środa, 31 lipca 2013

Stanisław Broniewski - Zielone awantury

Sięgnęłam po kolejną książeczkę z kupki pod hasłem "Stanisław Broniewski, piewca Krakowa sprzed stu lat":

Po Igraszkach z czasem poprzeczka stała wysoko i pewnie dlatego ciut ciut się rozczarowałam. Owszem, nie było źle, nie mogę narzekać, ale dusza moja chciała więcej :) Tymczasem dostała jakby dwie różne powieści: jedną o pędrakach, którym jeszcze zabawa błotem w głowie, a drugą już o dużych chłopakach, którzy ruszają na pierwszą samodzielną wakacyjną wędrówkę. Ale też jest między dwiema częściami tych wspomnień z zielonych lat wyraźna, naturalna granica - to pierwsza wojna światowa, odciskająca coraz bardziej swe piętno na codziennym życiu w Krakowie - a i dusze gimnazjalistów rwą się do walki, do działania.

Pierwsza część to opowieść o tym, co też krakowskie dzieciaki, czasem, w złości, zwane andrami, na początku XX wieku potrafiły wyczyniać. Na pewno więcej niż dzieci nam współczesne, co to tylko przed komputerem siedzą i nie potrafią już użyć wyobraźni do dziesiątków zabaw, które i nas jeszcze zajmowały. Zabawa w piratów na stawie w parku Krakowskim z chytrym wykorzystaniem obcego pana czytającego sobie spokojnie gazetę na ławce i nawet nie przypuszczającego, że właśnie uchodzi za ojca jednego z łebków, dającego przyzwolenie na wypożyczenie łódki, pardon, brygu pirackiego; wyjazd na letnisko do ciotek, które miały "dobra" i kolejne wiejskie przygody i awantury, łącznie z obluzowaniem stalek w gorsecie panny Telimeny, które widowiskowo puściły przy obiedzie :) czy wystawienie sztuki teatralnej, z wykorzystaniem maminej garderoby i wzorzystego szlafroka w charakterze żupana, nie wspominając o eksperymentach chemicznych i fizycznych właściwych temu wiekowi i o próbie zarobienia gotówki przy pomocy przepowiedni z karafki, wypełnionej wodą z anilinowym ołówkiem. Jednakże publiczność nie waliła drzwiami i oknami :)

Nadchodzi jednak czas, gdy głowę zaczynają zaprzątać poważniejsze myśli, gdy chce się być użytecznym dla społeczeństwa, dla kraju i organizuje się kółka samokształceniowe, gdy w pocie czoła komponuje się pierwsze wiersze, gdy próbuje się pomóc w nauce i patriotycznym wychowaniu dzieciom z ochronki... aż nadchodzą długo wyczekiwane wakacje i bohater rusza na Wielką Wyprawę z kolegą Wackiem. Opis tej wyprawy spodobał mi się nawet bardziej od części "dziecinnej": ech, ta młodzieńcza brawura, nic sobie nie robiąca z faktu, że już po pierwszym dniu żeglugi słodkowodnej w Pieninach stracili zarówno środek lokomocji w postaci starej krypy jak i wszystkie pieniądze, które miały dać im utrzymanie przez cały okres wakacyjnej wędrówki. Chłopcy z niezmąconym spokojem ruszają na piechotę, nocując pod chmurką, pomagając w góralskim gospodarstwie za wyżywienie (ech, ten opis dojenia krowy przez mieszczucha) czy dalej szczepiąc róże w ogrodzie proboszcza lub pracując w tartaku. Nie ominęła ich pełna przygód praca przy kopaniu szybu naftowego w Jaśle czy wreszcie, niespodziewanie wynikły już w drodze powrotnej do Krakowa, wyjazd do Zakopanego w towarzystwie nowych znajomych z pociągu.

A' propos tych znajomych, którzy pochodzili z Biecza, dowiedziałam się, skąd wzięło się powiedzonko "rozpuścił się jak dziadowski bicz", więc się z Wami tą świeżą wiedzą podzielę. Otóż publiczne egzekucje na rynku w Bieczu (o tym, że istniała tam słynna szkoła katów, pewnie słyszeliście) przynosiły taki dochód ze ściągających zewsząd tłumów, że wzbogacone miasto założyło fundusz emerytalny dla ubogich mieszkańców, którzy po ukończeniu 60. roku życia przechodzili na utrzymanie gminy. Fundusz wystarczał na dostatnie życie każdego emeryta, który nic nie musiał robić. Stąd powstało porzekadło "rozpuścił się jak dziad biecki", z biegiem czasu przekręcone na "jak dziadowski bicz". Voilà.


Ilustracje Jerzego Karolaka:

Początek:
i koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 1978, wyd.II, 251 stron
Ilustrował: Jerzy Karolak
Z własnej półki (niezastąpione allegro)
Przeczytałam 30 lipca 2013


W sierpniu chcę przeczytać Cichy Don i Noce i dnie.
Martwię się tylko, czy przy łóżku jest odpowiednia do czytania lampka - albowiem już jutro wyprowadzam się na czas remontu łazienki do mieszkania koleżanki z pracy, która jedzie na urlop. Walizka spakowana, czuję się, jakbym też na wakacje wyjeżdżała, bo trafiam do kompletnie mi obcej dzielnicy :) Mam nadzieję, że potrafię się chociaż zmusić do paru spacerów po okolicy. Kurdwanowie, witaj!

3 komentarze:

  1. To niezłe kolubryny w planach :-) będziesz miała co robić zamiast chodzić po Kurdwanowie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A koleżanka ma też całą ścianę w książkach w sypialni i kto wie, czy mnie coś tam nie skusi nagle a niespodziewanie :)

      Usuń
    2. Od czytania to tylko oczy się psują, jak mawiają niektórzy :-) idź lepiej na spacer zamiast się brać za "Cichy Don" :-)

      Usuń