To jest jedna z książek, które dostałam z likwidowanego mieszkania. Wygląda na to, że zniszczeniu, przynajmniej częściowemu, uległa obwoluta i właścicielka wycięła z niej fragmenty i nakleiła.
Jeśli traficie na tę książeczkę, koniecznie przeczytajcie. Uroczy drobiazg o młodej parze (no, on ma już czterdziestkę i miał wcześniej żonę), która zamierza się pobrać i wyjechać w podróż poślubną do Bournemouth - na tyle wystarczą ich zasoby pieniężne - ale nagle Bertram, pracujący jako młodszy księgowy, po rozwiązaniu pewnego problemu z maszynami liczącymi (jest dobrym matematykiem), dostaje od gromowładnego szefa propozycję, której nie może odrzucić: Grom zabierze ich na swój jacht, ślub wezmą w Monte Carlo, a potem pożeglują razem do Portofino.
Cóż było robić. Cary co prawda nie była pomysłem zachwycona, ale rozumiała, że szefowi się nie odmawia. Jadą więc do Monte Carlo, zatrzymują się w drogim hotelu zarezerwowanym przez sekretarkę Groma i czekają na przybycie jachtu. Ten się spóźnia, a co można robić w Monte Carlo? Zwłaszcza gdy się jest dobrym matematykiem? Oczywiście obmyśleć i obliczyć SYSTEM. I zacząć go wprowadzać w czyn.
Cary jest młodziutka, ale ma głowę na karku i wie, czym to grozi, jednak Bertram nie zważa już na nic, wpadłszy w sidła hazardu...
Jak tylko słyszę hazard, kasyno - przypomina mi się dziennik Anny Dostojewskiej, który podczytywałam w szkolnych czasach i nawet zabrałam go do siebie, z myślą, że kiedyś przeczytam w całości. Ale to trochę większe wyzwanie niż ta niecała setka stron.
Początek:
Koniec:
Wyd. PAX Warszawa 1957, 94 strony
Tytuł oryginalny: Loser Takes All
Przełożył: Antoni Slusarczyk
Z własnej półki
Przeczytałam 15 września 2025 roku
Jak sąsiadka pozbyła się męża
Sąsiadka, od wieków rozwiedziona, również od wieków miała przyjaciela dochodzącego. W pandemii, gdy się siedziało w domach, słyszałam, jak mu przez telefon robiła karczemną awanturę. Wynikało z niej, że zapisał swoje mieszkanie jakiejś siostrzenicy czy bratanicy. Pamiętam, że pomyślałam wtedy co cię to obchodzi, na cóż ci babo jego mieszkanie, masz dobrą emeryturę i na pewno oszczędności, coś taka chytra baba z Radomia. A w jakiś czas potem sąsiadka prowadza się z nim pod ramię i przedstawia jako męża. Ach, widać pogodziła się z faktami. Zamieszkali razem.
Od jakiegoś czasu zaczęła narzekać, że on ma Alzheimera. Widać jeszcze lekką formę, początki, bo ganiała go na zakupy etc. Był okres, że rano przyjeżdżał po niego samochód i odwoził po południu, jakieś zajęcia i odciążenie rodziny chyba.
Gdy ostatnio były te zalania, pan otworzył mi w środku nocy ubrany w pampersa, co następnego dnia ona tłumaczyła (choć o nic nie pytałam), że sika co chwilę i będą robić badania. Potem mówiła, że ma cewnik, ale zapomina o nim i idzie się wysikać i że ona dwa razy w nocy musiała wstawać i ma dość.
A wkrótce potem widzę pana wychodzącego z bloku w towarzystwie kobiety i dwóch mężczyzn. Spotkana kilka dni później sąsiadka opowiada, że ona się teraz (już po ślubie) dowiedziała, że zapisał mieszkanie za opiekę, że to przed nią zataił - co jak wiemy jest kłamstwem. I że wobec tego ta bratanica niech się opiekuje.
No i dobrze, skoro tak. Ale co dalej mówi chytra baba? Pytałam, czy ma orzeczenie o niepełnosprawności - ma od zawsze I grupę, bo był w obozie jako dziecko. To jest możliwość uzyskania świadczenia wspierającego. Nie nie, on ma wysoką emeryturę. Bratanica go zabrała do siebie i niech się opiekuje. Ona zadeklarowała, że będzie przysyłać co miesiąc 3 tysiące. Wybałuszyłam gały i delikatnie wyjaśniam, że ten numer chyba nie przejdzie, pan ma wszak prawo do swojej emerytury w całości, a bratanica ma się nim opiekować, ale to nie znaczy, że utrzymywać. Nie nie nie, ona ma prawnika czy tam innego adwokata i będzie wysyłać tylko 3 tysiące.
Jak zjeść ciastko i mieć ciastko.
No, ale chyba ta bratanica nie jest taka głupia i jej popędzi kota.
Ja rozumiem, że miała dość (wczoraj wynieśli przed blok wypoczynek, na którym spał, bo zasikany), w końcu jest grubo starsza ode mnie, a sama mam dość, ale na tym powinna przecież skończyć sprawę i cieszyć się, że się pozbyła kłopotu, no ludzie!
Jak ja nie pozbyłam się jeszcze Ojczastego
Ale o niczym innym nie marzę
Dochodzi 13.00, ponieważ wstała córka (ma za sobą taką samą noc, jak i ja czyli żadną, znów atak Ojczastego), mogłam wreszcie iść pod prysznic.
Obie zastanawiamy się, co będzie dalej, bo tym razem nie byli to żadni podpalacze etc., ale za to nie potrafi sam usiąść na łóżku - do sikania właśnie. Mamy za sobą trzy tury prania i suszenia, a teraz - niby wreszcie śpi od ósmej czy dziewiątej - zaś zaszczane. Fraza od wczoraj to PODNIEŚ MNIE. No, akurat, żebyś się nie zdziwił. Ja ciągnę za kołnierz od piżamy z przodu, córka pcha go z tyłu i w ten sposób usiłujemy uzyskać pion, żeby mógł skorzystać z kaczki. Ale to średnio wychodzi. Ma na sobie pieluchomajtki przecież, ale skąd ma wiedzieć, że ma nie wyciągać z nich instrumentu...
Kiedyś pukałam do nieżyjącej już sąsiadki i jak otwarła drzwi, buchnął ten zapach sików... Teraz mam i ja (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie, choć na razie to pewnie tylko w pobliżu jego łóżka). Prześcieradło suszę suszarką do włosów, bo przecież nie ma jak zmienić. Może ta nagła słabość przejdzie wraz z atakiem? A może nie?
I tym optymistycznym akcentem żegnam, w oczekiwaniu na to, co przyniesie reszta dnia.
I noc. Przy nocy przypominam sobie z kolei fragmenty z Poszukiwania straconego czasu, o tym, jak chory podróżny w hotelu wyczekuje ranka, już widzi smugę światła pod drzwiami, więc cieszy się, ze wkrótce będzie mógł zadzwonić na służbę, ale światło gaśnie, to ostatnia służąca odchodziła na spoczynek i do rana tak daleko.
Ja też za każdym razem, jak mnie budzi, z nadzieją spoglądam na zegarek, że może już szósta dochodzi, ale nie, to dopiero pierwsza, druga, trzecia, chociaż wstaję już piąty raz.
Nienawidzę kładzenia się spać, bo wiem, że żadne spanie to nie będzie.
Czy można się tak dać udupić?
PS. A miałam już nie nudzić i nie narzekać...
Narzekaj, to przynosi ulgę, a tego potrzebujesz.
OdpowiedzUsuńA gdzie masz sobie ulżyć, jak nie tutaj?
OdpowiedzUsuńKto tego nie doświadczył, nie ma pojęcia, jaka to sytuacja.
Podobnie z tymi, którzy na migrenę mówią ból głowy...