piątek, 19 grudnia 2025

Kora Tea Kowalska - Patrz pod nogi. O zbieraniu rzeczy


Daiusz polecił, przy okazji dyskusji o cienkiej granicy oddzielającej nadmierne gromadzenie od chorobliwego zbieractwa. Zamówiłam w biblio. Książka ma powodzenie, przede mną było osiem osób, za mną stoją trzy. Temat nośny, co? 

Ale nie jest to o zbieractwie uprawianym przez starszych (w większości) ludzi, którzy niczego nie potrafią się pozbyć i znoszą do domu śmieci. To o zbieractwie-kolekcjonowaniu. Świadomym (mniej lub bardziej) tworzeniu ZBIORU rzeczy. 
 


 Najpierw było fajnie. Potem zaczęło nudzić, bo Gdańsk i Gdańsk i wykopki i historie gdańskich miejsc, które niekoniecznie coś mówią osobom z drugiego końca Polski. A potem jednak wciągnęło. Mimo fragmentów bardziej naukowych/naukawych, mimo dziesiątków obcych słów (och nie, nie szukałam ich po słownikach), mimo całej tej etnologii i antropologii 😂 Bo książka jest bardzo osobista. I podoba mi się ta rodzina: Kora i jej rodzice. Zbierają wszystko, bo wszystko można zbierać i każda rzecz opowiada jakąś historię. A jeśli nie, to wystarczy ją wymyślić. Gównidła dziś nic nie warte, za 30 lat to się zmieni 😉

A gdybyście chcieli zbierać guziki, to moglibyście się nazwać orbikulologami (orbiculus - guzik po łacinie). Jak twierdzi ojciec autorki, po ludziach zostają tylko guziki, świadczące o statusie społecznym, guście, wojnach i całej reszcie. Ale jednak pamiętajcie - guzik zbierasz, guzik masz.

P.S. Znacie Zatzkę? "Każdy Zatzkę widział, prawie nikt nie wie, że to Zatzka." Zatzka wisiał w jakimś znajomym domu, ale czyim? Teraz mnie będzie męczyć to pytanie.

Początek: 

Koniec:

 

Wyd. Karakter, Kraków 2024, 252 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 17 grudnia 2025 roku 

 

CO ZBIERACIE? 

-----------------------------------------------------------

Ktoś trzepie dywan. I chce mi chyba pomieszać w głowie, bo odgłos trzepania dywanów łączy się w niej jedynie z Wielkanocą (w Dżendżejowie), więc co jest grane, jak śmie 😂 Nie wystarczy, że już parę razy podczas kroków poczułam się właśnie jak na przedwiośniu, zrobiło się cieplej i przez to - zawsze mam jakiś problem ze zmianą garderoby przy zmianie pory roku, a szczególnie tej zimowej na lżejszą, nastają cieplejsze dni, a ja w grubej kurtce i ciężkich buciorach 😁 Żeby nie te ozdoby bożonarodzeniowe wszędzie, zaczęłabym myśleć, że trzeba kupić chrzan!

Krakowska widokówka z dzisiejszych kroków: 

Wyjaśniam: coraz częściej się słyszy, że nowy prezydent miasta obsadza stanowiska znajomymi królika, a podstawą jest wspólne zdjęcie z kampanii wyborczej 🤣

A tu z remanentów:

No dobra, odeszedł to odeszedł, nie ma co drążyć 😉

Donoszę, że w ramach nauki angielskiego obejrzałam na początek porucznika Columbo - Murder by the Book. Wydało mi się to na początku dość karkołomnym przedsięwzięciem, bo po pierwsze polskich napisów nie było, znaczy były, ale złe (a plan był taki, że najpierw oglądam z polskimi, potem z angielskimi, a na samym końcu bez napisów), po drugie odcinek trwa 100 minut, co jest grubą przesadą 😁 No, ale dokonałam wyczynu obejrzenia całości z angielskimi napisami, a teraz powinnam zrobić powtórkę bez... tymczasem jednak odkładam to na później. Za długie chyba, żeby dwa razy oglądać hłe hłe. Poznałam dwa nowe słówka, najpierw było powtarzane a wig i nie mogłam wykapować, o co kaman, więc w końcu sięgnęłam po słownik - peruka! A drugie już zapomniałam, co to było 😂 Przy okazji wyszło na jaw, że pozbycie się małego słownika w obie strony nie było najmądrzejszym posunięciem, bo musiałam iść do drugiego pokoju i szukać w wielkim Stanisławskim. A taki mały przecież przydałby się pod ręką. Czy każdy odcinek Columbo jest tak samo skonstruowany? Że od początku wiemy, kto i jak zabił i tylko śledzimy dochodzenie policjanta do prawdy? Nie pamiętam, wszak serial leciał w telewizji, gdy jeszcze byłam w szkole.

Aha, gdyby ktoś miał ten sam pomysł, to trzeba włączyć napisy angielskie nr 2, te chodzą dobrze.  

A skoro już o filmach mowa, to wczoraj puściłam sobie Durnia rosyjskiego (Дурак) z 2014 roku, a to dlatego, że nieryba wieszczy, iż tylko patrzeć, jak mój blok się zawali 😂 A tam jest właśnie taka historia - młody człowiek odkrywa, że pękają ściany bloku, w którym mieszka 800 ludzi, i w obliczu grożącej w każdej chwili katastrofy próbuje zaalarmować najpierw władze, a potem samych mieszkańców. To jest Rosja, więc wiadomo, jak się to może skończyć... Dla tych, którzy chcą po raz kolejny przekonać się, że w tym kraju nic się nie zmienia, oto link.

Od jakiegoś czasu sprawdzam sobie repertuar w "moim" kinie, żeby ustalić, na co się wybiorę (raz w miesiącu), a czego szukać w internecie. Znalazłam ostatnio tajwańską Left-Handed Girl i ta mnie zachwyciła - do obejrzenia tutaj, polecam. Matka i dwie córki próbujące się odnaleźć w wielkim mieście. Polecam też słowackiego Ojca (ale ten obejrzałam z czeskimi napisami, polskich brak, są angielskie, jak by co). Dramatyczna historia straty dziecka. Natomiast NIE polecam francuskiego Colours of Time (Pewnego razu w Paryżu, o poszukiwaniu korzeni: 30 osób dowiaduje się, że są rodziną, potomkami kobiety, po której teraz odziedziczyli dom, paralelnie toczy się historia tej kobiety, która przybyła do Paryża odnaleźć swoją matkę, to początki impresjonizmu, więc malarze, artyści, bohema etc.) oraz amerykańskiego Eleanor the Great (po stracie przyjaciółki 94-letnia kobieta przybywa z Florydy do Nowego Jorku i podszywa się pod ofiarę Holocaustu). Tyle słowa na piątek.
 

P.S. LeoExpress doniósł, że ma połączenie z Pragi do Drezna - kolejowe, dwie godziny z haczkiem. Ja już kiedyś się zastanawiałam nad taką wyprawą, bo chciałabym Drezno zobaczyć, ale znalazłam tylko autobus, jechał dłużej i w ogóle - wyszło na to, że trzeba by tam raczej nocleg też zamówić, bo ja po takiej podróży to już jestem dętka. Czyli płacić jednocześnie za nocleg i w Pradze i tam. No i jak z noclegiem, to już bagaż się robi niewąski, tyle tego człowiek potrzebuje 😂 Teraz myślę - oho, może by tak jednak... Patrzę na rozkład, a ten pociąg jedzie o 23.23 i przyjeżdża o 1.36... A idźcie w diabły, nie pisane mi to Drezno widać. 

środa, 17 grudnia 2025

Maria Ewa Letki - Listy

Wzięłam z budki do przeczytania, gdy zobaczyłam pierwsze zdanie znalazłam Twój adres w "Płomyczku". Ach! Ileż to ja miałam korespondencji tego rodzaju! Najpierw w podstawówce (nie pamiętam, czy konkretnie z "Płomyczka" czy ze "Świata Młodych", gdzieś się te  adresy znajdowało), a w liceum to z kolei zaczęłam po włosku. Teraz, przy okazji tej książeczki, wyszło na to, że nadejszła wiekopomna chwila i należy pogrzebać w starych listach. Najpierw się mocowałam z dwoma pojemnikami pełnymi papierzysk, które koczują w kuchni gdzieś pod sufitem, a potem ruch ostatniej szansy - walizka na pawlaczu. I otóż ich tam nie ma! Teraz myślę, że może jednak przeoczyłam je w kuchennych pojemnikach... No przecież muszą gdzieś być! 

Oczywiście istnieje jeszcze możliwość, że nie przywiozłam ich z Dżendżejowa i w ten sposób straciły się na wieki, ale nie wierzę w to, nie byłoby w moim stylu wydać papiery na zatracenie 😂

W każdym razie nie ubogacę tego posta fragmentami owych listów, a innej okazji już nie będzie, szkoda. Bo właśnie myślę, że byłyby idealną ilustracją: bohaterka Listów Marii Ewy Letki lekko mija się z prawdą, gdy pisze z ogłoszenia do nieznanych osobiście rówieśników. Nie dzieje się tak bez przyczyny, wiadomo. Co innego chwalić się sportowymi osiągnięciami (jak to było w przypadku jednej z moich korespondentek*), co innego zmyślać, że rodzice nie żyją i trzeba iść do domu dziecka. 

Hania czuje się kompletnie zaniedbana przez rodziców, którzy myślą jedynie o mającym się narodzić braciszku. Jest pełna rozżalenia na cały świat: nie pojadą wspólnie nad morze, jak było w planie, dziewczynka zostanie wysłana do babci i to nie tylko na wakacje, ale na cały szkolny rok, bo w małym mieszkaniu z niemowlęciem byłoby za ciasno dla wszystkich. Na szczęście na wiosnę rodzice dostaną nowe, większe mieszkanie i Hania po powrocie będzie miała własny pokój, ale czy to może być pociechą dziś? Mama z tatą myślą tylko o nowym dziecku i nie mają już czasu dla niej, nie zauważają jej potrzeb emocjonalnych. Oczywiście Hania jest skupiona jedynie na sobie, w końcu do tej pory była jedynaczką, więc babcia zauważająca, że jest straszną egoistką, też nie do końca ma rację - jest, ale tak została wychowana i nie przygotowano jej na uważność względem innych. 

Jeszcze wszystko może się ułożyć, ugładzić, jeszcze Hania może pokochać nowego braciszka, ale te listy... Nakłamało się i co teraz, gdy wszystkie te łgarstwa wyjdą na jaw?  

* właśnie miałam zamiar poszukać jej nazwiska w internecie, bo a nuż rzeczywiście zrobiła potem karierę sportową
 


Początek:


 

Koniec:

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978, 62 strony

Ilustracje: Maria Sołtyk 

Z knihobudki

Przeczytałam 13 grudnia 2025 roku
 


Dzień z życia emerytki

Pracowity, bo poszłam do piwnicy i przyciągnęłam do domu choinkę. Co się okazało: choinka już sama chciała wyjść na spacer i wystawiła obie nogi z pudła. Pakują je tak ciasno, że potem ciężko je upchać z powrotem 😢 najwyraźniej poprzednim razem tak pchałam, że dziury wypchałam, a nie zauważyłam. Przyszło pudło wyrzucić, a teraz pamiętać, że w styczniu czy w lutym, jak się będzie choinkę rozbierać, trzeba kupić jakiś duży mocny wór na śmieci.

Jako że choinka już była, a córka, którą chciałam zaangażować do ubierania, jeszcze spała - umyłam okna w kuchni. No. Normalnie nienormalne. Jakiś miałam wyrzut energii czy co.  

Na ubraną choinkę narzuciłam - wbrew zdaniu córki, która nie lubi - łańcuchy, bo bez nich drzewko wydaje mi się gołe 😂 Gdybym miała choinkę żywą, to co innego. Raz miałam. Pozbycie się jej to była spora droga przez mękę, tak się cała sypała, w końcu została wyrzucona przez okno, bo było najbliżej 🤣 A igły i tak jeszcze przez pół roku były WSZĘDZIE.

Właściwie to nawet anielskie włosy mi się podobają, ale to już by mnie córka zabiła chyba. Ona jest na etapie, że najpiękniejsze choinki to są w centrach handlowych, takie z bombkami w jednym kolorze... to ja byłam na tym etapie ćwierć wieku temu, teraz wolę naćpanie na drzewko wszystkiego możnego (jak by powiedzieli Czesi), w końcu powiedzenie obwieszona - biżuterią - jak choinka nie wzięło się znikąd.

A jakieś dwie godziny później ta moja zmora zaczęła się śmiać jak głupia. Bo kompletnie zapomniałam o dwóch pudełkach z drewnianymi ozdobami, które leżą na książkach na jednym z regałów (zamiast w pudłach w piwnicy). Ale nic - spróbuję je jeszcze powiesić mimo łańcuchów.

Wyniosłyśmy do piwnicy etażerkę, którą niegdyś przytargałam z wystawki na osiedlu na rzeczy Ojczastego. Teraz jest już niepotrzebna, ale żal mi ją wydać, bo kto wie, czy kiedyś jeszcze jej nie zechcę, prawdaż. Taka fajna, oldskulowa.

 

Córka z kolei postanowiła wydać na Śmieciarce sanki, bo twierdzi, że nie będzie już na nich zjeżdżać z osiedlowej górki - boi się o rękę. Umówiła się na dziś wieczór na odbiór z jakimś gościem, a potem dostała wiadomość od kogoś, kto chce je KUPIĆ. Żal 🤣 ale kobyłka u płota.


Dostałyśmy się też do wózkowni w piwnicy i stanęło na tym, że tam będzie trzymać nowy rower, ten zdobyczny. Od jutra niby. Niech on mi znika z domu jak najprędzej.

A potem zamknęłam kratę oddzielającą korytarzyk z naszą piwnicą (i ośmioma innymi), po czym - nie mogłam już wyjąć klucza. Ni w te ni we wte. W rozpaczy (no bo przecież już nikogo nie było w spółdzielni) czyhałam przy drzwiach wejściowych i dorwałam młodego sąsiada, który poszedł do domu po narzędzia i naprawił 😍 Ze środka wypadł drucik, wygląda na to, że ktoś tam coś majstrował, czyżby złodziej? Przy okazji chłopak opowiedział, że w ich piwnicy (nie w naszym korytarzyku)... zawaliła się boczna ściana 😲 Czy ten zza ściany powiesił na niej coś ciężkiego? Nie. 

Sypie nam się blok czy co. Chyba obejrzę znowu ruski film Durak, żeby się przestraszyć jeszcze bardziej 😂 

A' propos oglądania. Po dyskusji o nauce angielskiego pod poprzednim postem i po filmiku na YT, gdzie polecali Świnkę Peppę, zdjęłam z półki cztery sztuki dvd przyniesione niegdyś z budki (że niby podaruję komuś, kto ma dzieci albo co). Mówię zobaczę, czy tam jest dubbing czy również wersja angielska. No to zobaczyłam.

Pudełka w środku - puste 😂😁😁 Każde jedno czyli wszystkie cztery. Teraz się zastanawiam, jaka jest ich historia 😀 Czy ktoś miał filmy osobno odłożone, nie pamiętał i wyniósł puste pudełka? Czy też jakiś dowcipniś zabrał z budki same płytki, zostawiając opakowania? Ja kiedyś na Fabryce wycięłam taki numer, że wysłałam film gdzieś tam w świecie do innej Fabryki do wyświetlania, po czym przyszedł alarm, że dostali tylko pudełko 🤣 Derechcja mi darowała tę skuchę 😍

Córka twierdzi, że lepiej oglądać w naukowym celu Simpsonów. No i mam przecież jeszcze Friendsów. Wszystko jest, tylko trzeba chcieć!

Na koniec tego dnia pełnego harówki (przypominam: OKNA!) jeszcze robiłam półkę i doprowadziłam metodą eliminacji oraz utykania książek w drugim rzędzie do pozbycia się stosów podłogowych! Hura hura! Teraz zostały tylko te bezpośrednio pod telewizorem i one też będą likwidowane! Ale nie tak od razu, bo od tego schylania się rozbolały mnie plery i w nocy nie mogłam zasnąć.

Nazajutrz wyniosłam do budki 14 sztuk i całe szczęście, że tam już na miejscu każdą przejrzałam. Bo w jednej z nich było to:


Bym się niechcący pozbyła takiej pamiątki 😍😍😍 

 

Jeden z ulubionych kanałów mojej córki właśnie mi pokazał, jak to wygląda, gdy próbuję coś powiedzieć po angielsku - tak, jak bohater próbuje trudniejszych wyrazów po francusku 😂😁😁 

Nie ma udostępniania shortów z YT na blogspota, I'm sorry! 

O, a tu dokładnie mój angielski

niedziela, 14 grudnia 2025

Stephen Rabley - Marcel and the Mona Lisa

Ach, co za osiągnięcie, kolejna książka po angielsku 😂 KSIĄŻKA 😂 Każde wydawnictwo inaczej oznacza poziom lekturek (a niektóre wcale nie oznaczają). Tutaj spotkałam się z określeniem Easystarts 200 words, nawet nie Beginner 🤣 No, ale dobrze, przeczytałam, zrobiłam zadania wypisane na końcu (bez rysunkowych), szlus. A nawet znalazłam błąd (tak myślę): An old woman answers the front door. Nie miało być czasem opens?

Ciągle myślę, jak tu zoptymalizować moją naukę, o tych 1800 godzinach wspomnianych przez nierybę i skąd te godziny wytrzasnąć. Jak się chce, to się da, ponoć. Tylko że ja za dużo chcę i nie wyrabiam. A też już jestem powolniejsza we wszystkim, wiadomo. 


Początek:


Koniec:

Test dla czytelnika:


Wyd. Penguin Readers - a konkretnie co do wydawcy, to jest ich wymienionych milion i nawet rok niewiadomy, stron za to 16

Z knihobudki

Przeczytałam 11 grudnia 2025 roku



Obejrzałam dokument Netflixa zatytułowany The New Yorker at 100. Tutaj. Z polskimi napisami, oczywiście, ale potem wpadłam na pomysł, żeby go sobie zapodać jeszcze raz z angielskimi, w ramach lekcji. Takiej długiej lekcji 😁 

Kiedy ja pierwszy raz usłyszałam o tym tygodniku? Ginie w pomroku dziejów. Może z Ameryki, która bywała dostępna w kioskach? I wiem, na 100% wiem, że miałam jakiś numer, taki z klasyczną rysowaną okładką przedstawiającą coś nowojorskiego (?), pewnikiem kupiony w antykwariacie Kamińskiego na Św. Jana, bo tam mieli stosy czasopism. Pytanie, czy w głupocie swojej kiedyś się go pozbyłam? Tak bym chętnie teraz zajrzała... a może jest jeszcze, na tej półce z Amerykami i Brytaniami pod sufitem? Nie mam jak sięgnąć, póki nie zrobimy przemeblowania, co może nastąpić jedynie po sprzedaniu łóżka Ojczastego. Na co się nie zanosi 😢 Zdobyłam się na wielki wysiłek i uprzątnęłam bety nagromadzone na tym łóżku, żeby wykonać zdjęcia i wstawić na OLX, co nastąpiło w piątek. Już myślałam, że sprawa PRAWIE załatwiona, no ale właśnie prawie - jedyny odzew póki co, to dwa scamy (najwyraźniej, bo mówią, żeby na WA do żony napisać czy jakieś takie głupoty). 

Dodatkowo podłogę zajmują torby z filmami, zdjętymi z półek, za którymi grzyb. Nic z nim teraz nie zrobię, bo boję się tego toksycznego niewątpliwie preparatu, trzeba by jedną noc nie spać w domu na wszelki wypadek, no i wietrzyć cały czas. Tak że ten.


 

Najnowsze nabytki

czyli przegląd tygodnia. Już miało być dobrze (czyli cienko), gdy naprzynosili 😂 Tyle, że lekturki dwie z angielskiego (kolejne!) do wydania po zapoznaniu się, ale kiedy to będzie, to zdaje się poziom intermediate. S-f nie czytam, jak wiadomo, ale Strugackim się nie oparłam. Szumowska niby tylko do przeczytania. Ten Piątek nie wiem za bardzo, co; tak na wszelki wypadek wzięte. Stasiuk, bo Stasiuk, a Czarny statek to już w ogóle nie mam pojęcia, Irak, uchodźca, religijny ekstremizm... ale Czarne, no to wzięłam 😉

A potem jeszcze, któregoś poranka, wyskoczyłam na kontrolę budki, a tam kryminały. 

Z tym, że nie bijcie, bo najpierw wyniosłam trzy swoje, a potem jeszcze sześć. A jeszcze potem odkurzałam i katalogowałam podwójną półkę, gdzie za Kaczorami Donaldami mojej córki (nie do ruszenia!) stoi seria celofanowa i najpierw założyłam, że wyniosę WSZYSTKO. No bo ja i poezja 🤣 Przecież i tak tego nie czytam. No, ale co brałam kolejny tomik do ręki, to mi się żal robiło - może jednak sięgnę kiedyś?* W rezultacie zostało czternaście, a dziesięć idzie do budki.

* zabić tę babę

Niedobrze mi się robi, jak zaczynam porządkować kolejną półkę, ale wiem, że muszę, bo inaczej w życiu się nie pozbieram z tym wszystkim. Zaktualizowany katalog to podstawa. Z czego mi się uda zrezygnować, to robi miejsce na coś z podłogowych stosów. Drugie rzędy rządzą. Nienawidzę ich. Właściwie pamiętam, gdzie co stoi tylko na tzw. głównym regale czyli trzonie, widocznym na górze bloga, bo ten się prawie nie zmienił od dekad (tyle, że tam, gdzie był kiedyś telewizor z dupą, teraz też są półki). Reszta to już ciągłe zmiany miejsc. Nie wiem, kiedy uda mi się skończyć tę syzyfową robotę, wyznaczyłam sobie do codziennych zadań jedną półkę, ale przyznam się, że czasem mi się już nie chce i odpuszczam.

piątek, 12 grudnia 2025

Alina Stradecka - Polubić kapustę

I znów - przyniosłam z budki, na wymianę, ale okazało się, że nie posiadałam wcale. Mimo pokaźnych zbiorów z tej serii Biblioteczki Poradnika Domowego. Niegłupia była, bo często zamieszczano tam przepisy, których nie sposób było znaleźć w tradycyjnej Kuchni polskiej. Bywały tam przepisy czytelników albo autorów znanych z kulinarnych publikacji, pogrupowane sezonami lub gatunkami produktów.

Jeden z kolejnych projektów, które tak lubię podejmować ku własnej zgubie (bo potem się przejmuję, jak nic się nie dzieje w temacie), zakłada, że raz w miesiącu będę czytać coś z moich kuchennych półek. No zobaczymy, czy dam radę, bo już mi się tak mnożą te raz w miesiącu, że głowa mała 🤣 A niektóre nawet dwa razy, jak czeskie. O, tu na przykład w grudniu się z tym nie wyrobię, bo czekają książki ekstra, nabrane z bibliotek. W ogóle się coś nie wyrabiam, w związku z wyjazdem do Ojczastego nabrałam spóźnienia na przykład w oglądaniu codziennym Z metropole i niby dzisiaj mam nadrobić, hm. Strasznie dużo mam w planie codziennym pierdół! 

Tymczasem jednak KAPUSTA. Celem czytania tych książek kulinarnych ma być znajdowanie przepisów do użycia, nieprawdaż. Tu mnie nic specjalnie nie natchnęło (żeby było nieskomplikowane, to podstawa), bo prosta jest parzybroda, ale tę już mam opanowaną. Bigosy to nie, gdzież ja bym się za to brała! Może gulasz z kapustą i ziemniakami, takie zimowe danie. Może też, jak by mnie ochota naszła na robotę, tarta z brukselką. Kapuśniaku nigdy nie gotowałam, ale nie wiem, zjadłoby się. Są też naleśniki z kapustą włoską i coś takiego robiłam w przedpotopowych czasach: naleśniki przekładane kapustą i zapieczone w okrągłym naczyniu, potem krojone jak tort + sos pomidorowy. Ale to sporo pracy 😁 

/że też kiedyś mi się chciało/ 



Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1998, 95 stron 

Z własnej półki

Przeczytałam 9 grudnia 2025 roku 




Byliśmy u Ojczastego (tradycyjnie "ja chcę spać", ale był wcześniej kąpany, więc nic dziwnego, że ma zaległości w wypoczynku 😉). Powiedziano nam, że miał gorączkę dwa dni, przeszło, ale nie mogli zawołać ich lekarki, bo jest nieprzepisany od naszej. Nie wiem, co im szkodziło zadzwonić do mnie i zapytać... No trudno, stało się. Zadysponowałam przepisanie następnego dnia i tyle. 

Brat umówił się na oglądanie mieszkania i powiem Wam, że po pierwsze nie wiem, czy to jakiś obowiązek tych pań, które pracują w nieruchomościach czy co - mają te wywinięte wary, jak ja to nazywam 😂 A po drugie mieszkanie (z wtórnego rynku) było kompletnie urządzone - w stylu glamour. Pierwszy raz widziałam coś takiego na żywo i doprawdy nie rozumiem, jak komuś się to może podobać do mieszkania. Takie rzeczy to nadają się na ekskluzywną garsonierę dla panów szukających przygód, moim zdaniem. Nie wytrzymałabym ani dwóch dni. Wszędzie lustra, błyszczące powierzchnie i zero indywidualności. 

Jedynym atutem była lokalizacja, w centrum, koło pałacu biskupów krakowskich (obecnie Muzeum Narodowe), koło parku ze stawem, koło ulubionego kina brata czyli Moskwy. Że się taka nazwa uchowała?!...


Przed kinem ławeczka i już z daleka się zastanawiałam, co to za aktor będzie czy reżyser, skoro ławeczka to taśma filmowa. A to jakiś miejscowy działacz. 



 

Wyświetlił mi się wczoraj filmik zatytułowany Miejskie zbieractwo i pomyślałam oho, coś dla mnie 🤣 Ale to nie było o przynoszeniu do domu byle czego 😁 tylko o zbieraniu ziół czy ogólnie roślin i przetwarzaniu ich na jedzenie. Nie mam nic przeciwko, zasadniczo. Jednakże robienie sobie sałatek z zielska rosnącego przy chodniku... no nie wiem... Tam ktoś mówi w pewnym momencie, że przecież je umyje. Taaa.  

A' propos zbieractwa. Dariusz kiedyś polecał książkę Patrz pod nogi: o zbieraniu rzeczy, zapisałam się do kolejki w bibliotece na Królewskiej i przyszedł mail, że oto nadejszła moja pora i mam się zgłosić. Wczoraj miałam ostatni dzień ważności karty na tramwaj, więc prędziutko poleciałam na pętlę. Bo to wiecie, teraz muszę z kartą tak wycyrklować, żeby kończyła mi się 19 maja, gdy będę wyjeżdżać do Pragi 😁 czyli zrobić sobie przerwę kilkudniową teraz albo w ciągu najbliższych miesięcy. To może teraz? Kombinacje alpejskie oszczędnej krakowskiej emerytki 😎 No, a za mną stoją trzy osoby aktualnie, więc chyba muszę książkę czytać w pierwszej kolejności. W ogóle to w lecie chodzę na Biprostal zu Fuß , ale w zimowym rynsztunku to nie mam siły i zazwyczaj w jedną stronę jadę.

Skoro już o oszczędnościach (= piniondzach) mowa, to opowiadałam bratu o tym spadku nieszczęsnym i on od razu mówi, że trza brać 😁 Tak że chyba poprosimy o udział w rozprawie online i zobaczymy. Muszę jeszcze dokładnie wczytać się w to pismo, bo moje pierwsze wrażenie było takie, że:

- pierwotnie powołano 17 osób

- a potem kolejnych pięć

Z czego wyciągam wniosek, że może te dodatkowe na miejsce tych, którzy się zrzekli (tak na pewno jest z moją córką). Ale w sumie nie wiem, ilu w końcu jest chętnych na majątek 😂 Bo gdyby tylko pięciu i ci zostali, to przypada po 2 tysiące na łeb, co się zawsze przyda w gospodarstwie, prawdaż. Zwłaszcza w obliczu remontu po wymianie pionu (jeśli do niego wreszcie dojdzie).

Tak więc chytra baba z Radomia zwycięża i na pohybel Gminie Lublin! 

 

Mówię bratu, że czytałam artykuł o zachowkach, że mianowicie zachowek po rodzeństwie się nie należy, że to idzie tylko w górę lub w dół, a nie w bok. W sensie, że gdyby on zapisał swój majątek komuś innemu, to nie miałabym prawa domagać się zachowku. Dziwne, ale tak to wynikało z gazety... On na to, że musi się zainteresować sprawą, bo jest o co się bić 😁 Ale cóż, jak znam swojego pecha, to umrę pierwsza!

wtorek, 9 grudnia 2025

Gray Jolliffe - Poradnik dla leniwych. Apatia jest wygodna

No, to jest taka rzecz z gatunku NA CO MI TO BYŁO. To znaczy - przyniosłam z knihobudki od razu z założeniem, że przeczytam i oddam, owszem. Ale ta pierwsza część (przeczytam) była kompletnie nie potrzebna. Otóż bowiem myślałam sobie, że będzie zabawnie. 

Nie było.

Albo - co kogo śmieszy. 

Autor jest niekonsekwentny, bo jako ekspert od lenistwa powinien być sam megaleniwy, prawda? A leniwi nie piszą książek, choćby nawet miały tylko kilkadziesiąt stron.

Ja jestem leniwa, tylko czasem próbuję to swoje lenistwo pokonać. Z różnym skutkiem, bo jestem też głupia, a głupich robota lubi 🤣 W każdym razie - nie uczta ojca dzieci robić! 


 Początek:

Koniec: 

Wyd. Wiedza i Życie S.A., Warszawa 1996, 96 stron

Tytuł oryginalny: The Lazy Person's Guide to Life. Apathy Made Easy

Przełożył: Tomasz Duliński

Z knihobudki

Przeczytałam 7 grudnia 2025 roku



Moja dowcipna córeczka wraca z przejażdżki nowym rowerem (ponoć on nie jedzie, ale płynie) i oznajmia mi, że w mojej willi rozwalają ścianę. Ja oczywiście już się prawie zbieram do wyjścia, no bo jak to, co to, muszę obadać. A ta się zaczyna śmiać, jak to mnie fajnie nabrała. Jeszcze dobrze, że nie byłam szybsza i już w drodze 🤣 

Insza inszość, że ona też została nabrana. Albo nabita w butelkę, Albo nie wiem, co. Wczoraj przyszedł do niej polecony z sądu w Lublinie, że zostaje wezwana do udziału w sprawie. O spadek po jakiejś staruszce, która zmarła w DPS-ie w 2017 roku i zostawiła tam depozyt w oszałamiającej kwocie 11 tys. zł. Ten depozyt chce chapsnąć gmina Lublin, ale najpierw musiała ustalić spadkobierców etc. No i moja córka znalazła się w doborowym gronie SIEDEMNASTU osób, które gdzieś tam powyszukiwano w Polsce i teraz tym osobom zawracają dupę. Spędziłam część dzisiejszego poranka usiłując się dodzwonić do tego sądu, bo bardzo chciałam usłyszeć potwierdzenie mojej skromnej teorii, że jeśli nie będzie z naszej strony reakcji, to córka zostanie usunięta z tej listy. Kiedyś, pamiętam, sąd dawał ogłoszenie do gazety z wyznaczeniem terminu do zgłoszenia się; jak nie, to przepadło. Ale to chyba jeszcze inna sytuacja. No, w każdym razie tak dobrze nie ma i żeby odrzucić spadek, należy udać się do notariusza. To środowisko samo się napędza. 

Powiem po żołniersku: wy kurwy jedne z DPS-u - nie mogłyście to sobie zabrać tych pieniędzy z depozytu cichaczem na prezenty dla dzieci pod choinkę??? Cały problem byłby z głowy.

A teraz na pocieszenie mały przegląd z Youtube.

Najpierw filmik o mieszkaniu w kamienicy w Szczecinie. Może nie wszystko by mi tam odpowiadało (jakoś nie przepadam za wycieraniem kurzy), ale ilość światła i roślin w salonie 😍😍😍🤩🤩🤩

Potem trylogia z ARTE.tv o nowym budownictwie sprzed stu lat. Lubię słuchać, jak mówią po niemiecku i wyłapywać jakieś znane słówka 😁

 


A jeszcze o roślinach w mieszkaniu. Trafiłam na profil Ukrainki, która z matką i chyba mężem musiała uciekać z rodzinnego miasta i tułają się teraz po wynajmowanych domach. Właśnie przeprowadzili się do starego domku (to już ósma przeprowadzka od wybuchu wojny) i pokazała, jak zagospodarowała werandę - jest wielką miłośniczką kwiatów. Wszystko skromnymi środkami oczywiście.

 

Przeglądając rosyjskie (czy rosyjskojęzyczne) filmiki trochę podczytywałam komentarze i mogłam widzieć, że nie wszyscy Rosjanie pochwalają politykę Rosji, jak to się nieraz uważa. Natknęłam się na funkcjonujące najwyraźniej w przestrzeni publicznej przezwiska Putina typu Łgutin albo Trupin 😉 Inna sprawa, że nie wiem, czy tak nie komentują Rosjanie, którzy uciekli z Rosji (przed poborem do wojska etc.) za granicę. 

A na koniec coś czeskiego. Doczytałam się, że w pierwszej dekadzie maja od 2011 roku przebiega czekanie na tramwaj w Berounie (godzinę od Pragi). Tramwaj nigdy nie przyjeżdża, bo nie ma nawet torów, nigdy ich nie było 😂 Jest to taki happening, trochę w stylu Jary Cimrmana. Na pomysł wpadł ktoś, kto znalazł widokówkę z 1904 roku zatytułowaną Beroun w przyszłości -  wydawca miał wówczas fantazję pokazać na niej właśnie tramwaj w mieście. Więc na rynku schodzą się chętni na przejażdżkę, w strojach z epoki. Strasznie bym chciała wziąć w tym raz udział, ale to wątpliwe, bo przecież jeżdżę do Pragi w trzeciej dekadzie maja na Open House, więc jak to tak? Dwa razy w jednym miesiącu? 

W ramach upiększania zielenią własnego obejścia uratowałam kwiatka wystawionego przed wejściem do bloku. Ale nie wiem, jak się nazywa.


niedziela, 7 grudnia 2025

Joanna Czeczott - Cisza nad stepem. Kazachstan i pamięć o Rosji

Z półki z nowościami w bibliotece, nie oparłam się. Nazwisko autorki znałam, często widząc jej Petersburg (też w bibliotece). Więc niech będzie Kazachstan. 

Wrażenia? Historia straszna - w końcu mowa o największym więzieniu w ZSRR. Ale nie jest to książka o historii Kazachstanu - to rzecz o tym, jak pamięć o przeszłości (lub jej brak) wpływa na teraźniejszość, na życie w Kazachstanie dziś. Reporterka jeździ po tym wielkim kraju (wielkości ośmiu Polsk), przez znajomych umawia spotkania z osobami ważnymi dla obranego tematu, ale też rozmawia z ludźmi spotkanymi po drodze i czasem nawet dopiero ona budzi w nich wspomnienia i zainteresowanie własną przeszłością - bo większość z nich wyparła historię własnej rodziny, niezależnie od tego, czy przodkowie byli ofiarami represji czy pracowali jako strażnicy w łagrach. 

Dzieje Kazachstanu są tak fascynujące, że nawet zastanawiałam się przez chwilę, czy książki nie kupić... ale raczej poszukam może na YT filmów, chodzi mi po głowie, że Planeta Abstrakcja tam była.


Początek:


Koniec:


Wyd. Czarne, Wołowiec 2025, 445 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 6 grudnia 2025 roku 

 

Najnowsze nabytki

Już myślałam, że będzie dobry (= skromny) tydzień, ale wczoraj wieczorem w budce pojawiły się ta Simone de Beauvoir i Ivo Andric i nie oparłam się - choć znowu z założeniem, że jedynie do przeczytania i wyniesienia. Kulinarne są na wymianę, tyle że jeszcze nie miałam czasu poszukać moich egzemplarzy... Podobnie nie dostałam się do półki z Niziurskim - bo nie rozumiem, dlaczego jest tu tytuł Pierwsza księga urwisów? Księgę urwisów jako taką mam i potrzebuję sprawdzić, czy jest to dokładnie to samo. Może było wydanie w dwóch tomach i dlatego jest pierwsza?


Mapy? Sama nie wiem, na co mi one w dobie smartfonów 😂 Zapragnęłam odnaleźć w Szczecinie dom mojej cioci, dawno już nie żyjącej - mam z nim wspomnienie jakiejś wizyty całą rodziną, chyba wracaliśmy z wczasów nad morzem. Dom był szeregowy, z atrium, pierwszy raz taki widziałam na własne oczy i to, co najbardziej mi się w nim spodobało, to że do salonu schodziło się po paru schodkach w dół. Rozłożysta kanapa, kominek, na ścianie pokrytej barankiem (była kiedyś taka moda) nisko kilka półek z grubych dech, na nich książki i płyty. Wyjście do ogródka. Matko, jak to uwielbiałam. Było lato, ale w kółko puszczałam płytę Salvatore Adamo i tę piosenkę Tombe la neige zapamiętałam na całe życie, wygląda na to, że już musiałam być w liceum i uczyć się francuskiego.

 

Wracając jednakże z lat 70-tych do wczorajszej soboty - córka mi wieczorem jeszcze przyniosła kilka Przekrojów, wzbogacając moje zbiory do 15 sztuk. Na tym chyba skończymy 😁 a czy kiedykolwiek przeczytamy? Zawsze sobie mówię, że to jest żelazny zapas na szpital (tfu tfu).


Miejsce na te wysokie Przekroje było, bo w ostatnich miesiącach wyniosłam sporo albumów, takich bardziej zapyziałych. A w minionym tygodniu też pozbyłam się kilkunastu książek, więc nie mogę narzekać, że mi coś przybyło 😂


Wczoraj na przebieżce po osiedlu zauważyłam z daleka gablotę z szopką, tego jeszcze u nas nie było. Akurat ją fotografował jakiś młody człowiek, okazało się, że radny z dzielnicy i że w wyniku starań tejże nasze osiedle zostało włączone do krakowskiego szlaku szopek.


Z pogaduszek z panem radnym dowiedziałam się, że jest dzielnicowy projekt, aby ufundować coś w rodzaju stypendium dla szopkarza, który wykona szopkę bronowicką. Największy koszt to... gablota oczywiście.

Dalej pan mnie uświadomił, że ten kawałek osiedla nie należy do spółdzielni, tylko do miasta, dlatego oni mogą tu coś zrobić. Była mowa o ewentualnej wymianie biblioteczki plenerowej - bardzo by się przydała taka z zamykanymi przeszkolonymi drzwiczkami - i otóż miasto nie może jej wymienić, skoro stoi na terenie spółdzielni. Gdyby ją postawić tam gdzieś, gdzie ta szopka, to tak - ale to nie jest dobre miejsce, za mały ruch ludności 😉 Na spółdzielnię w zakresie nowego mebla nie ma co liczyć... może jedynie gdyby z wystawki się coś znalazło.

Obok jest cokół po pomniku Koniewa i od lat trwają starania, żeby go wreszcie zlikwidować i zrobić tam park. Póki co, trwają przepychanki między zwolennikami biało-czerwonej i żółto-niebieskiej - raz jedni cokół zamalowują, raz drudzy. 

Wybrałam się też obejrzeć postępy prac przy "mojej" willi. Okna wymienione (oprócz ganku), z tyłu postawiona jakaś tymczasowa buda, kwestia werandy niejasna.




Dziwna sprawa z tym wjazdem nowym z boku - przecież tam jest drzewo. Ale tę uliczkę niedawno remontowano, więc może zrobiono ten podjazd wszystkim jednakowo?

 



 Przez okno widać, że w środku wyburzone ściany.




Zabrałam z jakiejś knihobudki Tygodnik Powszechny sprzed ponad roku, żeby przeczytać rozmowę z Makłowiczem. I otóż on twierdzi, że nie należy narzucać sobie żadnych celów. Nie mieć ambitnych planów, nie dążyć do niczego za wszelką cenę.


Nie wiem, co o tym myśleć (w końcu Makłowicz na króla Polski!)... Przecież ja wstaję rano i zaczynam realizować PLAN. A jak go nie zrealizuję, to mam poczucie jakiejś straty, że nie dałam rady, że robią mi się zaległości. Czy nie można żyć dniem dzisiejszym bez tych wyrzutów sumienia? Cholerka. 

Wczoraj rozwinął mi się w ciągu dnia piękny globus i na przykład nie zrobiłam angielskiego i nie obejrzałam kolejnego odcinka Z metropole. Więc rano już miałam Myślenice, że dziś muszę zrobić podwójne. Jak się tego pozbyć?

Ja wiem, że on mówi o AMBITNYCH planach, a ja o takich ledwie ledwie, aby tylko coś robić. Ale naprężenie, o którym wspomina, jest takie samo...