Wzięłam ze sobą wczoraj Długi deszczowy tydzień, że przeczytam w pociągu wracając do Krakowa, ale dacie wiarę, że nie potrafiłam nawet dwóch stron zrozumieć?
Więc teraz, żeby na szybko opisać wczorajsze przeżycia, sięgnęłam po nowelkę 😉 To jest wydanie z opracowaniem, które zostało jeszcze z ostatniej dostawy Szyszkodarowej. I nie wiem, czy to dlatego, że źle psychicznie się czuję czy co, ale strasznie mnie ten Latarnik znudził, dobrze, że go nie było dużo...
Pytanie: nadawalibyście się do takiej pracy, gdyby jeszcze istniała (może gdzieś istnieje?)? W totalnej samotności, z jedynym kontaktem z ludźmi podczas dostawy jedzenia?
Początek:
Koniec:
Skoro tak podają na tacy, to co, jak połowa klasy przepisze tekst z bryku 😂
Wyd. GREG. Kraków 2021, 31 stron (bo po tekście opracowanie)
Przeczytałam 30 września 2025 roku
Ciężko jest, powiem Wam.
Zacznijmy od tego, że noc z niedzieli na poniedziałek była znów nieprzespana, bo pomijając wstawanie Ojczastego na sikanie - nie mogłam usnąć ze strachu, tym razem o brata. Otóż przez całą niedzielę nie mogłam się do niego dodzwonić, abonent poza zasięgiem, a przecież nie byliśmy domówieni, o której w poniedziałek przyjedzie, jak mam szykować Ojczastego. Jak się ma trochę wyobraźni, to wiadomo, co może po głowie chodzić... A że aktualnie sprząta po malowaniu, to na przykład spadł z drabiny, gdy wynosił coś na strych... W poniedziałek rano komunikat się zmienił na abonent czasowo niedostępny. Zaczęłam wydzwaniać po jego znajomych, czy nie mają numeru telefonu do sąsiada, z którym brat ma wspólne ogrodzenie, a w nim furtkę, więc sąsiad by mógł iść i zajrzeć do domu przez szybę, na początek. Nie, nie mają. Jeden się zaoferował, że o 10.00 pojedzie do niego. Tymczasem kuzynka, która będzie u brata mieszkać podczas jego najbliższego wyjazdu (kot!), oznajmiła, że ma już klucze, więc zbudzi męża i pojadą.
Przez cały ten czas nie wiedziałam, czy mam dzwonić do tego domu opieki, żeby oni po Ojczastego przyjechali (mogą, tylko kosztowna sprawa na tę odległość), żeby przynajmniej jedna sprawa była załatwiona i rozwiązana.
W desperacji napisałam jeszcze do brata na whatsappie i wtedy - zadzwonił. I jeszcze:
- Ale czemu tak mięsem rzucasz?
Nosz, czemu...
Nie zauważył w niedzielę rano, że mu się telefon wyłączył...
Dobra, przejdźmy nad tym do porządku.
Obudziłam Ojczastego na śniadanie, najpierw kaczka oczywiście - i kolejny kwiatek: siedział z 10 minut i kiwał się nad tą kaczką, a potem okazało się, że wszystko posikane. Wrzuciłam spodnie od piżamy do suszarki na jakiś krótki program, ale nic nie wysuszyło (nie wiem, co to jest i czemu służy). Trudno, pojedzie z 2 i pół piżamy, a ja te gacie kiedyś dowiozę. Zresztą okazało się, że żaden problem, bo oni dają swoje w razie potrzeby.
Brat przyjechał, wyciągnęłam wózek z piwnicy, Sąsiad przyszedł pomóc i jakoś Ojczastego ze schodów na tym wózku spuścili i dowieźli do auta. Tam nastąpił proces wsiadania, ale też się powiódł i ruszyliśmy.
Ojczasty pewnie myślał, że jedzie do brata na wywczasy...
Zajechaliśmy po 13.00, Ojczastego od razu na wózek i do pokoju na II piętrze, żeby się położył i odpoczął. Panie opiekunki zapytały, czy jadł obiad, a skoro nie jadł, to przyniosły zupkę kartoflankę z kiełbaską, ładnie pachniała, usiadł na łóżku, przysunęłam mu stolik (czyli było mniej więcej jak w domu), westchnęłam, że nie pomyślałam o zabraniu śliniaka (w jego charakterze występowała u nas ścierka kuchenna), panie zaraz przyniosły cosik z flizeliny - o wiele lepszy pomysł, człowiek jak nie ma doświadczenia z opieką nad starszymi ludźmi, to ani nie wie, że różne rzeczy już wymyślono...
Zupkę wywiosłował, w międzyczasie trwała burza mózgów, co i jak zrobić i ulepszyć (muszą domontować do łóżka to takie trzymadło u góry, on wtedy sam się czy to przekręca na drugi bok czy podnosi do siadania). Na drugie były naleśniki z serem i jakimś sosem owocowym, ale nie chciał, od dawna jada tylko na jedno danie i to właśnie zupę, jak najmniej gryzienia.
Rozpakowałam jego manele, a gdy się znów położył, zeszliśmy na dół załatwiać formalności i uzgadniać jeszcze, jak to z nim jest etc. Mieli już głuchych, mieli niewidomych, ale nie naraz... Szefowa z miejsca zadysponowała, że te tabletki na wyciszenie będą mu dawać hurtem na noc, żeby całą przespał i sikał do pampersa, żeby się do tego wdrożył. Jak mu powiedzieć halo, sikaj śmiało, nie wyciągaj z majtek instrumentu? Przecież nikt nie będzie w nocy do niego chodził co godzinę. To jest teraz ten największy problem, o dwójeczce nie wspominając. Ale mają te krzesła toaletowe i już omawiali, jak sobie będą radzić...
Zeszło nam półtorej godziny na tym wszystkim, wróciliśmy na górę się pożegnać (cokolwiek to znaczy w jego głuchym przypadku), ale spał dzielnie po tych emocjach. Kto wie, co myślał - o nic nie zapytał.
Ja mam nadzieję, że uznał, że jest w szpitalu, z tym się nie dyskutuje przecież.
Pojechaliśmy z bratem coś zjeść, a potem do Dżendżejowa, odwiedzić mamę na cmentarzu.
I na pociąg do Krakowa. Patrzyłam na to jego zdjęcie w łóżku i popłakałam się troszeczkę, ale nikt koło mnie nie siedział.
I ciągle czuję się bardzo źle. Nie mówię, że podle, że żałuję, bo wiem, że ja już musiałam, nie dawałam rady ani psychicznie ani fizycznie, to podnoszenie go ostatnio było koszmarne, a on jest coraz słabszy przecież. Więc nie żałuję, ale jego mi żal, że ani nie wie, co się z nim dzieje i kto koło niego chodzi. I co trochę sobie popłakuję znowu, nawet dziś w tramwaju 😥
A tu to puste łóżko... myślę, że dopóki nie trafi docelowo do ZOL-u, lepiej się go nie pozbywać. Czy tego zaplamionego totalnie dywanu przed nim. A jeśli stanie się coś takiego, że wróci? Panie się tam zaśmiały, jak wspomniałam, że mam nadzieję, iż nie będą chciały go oddać, one sobie poradzą.
Żeby się czymś zająć, ściągnęłam i uprałam jego pościel, coś tam poprzestawiałam, córka uporządkowała w łazience wokół umywalki... co trochę łapię się na tym, że zapominam, że go tu nie ma.
Ja wiem, że to z czasem minie, ale wczoraj, dziś - fatalne samopoczucie.
Dzwoniłam oczywiście z pytaniem, jak minęła noc. No cóż, posikał wszystko. Panie, które przyszły rano, jeszcze nie wiedziały, że mają najpierw iść do niego i zaczęły od I piętra, dopiero zadzwonił do nich pan Stasiu z pokoju obok, że Ojczasty coś woła. Nie rozumieli, co (może Małgo tradycyjnie?). Pierwsze dni są najgorsze, powiedziała szefowa. Jasne.
Co mnie pociesza, to że bardzo tam dbają o jedzenie, już planowała szefowa, że mu będą dawać jabłka pieczone i śliwki, żeby uregulować wypróżnianie, że w razie potrzeby miksują jedzenie, ale będą się starać dawać mu coś do delikatnego gryzienia, żeby nie był na płynnym jedynie. Ostatnio miałam z nim problemy w tym zakresie, nie chciał jeść na kolację tego, co wcześniej wsuwał i ograniczał się do mleka z bułką.
Nie mogę się za bardzo skupić na czymkolwiek, nawet na robieniu tych sławetnych planów NA PO, chyba chwilowo przestało padać, pójdę przynajmniej na przebieżkę, bo mogę...
Dziękuję Wam za komentarze i słowa pociechy 🧡🧡🧡








Czy ja bym chciał być latarnikiem? Z twoją biblioteką i z Panią fielorybową z pewnością. :-) Tymczasem obawiam się, że jest to przez automatyzację zawód ginący.
OdpowiedzUsuńNie smuć się. Z tego co pisałaś wyglądało, że byłaś u kresu sił. Nie żałuj, najpewniej lepiej mu pomogą osoby wykwalifikowane i z doświadczeniem. Życzę jak najmniej pretensji do samej siebie i braku nadwyrężonej ambicją samooceny.
I zdrowia.
fieloryb Nieryba
Czy Pani fielorybowa byłaby w tym przypadku latarnią czy latarniczką? 😉
UsuńTak, wszyscy mi to mówią, że to było najrozumniejsze wyjście i że mam się z tym pogodzić. Pewnie to wymaga więcej czasu niż dwa dni...
Dla mnie byłaby latarenką :-).
UsuńPrzypuszczam, że pogodzisz się po około miesiącu. Jednak co rozstanie to rozstanie. Emocje pozostaną na zawsze.
Życzę spokoju ducha, Nieryba.
Wybrałeś cwaną wersję, z latarenką 😁 Bo właśnie pomyślałam, że będąc samemu człowiek zaraz by się zaczął zaniedbywać, w wyglądzie, w toalecie...
UsuńO, mój Boże, znam to rozpaczliwe uczucie. Nigdy nie zapomnę, jak ze względu na różne okoliczności trzeba było oddać do DPS-u cioteczki. Mimo że nie byłam osobą decyzyjną, czułam się jak Judasz. Odwiedzałam je, siedziałam z nimi, ale za każdym razem, gdy wychodziłam, wsiadałam do samochodu i płakałam. A tato... Gdy go zabierali do szpitala po raz drugi, a potem do hospicjum, serce rwało mi się na krwiste kawałki.
OdpowiedzUsuńWiem, że masz samopoczucie Judasza. Miałam takie także wtedy, gdy oddawałam 8-miesięczne dziecko do żłobka. Ale to jednak co innego i można się przyzwyczaić. Nie wiem, jak Cię wesprzeć i jak pocieszyć.To są straszne ludzkie dramaty.
Przypomniałaś mi, jak jeszcze jeździłam do Ojczastego do Dżendżejowa i wychodząc od niego w niedzielne popołudnie też chciało mi się płakać - ale że go zostawiam samego. A tu jest kompletnie inna sytuacja i lepsza opieka niż miał u mnie... Tyle że rozum mówi swoje, a serce (czy jaki tam organ) swoje.
UsuńTak przecież lepiej dla wszystkich, może też być, że ojciec złagodnieje u obcych. Mieszkała z nami chora babcia przez kilka miesięcy i wszystko wg niej było źle, obmawiała nas do każdego odwiedzajacego, a jak trafiła do szpitala nagle samo dobro, żadnych narzekań. Myśl o sobie, to najważniejsze.
OdpowiedzUsuńDo tej pory, jeśli Ojczasty na mnie narzekał i groził doniesieniem bratu, to nie z powodu jakichś urojeń, tylko że nie chciałam zrobić czegoś, czego się domagał. Czy teraz będzie głośno mówił (lub tylko sobie myślał, wszystko jedno), że ma wyrodną córkę, bo go opuściła? A bo ja wiem?
UsuńCholerną niesprawiedliwością Losu jest ta głuchota połączona ze ślepotą. Gdyby nie to, mogłabym mu przecież powiedzieć, że jestem chora, muszę robić badania, chodzić po lekarzach i nie mogę się nim zająć, a tu wszystko koło niego zrobią. Zrozumiałby przecież.
To podobnie jak z dzieckiem w żłobku, żal i smutno, ale trzeba...
OdpowiedzUsuńPokoik czysty, wywiad szczegółowy, planowanie...będzie dobrze, odpocznij!
Przypomniałam wczoraj córce, jak to było, gdy szła do przedszkola. Że cały dzień chodziliśmy naokoło i nadstawialiśmy uszu, czy nie słychać jej płaczu 😉 A to przecież już było duże dziecko, a nie maleństwo do żłobka.
UsuńTrudne to bardzo, ale przecież dłużej nie dałabyś rady. Ściskam!
OdpowiedzUsuńNo tak... Przypominają mi o tym chociażby plecy... gdy się schylam, mam problem z wyprostowaniem się potem. Powinnam się zastanowić, jakie ćwiczenia robiło się na rehabilitacji i coś zadziałać.
UsuńByle był Internet i komputer, to mógłbym spokojnie jak ten latarnik.
OdpowiedzUsuńIle? Tydzień? Miesiąc?
UsuńRok, dziesięć lat, do śmierci.
UsuńTylko tak Ci się wydaje, nie dałbyś rady.
UsuńKilka razy zaglądałam w ciągu dnia, czy coś napisałaś. No cóż tu komentować - przytulam wirtualnie i tyle. Ja do dziś nie wiem, czy mama rozumiała gdzie jest i jak jej tam było, bo przecież nie można jej było w lockdownie odwiedzać (to był ten pierwszy, najbardziej absurdalny, wiosną 2020). Okropnie mnie to męczy do dziś, ale co zrobić. Raz czy dwa dali do telefonu, ale nie mogłyśmy się dogadać, bo nie zakładali jej aparatu sluchowego (który i tak g... dawał). No i już jej nigdy żywej nie zobaczyłam.
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka ośrodek Ojczastego wydaje sie spoko, miło że zatroszczyli się o dietę
Agata😉
UsuńTo była jeszcze inna, gorsza sytuacja i z pamięci nie wyjdzie Ci pewnie do końca.
UsuńJak bardzo się tego baliśmy wtedy, prawda?
W moim środowisku tylko jedna osoba zmarła w tych okolicznościach, młoda, ale osłabiona leczeniem onkologicznym. Gdyby nie covid, może by z tego wyszła i żyła do dziś, okropne.
Czy Twoja mama w ogóle wiedziała, co się z nią dzieje, oto jest pytanie.
Czasem nie ma wyjścia, nie daj się samej sobie. Tata jest zaopiekowany, czy dobrze, zobaczysz, jak go odwiedzisz, a teraz odpoczywaj i zdrowiej. Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńMożna się poświęcać do końca - pytanie czy nie swojego... A gdzie się kończą obowiązki wobec rodziców i czy w ogóle, to druga kwestia. Cóż, sto lat temu umierało się o wiele wcześniej, ten problem wyglądał inaczej, zresztą w rodzinach wielopokoleniowych sama opieka rozkładała się na więcej osób.
UsuńDobra, widzę, że nawijam w stylu "dawniej to było"..
Ale rzeczywiście dawniej było inaczej i to pod wieloma względami, nie poradzisz.
Usuń😀
Usuńnajpierw przerywam i piszę od razu, otóż Latarnik jest nudny, jak cholera jasna. i zawsze był. a Sienkiewicz fatalnie pisze :-P
OdpowiedzUsuńno i nie będę tu odkrywcza...też bym płakała. i w ogóle. ale przeciez innego wyjścia nie ma.
Usuńmój znajomy właśnie pochował żonę...37 lat stwardnienie rozsiane, całe życie jej podporządkowane, ostatnie dwa lata to był dramat. ciągle słyszy ją w pokoju obok. ...
Biedne dzieci katowane tą lekturą... a jeszcze przeczytałam to całe opracowanie, międlenie w kółko jednego i tego samego, powtarzanie trzy razy różnymi słowy... o matko, szkoła mi się przypomniała 🤣
UsuńGdy umiera ktoś tak młody to jest naprawdę tragedia. Ale on pewnie po przeżyciu żałoby i straty odzyska normalne życie...
UsuńTeż co chwilę nadstawiam uszu, czy z pokoju Ojczastego nie dobiega jakiś dźwięk... wracam ze sklepu i odruchowo tam zaglądam... Chwilę potrwa, zanim głowa się przyzwyczai do faktu, że go tu nie ma.
Rany Julek, akurat kto jak kto, ale Sienkiewicz pisał świetnie. Nie jest to tzw. literatura wysoka, tylko popularna i w tym typie - bardzo dobra, na światowym poziomie w swoim czasie. O czym też swiadczy ogromna popularność i mnóstwo ekranizacji. Dotyczy to głównie Trylogii, ale W pustyni i w puszczy też bardzo fajne (Quo vadis nie lubię). Pelnokrwiste postaci, wartka akcja, wracam z przyjemnością szczególnie do Potopu i Ogniem i mieczem. Latarnik też mi się podobał, wzruszający bardzo.
UsuńZa Quo Vadis nigdy się nawet nie zabrałam, pewnie dlatego, że starożytny Rzym 😂 Ale myślałam, że to coś dla Ciebie akurat 😁 Może kiedyś wrócę z ciekawości do W pustyni i w puszczy, bo wydaje mi się, że czytałam jedynie w czasach szkolnych. Natomiast aktualnie Latarnik do mnie nie trafił z żadnymi wzruszeniami (ale może dlatego, że mam chwilowo dość własnych wzruszeń). I wkurzały mnie opisy przyrody 🤣🤣🤣
UsuńAgata, w przypadku Trylogii jest to dla mnie przypadek taki, ze ekranizacje lepsze od literackiego pierwowzoru. zwłaszcza Potop. Ale i Wołodyjowski. Czytałam w dzieciństwie i wtedy mi sie podobało.
UsuńMałgosiu, przytulam Cię serdecznie kochana♥️ Zrobiłaś wszystko co mogłaś najlepiej.
OdpowiedzUsuńDzięki, Aniu 😍
Usuń❤️❤️❤️
UsuńMoglabym byc latarnikiem - bedac z natury samotnikiem. Byle mi wciaz dowozono zapas ksiazek.
OdpowiedzUsuńCzas leczy a wiem po sobie nie tylko powiedzeniu. Uczucia jakie masz nigdy calkiem nie mina ale stana sie lzejsze a takze dostrzezesz rozsadek tego kroku.
Twoj ojciec nie potrzebuje wiele do swego zycia a wyglada ze to bedzie mial zapewnione. Nawet pokoik jaki dostal wyglada bardzo przyzwoicie.
Bedzie lepiej, oswoisz sie z nowa sytuacja.
Ja Ci coś powiem - wydaje nam się, że jesteśmy samotnikami, ale w gruncie rzeczy żyjemy wśród ludzi: masz rodzinę, z którą się odwiedzacie, masz choćby obsługę w sklepie, do którego jeździsz i zamieniasz parę słów. Same książki nie wiem, czy by wystarczyły...
UsuńCzas leczy, oczywiście. Pamiętam, jak płakałam co i rusz po śmierci mamy... choć tu rolę odgrywały i wyrzuty sumienia, bo nie miałyśmy najlepszych układów i z odległości paru lat widzę, że mogłam być dla niej lepsza, próbować przechodzić do porządku dziennego nad jej próbami ustawiania mi życia...
Tu jeszcze nikt nie umarł (choć z tym trzeba się liczyć, Ojczasty jest coraz słabszy; inna kwestia, że już tylko leżąc, nie wstając, może pociągnąć długo) i powiem tak - nie śmierci jego się boję, tylko życia, tego, co teraz, żeby nie czuł się źle i opuszczony, tylko tyle.
Masz rację, że wiele nie potrzebuje, jego życie teraz to jedzenie i wydalanie, trudno mówić o czymkolwiek innym. Już na kąpanie nieraz nie dało się go namówić, ale to zrozumiałe, bo wielki wysiłek fizyczny.
Zajmowałaś się ojcem tyle ile mogłaś i nawet dużo więcej. Teraz czas byś pomyślała trochę o sobie, swoim życiu, zdrowiu, bo z tego co piszesz, też nie jest idealnie. A i samą emeryturę też chyba inaczej sobie wyobrażałaś. Tato w ośrodku ma profesjonalną opiekę, a przecież wiesz, że nawet do tak prozaicznej rzeczy jak kąpiel musiałaś prosić osoby trzecie. Ile byś jeszcze tak pociągneła? Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMarek
Wszystko sobie człowiek inaczej wyobraża... a potem rzeczywistość skrzeczy, nie?
UsuńBylebym wiedziała, że jakoś tam ciągnie i zbyt wiele kłopotu nie sprawia. Że śpi z przerwami na jedzenie i wydalanie, takie życie staruszka 😉
Powtórzę powyższy komentarz - robiłaś ile mogłaś - nie byłaś w stanie stać przy ojcu 24 godziny na dobę.
UsuńWygląda na to, że ośrodek prowadzony jest profesjonalnie.
Życzę żeby wszystko szło dobrze.
Latarnik - ten człowiek nie ma żadnych wyrzutów sumienia, że przyczynił się do katastrofy na morzu - ja jestem okropnie prozaiczny.
Wczorajsze wiadomości były już lepsze (a przynajmniej nie było w nocy zasikanego łóżka, nocna zmiana dostała instrukcje, że mają Ojczastego iść wysikać o 22.00, a potem o 4.00 rano i widać zadziałało).
UsuńKuzynka mnie zniechęca do jazdy tam w najbliższym czasie - bo już sprawdzałam pociągi - "no co, wejdziesz, potrzymasz za rękę i wyjdziesz i tyle tego będzie, ani nie będzie wiedział, że byłaś". Może ma rację...
Też jestem bardzo przy ziemi i o tym myślałam, a nie o jego patriotycznych uniesieniach. A tak w ogóle: musiał zrywać się z kraju po powstaniu listopadowym i potem przez kilkadziesiąt lat tułał się na obczyźnie. I co, czekali tam na niego na granicy z kajdankami przez te wszystkie lata, nie mógł wrócić? Choćby z innymi papierami?
Zawsze początki są najtrudniejsze. Będzie dobrze! A Tobie należy się odpoczynek.
OdpowiedzUsuńWczoraj pomagałam wnukowi zinterpretować Treny Kochanowskiego- to dopiero masakra; Latarnik przy tym to miodzio!🤭
Hm... może to jednak dobrze, że nie mam wnuków 🤣
UsuńTwoja decyzja w sprawie ojca była najlepszym rozwiązaniem dla obydwu stron.
OdpowiedzUsuń„Latarnika” Sienkiewicza uważam za bardzo wartościową książkę i nawet czytałem ją w języku angielskim.
W Kanadzie jakoby istnieje 50 latarni morskich operowanych przez latarników, toteż nadal tego rodzaju pracę można wykonywać. Nawet posiadając Internet i dużo książek, nie wyobrażam sobie jednak samotności jako latarnik. Odwiedziłem trochę latarni morskich (znajdujących się na jeziorach) i często istniały wokoło nich zabudowania dla rodzin latarników, a więc nie byli tak bardzo osamotnieni.
W 2008 roku odwiedziłem ruiny latarni na rzece French River, działającej w opustoszałej od 1923 roku osadzie o tej samej nazwie—latarnik pozostał jej ostatnim mieszkańcem, obsługującym latarnie do 1934 roku. Pewnej zimy w latach trzydziestych jego żona zmarła i nie był on w stanie jej pochować w zamarzniętej ziemi, tak więc wystawił trumnę na zewnątrz i dopiero na wiosnę mógł wyprawić normalny pogrzeb.
Również biwakując w 2014 & 2014 r. na przepięknej wyspie Franklin Island na zatoce Georgian Bay, 5 KM od naszego miejsca, wyrastała masywna latarnia morska na skale Red Rock i wieczorem co 10 sekund wysyłała jednosekundowe sygnały świetlne. Jednakże latarnika nie posiadała, jedynie lądowisko dla helikopterów.
Zaskoczyłeś mnie tymi 50 latarnikami w Kanadzie. Wydawałoby się, że w XXI wieku wszystko może być kierowane zdalnie i tylko od czasu do czasu wysyłany na miejsce konserwator...
UsuńRząd Kanady nadal obsługuje 51 latarni morskich z obsługą w całym kraju, w tym:
Usuń• 1 w Nowym Brunszwiku
• 27 w Kolumbii Brytyjskiej
• 23 w Nowej Fundlandii i Labradorze
Dla osób lubiących samotność, ale nie na morzu czy oceanie, praca na wieży przeciwpożarowej („fire tower”) byłaby dobrą alternatywą. Wieże przeciwpożarowe stały się popularne od początku ubiegłego wieku—zazwyczaj znajdował się w nich obserwator, który po dostrzeżeniu pożaru, zgłaszał ich lokalizację przez radio w celu ich szybkiego ugaszenia. Zazwyczaj były zlokalizowane w odległych rejonach. Obecnie większość z nich nie działa i są utrzymywane jako obiekty historyczne, z których turyści mogą podziwiać przepiękne widoki (jeżeli nie mają lęku wysokości i są w stanie na nie wejść).
W 2006 roku 70-letnia pracownica takiej wieży zaginęła podczas pracy na wieży obserwacyjnej pożarów lasów w Albercie. Początkowo uznano ją za ofiarę ataku drapieżnego zwierzęcia, ale później zaczęto przypuszczać, iż padła ofiarą zabójstwa. Do tej pory prowadzone jest w tej sprawie śledztwo. W każdym razie do obecnej chwili nie odnaleziono jej ciała.
Tak więc tego rodzaju praca, czy latarnika, czy też obserwatora na wierzy przeciwpożarowej, niesie za sobą ryzyko!
Te wieże przeciwpożarowe z obserwatorem to całkiem jak kościelne wieże w średniowieczu, z hejnalistą 😁Owszem, wypatrywał też, czy nie nadciąga wróg, ale na co dzień rozglądał się za pożarami właśnie.
UsuńA ile by trzeba siedzieć w tej latarni? Bo miesiąc to z dziką rozkoszą i chętnie bez internetu. Kolejne 3 - z internetem. Potem obawiam się, że zaczęłabym wariować jak ten Jack Torrance ze "Lśnienia"/Shining🪓🪚 z tym, że prędzej bym zeswirowala z kimś np.we dwoje niż sama, tak myślę
OdpowiedzUsuńKilkadziesiąt lat temu oglądałem w telewizji reportaż o kanadyjskiej latarni morskiej. Znajdowała się bodajże na wyspie, o tak stromych brzegach, że niemożliwe było nawet dojście do wody. Obsługiwało ją 2 latarników—ażeby było ciekawiej, jeden znał tylko język angielski, a drugi tylko język francuski. Może to był plus?
UsuńZ niektórymi ludźmi przebywając niecałe pół godziny, dostawałem kompletnego świra. Gdybym miał z nimi rezydować i pracować 24/7 w latarni morskiej, to niewykluczone, iż bardzo szybko miałoby miejsce "usprawiedliwione zabójstwo" (justified homicide).
Mówiąc o „The Shining”, to niedawno oglądałem wersję z 1997 roku, „zaaprobowaną” przez Stephena Kinga (w której miał też małą rolę).
UsuńA w roku 2011 dopłynęliśmy na kanu na wyspę na przepięknej rzece French River, na południe od jeziora Nipissing, na której przebywały jedynie dwie osoby, małżeństwo gospodarzy/nadzorców (caretakers) ośrodka. Żona, mówiąc o pracy, jaką wykonywali, wspomniała też o “The Shining”—bowiem wyspa nazywała się... TORRANCE Island (46°12'07.8"N 79°52'02.8"W)!
Ciekawe, czy po jakimś czasie każdy z ich nauczył się tego drugiego języka 😂
Usuń