wtorek, 5 sierpnia 2025

Kubuś Puchatek - Nie poddawaj się! + PRAGA wtorek


Autor tekstu istnieje - to niejaki John Whitman.

Prosiaczek chciałby wziąć udział w Wielkim Wyścigu, ale boi się, zresztą wszyscy mieszkańcy Stumilowego Lasu są lepiej przygotowani. Ale dzięki powiewającemu na wietrze prześcieradłu wpada na świetny pomysł, by użyć go jako żagla - i wygrywa.

Morał:

Sukcesu tajemnica, o której wie niewielu:

Nigdy się nie poddawaj, z uporem idź do celu!

Jasne? 

😂😂😂 

Wyd. Egmont Polska Sp z o.o., Warszawa 2011

Tłumaczenie: Zuzanna Naczyńska 

Ilustracje: Atelier Philippe Harchy

Przeczytałam 5 sierpnia 2025 roku
 

Praga, dzień trzeci

Rano pomyliłam tramwaje i wracając na właściwą trasę zrobiłam skrót przez piazzettę przy Národním divadle, a tam pan kończył opakowywać serce Havla (jest tam takie wielkie czerwone). Pytam, co się dzieje - będą dzisiaj film kręcić. Wykazałam się domyślnością, że akcja w przeszłości i serca nie może być widać, co zostało potwierdzone 😂


 

Zgodnie z przewidywaniami wstąpiłam do piekieł pudeł i wygrzebałam kolejny kryminał. Zaczyna się robić groźnie, o czym dalej 😁


Cel porannej wyprawy to odbiór zamówionych DZIESIĘCIU książek w Ulubionym Antykwariacie. Najpierw jednak pokręcić się trochę po okolicy, bo z siatą książek to już tylko prosto do domu. O ile taką skakaną zabawę z dzieciństwa pamiętam (choć nie wiem, jak się nazywa)... 


o tyle ta druga nic ni nie mówi.


Jak widzicie, zrobiło się słonecznie - a raczej, nie oszukujmy się, gorąco - szukałam więc ochłody w cieniu drzew. O, knihobudka! Z daleka może robić (mylne) wrażenie, że jest wypełniona wydawnictwami 😂 Oszukiści!
 


Pomników i tablic pamiątkowych poświęconych tym, którzy zginęli w praskim powstaniu w maju 1945 roku jest rozsianych po całej Pradze mnóstwo - czasem po prostu nieznanemu bohaterowi. Mam wrażenie, że wszystkie ofiary zostały w ten sposób upamiętnione, ale pewnie się mylę, bo było ich prawie trzy tysiące (z tego 1200 padło na barykadach, a reszta to cywile).


Nie chciało mi się wracać w tym upale, żeby policzyć kroki i sprawdzić, czy prawdę mówią 😂


Strach się bać takiego fryzjera!


Swego czasu namiętnie kolekcjonowałam domofony, ale mi się znudziło, bo nic z tą kolekcją nie uczyniłam. Tak że jeden na pamiątkę. Internacjonalny. Władek Niańko jest fajny 😂


 

Szukałam znów drewnianych pingwinów, bo mapa pokazywała dwa w pobliżu. Pewnie jestem ślepa, bo znalazłam tylko jedną rodzinkę, a i to tata z ułamanym dziobem.


Zajrzałam do nuselskiego magistratu po wakacyjny numer gazetki dzielnicowej, a tam w knihobudce pełno... Oni mi to chyba na złość robią 🤣


Cztery wskoczyły do torebki. I znów jakaś nieznana mi brytyjska autorka kryminałów, Christianna Brand. Tytuł mnie przyciągnął - Gdyby nie jamnik 😉 Była nieco wilgotna, ale suszę ją u siebie na parapecie, bo bardzo chcę zabrać i przeczytać. A jeszcze okładka autorstwa Adolfa Borna!


Następnie sprawdziłam, jak wygląda (jak powiewająca flaga) niedawno odsłonięty pomnik generała (przywódcy wspomnianego powstania, który w nagrodę od komuchów odsiedział 12 lat po wojnie), którego nazwiska nigdy chyba nie nauczę się wymawiać...


A brzmi ono tak (no język mi się zawiązuje w supeł):


Dalej poszłam szukać pewnego ceramicznego dzieła sztuki: 


Zostało sprytnie ukryte w podwórzu i żeby sobie na nim usiąść dla odpoczynku (czego nie radzę, bo całe w pajęczynach), trzeba po prostu wiedzieć, że tam jest. Ewidentnie się marnuje w tym miejscu, bo jednak jest to dzieło sztuki UŻYTKOWEJ przecież.


A ten w miarę nowy mural ma uczulić na sprawę astmy czy też obturacyjnej choroby płuc, na którą zapada coraz więcej ludzi w Czechach (tak coś kiedyś o tym czytałam). 


No i wreszcie dotarłam do Ulubionego Antykwariatu, gdzie po upomnieniu się o zwyczajowy 11% rabat zapłaciłam 238 koron, władowałam swoje dziesięć książek do siatki i wróciłam do domu. Przepraszam, że część tytułów do góry nogami, a część w ogóle niewidoczna, nie wpadłam na to, żeby ściągnąć folię i uporządkować, kretynka jedna 😂 Może jutro to zrobię i podmienię zdjęcie, no bo jak to tak?


