niedziela, 14 grudnia 2025

Stephen Rabley - Marcel and the Mona Lisa

Ach, co za osiągnięcie, kolejna książka po angielsku 😂 KSIĄŻKA 😂 Każde wydawnictwo inaczej oznacza poziom lekturek (a niektóre wcale nie oznaczają). Tutaj spotkałam się z określeniem Easystarts 200 words, nawet nie Beginner 🤣 No, ale dobrze, przeczytałam, zrobiłam zadania wypisane na końcu (bez rysunkowych), szlus. A nawet znalazłam błąd (tak myślę): An old woman answers the front door. Nie miało być czasem opens?

Ciągle myślę, jak tu zoptymalizować moją naukę, o tych 1800 godzinach wspomnianych przez nierybę i skąd te godziny wytrzasnąć. Jak się chce, to się da, ponoć. Tylko że ja za dużo chcę i nie wyrabiam. A też już jestem powolniejsza we wszystkim, wiadomo. 


Początek:


Koniec:

Test dla czytelnika:


Wyd. Penguin Readers - a konkretnie co do wydawcy, to jest ich wymienionych milion i nawet rok niewiadomy, stron za to 16

Z knihobudki

Przeczytałam 11 grudnia 2025 roku



Obejrzałam dokument Netflixa zatytułowany The New Yorker at 100. Tutaj. Z polskimi napisami, oczywiście, ale potem wpadłam na pomysł, żeby go sobie zapodać jeszcze raz z angielskimi, w ramach lekcji. Takiej długiej lekcji 😁 

Kiedy ja pierwszy raz usłyszałam o tym tygodniku? Ginie w pomroku dziejów. Może z Ameryki, która bywała dostępna w kioskach? I wiem, na 100% wiem, że miałam jakiś numer, taki z klasyczną rysowaną okładką przedstawiającą coś nowojorskiego (?), pewnikiem kupiony w antykwariacie Kamińskiego na Św. Jana, bo tam mieli stosy czasopism. Pytanie, czy w głupocie swojej kiedyś się go pozbyłam? Tak bym chętnie teraz zajrzała... a może jest jeszcze, na tej półce z Amerykami i Brytaniami pod sufitem? Nie mam jak sięgnąć, póki nie zrobimy przemeblowania, co może nastąpić jedynie po sprzedaniu łóżka Ojczastego. Na co się nie zanosi 😢 Zdobyłam się na wielki wysiłek i uprzątnęłam bety nagromadzone na tym łóżku, żeby wykonać zdjęcia i wstawić na OLX, co nastąpiło w piątek. Już myślałam, że sprawa PRAWIE załatwiona, no ale właśnie prawie - jedyny odzew póki co, to dwa scamy (najwyraźniej, bo mówią, żeby na WA do żony napisać czy jakieś takie głupoty). 

Dodatkowo podłogę zajmują torby z filmami, zdjętymi z półek, za którymi grzyb. Nic z nim teraz nie zrobię, bo boję się tego toksycznego niewątpliwie preparatu, trzeba by jedną noc nie spać w domu na wszelki wypadek, no i wietrzyć cały czas. Tak że ten.


 

Najnowsze nabytki

czyli przegląd tygodnia. Już miało być dobrze (czyli cienko), gdy naprzynosili 😂 Tyle, że lekturki dwie z angielskiego (kolejne!) do wydania po zapoznaniu się, ale kiedy to będzie, to zdaje się poziom intermediate. S-f nie czytam, jak wiadomo, ale Strugackim się nie oparłam. Szumowska niby tylko do przeczytania. Ten Piątek nie wiem za bardzo, co; tak na wszelki wypadek wzięte. Stasiuk, bo Stasiuk, a Czarny statek to już w ogóle nie mam pojęcia, Irak, uchodźca, religijny ekstremizm... ale Czarne, no to wzięłam 😉

A potem jeszcze, któregoś poranka, wyskoczyłam na kontrolę budki, a tam kryminały. 

Z tym, że nie bijcie, bo najpierw wyniosłam trzy swoje, a potem jeszcze sześć. A jeszcze potem odkurzałam i katalogowałam podwójną półkę, gdzie za Kaczorami Donaldami mojej córki (nie do ruszenia!) stoi seria celofanowa i najpierw założyłam, że wyniosę WSZYSTKO. No bo ja i poezja 🤣 Przecież i tak tego nie czytam. No, ale co brałam kolejny tomik do ręki, to mi się żal robiło - może jednak sięgnę kiedyś?* W rezultacie zostało czternaście, a dziesięć idzie do budki.

* zabić tę babę

Niedobrze mi się robi, jak zaczynam porządkować kolejną półkę, ale wiem, że muszę, bo inaczej w życiu się nie pozbieram z tym wszystkim. Zaktualizowany katalog to podstawa. Z czego mi się uda zrezygnować, to robi miejsce na coś z podłogowych stosów. Drugie rzędy rządzą. Nienawidzę ich. Właściwie pamiętam, gdzie co stoi tylko na tzw. głównym regale czyli trzonie, widocznym na górze bloga, bo ten się prawie nie zmienił od dekad (tyle, że tam, gdzie był kiedyś telewizor z dupą, teraz też są półki). Reszta to już ciągłe zmiany miejsc. Nie wiem, kiedy uda mi się skończyć tę syzyfową robotę, wyznaczyłam sobie do codziennych zadań jedną półkę, ale przyznam się, że czasem mi się już nie chce i odpuszczam.

piątek, 12 grudnia 2025

Alina Stradecka - Polubić kapustę

I znów - przyniosłam z budki, na wymianę, ale okazało się, że nie posiadałam wcale. Mimo pokaźnych zbiorów z tej serii Biblioteczki Poradnika Domowego. Niegłupia była, bo często zamieszczano tam przepisy, których nie sposób było znaleźć w tradycyjnej Kuchni polskiej. Bywały tam przepisy czytelników albo autorów znanych z kulinarnych publikacji, pogrupowane sezonami lub gatunkami produktów.

Jeden z kolejnych projektów, które tak lubię podejmować ku własnej zgubie (bo potem się przejmuję, jak nic się nie dzieje w temacie), zakłada, że raz w miesiącu będę czytać coś z moich kuchennych półek. No zobaczymy, czy dam radę, bo już mi się tak mnożą te raz w miesiącu, że głowa mała 🤣 A niektóre nawet dwa razy, jak czeskie. O, tu na przykład w grudniu się z tym nie wyrobię, bo czekają książki ekstra, nabrane z bibliotek. W ogóle się coś nie wyrabiam, w związku z wyjazdem do Ojczastego nabrałam spóźnienia na przykład w oglądaniu codziennym Z metropole i niby dzisiaj mam nadrobić, hm. Strasznie dużo mam w planie codziennym pierdół! 

Tymczasem jednak KAPUSTA. Celem czytania tych książek kulinarnych ma być znajdowanie przepisów do użycia, nieprawdaż. Tu mnie nic specjalnie nie natchnęło (żeby było nieskomplikowane, to podstawa), bo prosta jest parzybroda, ale tę już mam opanowaną. Bigosy to nie, gdzież ja bym się za to brała! Może gulasz z kapustą i ziemniakami, takie zimowe danie. Może też, jak by mnie ochota naszła na robotę, tarta z brukselką. Kapuśniaku nigdy nie gotowałam, ale nie wiem, zjadłoby się. Są też naleśniki z kapustą włoską i coś takiego robiłam w przedpotopowych czasach: naleśniki przekładane kapustą i zapieczone w okrągłym naczyniu, potem krojone jak tort + sos pomidorowy. Ale to sporo pracy 😁 

/że też kiedyś mi się chciało/ 



Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1998, 95 stron 

Z własnej półki

Przeczytałam 9 grudnia 2025 roku 




Byliśmy u Ojczastego (tradycyjnie "ja chcę spać", ale był wcześniej kąpany, więc nic dziwnego, że ma zaległości w wypoczynku 😉). Powiedziano nam, że miał gorączkę dwa dni, przeszło, ale nie mogli zawołać ich lekarki, bo jest nieprzepisany od naszej. Nie wiem, co im szkodziło zadzwonić do mnie i zapytać... No trudno, stało się. Zadysponowałam przepisanie następnego dnia i tyle. 

Brat umówił się na oglądanie mieszkania i powiem Wam, że po pierwsze nie wiem, czy to jakiś obowiązek tych pań, które pracują w nieruchomościach czy co - mają te wywinięte wary, jak ja to nazywam 😂 A po drugie mieszkanie (z wtórnego rynku) było kompletnie urządzone - w stylu glamour. Pierwszy raz widziałam coś takiego na żywo i doprawdy nie rozumiem, jak komuś się to może podobać do mieszkania. Takie rzeczy to nadają się na ekskluzywną garsonierę dla panów szukających przygód, moim zdaniem. Nie wytrzymałabym ani dwóch dni. Wszędzie lustra, błyszczące powierzchnie i zero indywidualności. 

Jedynym atutem była lokalizacja, w centrum, koło pałacu biskupów krakowskich (obecnie Muzeum Narodowe), koło parku ze stawem, koło ulubionego kina brata czyli Moskwy. Że się taka nazwa uchowała?!...


Przed kinem ławeczka i już z daleka się zastanawiałam, co to za aktor będzie czy reżyser, skoro ławeczka to taśma filmowa. A to jakiś miejscowy działacz. 



 

Wyświetlił mi się wczoraj filmik zatytułowany Miejskie zbieractwo i pomyślałam oho, coś dla mnie 🤣 Ale to nie było o przynoszeniu do domu byle czego 😁 tylko o zbieraniu ziół czy ogólnie roślin i przetwarzaniu ich na jedzenie. Nie mam nic przeciwko, zasadniczo. Jednakże robienie sobie sałatek z zielska rosnącego przy chodniku... no nie wiem... Tam ktoś mówi w pewnym momencie, że przecież je umyje. Taaa.  

A' propos zbieractwa. Dariusz kiedyś polecał książkę Patrz pod nogi: o zbieraniu rzeczy, zapisałam się do kolejki w bibliotece na Królewskiej i przyszedł mail, że oto nadejszła moja pora i mam się zgłosić. Wczoraj miałam ostatni dzień ważności karty na tramwaj, więc prędziutko poleciałam na pętlę. Bo to wiecie, teraz muszę z kartą tak wycyrklować, żeby kończyła mi się 19 maja, gdy będę wyjeżdżać do Pragi 😁 czyli zrobić sobie przerwę kilkudniową teraz albo w ciągu najbliższych miesięcy. To może teraz? Kombinacje alpejskie oszczędnej krakowskiej emerytki 😎 No, a za mną stoją trzy osoby aktualnie, więc chyba muszę książkę czytać w pierwszej kolejności. W ogóle to w lecie chodzę na Biprostal zu Fuß , ale w zimowym rynsztunku to nie mam siły i zazwyczaj w jedną stronę jadę.

Skoro już o oszczędnościach (= piniondzach) mowa, to opowiadałam bratu o tym spadku nieszczęsnym i on od razu mówi, że trza brać 😁 Tak że chyba poprosimy o udział w rozprawie online i zobaczymy. Muszę jeszcze dokładnie wczytać się w to pismo, bo moje pierwsze wrażenie było takie, że:

- pierwotnie powołano 17 osób

- a potem kolejnych pięć

Z czego wyciągam wniosek, że może te dodatkowe na miejsce tych, którzy się zrzekli (tak na pewno jest z moją córką). Ale w sumie nie wiem, ilu w końcu jest chętnych na majątek 😂 Bo gdyby tylko pięciu i ci zostali, to przypada po 2 tysiące na łeb, co się zawsze przyda w gospodarstwie, prawdaż. Zwłaszcza w obliczu remontu po wymianie pionu (jeśli do niego wreszcie dojdzie).

Tak więc chytra baba z Radomia zwycięża i na pohybel Gminie Lublin! 

 

Mówię bratu, że czytałam artykuł o zachowkach, że mianowicie zachowek po rodzeństwie się nie należy, że to idzie tylko w górę lub w dół, a nie w bok. W sensie, że gdyby on zapisał swój majątek komuś innemu, to nie miałabym prawa domagać się zachowku. Dziwne, ale tak to wynikało z gazety... On na to, że musi się zainteresować sprawą, bo jest o co się bić 😁 Ale cóż, jak znam swojego pecha, to umrę pierwsza!

wtorek, 9 grudnia 2025

Gray Jolliffe - Poradnik dla leniwych. Apatia jest wygodna

No, to jest taka rzecz z gatunku NA CO MI TO BYŁO. To znaczy - przyniosłam z knihobudki od razu z założeniem, że przeczytam i oddam, owszem. Ale ta pierwsza część (przeczytam) była kompletnie nie potrzebna. Otóż bowiem myślałam sobie, że będzie zabawnie. 

Nie było.

Albo - co kogo śmieszy. 

Autor jest niekonsekwentny, bo jako ekspert od lenistwa powinien być sam megaleniwy, prawda? A leniwi nie piszą książek, choćby nawet miały tylko kilkadziesiąt stron.

Ja jestem leniwa, tylko czasem próbuję to swoje lenistwo pokonać. Z różnym skutkiem, bo jestem też głupia, a głupich robota lubi 🤣 W każdym razie - nie uczta ojca dzieci robić! 


 Początek:

Koniec: 

Wyd. Wiedza i Życie S.A., Warszawa 1996, 96 stron

Tytuł oryginalny: The Lazy Person's Guide to Life. Apathy Made Easy

Przełożył: Tomasz Duliński

Z knihobudki

Przeczytałam 7 grudnia 2025 roku



Moja dowcipna córeczka wraca z przejażdżki nowym rowerem (ponoć on nie jedzie, ale płynie) i oznajmia mi, że w mojej willi rozwalają ścianę. Ja oczywiście już się prawie zbieram do wyjścia, no bo jak to, co to, muszę obadać. A ta się zaczyna śmiać, jak to mnie fajnie nabrała. Jeszcze dobrze, że nie byłam szybsza i już w drodze 🤣 

Insza inszość, że ona też została nabrana. Albo nabita w butelkę, Albo nie wiem, co. Wczoraj przyszedł do niej polecony z sądu w Lublinie, że zostaje wezwana do udziału w sprawie. O spadek po jakiejś staruszce, która zmarła w DPS-ie w 2017 roku i zostawiła tam depozyt w oszałamiającej kwocie 11 tys. zł. Ten depozyt chce chapsnąć gmina Lublin, ale najpierw musiała ustalić spadkobierców etc. No i moja córka znalazła się w doborowym gronie SIEDEMNASTU osób, które gdzieś tam powyszukiwano w Polsce i teraz tym osobom zawracają dupę. Spędziłam część dzisiejszego poranka usiłując się dodzwonić do tego sądu, bo bardzo chciałam usłyszeć potwierdzenie mojej skromnej teorii, że jeśli nie będzie z naszej strony reakcji, to córka zostanie usunięta z tej listy. Kiedyś, pamiętam, sąd dawał ogłoszenie do gazety z wyznaczeniem terminu do zgłoszenia się; jak nie, to przepadło. Ale to chyba jeszcze inna sytuacja. No, w każdym razie tak dobrze nie ma i żeby odrzucić spadek, należy udać się do notariusza. To środowisko samo się napędza. 

Powiem po żołniersku: wy kurwy jedne z DPS-u - nie mogłyście to sobie zabrać tych pieniędzy z depozytu cichaczem na prezenty dla dzieci pod choinkę??? Cały problem byłby z głowy.

A teraz na pocieszenie mały przegląd z Youtube.

Najpierw filmik o mieszkaniu w kamienicy w Szczecinie. Może nie wszystko by mi tam odpowiadało (jakoś nie przepadam za wycieraniem kurzy), ale ilość światła i roślin w salonie 😍😍😍🤩🤩🤩

Potem trylogia z ARTE.tv o nowym budownictwie sprzed stu lat. Lubię słuchać, jak mówią po niemiecku i wyłapywać jakieś znane słówka 😁

 


A jeszcze o roślinach w mieszkaniu. Trafiłam na profil Ukrainki, która z matką i chyba mężem musiała uciekać z rodzinnego miasta i tułają się teraz po wynajmowanych domach. Właśnie przeprowadzili się do starego domku (to już ósma przeprowadzka od wybuchu wojny) i pokazała, jak zagospodarowała werandę - jest wielką miłośniczką kwiatów. Wszystko skromnymi środkami oczywiście.

 

Przeglądając rosyjskie (czy rosyjskojęzyczne) filmiki trochę podczytywałam komentarze i mogłam widzieć, że nie wszyscy Rosjanie pochwalają politykę Rosji, jak to się nieraz uważa. Natknęłam się na funkcjonujące najwyraźniej w przestrzeni publicznej przezwiska Putina typu Łgutin albo Trupin 😉 Inna sprawa, że nie wiem, czy tak nie komentują Rosjanie, którzy uciekli z Rosji (przed poborem do wojska etc.) za granicę. 

A na koniec coś czeskiego. Doczytałam się, że w pierwszej dekadzie maja od 2011 roku przebiega czekanie na tramwaj w Berounie (godzinę od Pragi). Tramwaj nigdy nie przyjeżdża, bo nie ma nawet torów, nigdy ich nie było 😂 Jest to taki happening, trochę w stylu Jary Cimrmana. Na pomysł wpadł ktoś, kto znalazł widokówkę z 1904 roku zatytułowaną Beroun w przyszłości -  wydawca miał wówczas fantazję pokazać na niej właśnie tramwaj w mieście. Więc na rynku schodzą się chętni na przejażdżkę, w strojach z epoki. Strasznie bym chciała wziąć w tym raz udział, ale to wątpliwe, bo przecież jeżdżę do Pragi w trzeciej dekadzie maja na Open House, więc jak to tak? Dwa razy w jednym miesiącu? 

W ramach upiększania zielenią własnego obejścia uratowałam kwiatka wystawionego przed wejściem do bloku. Ale nie wiem, jak się nazywa.


niedziela, 7 grudnia 2025

Joanna Czeczott - Cisza nad stepem. Kazachstan i pamięć o Rosji

Z półki z nowościami w bibliotece, nie oparłam się. Nazwisko autorki znałam, często widząc jej Petersburg (też w bibliotece). Więc niech będzie Kazachstan. 

Wrażenia? Historia straszna - w końcu mowa o największym więzieniu w ZSRR. Ale nie jest to książka o historii Kazachstanu - to rzecz o tym, jak pamięć o przeszłości (lub jej brak) wpływa na teraźniejszość, na życie w Kazachstanie dziś. Reporterka jeździ po tym wielkim kraju (wielkości ośmiu Polsk), przez znajomych umawia spotkania z osobami ważnymi dla obranego tematu, ale też rozmawia z ludźmi spotkanymi po drodze i czasem nawet dopiero ona budzi w nich wspomnienia i zainteresowanie własną przeszłością - bo większość z nich wyparła historię własnej rodziny, niezależnie od tego, czy przodkowie byli ofiarami represji czy pracowali jako strażnicy w łagrach. 

Dzieje Kazachstanu są tak fascynujące, że nawet zastanawiałam się przez chwilę, czy książki nie kupić... ale raczej poszukam może na YT filmów, chodzi mi po głowie, że Planeta Abstrakcja tam była.


Początek:


Koniec:


Wyd. Czarne, Wołowiec 2025, 445 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 6 grudnia 2025 roku 

 

Najnowsze nabytki

Już myślałam, że będzie dobry (= skromny) tydzień, ale wczoraj wieczorem w budce pojawiły się ta Simone de Beauvoir i Ivo Andric i nie oparłam się - choć znowu z założeniem, że jedynie do przeczytania i wyniesienia. Kulinarne są na wymianę, tyle że jeszcze nie miałam czasu poszukać moich egzemplarzy... Podobnie nie dostałam się do półki z Niziurskim - bo nie rozumiem, dlaczego jest tu tytuł Pierwsza księga urwisów? Księgę urwisów jako taką mam i potrzebuję sprawdzić, czy jest to dokładnie to samo. Może było wydanie w dwóch tomach i dlatego jest pierwsza?


Mapy? Sama nie wiem, na co mi one w dobie smartfonów 😂 Zapragnęłam odnaleźć w Szczecinie dom mojej cioci, dawno już nie żyjącej - mam z nim wspomnienie jakiejś wizyty całą rodziną, chyba wracaliśmy z wczasów nad morzem. Dom był szeregowy, z atrium, pierwszy raz taki widziałam na własne oczy i to, co najbardziej mi się w nim spodobało, to że do salonu schodziło się po paru schodkach w dół. Rozłożysta kanapa, kominek, na ścianie pokrytej barankiem (była kiedyś taka moda) nisko kilka półek z grubych dech, na nich książki i płyty. Wyjście do ogródka. Matko, jak to uwielbiałam. Było lato, ale w kółko puszczałam płytę Salvatore Adamo i tę piosenkę Tombe la neige zapamiętałam na całe życie, wygląda na to, że już musiałam być w liceum i uczyć się francuskiego.

 

Wracając jednakże z lat 70-tych do wczorajszej soboty - córka mi wieczorem jeszcze przyniosła kilka Przekrojów, wzbogacając moje zbiory do 15 sztuk. Na tym chyba skończymy 😁 a czy kiedykolwiek przeczytamy? Zawsze sobie mówię, że to jest żelazny zapas na szpital (tfu tfu).


Miejsce na te wysokie Przekroje było, bo w ostatnich miesiącach wyniosłam sporo albumów, takich bardziej zapyziałych. A w minionym tygodniu też pozbyłam się kilkunastu książek, więc nie mogę narzekać, że mi coś przybyło 😂


Wczoraj na przebieżce po osiedlu zauważyłam z daleka gablotę z szopką, tego jeszcze u nas nie było. Akurat ją fotografował jakiś młody człowiek, okazało się, że radny z dzielnicy i że w wyniku starań tejże nasze osiedle zostało włączone do krakowskiego szlaku szopek.


Z pogaduszek z panem radnym dowiedziałam się, że jest dzielnicowy projekt, aby ufundować coś w rodzaju stypendium dla szopkarza, który wykona szopkę bronowicką. Największy koszt to... gablota oczywiście.

Dalej pan mnie uświadomił, że ten kawałek osiedla nie należy do spółdzielni, tylko do miasta, dlatego oni mogą tu coś zrobić. Była mowa o ewentualnej wymianie biblioteczki plenerowej - bardzo by się przydała taka z zamykanymi przeszkolonymi drzwiczkami - i otóż miasto nie może jej wymienić, skoro stoi na terenie spółdzielni. Gdyby ją postawić tam gdzieś, gdzie ta szopka, to tak - ale to nie jest dobre miejsce, za mały ruch ludności 😉 Na spółdzielnię w zakresie nowego mebla nie ma co liczyć... może jedynie gdyby z wystawki się coś znalazło.

Obok jest cokół po pomniku Koniewa i od lat trwają starania, żeby go wreszcie zlikwidować i zrobić tam park. Póki co, trwają przepychanki między zwolennikami biało-czerwonej i żółto-niebieskiej - raz jedni cokół zamalowują, raz drudzy. 

Wybrałam się też obejrzeć postępy prac przy "mojej" willi. Okna wymienione (oprócz ganku), z tyłu postawiona jakaś tymczasowa buda, kwestia werandy niejasna.




Dziwna sprawa z tym wjazdem nowym z boku - przecież tam jest drzewo. Ale tę uliczkę niedawno remontowano, więc może zrobiono ten podjazd wszystkim jednakowo?

 



 Przez okno widać, że w środku wyburzone ściany.




Zabrałam z jakiejś knihobudki Tygodnik Powszechny sprzed ponad roku, żeby przeczytać rozmowę z Makłowiczem. I otóż on twierdzi, że nie należy narzucać sobie żadnych celów. Nie mieć ambitnych planów, nie dążyć do niczego za wszelką cenę.


Nie wiem, co o tym myśleć (w końcu Makłowicz na króla Polski!)... Przecież ja wstaję rano i zaczynam realizować PLAN. A jak go nie zrealizuję, to mam poczucie jakiejś straty, że nie dałam rady, że robią mi się zaległości. Czy nie można żyć dniem dzisiejszym bez tych wyrzutów sumienia? Cholerka. 

Wczoraj rozwinął mi się w ciągu dnia piękny globus i na przykład nie zrobiłam angielskiego i nie obejrzałam kolejnego odcinka Z metropole. Więc rano już miałam Myślenice, że dziś muszę zrobić podwójne. Jak się tego pozbyć?

Ja wiem, że on mówi o AMBITNYCH planach, a ja o takich ledwie ledwie, aby tylko coś robić. Ale naprężenie, o którym wspomina, jest takie samo... 

 

piątek, 5 grudnia 2025

James Joyce - Listy 1900-1920

Miało mi to zabrać parę lat, bo najpierw założyłam, że będę czytać po jednym liście dziennie. Szybko jednak się przekonałam, że nie ma to wiele sensu (zwłaszcza po policzeniu tych listów) i przerzuciłam się na 3-4 strony. W ten oto sposób pierwszy tom korespondencji Joyce'a zajął mi jedynie niecałe cztery miesiące (zaczęłam 15 sierpnia) 😁 Uznałam, że sposób jest niezły, bo nie wiem, czy dałabym radę przeczytać cały tom ciurkiem. Dziś zabieram się za pozostałą część, a na przyszłość planuję przeczytać w ten sam sposób wszystkie inne epistolografie w moim posiadaniu. Żałuję przy tym, że nie zabrałam z domu niektórych tego typu pozycji, ale cóż, stało się, przepadły. 

