rozumie się z dziećmi, choć sam nie mówi. I spełnia ich życzenia. A czasem życzenia dorosłych, ale z tym różnie bywa, bo dorośli tak naprawdę sami nie wiedzą, czego chcą...
A jako że w książce są zdjęcia z planu filmowego, mogę sobie przypominać sceny, które już widziałam. I cała ta radość za złoty siedemdziesiąt :)
Początek:
Koniec:
Wyd. ALBATROS Praha 1990, 333 strony
Z własnej półki (kupione 10 sierpnia 2019 roku w antykwariacie Spálená 53 w Pradze za 10 koron, a jak!)
Przeczytałam 17 stycznia 2020 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz