środa, 23 czerwca 2021

Weronika Wierzchowska - Córka kucharki

 

Więc tak: ja dobrze pamiętam, kto tutaj o Córce kucharki wspomniał, dzięki czemu poleciałam do biblioteki i przytargałam to tomiszcze... więc ktoś tu mi jest winien stracony tydzień 😂😂😂

Prawie od samego początku nie podobała mi się ta książka i to, że mimo wszystko nie rzuciłam jej w pierony, nie wiem, czemu zawdzięczać. Chyba jakieś dozie masochizmu, w końcu wszyscy trochę tego towaru mamy na stanie... 

W każdym razie żałuję, że pani Wierzchowska wyrwała się ze szponów korporacji - gdyby nie zamieszkała na wsi, może nie miałaby czasu na płodzenie takich dzieł. 

Albo zresztą nie - niech by nawet i płodziła (pisać każdy może) - byle ich moja biblioteka nie kupowała! W ten sposób nie miałabym absolutnie żadnej możności zapoznać się z Córką kucharki, za to przeczytałabym w tym zmarnowanym czasie jakąś inną pierdołę 😁😁😁 

Nauczka jest taka, żeby - jeśli już zabierać się za czytadła, to jakoś po linii, na przykład, że akcja w miejscu, które mnie bardzo interesuje... czy nie wiem, co jeszcze. Tutaj rzecz się toczy w Warszawie oczywiście, skoro to o Ćwierciakiewiczowej, ale taka entuzjastka stolicy, żeby wszystko śledzić na mapie (uwzględniając zmiany nazw ulic), to ja nie jestem. 

A już najbardziej, ale to NAJBARDZIEJ wkurzało mnie słowo GARY. Bohaterka (albo jej sławna mamusia albo tejże mamusi podkuchenne) przesuwają na piecu gary, wrzucają włoszczyznę do gara, pilnują garów itd. 

Zapomniałabym, że drugim bohaterem powieści, obok garów, były szachy. No tutaj to już jestem kompletne nemo, więc sami widzicie, że nie dla mnie ten sznur samochodów...

Ale jeden fragment chętnie zacytuję. To mówi pani Ćwierciakiewiczowa (przypuszczam, że autentyczna, w sensie że to cytat z samej słynnej kucharki):


Przemyślcie to dobrze! Niech no tylko zabraknie porządnego obiadu, mąż zaraz poleci na baby!

Początek:

Koniec:

Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018, 592 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 20 czerwca 2021 roku


Ponieważ dni uległy niewiarygodnemu skurczeniu przez wydłużenie godzin pracy (no dobrze, tak naprawdę przez powrót do normalnych godzin pracy) oraz przez to chodzenie - właściwie już prawie wcale nie oglądam filmów. Co oczywiście jest skandalem. Na razie jakoś to znoszę w miarę cierpliwie 😏 Zresztą wiadomo, długo to nie potrwa - chodzenie mam na myśli - przyjdzie jesień i skończy się babci sranie. W zeszły weekend obejrzałam film kanadyjski 

14 dni, 12 nocy (reż. Jean-Philippe Duval, 2019)

a to z powodu, że córka mi powiedziała, iż akcja w Wietnamie. I fakt, akcja w Wietnamie (troszeczkę też w Kanadzie, ale mało), ale nawet Wietnam i jego turystyczne atrakcje to jednak za mało na film... Wynudziłam się i tyle. Bohaterka po śmierci swej adoptowanej córki w wypadku wybiera się w jej ojczyste (właściwsze słowo będzie w tym wypadku matczyne) strony, pragnąc odnaleźć kobietę, która kiedyś to dziecko urodziła i oddała. Temat taki bardziej duszoszczypatielnyj, ale emocji we mnie nie wzbudził. Raczej refleksję nad tym, że w naszym kraju nie można by było wsiąść do samolotu z urną, prawda? Z szacunku dla zmarłego, oczywiście, bynajmniej nie z szacunku dla kasy (usługa zakładu pogrzebowego, miejsce na cmentarzu, ceremonia pogrzebowa, wreszcie jakiś piękny granitowy nagrobek).

  

W moim bloku, konkretnie w mojej klatce (jakkolwiek to brzmi), tymczasem nikt nie umarł, ale porządki i tak się odbywają. Oto na schodach koło windy objawił się stos książek - i co powiecie, ani drgnęłam!

Jednakże gdy ktoś inny ten stos rozkopał i na wierzchu pojawił się Świat dawnych Słowian, zabrałam do domu - ale zakładam, że tylko obejrzę obrazki i wyniosę z powrotem 😂

Zaraz potem ktoś inny (a może nie, może ta sama osoba) korzystając ze słonecznej aury wystawił przed klatkę dwa krzesła, a na nich fajanse. Dyskutowałyśmy z jedną z sąsiadek, jakież to zwierzątko głaszcze ta miła kobietka raz na ludowo - ale nie doszłyśmy do consensusu. Macie jakiś pomysł?

Świat dawnych Słowian na razie na kwarantannie. Ja tę okładkę znam, dobrze znam - i nie wiem skąd. Czy przez przypadek nie miałam tego kiedyś?

Bo po cichutku powiem, że część tych wystawionych książek pochodzi z mojej pandemicznej zeszłorocznej wystawki 😄😄😄 To chyba sąsiadka z naprzeciwka wtedy zgarnęła, a dziś się pozbywa. Co mnie nadzwyczaj dziwi, bo ma wielki instynkt chomiczy, ale ostatnio była w szpitalu i może coś sobie przewartościowała? Może czyści przestrzeń?

/ja też powinnam/

I na tym kończę swoje dzisiejsze wypociny, dochodzi siódma, trza iść chodzić. Następnym razem będzie o Krapiwinie, a jeszcze następnym o Kawierinie, jakoś tak ruskie czytam w tym tygodniu, tyle że po polsku 😜

 

Post nr 1400, wyświetleń 897 198, ilość komentarzy 8949. Howgh! 

26 komentarzy:

  1. Małgosiu, nie czytałam "Córki kucharki", ale o mamusi czytałam, mam książki, pisałam też tu http://annapisze.art/?p=1792 O córce nie będę czytać, wystarczy co u Ciebie przeczytałam.
    Brawo Ty za chodzenie! Nie zaprzestań tego, jesteś motywacją dla leniuchów i niedowiarków :)
    Dużo dobrego!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawie napisałaś 😍 Myślałam przy lekturze, żeby może zajrzeć do tych "365 obiadów", ale co sobie będę niepotrzebnie smaka robić 😉 Te przepisy kompletnie nie przystają do dzisiejszej rzeczywistości...

      Usuń
    2. Kompletnie nie przystają. Przepisy. Pomyśl, ile ludzie potrafili wtedy zjeść, jakie ilości! Od samego myślenia od tym czuję ciężar na żołądku 😁

      Usuń
    3. Właśnie - pomijając kłopoty z przeliczaniem składników etc. przede wszystkim ze względów dietetycznych to byłby koszmar 🤣

      Usuń
  2. Mea culpa, mea maxima culpa. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Te trzy z góry w oprawie introligatorskiej mnie by skusiły przynajmniej do przejrzenia :)

    Figurka faktycznie zadziwiająca.

    A w kwestii chodzenia ja sobie z kolei obiecuję, że od jesieni wrócę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc właśnie te trzy w oprawie dobrze znam 😂 To "Daleko od Moskwy". Miałam dwa egzemplarze, drugi był jednotomowy, więc dla oszczędności miejsca wydałam ten w trzech częściach 😉

      Na jesieni uznaję tylko leżenie w łóżku z książką 😎

      Usuń
    2. Jeszcze się miałem odnieść do tego wożenia urny samolotem, ale zapomniałem.
      Przypomnę, że najzabawniejszy fragment "Ostatniej arystokratki" Evžena Bočka to kombinacje rodziny Kostków, jak przewieść samolotem prochy zmarłych bliskich z USA do Czech bez ponoszenia wygórowanych kosztów. Więc może to podróżowanie z urną nie jest problemem tylko dla ludzi z kasą?

      Usuń
    3. Tak, przesypywali te prochy do pudełek - ale nie pamiętam po czym 😁 Może orzeszkach?
      Ta z Kanady miała taki gustowny drewniany pojemniczek w walizce, ja nawet przypuszczam, że nikomu tego nie zgłaszała... Szczerze to gdy był pierwszy moment, gdy wyjmuje go z walizki, w ogóle nie załapałam, że ma tam prochy córki.

      Usuń
  4. Fajnie, ze pokazujesz te strony z książek - uh, jak to źle, nieporadnie napisane. Kto i po co wydaje te grafomanki???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto i po co... zauważ, że to Prószyński... cóż, temat był atrakcyjny, znana osoba plus warszawskie realia... Wydaje się wszystko, co ma szanse się sprzedać, prawda?

      Usuń
  5. Intrygujące jest dla mnie to wystawianie książek na schody. Czy generalnie nie sprzedaje (lub oddaje) się ich do antykwariatów lub sklepów z używanymi rzeczami (w których zawsze znajduje się kilka regałów z różnorakimi wolumenami)?

    W lato dość popularne są tutaj tzw. „garage sales” i często można znaleźć tam wspaniałe pozycje. Również niektóre biblioteki przyjmują książki—tych, które nie biorą, są wystawione przez biblioteki na sprzedaż, zazwyczaj bardzo tanio albo nawet ‘co łaska’.

    A do tego od pewnego czasu pojawiają się w różnych miejscach (w parkach, koło kościołów, domów, restauracji, szlaków pieszo-rowerowych, itp.) takie małe biblioteczki z książkami, zachęcające do pobrania książki, jak też i pozostawienia swojej książki (przykład tutaj: https://littlefreelibrary.org/). Jest to świetny pomysł—wielokrotnie korzystałem z tego rodzajów biblioteczek ‘w obie strony’.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Antykwariaty biorą tylko to, co schodzi... raczej nowości albo książki, na które jest zawsze popyt. Biblioteki wyłącznie nowości. Same się pozbywają staroci - żeby zrobić miejsce dla nowych zakupów.

      Z wyprzedażami garażowymi się u nas nie spotkałam... ale mieszkam w bloku, więc to inna sytuacja. Natomiast kto wie, czy będąc na emeryturze i nie mogąc już pracować nie zdecyduję się na wyprzedawanie części książek na takiej zasadzie, że będę okupować ławkę na osiedlu, wyłożywszy na niej książki z cenami 🤔 Trudno przewidzieć, co mi życie przyniesie...

      A takie budki z książkami do wzięcia istnieją. Właściwie chyba zgłoszę się do spółdzielni z propozycją umieszczenia jednej na naszym osiedlu. Bo jednak gdy ktoś, zwłaszcza starszy, ma w perspektywie jazdę tramwajem gdzieś dalej, z ciężką torbą pełną książek, to wiadomo, że raczej da pod śmietnik 😒

      W Pradze widziałam, że często wykorzystuj do tego celu stare budki telefoniczne.

      Usuń
    2. W Polsce też się wykorzystuje budki np. W Warszawie, widzialam tez na rynku w Pucku zeszłego lata, nawet coś wzięłam��

      Usuń
  6. U nas też są takie biblioteczki w parkach itp., poza tym bookcrossing czy wymiany książek w dużych bibliotekzch i księgarniach. Niepotrzebne książki można zanieść do biblioteki. Antykwariaty biorą raczej to, co się na pewno sprzeda - bestsellery, klasykę. Wystawienue sąsiadom jest wygodnene i sama się z tym spotkałam, fajny pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas zanosi się też do osiedlowego domu kultury na półkę w hallu, ale w pandemii zaprowadzono tam domofon i właściwie trzeba iść w godzinach otwarcia biblioteki, żeby te drzwi stanęły otworem. Co ogranicza, wiadomo.

      Usuń
  7. Sposób pisania to jedno, a poglądy na życie, to drugie i słowa gary też nie lubię!
    Ta pani chyba głaszczę baranka, tak mi wyszło...
    Czyli bookcrossing ma się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  8. Stawiam na baranka - znaczy ze dziewoja głaszcze baranka ew. jagniątko :-)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja stawiam na lwa, ale mam wątpliwości, czy na Ukrainie są lwy /strój ludowy kojarzy mi się z Ukrainą/.
    Współczuję, że taki pechowy miałaś czas:ani książka, ani film...;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są chyba Włocławki, prawda? Nie wiem, czy produkowali ukraińskie motywy?

      No tak, pod względem czytelniczo-filmowym było średnio, ale tak to już jest, nie zawsze trafisz na coś, co Ci się spodoba. Teraz ten Kawierin nawet mi idzie - ale z powodu burzy z grzmotami i błyskawicami nie poszłam chodzić, położyłam się z książką do łóżka i oczywiście oczy same mi się zamykają, a jest dopiero ósma 😃

      Usuń