 Jako że mam ten durny zwyczaj nieczytania skrzydełek czy blurbów na okładce, teraz dopiero dowiedziałam się, że jest to WYBÓR, a nie całość zachowanej korespondencji. Hm. Wybór rzecz subiektywna, więc diabli wiedzą, co pominięto. 

Inna sprawa, że zastanawiam się, w jaki sposób te listy się zachowały, czy Joyce robił sobie odpisy, czy też te listy wypłynęły na rynek, gdy już nabrały pewnej wartości? 

O życiorysie Joyce'a nie wiem nic, nie wiem też, czy miałabym ochotę czytać jakąś detaliczną biografię (coś tam jest na rynku), więc chyba się zadowolę Wikipedią. Pod tym względem wydanie Listów jest delikatnie mówiąc niezadowalające - mamy tam jedynie stronicowy wstęp, a w przypisach na końcu książki są głównie krótkie objaśnienia dotyczące osób, z którymi pisarz korespondował, a generalnie mało informacji o sprawach poruszanych w listach. 

Pierwszy tom obejmuje lata spędzone we Włoszech i Szwajcarii i nie ma tam ani wzmianki o alkoholizmie Joyce'a, tymczasem teraz we wstępie do drugiego tomu czytam, że w Trieście miewał okresy, gdy dzień w dzień przynoszono go nieprzytomnego do domu. Czyli dowiaduję się o tym po fakcie - bo gdybym wiedziała, to być może gdzieś między wierszami w listach triesteńskich coś bym wyczytała...

Generalnie w listach Joyce porusza trzy tematy: ustawicznego braku pieniędzy, ciągłego poszukiwania mieszkania lub użerania się z gospodarzem/ gospodynią i wreszcie kwestia twórczości - tu z kolei mamy użeranie się z wydawcami, przede wszystkim z tym pierwszym, który przez 9 lat publikował Dublińczyków, w sensie takim, że zwodził Joyce'a, domagał się wykreślenia pewnych ustępów czy wprowadzenia zmian, a w rezultacie wydrukowany nakład został w całości zniszczony - taka ciekawostka, cenzurę ponoć wprowadzał drukarz i odmawiał pracy oraz dyktował, co ma być usunięte 😂 

Czego Joyce'owi nie można odmówić, to poczucie humoru często wybijające się w listach, również na własny temat. W sumie ciekawa lektura, kończąca się wyjazdem z Włoch. O których, jak widać poniżej, nie pisał z wielkim entuzjazmem, zwłaszcza o Rzymie, gdzie miał krótki epizod pracy w banku. 

Początek:
 

Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, 426 stron

Z własnej półki (przyniesione z knihobudki 15 sierpnia 2025 roku)

Przeczytałam 4 grudnia 2025 roku

 

Z życia emerytki w Krakowie

Emerytka wybrała się w pierwszy czwartek grudnia pod pomnik Mickiewicza, albowiem zgodnie z wieloletnią tradycją odbywa się wówczas konkurs szopek. To znaczy szopkarze przynoszą tam swoje dzieła i wystawiają je oczom gawiedzi i reporterów, a w południe przenoszą do Muzeum Historycznego czyli Krzysztoforów, gdzie potem obraduje jury, a od niedzieli można oglądać szopki na wystawie. Póki emerytka pracowała, nie bardzo mogła uczestniczyć (choć parę razy udało mi się wyskoczyć z Fabryki na pół godzinki z aparatem), teraz już nie ma wymówki 😁

Tak więc przedstawiam mały fotoreportaż, z konieczności gdzieś tam zza pleców publiczności, bo ścisk i tłok, a za łańcuch okalający pomnik mogą się dostać jedynie rasowi reporterzy. Ostatnie zdjęcia przedstawiają szopki nietypowe i rzeczą jury jest ewentualne (nie)dopuszczenie do konkursu, bowiem celem tegoż - a więc i szopek samych - jest podtrzymywanie tradycji. Ale jednocześnie jest też oceniana innowacyjność, więc na dwoje babka wróżyła 😁 

















 


Nad głowami krążył dron... słuchajcie, czy to dalej jest tak, jak było w początkach dronowego szaleństwa, że na każdy "lot" wymagane było pozwolenie czy cóś?

 

Gdyby ktoś się wybierał na krakowski jarmark bożonarodzeniowy, to zapraszamy na bułkę z kiełbasą 🤣