środa, 30 kwietnia 2025

Bedřich Ludvík - Praha, město věží

Przygotowując się na Pragę wpadłam na pomysł wejścia na Bramę Prochową. Córka od razu mi przypomniała wydarzenie sprzed 3 lat, gdym wylazła na strych kościoła, ale zejść już nie umiałam (bałam się):

- Nie radzę, bo niekoniecznie znów tam będzie Javier Bardem, żeby Cię ściągnąć na dół.

To była Praga - dzień trzeci w zbiorowym poście.

Faktem jest, że mam ciągle masę wież do odwiedzenia. Drugim faktem i to niezbitym jest mój lęk wysokości. No, ale przynajmniej sobie poczytam o wieżach, więc wyciągnęłam to tomiszcze, duże i bardzo ciężkie, bo na kredowym papierze. Nie przywiezione osobiście, ale kupione online.

To jest książka napisana na podstawie serialu dokumentalnego, który zrealizował autor - również reżyser, a nawet kompozytor; to on napisał i śpiewa piosenkę otwierającą i zamykającą każdy odcinek. Odcinków jest 17, więc szybciej przeczytałam książkę niż je obejrzałam, jestem po dziewięciu dopiero.

 

Książkę kupiłam już w 2017 roku, logiczne jest, że jej wtedy nie czytałam, byłaby dla mnie za trudna (pierwszy raz pojechałam do Pragi w 2016, potem sobie sprawiłam jakieś fiszki ze zdaniami i na tym się kończyła moja nauka przez pewien czas).


 

O, na żiżkowskiej wieży telewizyjnej też jeszcze nie byłam, tam co prawda jedzie się windą, a nie wyłazi po trzeszczących drewnianych schodach, ale z kolei mogę tam iść kiedykolwiek, bo normalnie sprzedają bilety - więc nie idę póki co wcale 🤣


Książka jest fajna (serial też), szkoda tylko, że zdjęcia w niej są takiej bardziej ORWOwskiej jakości. Jeszcze większa szkoda, że w czasie, gdy kręcono ten serial, nie było dronów (może były, ale jeszcze jako nowinka?) - byłyby cudne widoki na wieże czy to z góry czy z boku okrążające. A tak, to parę razy ekipa wspomogła się balonem (czyli mocno kiwającą się kamerą) albo jakąś zwyżką, podnośnikiem - ale te przeważnie nie sięgały do szczytu wieży.

Ile jest wież w Pradze? Chyba nikt nie wie. W różnych czasach je różnie liczono: w latach 70-tych i 80-tych wychodziła w praskiej wieczornej gazecie seria artykułów na ten temat i opisano wówczas ponad 350 wież; w książce 1000 czechosłowackich naj z 1976 roku pisze się, że Praga ma 473 wieże. A przecież nowe wieże przybywają! Autor mówi, że z jego doświadczenia wynika, że Praga ma ich tysiąc. No, kto wie... Oczywiście na większość z nich zwykły człowiek się nie dostanie, ba! nawet telewizji odmówiono tu i ówdzie (z różnych względów, czy to bezpieczeństwa czy też... zażądano wynagrodzenia). Tak, że w serialu, który ma swoje ograniczenia, także budżetowe, oglądamy i słuchamy o stu wieżach.


 Na wieże wchodzi i opowiada o nich (słowami pana Ludvíka, który napisał scenariusz) aktor Viktor Preiss, który dodatkowo ozdobił książkę swoimi rysunkami. Pana Preissa ja niezmiernie podziwiam za nie tylko brak lęku wysokości, ale w ogóle za odwagę, bo mnie słabo się robi w nogach, gdy tylko widzę, gdzie się wyspindrał po jakichś drabinach.


Na wieżę u góry po lewej akurat raz wlazłam, szkoda, że nie pamiętam, kiedy, żeby odszukać zdjęcia i Wam pokazać widok stamtąd. Jednak w wielu przypadkach oglądając serial musiałam po prostu odwracać wzrok. Co za upośledzenie, ten lęk wysokości!


Natomiast trzy wieże na najbliższą Pragę zapisałam do zeszyciku, bo na żadną nie będę wychodzić, tylko chcę je odszukać. Ta poniżej jest w miejscu, gdzie wielokrotnie byłam i jakoś jej nie zauważyłam, ale też nie jest od strony ulicy. Zakładam, że będzie widoczna z drugiej strony, z Ogrodu Botanicznego i tam się wybieram. Zwłaszcza, że w OB mają knihobudkę, pamiętam 😂

 

Ten budynek widziałam bodajże w zeszłym roku, pisałam o tym: przejeżdżałam autobusem, zobaczyłam to dziwactwo, wysiadłam na następnym przystanku i wróciłam, żeby obejrzeć 😂 Teraz wrócę jeszcze raz, dokładnie to obfotografować.

 

A trzeci impuls na wycieczkę to będzie ta wieża wodna, a jednocześnie latarnia morska, a dokładniej lotnicza. Nazywa się to Kbely, jest tam lotnisko wojskowe i muzeum lotnictwa nawet. To będzie dłuższa wycieczka na całe popołudnie, planuję tam zajechać pociągiem i o ile dobrze zrozumiałam jest tam linia jednotorowa, co będzie dodatkową atrakcją 😁

 

Do książki jest dołączona mapa z zaznaczeniem lokalizacji wszystkich omówionych stu wież, to sobie odhaczę te trzy plus wszystkie stare, które już widziałam.

Wyd. Česká televize (Edice ČT), Praha 2009, 349 stron

Z własnej półki (kupiona 15 września 2017 roku za 77 koron w Ulubionym Antykwariacie)

Przeczytałam 29 kwietnia 2025 roku
 


Dziś po południu komisja do spraw orzekania o stopniu niepełnosprawności, jak wspominałam wybieram się, choć z pewną taką nieśmiałością, bo mnie pewnie nie wpuszczą. Zastanawiam się tylko, czy ewentualnie powiedzą potem od razu, jaki wynik posiedzenia czy też będę musiała czekać na list w tej sprawie 😉 

Jestem po dzisiejszej nocy wykończona, oprócz zwyczajowego sikania co godzinę (gdzie trzeba iść od razu wylać zawartość kaczki, bo istnieje ryzyko, że Ojczasty sam pójdzie, ja go nie zdążę złapać i... no wiadomo - wyleje raczej obok ubikacji, skoro niewiele widzi) o piątej dodatkowo obudziło mnie jakieś szu-szu-szu. Widziałam, że siedzi na łóżku. Znaczy z nogami na podłodze, mam na myśli. Wstałam, zapaliłam światło. Zwija rolkę papieru toaletowego, który upuścił na podłogę i się rozwinął. Wściekła wyrwałam mu to, zwinęłam w trymiga, ale usłyszałam:

- Trochę szacunku dla starego ojca, to jest chamstwo!

Oczywiście pełnym głosem, tak że sąsiadka z góry niewątpliwie też miała okazję się obudzić. Co prawda pokazałam mu zegarek (a' propos szacunku dla innych), ale w ogóle nie spojrzał na niego; inna sprawa, że nie mam pojęcia, czy jest jeszcze w stanie odczytać godziny - jednak konsultuje go nieustannie. Czy sobie zdaje sprawę, czy jest noc czy dzień - diabli wiedzą. Jeśli tak, to chciałabym trochę szacunku dla siebie, k...

Wiadoma sprawa, że on zasnął natychmiast, ja niekoniecznie. Matko, jaka jestem tym wszystkim zmęczona. I łeb mi oczywiście daje znać o sobie (a to już jakiś czas był spokój)...

 

Ten łeb osłabiony całokształtem to Wam powiem, jak funkcjonuje. Pisałam niedawno, że zabieram się za swojego PIT-a. Online. Z wielkim trudem powpisywałam, trzeba było odnaleźć wszystkie wpłaty, wyszło cholera jasna 1182 zł do dopłaty, no ale mówi się trudno, to już ostatni raz (kwestia zeszłorocznej działalności gospodarczej). Wysłałam, zapisałam PDF.

Chowam papiery do szuflady, a tam list z ZUS-u, z PIT-em za emeryturę. Ki czort, przecież leżał na stole, z niego spisywałam dane.

Taaaa.

Wpisałam do rocznego rozliczenia podatku dane za emeryturę Ojczastego (która przecież jest wyższa od mojej). Moje leżały w szufladzie. Jasny gwint!

Ale wiem, dlaczego tak się stało - oni przysyłają  papiery dotyczące Ojczastego na moje nazwisko, no i nie zwróciłam uwagi na to, co poniżej. 

Matkobosko, myślę se, co teraz. Korektę chyba trzeba zrobić. Zrobiłam, wpisałam swoje dane emerytalne i tym razem wyszło 421 zł do dopłaty. Wydaje mi się ta różnica coś zbyt duża, ale mam to już gdzieś, najwyżej będą dzwonić albo co. Wysłałam ponownie i szybko zapłaciłam 😁

Tak że w sumie nie wiem, czy jest dobrze czy niedobrze, się okaże.

 

niedziela, 27 kwietnia 2025

Maj Sjöwallová, Per Wahlöö - Noční autobus

Ach, znowu mnie pociągnęło w kierunku starego szwedzkiego kryminału. Z 1968 roku pochodzi, a w USA dostał nagrodę Edgar Allan Poe za najlepszy kryminał roku - był to wówczas pierwszy kryminał nie napisany po angielsku, który został tak doceniony.

Zastanawiało mnie, że nie widziałam takiego tytułu po polsku - Nocny autobus. Aż doszłam (na stronie 149) do prezentu, który komisarz Martin Beck dostał pod choinkę od córki. Była to stara płyta z piosenką Śmiejący się policjant. Nooo, to już byłam w domu, bo taki tytuł znam; okazało się, że tak brzmi również w oryginale, Czesi sobie zrobili inny. Książka została też w Stanach sfilmowana, z tym, że akcję przeniesiono do San Francisco.

Akcja jest taka, że w pewien listopadowy zalany deszczem wieczór ktoś otwiera ogień i morduje ośmiu pasażerów autobusu linii 47, łącznie z kierowcą. Jest to pierwsze masowe zabójstwo w Szwecji, więc nic dziwnego, że wywołuje szok. W dodatku okazuje się, że jeden z zabitych to policjant, współpracownik Becka. Czy to dzieło szaleńca czy też chodziło o pozbycie się tylko jednej osoby, a resztę zastrzelono niejako przy okazji? Czym zajmował się ten zabity policjant, jakim śledztwem - nie sposób do tego dojść. Bo to może być nitka wiodąca do kłębka.

Nie ma tu wiele akcji, ale rzecz trzyma w napięciu, śledzimy codzienną żmudną pracę policji, pogardzanej zresztą przez społeczeństwo. Podobało mi się, oczywiście - jak zawsze powieści tej spółki, no a już zwłaszcza po czesku 😁 Mam chyba jeszcze dwie po czesku nieprzeczytane, muszę je oszczędzać, żeby mi coś zostało na gorsze chwile, bo to naprawdę duża przyjemność!

No, a teraz zajrzałam do katalogu i... mam to po polsku 🤣 stąd znałam tytuł 😂 Jaciekręcę, ale skleroza! Za jakieś dwa-trzy lata sobie przeczytam.

 


 


Początek:

Koniec: 

Wyd. Mladá fronta, Praha 1978, II wydanie, 175 stron

Seria: Smaragd - ponoć w niej wyszło 137 kryminałów (głównie), ja ich mam siedem; pamiętam, że w zeszłym roku sporo ich było w pudłach po 10 koron, ale już nie miałam miejsca...

Tytuł oryginalny: Den skrattande polisen

Przełożył na czeski: Miloslav Žilina

Z własnej półki (chyba z pudła po 10 koron)

Przeczytałam 22 kwietnia 2025 roku



Wstąpiłam wczoraj do Pepco na kontrolę. Płaczę bowiem, że klapki, które kupiłam w zeszłym roku i do których się po dekadach chodzenia jedynie w pełnym obuwiu wreszcie przekonałam, że te klapki się zużyły i nie mam na to lato. Córka mi cały czas powtarza, że trzeba sprawdzać, bo oni nieraz rzucają zeszłoroczne modele (albo niesprzedane zapasy?). No i wchodzę, a tu SĄ! SĄ! Dzwonię do domu, żeby mi dziołcha sprawdziła, jaki to był numer. Numer się starł, ale poczekałam na wolną przymierzalnię i wyszło na to, że lepiej 38 niż 37. Dziołcha powtarza weź dwie pary od razu, żebyś znowu we wrześniu nie jojczyła. No to tak zrobiłam. 

A dopiero w domu porównałam i zobaczyłam, że to nie są takie same klapki. Stare miały z tego płótna szachownicę, a nowe mają taki węzeł, który nie wiem, czy nie będzie obcierał (mimo że to tylko płótno) 🤔 No cóż, postanowiłam chodzić w jednych na razie po domu i sprawdzić, gdyby obcierało, to te drugie oddam, nie odrywam metki. Mam na to 30 dni.


A' propos dziołchy domowej. Siedzi sobie na ławce na osiedlu i opala się. Przechodzi sąsiadka, ta która doglądała Ojczastego, gdy byłyśmy w szpitalu. Pyta, jak tam ręka, po czym w bonusie chce się dowiedzieć, jak ze szkołą, czy uczęszcza w tej sytuacji.

- Yyy, z jaką szkołą?

- No nie wiem, liceum?

- Ja mam 32 lata...

Mina sąsiadki ponoć nie do zapomnienia 🤣 To już enty raz, gdy córkę o szkołę pytają. Może powinna zacząć do jakiejś chodzić?

Właśnie, ręka. Przyszła powiastka z Urzędu Pracy, że 15 maja minie 90 dni, gdy jest na zwolnieniu (zwolnienie opiewa do 21 maja). Patrzymy na siebie z pytaniem w oczach no i co z tego. A tu małymi literkami na dole:

[...] traci status bezrobotny, który pozostaje niezdolny do pracy wskutek choroby [...] przez nieprzerwany okres 90 dni.

Kuźwa, myślę sobie, gdybym wiedziała, prosiłabym lekarza, żeby zrobił dzień przerwy między kolejnymi zwolnieniami. Ale nie!

[...] za okres nieprzerwany uważa się również [...] w sytuacji, gdy każda kolejna przerwa między okresami niezdolności do pracy wynosi mniej niż 30 dni. 

Tak że - albo zgłasza się 14 maja z gotowością albo ją znowu wyrzucają i nie ma już prawa do korzystania z opieki zdrowotnej. Tak. Neverending story. Oczywiście ręce daleko do sprawności, choć to się poprawia, ale kudy tam jeszcze.

Czyli bezrobotny nie ma prawa chorować. Ja się pytam, co gdy na ten przykład ktoś zachoruje na raka. Zostaje potem bez ubezpieczenia? 

14 maja ja jadę do tej Pragi, tak więc ruszymy rano  jednym tramwajem, a ja potem będę czekać na wiadomość, co powiedzieli i czy tylko odfajkowali czy też dostała jakieś skierowanie do roboty albo co. Brakowało mi właśnie tego nerwu na wyjazd 😠


piątek, 25 kwietnia 2025

Marta Miklaszewska - Świat zamknięty na klucz

Znalazłam w jednej z trzech budek na Grottgera, zajrzałam - reportaż jakiś, to biorę. W czytaniu okazało się, że owszem, reportaż, ale o konkretnej tematyce: dziecięcej i to z punktu widzenia akt sądowych. Strasznie to smutne, jak wiele zależy od tego, gdzie i w jakiej rodzinie się urodziliśmy, jak może być zmarnowane życie już od najmłodszych lat. Rodzice chleją albo biorą albo matka prostytutka (z sześciorgiem dzieci) albo po prostu są niewydolni - i już mamy przechlapane. I schemat się powtarza. I ratunku żadnego nie widać. Obraz resocjalizacji dla młodocianych przestępców jest jeszcze smutniejszy od ich wcześniejszego życia...

Początek:


Koniec:


Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978, 141 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 20 kwietnia 2025 roku

 

Brat wczoraj przybył, pilnował Ojczastego, a ja pojechałam z duszą na ramieniu do ZOL-u, tymczasem wszystko poszło gładko: pani papiery przyjęła i oznajmiła, że jutro wprowadzi do systemu i już będziemy w kolejce. Z pierwszej wizyty zapamiętałam, że mówiła o jakiejś kwalifikacji 2-tygodniowej najpierw, ale może coś pomieszałam. Tym lepiej! Od dziś czekamy na telefon. No rok, ale wiadomo, że może być różnie. 

- A to się nie dodzwonię, a to ktoś już umarł, a to zrezygnował albo poszedł gdzie indziej. 

Tak więc może za rok, może za pół roku 😲

Brat podał mi terminy swoich wyjazdów (czterech kolejnych), wyszło na to, że drugi wytchnieniowy pobyt Ojczastego u niego, który miałby mi zafundować po tym marcowym (który i tak przechorowałam), byłby możliwy we wrześniu. Ale nie wiem, czy będzie chciał 😉 w końcu zabiera go też na moją majową i sierpniową Pragę. Nie wymagajmy zbyt wiele.

Natomiast będąc tam w ZOL-u zauważyłam kartkę na drzwiach sąsiedniego budynku opieka wytchnieniowa i poszłam dopytać. Tak, zabierają pacjentów na 2-tygodniowe turnusy, ale podstawowy warunek to orzeczenie o znacznej niepełnosprawności. 

Właśnie przyszedł list, że komisja w Ojczastego sprawie orzeczenia zbierze się 30 kwietnia i ja się tam wybieram - aczkolwiek nie wiem, czy mnie wpuszczą. Bo to wiecie - Ojczasty nie jest ubezwłasnowolniony, więc sam może się stawić, jeśli chce, ale ja to sądzę, że wątpię, nie jestem jakby stroną. Rozumiecie? Spada na mnie WSZYSTKO, cała opieka, ale nie jestem stroną. No, ale pojadę i spróbuję.

 

Przygotowania do Pragi trwają, acz dość niemrawo. Ciągle jednak niewiele mi się chce robić. Gdzieś trafiłam na zamek w Záběhlicich, nie byłam jeszcze w tej okolicy, więc wpisałam do praskiego zeszytu i wyciągnęłam knigi, żeby sprawdzić, co tam jeszcze jest w pobliżu. Trzy dni już leżą, przekładam je z łóżka na stół i ze stołu na łóżko, a ciągle nie zerknęłam. Może dziś? Pada, w sklepie byłam rano i właściwie już nie muszę wychodzić, wypadałoby coś pożytecznego w domu zrobić (nie, nie mam na myśli mycia okien).


Ale ale, a' propos praskich wycieczek. Mędziłam ostatnio, że coś pod tyłek muszę zabrać, jak ze zmęczenia zapragnę usiąść gdzieś na ziemi czy na chodniku i że moja córka wymyśliła starą ścierkę kuchenną. Rozmawiam o tym z koleżanką z Fabryki, która jakieś tam trekkingi i inne dziwne rzeczy uprawia, a ona na to:

- W Decathlonie są takie podkładki z pianki za parę złotych.

Że też człowiek nigdy nie pomyśli logicznie - skoro ja czegoś potrzebuję, to inni pewnie też, więc rynek na to na pewno odpowiedział, wymyślając odpowiedni sprzęt. 

Do Decathlonu to ode mnie jest za daleka wycieczka (z kim niby Ojczasty zostanie?), ale zaglądam ci ja rano na allegro, znajduję dupochron, o 8:17 nabywam, a o 20:35 przychodzi SMS, że jest już w paczkomacie. To chyba pierwszy raz mi się zdarzyło, żeby towar przyszedł w tym samym dniu! Z Rzeszowa!

Składa się toto na cztery części, więc zmieści się czy to w plecaku czy to w torebce i waży wszystkiego 3,5 deka, prąpaństwa. Pisali, że 2,5 dag, ale nie będę się o to już kłócić. Zakładam, że posłuży.


Z rozpędu kupiłam też bilety na sierpień. Zmienili godziny odjazdu, za to jest więcej możliwości. W maju jadę jeszcze o 8.00, ale w sierpniu już miałam do wyboru 7.00 lub 9.00. I jeszcze jakieś późniejsze. Wiadomo, którą wybrałam 😂 Natomiast nie wiadomo, z jakiego powodu pierwsza podróż czyli autobusem do Ostrawy wydłużyła się o 40 minut. Coś podejrzewam, że będziemy zajeżdżać do Katowic po ewentualnych tamtejszych pasażerów... I w sumie cała podróż z 6 godzin zrobiła się 7-godzinna, matko jedyna jak to znieść w obliczu, że żadnych ciastek, rogalików, drożdżówek, KANAPEK - no niczego przecież nie mogę jeść. Suche bułki (chyba że z dżemem) i banany. A wiadomo, że jak się tak jedzie i nic nie robi, to myśli się głównie o jedzeniu.


środa, 23 kwietnia 2025

Maria Dutkiewicz - Życie w kalejdoskopie

Tę pozycję znalazłam w budce, ale ją odniosę z powrotem, bo do niczego mi ona niepotrzebna 😉 W sensie, że owszem, skończyłam czytać, ale tak trochę z trudem (całe szczęście, że stron niewiele). Dałam się nabrać początkowi życiorysu autorki, że z Krakowa, ale nie jest to cracovianum. Ba, w ogóle nie wiem, co to jest i jak to nazwać. Takie luźne dywagacje na różne tematy, a to jeszcze wojenne, a to z czasów komuny, a to dzisiejsze, jakie to ludzie byli i są niedobre, nie umieją cenić demokracji i takie tam. Odniosłam wrażenie, że autorka jest mocno aktywna gdzieś tam na fejsbukach czy blogach i to są teksty jakby stamtąd przeniesione. Kalejdoskop wszystkiego. No nie dla mnie. Tym bardziej, że tradycyjny patriotyzm połączony oczywiście z wiarą (i "naszym papieżem") raczej mnie nie pociąga. Kto chce niech czyta, jak gdzieś znajdzie - bo nie wiem, czy to nie zostało wydane własnym sumptem.

Początek:


Koniec:

Wyd. Poligraf, Brzezia Łąka 2017, 159 stron

Z knihobudki

Przeczytałam 19 kwietnia 2025 roku

 

Mam dziś Dzień Lenia vel Brudasa, nic nie muszę (poza tym, co muszę), więc leżę sobie, czytam i oglądam. W newsletterze z jednego z praskich kin napisali o projekcji niemieckiego filmu z zeszłego roku (angielski tytuł From Hilde, With Love) i okazało się, że jest na tej hamerykańskiej stronie z filmami online. Co prawda ani polskich ani czeskich napisów nie było, ale obejrzałam z francuskimi 😁 tak że nazwijmy, iż poćwiczyłam dodatkowo język. Film ponoć oparty na prawdziwych zdarzeniach: jest 1942 rok, Hilde zakochuje się w Hansie, razem działają w Czerwonej Orkiestrze - to już wiemy, o co chodzi... - w końcu organizacja wpada w ręce Gestapo. Pomijając politykę (komunistyczne przekonania bohaterów, ich naiwność co do Związku Radzieckiego, młodość ma prawo do błędów; cały zresztą ten ruch oporu sprowadzał się do kilku ulotek, naklejek i listów) to wstrząsający film o karze śmierci. O odwadze. O poświęceniu.

No, a jeśli chodzi o wczorajszą wizytę u pani doktor, to napisała wniosek na nowo, a także w skali Barthel Ojczasty ma obecnie 25 punktów (z uwagi na "pogorszenie stanu") 😉 Tak że szanse już są większe. Jutro przyjeżdża mój brat, będzie przy nim siedział, a ja pojadę z papierami. 

Ale wyobraźcie sobie taki numer: wstałam wczoraj o 5.55, o 6.13 byłam pod przychodnią (pierwsza! pierwszy raz w życiu pierwsza!), o 7.00 rejestracja miała otworzyć okienko, ale okazało się, że komputer nie działa. Ja przecież ciągle mówię, że te komputery nas kiedyś załatwią na cacy. W tej sytuacji nic się nie dało zrobić, a było nas tam już ze 25 osób... Przecież bez komputera nie wiadomo, ile jest wolnych miejsc do którego lekarza i o której itd. O 7.20 rejestratorka wyszła do poczekalni i oznajmiła zgromadzonym, że informatyk ma przyjechać za 40 minut. Tu już ludzie się zbuntowali (ja też już przebierałam nogami, bo co wiem, co się w domu dzieje, czy Ojczasty się nie obudził i czegoś nie wyprawia) i zażądali listy kolejkowej, jak za dawnych czasów 🤣

Na tym stanęło, spisano nasze nazwiska i do którego lekarza i że będą dzwonić. Faktycznie po 8.00 dostałam telefon, że mam wizytę o 13.00.

Tym razem poszło lajtowo, ale przecież ten szpital, w którym córka miała operację ręki, do tej pory nie działa - znaczy system komputerowy jak padł 8 marca ofiarą hakerów, tak leży do dziś. Jakie były hece, żeby wystawili zwolnienie! Osobna opowieść! 

Tak że super, że są komputery i jest internet i w ogóle, ale miecz jest obosieczny.

Na do widzenia widoczek naszej przyosiedlowej wiśniowej alei, przyjeżdża tam na sesje fotograficzne cały Kraków i panny młode i instagramerki i nie ma takiej godziny, żeby było pusto 😉


poniedziałek, 21 kwietnia 2025

Maj Sjöwall, Per Wahlöö - Muž, který se vypařil

Gdy skończyłam Zielono w głowie postanowiłam, że należy mi się teraz nagroda. Czytelnicza znaczy. A najlepszą nagrodą jest kryminał, drugą najlepszą nagrodą jest po czesku, a trzecią twórczość szwedzkiej pary Maj Sjöwall i Per Wahlöö, więc wybór był oczywisty. 

Znaczy nie do końca, bo nie pamiętam, co już czytałam, czego jeszcze nie, co ewentualnie czytałam w miarę niedawno po polsku... a wbrew niektórym pogłoskom o mojej systematyczności w książkach (i katalogu) ciągle panuje bałagan. Muszę sobie chyba spisać, co mam po jakiemu i co już jest przeczytane... Po czesku na pewno nie mam jednej jedynej - Roseanny. Tę sobie przywiozę z Pragi, jeśli gdzieś na nią natrafię.

Dzisiejszej na pewno nie czytałam wcześniej. Muž, který se vypařil przełożyłam wstępnie i kolokwialnie, jako Mężczyzna, który wyparował, a tu się okazuje, że po polsku wyszło (wszystko chyba wyszło) i nosi tytuł Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu. Faktycznie - wszelki ślad po dziennikarzu specjalizującym się w tematyce wschodnioeuropejskiej zaginął. Wyjechał służbowo do Pragi, spędził noc w podrzędnym hotelu, następnego ranka przeniósł się do bardziej luksusowego, pobył w pokoju pół godziny i wyszedł, zostawiając cały bagaż, pieniądze i dokumenty. I tyle go widzieli. Martin Beck zostaje więc odwołany z urlopu - jest sierpień - zostawia z żalem łódkę i z nieco mniejszym żalem żonę z dziećmi na wyspie 😂 i też leci do Budapesztu...

Gdybym kiedyś tam była, chętnie bym prześledziła jego wędrówki po stolicy Węgier (w latach 60-tych). No, ale nie byłam i już nie będę, szkoda.

Początek:


 Koniec:


Wyd. Svoboda, Praha 1986, 158 stron

Tytuł oryginalny: Mannen som gick upp i rök

Przełożył na czeski: František Fröhlich

Z własnej półki (kupiona 4 sierpnia 2023 roku za 9 koron w Ulubionym Antykwariacie 11 w Pradze)

Przeczytałam 16 kwietnia 2025 roku



Świąteczna przerwa - nic się nie dzieje. W sensie nie chodzę po lekarzach i nie daję sobie upuszczać krwi czyli nie uprawiam ulubionego zajęcia emerytek 😂 Ale wszystko przede mną już jutro, albowiem czwartkowa wizyta w ZOL-u była nieudana. Otóż mianowicie nie przyjęto mi papiórów, a to dlatego, że pani doktor na pierwszym miejscu wpisała otępienie, co jest błędem, błędem i jeszcze raz błędem. Otępienie na pierwszym miejscu oznacza bowiem, że staramy się o oddział psychiatryczny, a to nie wchodzi w grę w przypadku pacjenta leżącego i 96-letniego - w dodatku wtedy idzie się li i jedynie przez sąd. Pani w ZOL-u była tak miła, że doradziła, aby dochtórka nadpisała nad tym otępieniem jakąś normalną chorobę (ślepotę, miażdżycę, bo na pewno ma) i wtedy mogę po świętach wrócić z tymi samymi papierami i złożyć. Jednakże i tak nie wiadomo, co z tego będzie, bo w badaniu skali Barthel ma 40 punktów, a to jest na granicy. Na granicy czego? Między ZOL-em a DPS-em 😢

Tak więc jutro po szóstej znów planuję udać się w kolejkę pod przychodnię, coby zdobyć numerek i zobaczymy, czy pani doktor spełni pokładane w niej nadzieje... Potem pozostaje znów jechać ten kawał świata, zostawić papierologię i czekać na kwalifikację. Ze strachem, że Ojczasty odpadnie.

Wyjaśniam kolosalną różnicę między ZOL-em a DPS-em: ZOL pobiera 70% emerytury i na tym się zatrzymuje, DPS toż samo, ale reszty kosztów pobytu mieszkańca domaga się od rodziny. Mój brat deklaruje, że może dopłacać 2,5 tys. + z emerytury Ojczastego jakieś 2 tys. = 4,5 tys. Ja oczywiście NIC. Za te pieniądze DPS-u się tutaj chyba nie znajdzie. No, ale o to będziemy się martwić, gdy nas z tego ZOL-u odrzucą (jako za mało chorego hm hm).

Kurczę, chyba powinnam sobie sprawić takie składane krzesełeczko, jak wędkarze mają - bardzo by się przydało do tych kolejek pod przychodnią. Mówiłam do córki, że jak w Pradze gdzieś się zmęczę, a nie będzie na czym usiąść, to siądę na ziemi/chodniku i co by tu sobie pod tyłek podkładać. Córka mówi, żebym zabrała jakąś starą ścierkę kuchenną - i chyba tak zrobię 🤣 Starość nie radość!

 

Zadanie na dziś - okropne - zrobić PIT-a, bo jak nie teraz, to kiedy. Innym porobiłam, a mój czeka. Obawiam się, że będzie to droga przez mękę okrutną, ale już naprawdę muszę. Zmarnowane będę miała popołudnie!

sobota, 19 kwietnia 2025

Irena Szczepańska - Zielono w głowie

Wyfasowałam kiedyś z knihobudki trzy stare książki dla młodzieży, w tym dwie takie, co je już miałam, ale podmieniłam nowsze egzemplarze na starsze, bo ładniejsze 😁 Również to Zielono w głowie. Miałam jakieś wydanie z lat 70-tych - a dlatego, że cracovianum (w tym sensie jedynie, że z akcją w Krakowie), teraz jeszcze muszę wdrapać się na stołek i zdjąć je spod sufitu i wynieść z domu i szlus. Zostanie tylko to stare, choć nie powiem, żeby sama powieść mnie tak zachwyciła.

Jest taki dom gdzieś w Krakowie, przez wszystkich uważany za do góry nogami, głównie dlatego, że ojciec z matką mają lewicowe poglądy i zawsze chętnie niosą pomoc tym, którzy jej potrzebują (a którzy potem, gdy już obrosną w piórka, jakoś ich już nie zauważają - samo życie). Ojciec jest lekarzem, ale często zamiast zainkasować należność od pacjenta wciska mu pieniądze na wykupienie lekarstw. Matka - żyje w chmurach, bo poezją. Trzy córki muszą sobie radzić same, a całą historię opowiada średnia Magda. 

Co jest ciekawe, to obraz życia w przedwojennej Polsce, czy to domowego czy towarzyskiego czy szkolnego. Trochę mnie irytowała maniera pisarska, przyznam się. Ale nie jest powiedziane, że kiedyś nie będę chciała do książki wrócić.

Doczytałam się, że inna z powieści Szczepańskiej była bohaterką sporej afery wydawniczej, bo pod płaszczykiem powieści dla pensjonarek szerzyła erotyzm i wyuzdanie (dziewczętom były tylko flirty w głowie). Książkę krytykowano, przestrzegano rodziców, a nawet wycofano ją z bibliotek. 

Autorem okładki i ilustracji był Charlie. Tym pseudonimem podpisywał się Karol Ferster, "etatowy" wówczas ilustrator w Księgarni Powszechnej. Po wojnie, w Przekroju, był autorem postaci Augusta Bęc-Walskiego.



Początek:

Koniec: 

Wyd. Księgarnia Powszechna Kraków, prawdopodobnie 1938, 306 stron

Z własnej półki (przyniesione z knihobudki 2 lutego 2025 roku)

Przeczytałam 14 kwietnia 2025 roku

 

Tak  się zasugerowałam coraz lepszymi (chociaż nadal złymi) wynikami badań, że aż poszłam na spacer - pierwszy od ho ho - i wcale się nie zmęczyłam. Inna sprawa, że na spacerze spoko, a ledwo wejdę do domu, to już jestem jakaś zmęczona i nic mi się nie chce 😂 Być może chodzi tu o całość sytuacji i że dom kojarzy mi się źle...

Zaraz tu zdam relację ze spaceru, tylko jeszcze doniosę, iż byłam wczoraj kontrolnie u pani doktor i ta powiedziała, że jak najbardziej do Pragi mam jechać, że to przecież ogólnie dobrze mi zrobi, również psychicznie, skoro na to czekam cały rok. No! Więc teraz będę miała mnóstwo roboty z przygotowaniami (miejsc, gdzie się udać etc; ale także telefonu - bo w telefonie jest prawie 500 zdjęć, które lepiej usunąć, żeby zrobić miejsce dla praskich, tyle że to usuwanie zabiera bardzo bardzo dużo czasu, jako że telefon nie chce się łączyć z laptopem). 

Przez to chorowanie od pięciu tygodni zarzuciłam wszystko, ale to wszystko. Nie oglądam czeskich wiadomości, nie porządkuję książek, nie robię angielskiego (nawet z Duolingo się poddali i przestali mi przysyłać ponaglenia do nauki), nie piję zielonej herbaty, no kompletnie NIC. A wczoraj, na fali entuzjazmu po wizycie u lekarki, obejrzałam czeski film i nawet postanowiłam dziś napisać post na jednym z podrzędnych moich blogów, tym o czeskim filmie właśnie. Gdzie ostatni raz byłam prawie trzy lata temu... O blogu praskim to już nawet nie ma co wspominać, materiałów z wyjazdów jest mnóstwo, ale sił na pracę nad nimi jakoś nie było. Może się teraz uda?

A wracając do spaceru podzielę się z Wami moim dawnym marzeniem. Otóż odkąd tu mieszkam jeżdżąc czy to do pracy czy "do miasta" mijam pewien dom, willę czy jak go nazwać. I od samego początku miałam taką skrytą chęć w nim zamieszkać. Że jakbym wygrała w tego totka, w którego nie gram, to bym go kupiła, odremontowała i sobie miała i mieszkała. Dlaczego akurat ten, w nie najciekawszym miejscu, bo przy ulicy z tramwajami i ściśnięty między postawionymi później blokami? A bo ma niektóre półokrągłe okna, mansardowy dach i potencjał w postaci strychu 🤣

Jedyne, co udało mi się zaobserwować, to że mieszka tam jakaś staruszka i ma groźnie wyglądające psy, lepiej było bliżej nie podchodzić. Dom był po większej części zasłonięty krzewami i drzewami, nic więcej nie udawało się dostrzec. 

W tym roku nagle! połowa posesji, ta bez domu, podwórkowa jakby, została kompletnie wygolona i otoczona nowym białym parkanem, a część z domem też pośrodku działki oddzielona tym parkanem. Oho, niedobrze, ktoś to od staruszki wynajął czy co? Ubiegli mnie! Zapytałam sprzedawczynię z kiosku z pasmanterią obok, czy coś wie. Nie była chętna do udzielania informacji, tylko że ponoć to wszystko jest własnością miasta. No to się zdziwiłam.

I oto słuchajcie: nie tak dawno jadąc tramwajem widziałam stojącą przed domem karetkę pogotowia, ale również policję. Gdy wracałam godzinę czy dwie później, pogotowia już nie było, ale policja owszem i co dziwne - widziałam w środku zapalone światło (wieczór już się robił prawie).  A dlaczego to dziwne? Bo nigdy nie dostrzegłam tam światła, zakładałam, że albo staruszka oszczędza albo w ogóle ma odłączony prąd może. 

A chwilę później już nie było ani tej gęstwiny krzaków. I cisza. Nie udało mi się znaleźć żadnej informacji ani na temat tej willi ani ewentualnego wydarzenia. Jak wpisuję adres, to mnie odsyła do stron, które proponują dostęp do hipoteki za 40 czy 60 zł.

Więc będąc na spacerze i obfociwszy wyłysiały dom ze wszystkich stron zwróciłam uwagę, że w sąsiednim bloku kobieta myje okno na I piętrze, zadarłam więc głowę i zapytałam, czy wie, co tu się stało. 

- Ja tu nie mieszkam, tylko pracuję, ale słyszałam, że kogoś zamordowano.

I to wszystko. 

Gdybym była rasowym reporterem, wypytałabym wszystkich naokoło i napisała reportaż o klikbajtowym tytule... Albo kryminał jakiś machnęła... A ja i tak będę tam się kręcić i dopytywać 😂

Tymczasem na wieczną rzeczy pamiątkę zostawiam tu te przedwczorajsze zdjęcia. 





Na facjatce była planowana sypialnia córki, ja swoją wolałam na dole, tam, gdzie okno po prawej stronie ganku.


 Od tyłu (pewnie kuchnia i pomieszczenia gospodarcze) widać tę odgrodzoną niedawno i wyłysioną część podwórka. A tu miał mi kolega z pracy wymyślić ogród.



 

Tu niżej widziałam oczyma wyobraźni wielki salon z biblioteką. Pewnie to są dwa pomieszczenia, skoro różne okna, ale ja bym je oczywiście połączyła w jedno.

Oczywiście ta antena satelitarna kłóci się z brakiem światła. Nawet kiedyś myślałam, że ktoś wynajął pokój na poddaszu, bo pojawiła się tam również zewnętrzna roleta. Ale kabel od anteny idzie na dół.


 

I tak moje 40-letnie marzenia legły w gruzach (cokolwiek się tam stało). Raz, że wygranej ani dudu, dwa, że ktoś już najwyraźniej to przejął. Czy faktycznie miasto?


czwartek, 17 kwietnia 2025

Noël Randon - Dwie rurki z kremem

 

Źródło - oczywiście z knihobudki. Ja nie mówię, że nie będę czytać swoich starszych książek, ale na razie tak 😉

Nazwisko autora niby zagraniczne, ale brak informacji o tytule oryginalnym lub nazwiska tłumacza, więc - pseudonim jakiegoś naszego twórcy. Ciekawość pierwszy stopień do piekła, zajrzałam do internetów. Tadeusz Kwiatkowski. Doskonale mi znany, ale jedynie z książek wspomnieniowych, cracovianów: Płaci się każdego dnia czy Niedyskretny urok pamięci

Stanowczo je lepiej wspominam niż świeżą lekturę kryminału pana Kwiatkowskiego (napisał ich zresztą więcej). Akcja rozgrywa się w prowincjonalnym miasteczku na południu Francji, ale atmosfera jest taka bardziej angielska, jakby z Agaty Christie. Tu śledztwo prowadzone dość niemrawie przez policję, a tu próby rozwikłania zagadki tajemniczej śmierci pisarza przez osoby z jego otoczenia. I jeszcze zaginiony rękopis najnowszej powieści. I jeszcze te sławetne rurki z kremem (morelowym), które wszyscy wciągają jak najęci. Zwroty akcji następują jeden po drugim, ale generalnie mało wciągające.

Początek: 

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, 231 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 10 kwietnia 2025 roku 


Zrobiłam wczoraj po raz trzeci badania i generalnie wartości schodzą w dół, co mnie napawa (kontrolowanym) optymizmem. Nie wdając się w nazwy, wygląda to tak - pierwsze, drugie i trzecie podejście.

Nr 1- zakres referencyjny do 34: 352 => 109 => 47

Nr 2 - zakres referencyjny do 34: 314 => 79 => 50

Nr 3 - zakres referencyjny do 38: 384 => 267 => 157

To ostatnie najsłabiej wygląda, internety powiedziały, że im wyższy poziom, tym większy stopień uszkodzenia wątroby. 

W każdym razie trzeba wziąć pod uwagę, że te ostatnie wyniki są po 5 dniach zażywania leku na regenerację wątroby, więc może to będzie dalej szło w dół? Przy czym drugie wyniki szły w dół, mimo że nic jeszcze nie brałam, o diecie nie wspominając. Jutro wizyta u pani doktor. Ale nawet jak odtrąbi jakiś mały sukces, to chyba jeszcze jej nie będę pytać o Pragę, chyba za wcześnie na takie bezczelności 😂

Dziś natomiast przede mną bardzo męczący dzień, jak na aktualne możliwości. Najpierw pojadę do ZOL-u złożyć papiery, mam nadzieję, że niczego nie będzie brakowało. To jest daleka wyprawa i na pewno się zmęczę jak diabli. A po południu przyjdzie ojciec mojej córki, bo ma dzisiaj wolne, więc zaplanowałam kąpiel Ojczastego (sama już się nie podejmuję) - będzie go wyciągał spod prysznica. Zresztą do ZOL-u też mogę pojechać dziś tylko ze względu na to jego wolne, bo Ojczastego będzie pilnować córka, ale gdyby się coś działo, to zadzwoni po pomoc. Takie mamy teraz uzależnienia. Nie wyjdziesz z domu, bo tak...

No to teraz tylko szykować mu śniadanie i pilnować zjedzenia, a potem jeszcze do sklepu dla sąsiadki. I wio w drogę. A tak by się poleżało.

 

Zapomniałam o pogrzebie Ciotki z Warszawy. Otóż przyjechał z Krakowa pan mistrz ceremonii i odczytał z kartki te parę informacji uzyskanych od kuzynki. Kosztowało to 650 zł, co było ceną przystępną, bo ktoś taki z Kielc życzył sobie równo tysiaka. To ja Wam powiem - fajna robota, niemęcząca taka i dobrze płatna.

Ale Kuzynka  zadowolona, bo twierdzi, że sama by nie wydukała ani zdania. Było 16 osób, w tym połowa co najmniej to znajome Kuzynki, a nie Ciotki. Mój brat świecił nieobecnością, bo jest we Włoszech. Urnę po przemowie grabarze włożyli do grobu (kurczę, zapomniałam, za ile - osiemset? tysiąc? też się narobili jak diabli, podnieśli i opuścili płytę... ale może też coś tam wybielili w środku), kto tam chciał, to odmówił jakąś modlitwę i wszyscy (oprócz grabarzy i mistrza) poszli na obiad. W sumie 7.100 zł pykło.

Biznes pogrzebowy to jest prawdziwy biznes!

wtorek, 15 kwietnia 2025

Krzysztof Meyer - Wspomnienia niesfornego ucznia

W zimie to chyba było, w grudniu, już nie pracowałam, ale jeszcze można było z domu wychodzić 😢 Na Śmieciarce ktoś oddawał taką książkę, z rodzaju tych, których w księgarni nie kupisz. Co prawda nazwisko autora nic mi nie mówiło, ale tabliczka z numerem budynku na okładce wyraźnie wskazywała na cracovianum. Odbiór osobisty był gdzieś hen w Borku i pamiętam, że wracając uparłam się, że oleję autobus i zejdę do pętli tramwajowej pieszo, bo chciałam podziwiać widoki. Ale na to chyba trzeba lepszej pogody (i mniejszego smogu).


 

Kim jest Krzysztof Meyer poszukałam w internecie dopiero po przeczytaniu książki (kompozytorem i pianistą, co ja tam wiem o muzyce współczesnej), ale już ze wspomnień wiedziałam o tym komponowaniu. Są to bowiem, zgodnie z tytułem, wspomnienia ze szkolnych czasów. Ze szkoły bardzo specyficznej, bo muzycznej, a więc wymagającej od uczniów podwójnego wysiłku. Zawsze zresztą podziwiałam takie młode osoby, zwłaszcza gdy widziałam je wychodzące ze szkoły na Basztowej dźwigające instrumenty.

Jednak większość wspomnień w tej książce dotyczy nauczycieli uczących akurat "zwykłych" przedmiotów, nie muzycznych - czyżby tacy właśnie byli bardziej ekstrawaganccy? 😉 Bo gdy się czyta uwiecznione przez Meyera historie i "odzywki" pedagogów, można mieć wrażenie, że to niemożliwe, wymyślone. Więc wygłoszony do ucznia tekst w rodzaju:

- Ty nie powinieneś mieć nawet dostatecznie! Powinieneś być żerdzią przebity, ty leniu śmierdzący!

jest tylko drobnym epizodzikiem 😁

Dziwactwa i ekstrawagancje nauczycieli Meyer często usprawiedliwia ciężkimi czasami i przeżyciami wojennymi. Czyż zresztą wymagają one usprawiedliwień? Gdyby nie one, niewiele byśmy pamiętali ze szkolnych czasów...

Czytelnik cały czas podczas lektury zadaje sobie pytanie, jakim cudem autor zapamiętał te wszystkie, nieraz długie, perory nauczycielskie. I otóż na koniec tajemnica zostaje wyjawiona - były to dokładne, słowo w słowo, notatki robione na gorąco i potem, w domu, przepisywane z karteczek do dziennika. Tak że po wielu dziesięcioleciach mógł wrócić do złotych myśli w rodzaju obój ma dziób i trzyma się go w zębach.

 

Wyd. Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna II Stopnia w Krakowie, 2021, 144 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 7 kwietnia 2025 roku

 

Napisałam ostatnio maile do moich dwóch praskich przyjaciółek, obu starszych pań (no tak się składa; owszem poznałam jedną młodszą od siebie osobę i byłam u niej dwa razy chyba, ale najczęściej się nie składało spotkanie w tym czasie, gdy byłam w Pradze). Poskarżyłam się na przypadłości zdrowotne i wspomniałam o obawie, że w maju nie przyjadę.

Eva zazwyczaj odpisuje po 5 minutach. Tymczasem nic. A na drugi dzień przyszła wiadomość od syna - że zmarła 26 lutego. 

Serce mi stanęło.

Rozmawiałyśmy i pisałyśmy w grudniu, obiecywałam wówczas, że po Nowym Roku szerzej napiszę, ale sami wiecie, jak to jest, czas mija, odkłada się na później, jeszcze zaczęły się te halucynacje Ojczastego, na nic nie miałam głowy. Eva wspominała o swoich problemach zdrowotnych, ale dość dyskretnie.

Wiecie, która to Eva? Ta autorka książek o swojej dzielnicy Cibulce, która mi dwa lata temu podarowała własnoręcznie wykonany albumik ze zdjęciami, fragmentami naszych maili. I która w ostatniej swej książce dziękowała również mnie za wsparcie, gdy ją pisała w czasie pandemii.

Jest mi tak strasznie strasznie przykro, że już nigdy nie siądziemy w jej przytulnej kuchni i nie pogadamy i nie pośmiejemy się z naszych przygód (zwłaszcza z chłopami), jak to miałyśmy w zwyczaju.

Zajrzałam do jej książek, żeby sprawdzić datę urodzenia, nigdy przecież nie pytałyśmy się bezpośrednio, ile nam jest lat. No tak, rocznik 1945, osiemdziesiątka na karku. Co oczywiście nie znaczy, że już się miała zabierać z tego świata 😢

Popatrzcie jednak, jak to dobrze, gdy rodzina ma dostęp czy to do naszego telefonu czy do maila i może zawiadomić dalszych znajomych. Pewnie kiedyś, gdyby się nie odzywała, zaszłabym do niej i dowiedziała się dopiero od sąsiadki...

Zapytałam syna, gdzie jest pochowana, bo wiadomo, chciałabym pójść na grób, zostawić tam jakąś pamiątkę. Ale to przecież Czesi! Nigdzie nie jest pochowana. Nie lubiła cmentarzy i życzyła sobie, żeby rozsypać jej prochy w pobliskim cibuleckim lesie. Z tym, że jeszcze dotąd tego nie zrobiono, o ile dobrze zrozumiałam. Syn w każdym razie napisał, że jak wybiorę się na spacer w te miejsca, to nie potrzebuję żadnych kwiatków...