Ale słuchajcie, to jeszcze nie koniec książkowej awantury, bo po obiedzie zajrzałam do tego antykwariatu koło sióstr, co to w pudłach na zewnętrznym parapecie wystawia książki za 
bůra czyli po 5 koron. 

Pan antykwariusz jest bardzo sympatyczną osobą, właśnie ściągnął spod sufitu mapę Czechosłowacji z 1948 roku, więc gdy wyraziłam zainteresowanie zaprezentował mi ją i szeroko opowiedział jej historię (bo twierdzi, że to jest jedna jedyna istniejąca taka mapa). W skrócie chodzi o to, że została wyprodukowana w grudniu 1948 roku i miała być rozprowadzana do szkół etc. po Nowym Roku. A 1 stycznia 1949 Zlin został przemianowany na Gottwaldov i cały nakład ze Zlinem poszedł na przemiał. Z wyjątkiem tej jednej, która gdzieś spadła i przeleżała za szafą x lat. I nie jest na sprzedaż 😂 Znaczy pan by ją chętnie sprzedał Bibliotece Narodowej, ale oni nie chcą kupić, bo mówią, że nie istnieje 😁

No, ale gadka szmatka, a ja wybrałam trzy sztuki. Armand Lanoux nie ma hasła na polskiej Wiki, czyżby nie był nigdy u nas wydany?  Tytuł brzmi Morderstwo pod koniec urlopu, więc myślę przeczytać jeszcze w sierpniu 😁 Przypadek złotego Buddy obszarpany, ale starszy ode mnie, co się dziwić. I okładka fajna.


Niemniej jednak sytuacja staje się napięta - wyjęłam łowicką siatkę z walizki i spakowałam te moje nabytki. Jest ich 26 i są już dosyć ciężkawe, fakt, że parę zawsze zmieszczę w walizce, ale chyba należy przystopować. Podjęłam więc wewnętrzne zobowiązanie, że zrezygnuję z zaplanowanych wycieczek pociągiem do Satalic i do Klanovic, gdzie są te knihobudki na stacji. Bo diabli wiedzą, co bym tam znalazła i ile przywlokła 😂 Słowa danego dotrzymam albo i nie.

Na popołudniową wycieczkę zgłosiła się na ochotnika Věra i ruszyłyśmy wedle mojej propozycji pociągiem za Pragę (musiałyśmy bilety dokupić na jedną stację, każda dostała inną cenę) - żeby stamtąd przejść nad rzeką Berounką kładką dla pieszych i znaleźć się znów na terenie stolicy, gdzie celem była trampska osada.

Z powodu nagłego załamania pogody wróciłyśmy inną drogą i przez to nie obejrzałam pięknych przedwojennych willi po tamtej stronie rzeki, stawianych przez bogatych prażan, bo była to popularna miejscowość wypoczynkowa. Wiecie, woda, te sprawy.

 

Odbyłyśmy długi spacer w tych okolicznościach przyrody (padać zaczęło, ledwie wysiadłyśmy z pociągu, ale do zniesienia) i w rezultacie mogę dziś się pochwalić 18.206 krokami i 12,4 km oraz pokonanymi 16 piętrami według aplikacji (wspinałam się w celach podglądalniczych do bieda-domków, które obsiadły zbocze). 




Napis głosił, że jesteś na półmetku maratonu i gratulujemy 😁 Maraton odbył się w zeszłym roku.

Osady trampów też powstawały w okresie międzywojennym, najpierw ludzie jeździli na wypoczynek nad wodą z namiotami, potem przedsiębiorczy restaurator zaczął stawiać i wynajmować chętnym pierwsze domki. Ciekawostką jest, że część do dziś stojących chat powstała z autobusów pocztowych, które po I wojnie woziły nie tylko pocztę, ale i pasażerów, a w latach 30-tych zostały wycofane z użytku.









Skradałyśmy się po wąskich i stromych ścieżkach prowadzących w górę, żeby nikt z mieszkańców nie zorientował się, że kręcą się tu jakieś obce baby i robią zdjęcia 😂

Wyżej już stoją "normalne" domy, a listonosz najwyraźniej nie fatyguje się do chat. 


Pytanie bez odpowiedzi...


 

Chodziłyśmy, dopóki nie lunęło i nastąpił koniec wycieczki. Na szczęście od prawie 10 lat krąży tutaj mały autobus, robiąc wszystkiego trzy przystanki, ale dzięki temu zawozi chętnych do pętli, skąd innym autobusem można się dostać "do miasta". Ulica Oddechova była jedyną ulicą z własną nazwą w okolicy, ale w 2014 nadano nazwy reszcie, z tym, że właściciele chat się tym nie przejmują 😁

To by było tyle na dziś, dobranoc i pchły na noc, idę myśleć, co jutro. 

Niby nic wielkiego, ale znów jestem usatysfakcjonowana dniem 😍

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz