czwartek, 13 lutego 2020

Krzysztof Varga - Sonnenberg

Zacznijmy od tego, że czytam, czytam i coraz więcej tu Niziurskiego widzę!
I wtedy sobie przypomniałam, że ktoś napisał ksiażkę o Niziurskiego książkach i czy to aby czasem nie był właśnie Varga?
Sprawdzam internety - oczywiście. Księga dla starych urwisów.
No, to powiem, że wyraźne piętno odcisnął mistrz Edmund :)


Druga sprawa.
Budapeszt.
Ja właśnie dlatego tę książkę wzięłam z bibliotecznej półki z nowościami, że na okładce przeczytałam, iż stolica Węgier jest jednym z dwojga bohaterów powieści.
Jako że to powieść właśnie, w ogóle nie planowałam tej lektury... już wspominałam (pewnie nie jeden raz), że coś mnie nie ciągnie ostatnio w kierunku literatury pięknej. A Vargi to jako pisarza wcale nie znam. Tylko jako bardziej reportażystę - od sławetnej węgierskiej trylogii wydawnictwa Czarne - choć to i tak trochę literatura faktu, a trochę piękna. Tak więc to wypożyczenie nie miało zwyczajowego przebiegu: wypatrzenie w katalogu internetowym - zamówienie w bibliotece - odbiór. Nie nie. Oddawałam coś na Królewskiej i rzuciłam przy okazji okiem na półkę.

Zawiozłam najpierw Ojczastemu i gdy odbierałam w poprzedni weekend, jakoś nie zapytałam o wrażenia, a i on sam nic nie mówił. Może i dobrze, bo nie wiem, czy nie byłabym trochę skrępowana taką rozmową - cóż się bowiem okazuje w pewnym momencie? Szeroko opisywany erotyczny związek z piękną Ágnes jest kazirodczy. Co oczywiście może być jakieś tam metaforyczne, alegoryczne. W ogóle dużo tam seksu, hm... bohater jest mężczyzną w średnim wieku, więc kiedy, jak nie wtedy :)
Ale przyznam się, że zawsze czuję się nieswojo, gdy czytam w tramwaju i dochodzę do tzw. momentów - a ktoś koło mnie siedzi i może rzuca okiem :) Tym bardziej żenujące są rozmowy o tym z własnym ojcem.

Ale wracając do powieści. Do Słonecznego Wzgórza, na którym bohater mieszka odziedziczywszy lokal po babci. Jakoś mi się też narzucały skojarzenia z Czarodziejską górą. Z kolei powtarzające się nie najpiękniejsze epitety, jakimi Ándras obdarza szwendających się po Budapeszcie turystów (to kretyni, debile, idioci) kazało mi ponownie spojrzeć krytycznie na siebie.
No ale chciałabym jednak kiedyś znaleźć się w tym Budapeszcie, w którym nigdy nie byłam, pochodzić tymi ulicami, pozaglądać na te podwórka... no, takim właśnie idiotą, debilem, kretynem zostać :)

A z trzeciej strony - to, co jest mocną stroną powieści czyli wybijająca się na plan pierwszy topografia, trochę też staje się słabą stroną, bo ileż tego już było, prawda? Ileż miast zostało odwzorowanych w książkach? Nic nowego. Sam Varga wraca tu do swej trylogii i do jej stałych motywów, przede wszystkim jedzenia, znów te pogacze, pörkölty, szprycery. A cały ten świat odchodzi gdzieś w przeszłość.

I jeszcze jedno. Mówi się tu ciągle o Węgrzech, również w kontekście polityki, ale bezustannie miałam wrażenie, że jednak Varga ma na myśli swą drugą (czy raczej pierwszą) ojczyznę czyli nas, Polskę. Albo też nasze drogi są tak podobne, zwłaszcza w tym, co dzieje się teraz.

Początek:
Koniec:


Wyd. Czarne Wołowiec 2018 478 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 12 lutego 2020 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz