Ach. Filatelistyczne opowiadania, ale to właściwie osobne historie, złączone jedynie dwiema osobami: narratora, który zbierał znaczki jedynie w dzieciństwie (jak wielu chłopców) i wielkiego speca od marek, poznanego przypadkiem w centrum Pragi. Rzecz miała się tak, iż w pewien dżdżysty i wietrzny dzień autor uratował życie Ignácowi Král, prawie go wyciągając spod kół samochodu. Jego i dwa wielkie foliały, trzymane pod pachą. Ponieważ pan Král był w szoku, zaprosił go na kieliszek koniaku do pobliskiej kawiarni. Okazało się, że Král jest urzędnikiem bankowym, ale trochę zbiera znaczki i tego fragmentu zbiorów byłoby mu szkoda. A ponieważ z albumu wypadła (i zginęła) zielona dwójka pięciocentowych Port Local, autor dopytał się o rynkową cenę i dowiedziawszy się, że wynosi ona 20 tysięcy, po rozstaniu z filatelistą poszedł grzebać w krzakach, w nadziei, że je tam zawiał wiatr 😁 Istotnie, znaczki odnalazł, choć musiał przy tym okłamać podejrzliwego policjanta, że wiatr mu porwał banknot 10-koronowy (któż by uwierzył w szukanie 20 tysięcy na skwerku). Następnego dnia udał się do banku, by zwrócić własność panu Králowi, ten zaprosił go do siebie na kawę i tam potoczyła się ich znajomość: pan Král za każdym razem opowiadał jakąś interesującą historię ze znaczkiem w roli głównej.
Bajeczna, staroświecka książka i naprawdę nie trzeba się interesować znaczkami, żeby się nią zachwycić. Choć doczytałam, że znaczki będące bohaterami poszczególnych opowiadań naprawdę istnieją. Oraz że jedno z opowiadań zostało sfilmowane, więc je szybciutko znalazłam na YT i obejrzałam. Dramatyczna historia o tym, jak znaczek - malutki kawałek papieru może decydować o życiu i śmierci człowieka.
Początek:
Koniec:
Wyd. Československý spisovatel Praha 1964, 128 stron
Z własnej półki (kupione 4 sierpnia 2025 roku z pudła po 10 koron - dobrze wydane 1,75 zł)
Przeczytałam 9 września 2025 roku
Wstałam dziś z globusem, takim niby nie za wielkim, ale na zrobienie czegokolwiek nie mam ochoty. Wczoraj umyłam trzy okna, więc wystarczy tej radosnej działalności.
Siedzę przed laptopem, czytam maila, że dziś z racji Europejskich Dni Dziedzictwa w Pradze będzie otwarty do zwiedzania romański kościół w Dolnych Chabrach (a może by w przyszłym roku - gdy już będę wolna - pojechać do Pragi na te Dni Dziedzictwa?), sprawdzam na mapie, gdzie to jest i... zaczynam pisać kartkę na maj lub sierpień, wyszukując, co poza kościołem jest do zobaczenia. Początek zrobiony 😂 Do środka kościoła najwyraźniej nie uda się dostać, bo mszę tam mają w niedziele o 16.00, ale nie w wakacje - a w maju niedziela jest zajęta przez Open House. Ech, te ograniczenia*.
Bowiem zeszyt zeszytem, ale przekonałam się w tym roku, że luźne kartki lepsze pod pewnym względem: jeśli jakiegoś planu nie zrealizuję, mogę je zabrać następnym razem, zamiast mozolnie przepisywać do kolejnego zeszytu. Kartki wyrywam ze starego kalendarza, one są cienkie, co jest dodatkowym plusem (każdy gram bagażu się liczy), moje stare kalendarze oczywiście są zapisane, ale często ktoś zostawia czyste w knihobudce, więc zabieram, bo zużycie papieru u mnie, jak wiadomo, jest kolosalne 😂 Czyli - doskonalę swe przygotowania.
Fajne jest chodzenie po mapie, powiększanie, żeby wyszukać detale (jak te tablice informacyjne)... ale globus nie minął. Nie będzie dzisiaj obiadu!
* podjęłam damską decyzję, że przedłużę pobyt sierpniowy o jeden dzień, żeby mieć dwie niedziele do dyspozycji właśnie z racji otwartych kościołów. Tyle że z obu mnisich przybytków mam odpowiedź, że trzeba czekać do Nowego Roku, że na razie nie przyjmują rezerwacji, co mnie bardzo niepokoi, że przegapię albo co 😕
A' propos jedzenia/picia. Wczoraj musiałam pojechać do miasta i czekając na tramwaj powrotny wstąpiłam do sklepu jakiegoś a' la orientalnego: kawa, herbata, przyprawy. Pooglądałam i wyszłam. Po czym wróciłam, bo wpadłam na pomysł, żeby co jakiś czas (najpierw pomyślałam, ze co tydzień, ale raczej ciężko się będzie wyrwać co tydzień z domu) kupić tam inną herbatę na spróbowanie. One są w słojach, mają wypisaną cenę za 50 g (przeważnie 5 zł). Zapytałam, czy mogę właśnie 50 g nabyć. Mogę. Więc wzięłam pierwszą. Akuratnie za 10 zł/50 g 😉
Dziewczyna mi zapisała nazwę, wiedziałam tylko, że taka herbata istnieje, dlatego ją wzięłam 😂 w domu sprawdzam, a tu piszą, że dobra na odchudzanie. Z drugiej strony piszą, że niewskazana dla osób ze schorzeniami wątroby. Masz ci los. Z trzeciej strony, że Regularne jej spożywanie może zwiększyć poziom enzymów przeciwutleniających, co jest kluczowe dla ochrony wątroby przed uszkodzeniami. Dzięki swoim właściwościom, czerwona herbata wspomaga detoksykację organizmu i wspiera zdrowie wątroby, co czyni ją doskonałym wyborem jako herbatę wspierającą wątrobę. No to ja już głupia jestem 🤣
Podobnie jak głupia jestem z tą energią w dwóch rodzajach. Co to znaczy. Czy ja spalam więcej kalorii leżąc czy co 😁









No doprawdy dziwne,ale coś w tym jest z tą energią, bo leżenie na leżaku przy basenie bardzo męczy, bardziej niż spacer czy pływanie 🤭
OdpowiedzUsuńjotka
Zgadzam się z tym, że leżenie na leżaku przy basenie męczy (matko jedyna, na co, po co), ale czy spala kalorie przy tym?
Usuń😂
Nie mam takiego licznika...
Usuń😂
UsuńUwielbiałam czerwoną herbatę, ale jak mnie w pierwszej ciąży od niej odrzuciło, tak do dziś nie jestem w stanie wziąć do ust. Taka ciekawostka😁 z tą energią to dziwne doprawdy. Ja tam chętnie mogę poleżeć przy basenie, byle pod parasolem, z książką i w ciszy. Znaczki zbieralam w podstawówce, miałyśmy z koleżanką abonament w sklepie filatelistycznym (Jacek pewnie kojarzy ten sklep przy Żelaznej). Ciekawe czy coś teraz warte te znaczki, gdzies mam klasery. Najładniejsze były z rysunkami Janusza Grabiańskiego (w ogóle ładne były znaczki w PRL)
OdpowiedzUsuń
UsuńSklep mieścił się w jednym z bloków "Za Żelazną Bramą". Kupowałem tam znaczki, a przez jakiś czas nawet je prenumerowałem (pewnie to właśnie był abonament) i otrzymywałem regularnie nową kolekcję (z tym, że były skasowane / ostemplowane - przez to tańsze). Mam ze sobą jeden klaser, w nim są znaczki też przedwojenne, Trzeciej Rzeszy (z Adolfem) i wiele z PRL. Coś na pewno są warte, ale minęły już czasy, gdy filatelistyka była jednym z najpopularniejszych hobby i znaczki były nieraz bardzo cenne. Pamiętam nawet ciekawą historię z tym związaną, jaką opowiedział kanadyjski pisarz i dziennikarz pochodzący z Czechosłowacji.
O klaserze i znaczkach mówiąc, to bardzo chciałbym założyć blog nie-turystyczny (bo takowy już posiadam) i w nim m.in. zamieściłbym skany z mojego klaseru. Ale zanim to uczynię, to muszę uzupełnić moje blogi od 2023 roku!
=> Agata
UsuńCiąża może spowodować rozmaite perturbacje 😁
Myśmy z bratem też trochę zbierali, choć bez żadnego abonamentu. Nawet nie wiem, czy było jakieś okienko filatelistyczne w Dżendżejowie... Jako dorosła już w Krakowie nawiedzałam takowe na Poczcie Głównej, ale nie w celach kolekcjonerskich, tylko korespondencyjno-zagramanicznych, żeby ładne znaczki naklejać.
=> Jack
UsuńWywołany do odpowiedzi natychmiast się stawiłeś 😂
Czy znaczki ostemplowane nie są cenniejsze?
Plany na przyszłość już masz!
Bo jak tu powstrzymać się, gdy mowa jest o Warszawie, a szczególnie o ulicy Żelaznej?
UsuńPrzypuszczam, że te nieostemplowane są cenniejsze. Posiadam też ścienną matę pełną znaczków metalowych, wisi u mnie w biurze i zawsze stanowiła świetny „conversation piece”.
Plany mam, tylko aż boję się, aby mi to nie zabrało za dużo czasu.
Ja oprócz swoich mam sporo klaserów po tacie, nie wiedziałyśmy z mamą czy je trzymać, czy sprzedać, bo niby pamiatka, ale leży na pawlaczu, no i zanim się za to zabrałyśmy (za wycenę i ew
Usuńsprzedaż) to się okazało, że raczej majątku na tym nie zbijemy. Całkiem niedawno zajrzałam do lombardu gdzie był napis "znaczki" i pan potwierdził, że takie zwykłe z PRL to go w ogóle nie interesują. Są tam też zagraniczne i z Adolfem, ale porzuciłam myśl o kupieniu za nie willi z basenem😆
Metalowych niedawno znalazłam pudełko, szczególnie bogaty zbiór miałam radzieckich - wisiało to na słomianej macie nad łóżkiem
UsuńNo ja Wam zazdroszczę, że mieliście miejsce i zachowaliście różne pamiątki... Takie metalowe odznaki też oczywiście zbieraliśmy (ciekawe, co się z tym stało) i też na macie nad łóżkiem. Dzisiejszy odpowiednik to będą magnesy na lodówce 😁
UsuńRadzieckich? To by było dziś moje marzenie 🤣 Myśmy mieli same polskie, może jedynie z Budapesztu przywiózł Ojczasty, bo to była jedyna zagraniczna podróż w mojej rodzinie.
Usuń@Agata: Metalowe znaczki miałem głównie ze schronisk i miejscowości górskich. Radzieckich też trochę mam. Byłem też na Targach Poznańskich i tam sporo otrzymałem. No i za czasów Solidarności (1980-81) trochę się uzbierało, m.in. otrzymałem znaczek „Solidarność” od Zbigniewa Bujaka w siedzibie Solidarności Mazowsze w Warszawie. Oczywiście, z Kanady też się trochę nazbierało. Koniecznie kiedyś muszę to wrzucić online.
UsuńJeżeli znaczki chcesz sprzedać, to jednak włożyłbym je na jakąś stronę internetową—oczywiście, od razu wszystkie, nie pojedyncze. Zawsze znajdzie się entuzjasta.
@To przeczytałam: Faktycznie, obecnie lodówka stała się swoistą „gablotą” do prezentacji magnesów.
Ja nie wiem skąd je miałam, może w szkole dawali? Szczególnie lubiłam tzw.dzieciątko Lenin
UsuńDzieciątko Lenin? 🤣🤣🤣
UsuńObacz w Google, na bank skojarzysz😁
UsuńHa ha, niezłe!
UsuńAle coś mi się wydaje, że ja o czym innym, a Wy o czym innym, towarzyszko! Bo myśmy zbierali odznaki - to były najczęściej herby miast - takie na szpilce. A Dzieciątko Lenin wygląda na wkręcane czy co?
Agata: Dziękuję za napomknięcie o Dzieciątku Lenin-słyszałem, ale nie wiedziałem, co to właściwie oznacza. Świetne, Ruscy z tym Leninem kompletnie zwariowali. Ja mam chyba jeden znaczek z tym indywiduum.
UsuńNasz organizm potrzebuje sporo energii do podtrzymania funkcji życiowych takich jak na przykład oddychanie, utrzymanie temperatury ciała, więc nawet jeśli się leży i nic nie robi, to i tak spalane są kalorie. Oczywiście kiedy się ruszamy, spalamy ich o wiele więcej. :)
OdpowiedzUsuńHm, brzmi logicznie, Agnieszko! Przestaję mieć wyrzuty sumienia, że leżę 😉
UsuńTak, to jest tzw. PPM, podstawowa przemiana materii, możesz ją obliczyć sobie kalkulatorem np. https://dietly.pl/kalkulatory-dietetyczne/kalkulator-ppm moja to 1273 i tyle kalorii potrzebuję, aby tylko podtrzynac funkcje życiowe leżąc. Nota bene modne za naszej młodości diety tysiąca kalorii to było wyniszczanie organizmu
UsuńAch, za naszej młodości nie miałam potrzeby się zajmować dietami 😂 Te czasy bezpowrotnie minęły chlip chlip.
UsuńU mnie wyszło 1270.
Usuń2099. To Wy sobie za półdarmo żyjecie :P
Usuń🤣🤣🤣
Usuń" No to ja już głupia jestem."
OdpowiedzUsuńW PRL w radiu był program-dziennikarze zachwycali się strojem kąpielowym, zapewne krajowej produkcji, który miał na sobie metkę z ostrzeżeniem, aby nie prać przypadkiem w wodzie, tylko na sucho. A już nie wspominam o potwornych kapokach tamtej ery, których nie tylko nie dało się nosić, ale które... tonęły, nabierając jak gąbka wodę, co zdarzyło się m. in. za zawodach żeglarskich, gdy po wywróceniu się żaglówki, młodzi żeglarze na oczach widzów szybko zdejmowali z siebie napęczniałe wodą kapoki.
Oj, bo skonam 🤣🤣🤣
UsuńAaa... herbata czerwona pu erh – jakieś dwadzieścia lat temu (i pewnie ze dwadzieścia kilogramów mniej temu) bywała ta herbata u mnie w domu. Może jakbym tylko pił i nic nie jadł bym się doczekał jakichś skutków odchudzających :D
OdpowiedzUsuńZakup książkowy bardzo dobry. Swoją drogą zbieranie znaczków chyba za chwilę podzieli los zwyczaju wysyłania kartek z podróży i innych pocztowych tradycji.
Od czasu do czasu wysyłam z podróży kartki, a nawet i listy. Często przed podróżami drukuję mapy z terenów, na których będziemy przebywali i piszę list po ich drugiej stronie. Również otrzymuję listy, i to też pisane ręcznie!
Usuń=> Dariusz
UsuńZałożenie dobre, tylko jak zrealizować to niejedzenie 😂
Kto wie, czy takie abonamenty na znaczki nie są obecnie kupowane jedynie przez dinozaury?
=> Jack
UsuńTo jest GENIALNY pomysł z tym pisaniem listu na mapie!!! Aż się zaczęłam zastanawiać, czy miałabym jeszcze do kogo napisać list... Z pierwszych wyjazdów do Pragi jeszcze wysyłałam kartki, ale potem i to się urwało.
Może do Psiapsióły z Daleka napiszę w maju? Wydrukuję kawałek mapy z miejscem, gdzie razem byłyśmy kiedyś 😍😍 Super pomysł!
Zazwyczaj są to mapy jezior/rzek, po których pływamy, lub też parków, gdzie biwakujemy. One świetnie obrazują, po jakich terenach wędrujemy.
UsuńU mnie to będzie kawałek miasta 😉
UsuńDo kompletu nabądź segregator i/lub teczkę do wpinania podziurkowanych karteczek. Zresztą, kogo ja uczę, osobę, która w biurze 8 godzin, całe życie zawodowe... Energia w spoczynku to ta sama energia, ale bezużyteczna dla kondycji: serce bije, organy ogarniają ;-), algorytm liczy skrupulatnie. Żyjesz.
OdpowiedzUsuńO herbatę pytaj lekarza, a w zasadzie to uważaj, żeby nie przesadzić ze stymulantami typu kawa herbata itp. Dawka czyni truciznę, można zatruć się nawet wodą. Wydaje mi się jednak, że różnica między tradycyjną czarną a czerwoną jest raczej symboliczna. W końcu to "ukiszone" liście. Smakowo może być różnica, poszperaj w googlu. Tymczasem dobrobyt spowoduje, że podobnie jak w 1000-ach gospodarstw domowych uzbierasz pełną szafkę napojów. Znam to z autopsji.
Pozdrawiam - nieryba
Nie, kolego. Po pierwsze - 7 godzin 😁 A po drugie, żadnych segregatorów w domu. Jeszcze mam ze dwa - trzy do pozbycia się (ale boję się zaglądać, co tam jest). Teczka owszem, może być. Jednakże na te karteczki przeznaczam koszulkę foliową A5, to wystarczy. Wycieczki odbyte będę wkładać do koszulki A4 z innymi szpejami dotyczącymi danego pobytu (bilety na przykład), a te na przyszłość właśnie do A5. I między zeszyty praskie, porządek musi być (wreszcie)!
UsuńJa wiem, że za dużo herbaty piję, również na noc (i w nocy) - ale przecież nie możecie mi zabrać wszystkich przyjemności! Natomiast tę Pu-ehr planuję trzy razy dziennie może. Maksymalnie. Na wszelki wypadek.
Jaki dobrobyt. Choć fakt, w szafkach się różne zapasy zbierają. Ale nową herbatę będę kupować dopiero, gdy będzie się kończyć stara 😀
To mi przypomina, że powinnam powoli spić owocowe, bo tych faktycznie jest kilka pudełek...
Jestem symbolicznym miłośnikiem znaczków, symboli porozumienia. Proszę, znajdź wydawcę i przetłumacz tę ramotkę... Kto dziś wysyła listy? Pozdrawiam - nieryba.
OdpowiedzUsuń"Kto dziś wysyła listy?"
UsuńMiędzy innymi, jeszcze ja.
=> nieryba
UsuńJa przetłumaczyć? Nie żartuj. W życiu bym się za tę robotę nie zabrała, za mało kompetencji.
=> Jack
UsuńI bardzo fajnie. Inspirujesz!
Dzisiejsze narzędzia dla tłumaczy są: szybkie, bezpłatne, pewne, edytowalne. Można to zrobić nawet nie znając języka. Wystarczy mieć czas i ochotę, wiem coś o tym - nieryba.
UsuńMogę podesłać instrukcję - FN
UsuńPrzy okazji - ciekawi mnie na ile oceniasz swoje kompetencje w języku czeskim w czytaniu, mówieniu i (w co wątpię, że dobre) w pisaniu?
UsuńO narzędziach dla tłumaczy—a raczej wyłącznie o „Google Translate”—chciałbym napisać parę osobistych spostrzeżeń:
Usuń• Zazwyczaj moje blogi piszę po angielsku, potem tłumaczę na polski. Ale ok. 15 lat temu napisałem po polsku (bo chciałem jak najszybciej wysłać ojcu), potem nie miałem czasu na jego tłumaczenie, toteż przetłumaczyłem go „online” i wysłałem mojej towarzyszce podróży, aby dokończyła go. Niestety, kompletnie tych bredni nie potrafiła zrozumieć (ja też).
• Parę lat temu zauważyłem, że jeden z moich bardzo wczesnych blogów istnieje jedynie w języku polskim. Postanowiłem go przerobić na wersję angielską przy pomocy „Google Translate”. Zaskoczenie—tłumaczenie było tak dobre, że nie zajęło mi więcej, niż 30 minut na jego wyszlifowanie i wprowadzenie drobnych poprawek! Od tego czasu używam tego narzędzia (tłumacząc na polski), które zaoszczędza mi ogromną ilość czasu.
• Ponad 20 lat temu czytałem książkę Gay Talese pt. „Unto the Sons”. Kilka miesięcy temu wspominałem pewien ciekawy i humorystyczny epizod z tej biograficznej opowieści mojemu koledze (Polakowi) i chciałem mu całą tą historię wysłać w języku polskim. Na Internecie znalazłem akurat fragment książki, zawierający owe zdarzenie (https://www.keikari.com/english/the-brave-tailors-of-maida/) i za pomocą wspomnianego translatora przetłumaczyłem go na język polski. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale tłumaczenie było tak idealne, że kolega prawie się nie domyślił, że to zrobił Google. Być może Google znalazł gdzieś online tłumaczenie „ludzkie”?
• Dwa lata temu miałem do zrobienia kilka tłumaczeń prostych wiadomości e-mail—tu chodziło klientom bardziej o „uoficjalnienie” ich w postaci pieczątek i podpisu. Wrzuciłem je do „Google Translate” i naprawdę nie wiedziałem, co właściwie dalej z nimi robić prócz postawienie kilku stempelków i podpisu—były nienaganne!
• Tłumaczyłem też „maszynowo” kilka krótkich „haiku” na polski. Może w jednym coś musiałem poprawić—ogólnie tłumaczenia były na tyle dobre, że ja nie potrafiłem ich udoskonalić (jednak dobry tłumacz czy polonista z pewnością potrafiłby).
Sądzę, że praca tłumacza—może nawet i literatury—stanie się wymierającym zawodem, bym bardziej, że AI jest dopiero w powijakach—aż strach pomyśleć, co będzie za kilka lat! A dzięki różnym aplikacjom, które pozwalają na żywo tłumaczyć języki np. przy wyjazdach do obcych krajów, sama nauka języków będzie o wiele mniej atrakcyjna. Zresztą daleko nie trzeba patrzeć: zawsze pragnąłem się nauczyć języka hiszpańskiego, lecz mam do tego coraz mniej zapału właśnie z powodu automatycznych translatorów.
@Jack
UsuńRozwój LLM (Language Large Model [s]) sprawił ci wygodę. Polecam deepl.com, jest lepszy, bo na tłumaczeniu możesz dokonywać wyboru kontekstowego, klikając prawym klawiszem myszki w wyraz. LibreOffice Writer (eksperymentalnie, po ustawieniach) i Microsoft Office Word (od ręki) oferują tłumaczenia maszynowe. Jedyne, co idzie kulawo, to tłumaczenie podpisów do filmów bez kontekstu obrazu. Oraz poezji.
Jesteśmy świadkami kolejnej fali rewolucji informatycznej, sieci zaczęły się "uczyć", trenować samodzielnie na zbiorach danych. Przerażeni mówią Alien Inteligence. Ludzie będą mieli z czasem coraz mniej pracy intelektualnej z czego wniosek w moim wypadku, że pora rozwijać hobby, jeśli chcę dalej pracować. Cudownie, gdyby nie cień wojny.
Pozdrawiam - Nieryba
@Jack
UsuńWłaśnie z powodu istnienia automatyki warto się uczyć języków. To oznaka inteligencji i wytrwałości.
Zawsze myślałam, że do tłumaczenia literatury pięknej potrzebna jest szczypta geniuszu... to się widać zmienia.
UsuńW pracy też ostatnimi czasy sporo korzystaliśmy z automatycznych tłumaczeń i z drobnymi wyjątkami one były idealne.
Na ile oceniam swoje kompetencje w czeskim? Kiepsko je widzę. Cieszę się, że mogę po czesku czytać, ale bywają książki, za które się zabieram i po jednej - dwóch stronach stwierdzam, że na nie za wcześnie.
UsuńNa pewno część winy za to ponosi decyzja przerwania kursu. To było w pandemii, naraz przyszedł mail, że od następnego semestru wracamy do nauki stacjonarnej. Tak mi się pomysł nie spodobał (jednak zdalne zajęcia to była duża wygoda), że dodałam do tego podwyżkę ceny, zmianę dnia i godziny oraz zmianę nauczyciela - i zrezygnowałam. Niby że na razie, ale przecież doskonale zdawałam sobie sprawę, że takie na razie zazwyczaj oznacza na zawsze, że już potem ciężko wrócić. Coś tam sobie obiecywałam sama dłubać, a co takie obietnice warte, jeszcze lepiej wiadomo...
@Nieryba: Dziękuję za sugestię. Sprawdziłem od razu deepl.com. Gdy będę miał coś do tłumaczenia, zrobię to tą aplikacją oraz Google Translate—nie przypuszczam, aby mi się opłacało opłacać miesięczną subskrypcję, bo tłumaczeń mam b. mało o Google na razie absolutnie wystarcza—a przy okazji chciałbym też użyć swojej głowy.
UsuńRównież ustawiłem LibreOffice Writer (używam ten program, wraz z MS Word) eksperymentalnie, ale chyba muszę mieć zarejestrowane konto deepl.com, bo nic mi nie wychodzi.
Absolutnie się zgadzam, że trzeba mieć hobby i to takie bardziej „challenging” intelektualnie. Internet i AI są super, ale nie chciałbym, aby zastąpiły mnie.
Uważam, że to jest tragiczne, iż w 2025 roku w Europie znowu musimy się martwić o cień wojny, niejedna osoba z Polski mi o tym mówiła. Straszne mieć takiego sąsiada, który ignoruje wszelkie normy ludzko-cywilizacyjne. Ale nigdy nie spodziewałem, że nagle się zmieni—sądziłem jednak, że pozostanie bardziej pasywny.
@Anonimowy: Co do języków zgadzam się. Jednakże również dla mnie ważne jest, aby nie była to „sztuka dla sztuki”—to znaczy, aby znajomość języka można było wykorzystywać. Świetnym przykładem jest język francuski—jakby nie było, Kanada oficjalnie jest krajem dwujęzycznym. Dawno, dawno temu myślałem, aby go się uczyć, ale szybko ten zamiar poniechałem, i bardzo dobrze. Nie wiem, czy na ulicy słyszę francuski chociażby raz w roku—jest on tutaj zupełnie niepotrzebny. A do tego dialekt używany w Quebec bardzo różni się od tego z Francji i Francuzi mają problemy dogadać się w małych miasteczkach w Quebec.
Hiszpański jest o wiele bardziej użyteczny, ale realistycznie patrząc, poza używaniem go na Kubie (gdzie już nie byłe od początku COVID) też nie mam go gdzie używać—zresztą Kubańczycy mówią fatalnie—bardzo szybko, opuszczają litery i nawet Latynosi z innych krajów hiszpańskojęzycznych mają problemy z ich zrozumieniem. Może gdybym mieszkał w USA, to byłoby więcej możliwości używania tego języka.
A na końcu mogę dodać, że chętnie uczyłbym się… Łaciny! Niby martwy język, ale jego znajomość niezmiernie wzbogaciłaby moje słownictwo w języku angielskim i pewnie polskim.
Mam jednorazowe doświadczenie z PageTranslate dla LibreOffice Write https://extensions.libreoffice.org/en/extensions/show/pagetranslate
Usuń16 stron tłumaczenia w kilka-kilkanaście minut, ale gdzieś po drodze (dokument był konwertowany z pdf) pogubiło rysunki w dokumencie (w sensie, że wyleciały, nie, że nie tłumaczył).
Pominąłem deepl.com w łączeniu z LibreOffice bo ma ograniczenia do określonej liczby stron.
Są jeszcze strony, które dzielą tekst na segmenty i potrafią wczytywać bazy tłumaczące, ale to są narzędzia dla tłumaczy zawodowych (redaktorów tłumaczących, chciałoby się napisać). Wordfast np. OIDP.
Co do nauki języka to dobre rady daje ten człowiek. Opowiada o angielskim, ale zasady ogólne są dla wszystkich języków identyczne:
https://www.youtube.com/watch?v=Q2MHgMkB5Xw
Połykanie zgłosek zgodnie z jego zdaniem to rzecz normalna. Pytanie: czy język jest potrzebny na co dzień lub pałamy do języka miłością cierpliwą (jak Autorka bloga). Jeśli nie, to wystarczy zwykły translator ze smartfona z funkcją mówienia, żeby dogadać się na urlopie.
Pozdrawiam - Nieryba
@To przeczytałam
UsuńNigdy nie pisałaś (nie pamiętam) jak sobie radzisz z językiem mówionym w Czechach. Jakieś zabawne nieporozumienia? Tymczasem mogę za Ciebie znaleźć ciekawy kurs on-line, ale nic a nic się nie znam na czeskim. Ile (szacunkowo) godzin nauki masz za sobą?
Masz jakiś słownik komputerowy do książek czy korzystasz z czegoś on-line? Tradycyjne słowniki to jest jakaś mordęga. Kartki, kartki, kartki... Mój stary, tradycyjny słownik rosyjsko-polski ma wklejone zakładki z literami, to trochę przyśpiesza. Czas dostępu w słownikach elektronicznych jest znacznie lepszy.
Ostatnio dłubię sobie w tablecie przy pomocy programu MoonReader (czytnik książek) w jednej angielskiej książce. W pliku pdf zaznaczam na kolorowo fragment dodając polskie, automatyczne tłumaczenia z deepl.com. To coś dla niecierpliwych. Obiecuję sobie, że znajdę sposób na "wyjęcie" tych fragmentów do nauki. Taaa, kilkaset (kilka tysięcy?) wyimków literackiego języka na pamięć. Ehe, akurat. Ale czytam, bo daje satysfakcję zrozumienie sporej ilości tekstu.
Pozdrawiam - nieryba
Nieryba: Jakoś nie bardzo mi wyszło z tym pagetranslate w LibreOffice Write. Ale nie szkodzi—ja obecnie b. mało tłumaczę, 95% to standardowe dokumenty, do których nie potrzebny jest żaden automatyczny translator, a jedynie ogromna dokładność, aby uniknąć błędów.
Usuń„Pytanie: czy język jest potrzebny na co dzień lub pałamy do języka miłością cierpliwą.”
Czytałem o ludziach tak zakochanych w „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, że postanowili nauczyć się języka francuskiego jedynie po to, aby móc to wielotomowe dzieło przeczytać w oryginale (chociaż jego angielski przekład uważany jest za szczyt doskonałości i majstersztyku tłumaczeniowego).
A poza tym… jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że nasze życie nie jest permanentne i trzeba być selektywnym m.in. w wyborze hobby i angażowania się w różne aktywności.
W sprawie instalacji oraz prac z LibreOffice pytam konkurencji czyli Copilot (a) umieszczonego w przeglądarce Edge, Microsoftu. Można też użyć innych agentów typu ChatGPT, gemini.google.com, OpenAI. Sztuczna inteligencja zbiera dane z sieci i robi z tego streszczenia.
UsuńPozdrawiam - Nieryba
Z zabawnych nieporozumień pamiętam jedno, jakoś tak na początku praskiej przygody, choć nie w Pradze akurat: na dworcu kolejowym w Brnie pytałam z szaleństwem w oczach o toaletę, coś mi tam dzwoniło i mówiłam uparcie, gdzie jest "východ" zamiast "záchod" (dobrze wiedziałam, że to coś ze stronami świata 🤣). Wskazano mi oczywiście - wyjście, patrząc na mnie jak na niespełna rozumu, bo przed nim stałam. Otóż WC to záchod, co mi się kojarzyło z zachodem słońca, a východ to zarówno wyjście, jak i wschód. Sam zachód po czesku to západ... Tak że pomieszanie z poplątaniem.
UsuńJeszcze w hotelu uparcie na recepcji mówiłam, że moja přítelkyně to, moja přítelkyně tamto (byłyśmy we dwie). A potem, gdy już chodziłam na kurs, dowiedziałam się, że słowa přítelkyně używa się raczej w relacji hm romantyczno-erotycznej 🤣
UsuńJeśli akurat jestem przed komputerem to szukam w internecie słowa czy wyrażenia, ale poza tym to słownik papierowy. Z tym, że zaglądam do niego (obojętnie w jakiej wersji) jedynie w przypadku wyższej konieczności 😁 tak, to wertowanie zabiera czas, ale z drugiej strony zawsze twierdziłam, że niejako przy okazji trafia się na różne inne wyrazy czy zwroty, podczas gdy w słowniku internetowym dostajesz dokładnie to, czego szukasz.
UsuńGdy po przerwaniu kursu obiecywałam sobie jakąś samodzielną dłubaninę, założenie było takie, że w zeszycie na to przeznaczonym podzielę każdą stronę na dwie kolumny i będę wpisywać w jednej frazy znalezione w internecie, a w drugiej ich tłumaczenie z wypisaniem nowych słówek etc. Miało to głównie służyć możliwości ćwiczenia tłumaczenia w obie strony, zakrywając jedną z kolumn.
Na ile mi starczyło zapału? Jakoś tak chyba na dwie czy trzy strony 😂 Gdzieś ten zeszyt mam, może powinnam wrócić?
Ale teraz jest tak, że WSZYSTKO odkładam na potem, na czas bez Ojczastego w domu. Bo teraz nic mi się nie chce i ledwo ogarniam codzienne życie.
@ToPrzeczytałam
UsuńTak jak pisałem, opieka nad starszymi-starszymi to robota na 2-3 etaty. Jeden człowiek to za mało. Nieryba
Ot co. Rano boję się iść pod prysznic, żeby w tym czasie coś się nie wydarzyło.
UsuńTrochę to przypomina młode matki z niemowlęciem, one też nie mają czasu się nawet umyć nieraz... tyle że dziecko rośnie i czuwanie nad nim staje się łatwiejsze, a potem idzie do przedszkola i już w ogóle jest luksus 😁 Podczas gdy tu jest równia pochyła w odwrotną stronę.
Chyba jestem ulepiona z innej gliny bo kurczowo trzymam sie tych samych zasad - ta sama herbata/kawa jaka polubilam sto lat temu, krokow nie licze bo po co skoro nogi mi same mowia ze dziennie pokonuje ich sporo, wierze w aktywne zycie (ktore teraz jest mniej aktywne ale jest), nie slucham sie zalecen zadnych dietetykow, zielarzy i innego rodzaju "znawcow".
OdpowiedzUsuńJednak Ty majac problem z watroba robisz bardzo dobrze unikajac tego co moze jej zaszkodzic.
Kiedy właśnie nie wiem, czego/kogo słuchać 😂 Jedni tak, drudzy inaczej.
UsuńTylko co do codziennego ruchu to wszyscy mówią jednym głosem - potrzebny, bardzo potrzebny.
Dzisiejsze czasy nie sprzyjają filatelistyce. Niewiele osób przesyła listy, widokówki
OdpowiedzUsuńTo prawda.
UsuńKiedyś nawet uczestniczyłam w takim programie, gdzie się losuje adresy osób z całego świata i wysyła widokówki. Gdy adresat potwierdzi otrzymanie, nasz z kolei adres będzie przez kogoś wylosowany. To jest fajna sprawa, tyle że zniechęciło mnie najpierw to, że niektórzy w ogóle nie przejmują się jakością wysyłanych kartek (na przykład biorą jakieś reklamowe pierdółki), a potem ceny znaczków, niestety.
A po jakiego grzyba Ci to liczenie kroków i innych pierdół? Nie czujesz, kiedy jesteś zmęczona, a kiedy nie? 🤣
OdpowiedzUsuńGdybym wiedziała, że przydają Ci się stare kalendarze zeszytowe, to wysłałabym Ci je, zamiast pchać do pojemnika z makulaturą. Co roku (szkolnego) wyobrażam sobie, że będę używać takiego kalendarza, a potem wychodzi jak zwykle. 🫤
Dla motywacji. Dla tego, by wiedzieć, że zrobiłam 4 tys., to jeszcze by wypadało dorobić ze 2 tys. 😁 Ale o to teraz ciężko.
UsuńDodałabyś trochę śladu węglowego tym wysyłaniem 🤣 raczej zanoś do biblioteczki plenerowej, jeśli masz taką w pobliżu.
nigdy nie zbierałam znaczków.
OdpowiedzUsuńoch to by sie przejmował takimi gupotami, jak instrukcja obsługi. lub skutki uboczne na ulotce...jak kiedyś przeczytałam, to doszłam do wniosku, że jest jedna sztanca i wszystko w niej wymieniają od sraczki, zatwardzenia przez podwyższone i obniżone ciśnienie po zawał, zator, raka i lawinę błotną w Andach.
Istotnie, znaczki znaczenie częściej zbierali chłopcy!
UsuńA' propos instrukcji obsługi. Zajrzałam do tej od nowej pralki (co to ją niepotrzebnie kupiłam). A tam tyle zaleceń czyszczenia rozmaitych części, na przykład wąż od wody co 3 miesiące odłączać i coś tam robić. Chyba ich porąbało!
W nowym samochodzie na gwarancji wymagane było, aby zmieniać olej co 6000 km lub 3 miesiące, co wypadnie wcześniej. Gdy zadzwoniłem do firmy i spytałem się, co robić w przypadku, gdy samochód stoi w garażu przez 6 miesięcy nieużywany, poinformowano mnie, że też trzeba olej co 3 miesiące zmieniać—inaczej można stracić gwarancję.
UsuńTo są te absurdy...
UsuńMasz śliczny charakter pisma! Taki sam miała moja mama. :-)
OdpowiedzUsuńJa czarnej herbaty staram się unikać, tzn. piję jedną dziennie zamiast 6... A to dlatego że jest niezdrowa na żołądek i jelita, powoduje wzdęcia. Pijam więc 'herbatki' owocowe, miętę, koper włoski, melisę. Kiedyś ich nie cierpiałam, ale po 40-ce jakoś muszę się przyzwyczaić.
Pozdrawiam!
Józefina
Ja całe życie twierdzę, że w takim Auschwitz umarłabym drugiego dnia - z powodu braku herbaty.
UsuńWiem, durne to, ale obrazuje mój stosunek do niej i moją absolutną potrzebę. Herbatki owocowe to dla urozmaicenia, od czasu do czasu - ale nie żeby mi smakowały. Bez czarnej herbaty nie umiem. A przecież wiem, że niezdrowa. Zwłaszcza na noc, a kubek albo dwa herbaty przy łóżku to u mnie podstawa, co się obudzę to wypiję łyk-dwa. Budzę się w obecnej sytuacji co godzinę 🤣
Pu-ehr mi nie smakuje, doszłam do wniosku. Zobaczymy, co wybiorę następne...
Pozdrawiam, Józefino!