Przyniosłam kiedyś z knihobudki, a potem jeszcze drugi egzemplarz, w celu ewentualnego porównania i wymiany na lepszy, przy czym ten pierwszy nie wiem już, gdzie dałam 😁 Ale ponieważ tak się szczęśliwie złożyło, że wzięłam i przeczytałam, mogę ze spokojnym sumieniem oddać: tę przeczytaną teraz, a tę zaginioną po odnalezieniu.
Właściwie kusiłoby, żeby zatrzymać, bo nie takie to złe, ale muszę przecież ze sobą walczyć, kurka wodna. Znaczy ze swoją łapczywością. Ileż można na tych pięćdziesięciu metrach. Jaka szkoda, że nie udało się kupić sąsiedniego mieszkania (co to chciałam namówić brata, ale Spółdzielnia na dzień dobry postawiła veto, że nie można wykonać otworu drzwiowego w łączącej nas ścianie nośnej). Taki miałam cudowny plan - ten sąsiedni pokój by się potem (znaczy, gdy już Ojczastego by tu nie było) zostawiło i urządziło dla nas - ileż regałów! - a pozostałe dwa, kuchnię i łazienkę wynajmowało, więc jeszcze z tego by dochodzik był, wyrównanie do emerytury 😁 Pomarzyć sobie można...
Póki co jednak zero miejsca na kolejny regał, a stosy na podłodze rosną. Znów przyjdzie podejmować damskie decyzje, co wydać. Stos z Pragi został szczęśliwie spisany, podobnie jak wszystkie dni opisane w zeszyciku, tyle zdołałam zdziałać. Teraz go tylko gdzieś upchnąć 🤣
A co Moje dwadzieścia lat? Opisała je - autobiograficznie - warszawianka, która spędziła kilka lat dzieciństwa u babki na wsi, pochodziła z robotniczej rodziny i rodzice, zajęci pracą, nie bardzo mieli możliwość zająć się dwójką dzieci. To zambrowskie dzieciństwo, choć biedne, pozostało w jej pamięci jako kraina wolności i gdy przyszło wracać do miasta, bo rodzice obawiali się, że nauka w wiejskiej szkółce spowoduje, że dziewczynki będą potem miały trudności w szkole średniej, Warszawa jawiła się Jance jako okropny moloch, bez miejsca do zabawy, za to pełen obcych ludzi i nieprzyjemnych nauczycieli. Po dwóch latach sytuacja uległa zmianie, bo rodzina przeprowadziła się z kamienicy w śródmieściu do osiedla na Kole, wybudowanego przez Towarzystwo Osiedli Robotniczych, które zadbało i o dzieci, organizując dla nich świetlicę. Tak zaczyna się edukacja również polityczna, Janka idzie kiedyś z kierowniczką na wywiad społeczny i po raz pierwszy styka się z prawdziwą biedą, z ludźmi mieszkającymi w norach.
Gdy przeczytałam na skrzydełku "stała się członkiem ZWM i świadomym bojownikiem walki o wolność", byłam trochę zniechęcona, właściwie tylko okładka spowodowała, że książkę wzięłam do przeczytania. Ale przecież wiadomo, że byt określa świadomość i trudno się dziwić, że ktoś wyrastający w określonych warunkach nabrał takich, a nie innych przekonań. A co do walki o wolność - bo przecież wybucha wojna - to te dzieciaki ani nie wiedziały, czym się różniły rozmaite ugrupowania, każde prowadziło swoje konspiracyjne działania, bez koordynacji z innymi, tu GL, tu AK... trafiało się tam, skąd się pochodziło.
Może jednak sobie zostawię?
Początek:
Koniec:
Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1976, 169 stron
Przeczytałam 29 sierpnia 2025 roku
Sprawa z zalaniami póki co utkwiła w miejscu. To znaczy Spółdzielnia ma (ponoć) ogłosić przetarg na wyczyszczenie pionu za pomocą specjalnego urządzenia o średnicy tegoż pionu - ono schodzi w dół zrywając wszystko, co się nagromadziło i osiadło (kamień) na ściankach rury.
Tymczasem dosłownie przed chwilą zobaczyłam pana z firmy kanalizacyjnej pakującego manele do samochodu (a słyszałam dźwięki z pionu, co jest ZAWSZE niepokojące). Zapytałam przez okno, czy coś się dzieje nade mną. Tak, na VII piętrze, ale już zrobione.
Niekończąca się historia.
Za to pojawił się któregoś wieczoru pan z życzeniem sfotografowania i wymierzenia zalanych pomieszczeń, z ramienia ubezpieczyciela. Nie mojego, bo ja nigdy mieszkania nie ubezpieczałam, tylko Spółdzielni (przed wyjazdem do Pragi złożyłam wniosek). Zastanawiałyśmy się z córką, ile tego odszkodowania możemy dostać, córka stawiała na 200 zł, ja wyżej, na 500 😁 No co, nie mamy doświadczenia. W kilka dni po wizycie pana przyszła decyzja i pieniądze, ponad 3200 zł 😉 Mam nadzieję, że wystarczy - kiedyś - na remont pokoju, w którym aktualnie jest Ojczasty, a gdzie są piękne bąble na suficie etc.
Któregoś dnia udało mi się wyskoczyć na 20-minutowy spacer i tak byłam tym faktem podniecona, że postanowiłam codziennie się na taki czyn zdobyć. Oczywiście pod telefonem i w najbliższej okolicy. Już następnego dnia zostałam w trybie pilnym wezwana do domu... Ale jednak swoje 20 minut odtrąbiłam, a czwartego dnia czyli wczoraj nawet pół godziny, wstępując na teren siłowni plenerowej i robiąc parę wymachów biodrami na twisterze 😂 Tak że może jakoś to będzie?
Pilne wezwanie było w związku z kolejnym atakiem halucynacji Ojczastego, tym razem trwał... TRZY dni! ja nie wiem, skąd stary człowiek (w teorii nad grobem) bierze te siły, ja ich nie mam. Po kompletnie nieprzespanej nocy myślałam, że już nie wydolę. Nie wiem, co na to sąsiadka, która śpi w pokoju nad Ojczastym, bo się z nią nie widziałam - on bardzo głośno (jak to głuchy) peroruje wtedy. O ile na co dzień się od niego nie doczekasz słowa, o tyle wówczas gada jak opętany. Proszę mnie zaprowadzić do taksówki, zrywa się z łóżka. Zaprowadzam dwa kroki i wracamy. Bardzo panu dziękuję. W środku nocy słyszę odpinany pas, ale nie widzę, żeby siadał do sikania, więc zrywam się przerażona - tak, ściągnął spodnie i pieluchomajtki i leży dalej. Przerażona, bo gdy był u brata, wykonał ten sam numer, po czym się zesikał w łóżku. W ostatniej chwili ratuję sytuację. Za królów to było, słyszę.
I tak. Dałam mu w pewnym momencie, kompletnie już wyczerpana, dwie te silne tabletki plus jedną zwyczajową słabą - nic, zero, nul reakcji organizmu. Wybieram się do przychodni zamówić termin na wizytę, ale podejrzewam, że lekarka nic mocniejszego nie przepisze, że nawet nie może, że tylko psychiatra czy neurolog. Albo mu następnym razem dam od razu pięć (maksymalna dawka, piszą w ulotce) i niech się dzieje co chce. Kąpania oczywiście nie było, to już 12 dni, może jutro się uda, sąsiad ma wolne po niedzieli.
Żyję nadzieją na dzisiejszy spacer po tym, jak się uspokoiło 😎 Miałam od 1 września wrócić do szkoły czyli do angielskiego, ale chyba nie mam siły ani głowy.
Trudno cokolwiek doradzić, sił życzę. Moja ostatnia książkowa zdobycz to Lem po angielsku z polskiego sklepu.
OdpowiedzUsuńLem po angielsku... to w ogóle musiało być niezłe wyzwanie dla tłumacza 😉
UsuńNo właśnie, skąd tyle siły i skąd te dziwne projekcje mózgu?
OdpowiedzUsuńTo jest w tej starości niesprawiedliwe, cierpią praktycznie wszyscy...
Mózg to porąbana sprawa, rzekła bym.
UsuńI widzę, że ilustracje machnęła w tej książce Anna Stylo-Ginter. Same widoczki czy też jakichś ludzi?
OdpowiedzUsuńTy tak rozpoznajesz jej styl?
UsuńGeneralnie widoczki, z ewentualnym sztafażem ludzkim.
Eee... aż taki dobry, to nie jestem. Doczytałem w sieci :D
UsuńTa pani rysowniczka była ogólnie lepsza w widoczki niż w ludzi.
O rany, ale nie przesadź z tymi tabletkami. Ale to dziwne, że normalna dawka nie działa? A u nas właśnie zaczynają wymianę pionów, jestem przerażona. Też zalewało podobno, tylko w drugiej klatce, więc nie wiedziałam, no i widocznie wszędzie chcą zmienić. Zastanawiamy się, czy nie wynająć czegoś na kilka dni, bo z tego co dziś widziałam w tej innej klatce, to niezły pierdzielnik, hałas, kręcenie się nonstop.
OdpowiedzUsuńKsiążka wygląda na fajną, bo o Warszawie😍
A wyjście na dwór choćby na chwilę dużo daje, pamiętam jaka radością był spacer (zakazany, więc to się nazywało, że idę do sklepu) w lockdownach.
Te pięć tabletek to jest maksymalna dawka dla osób w podeszłym wieku czyli niby ostrożnie... z pięcioma przesadzam, tyle nie dam... ale trzy NA RAZ to pewnie tak. Kuzynka, która miała kiedyś ojca w DPS-ie czy innym ZOL-u, mówiła, że jak go stamtąd zabrała, to musiał na odwyk, bo dawali mu to lekarstwo (tyle że w kroplach, więc nie mogę porównać dawki) bezustannie, żeby był spokojny - i się uzależnił. Ja się nie dziwię, że dawali - przecież nie mogli pozwolić, żeby ktoś szalał dzień i noc - a co inni pacjenci?
UsuńTo macie bogatą administrację, że wymieniają 😂 Ja dziś zajrzałam na stronę Spółdzielni i żadnej informacji o przetargu na to frezowanie rury nie ma. Chyba ich trzeba popędzić.
Techniczny mi mówił, że taka wymiana polega na wstawieniu nowej rury obok starej i dopiero podłączeniu i usunięciu tamtej. Czy poinformowano Was, ile to może potrwać? No bo jeden dzień wiadomo, przeżyje się, ale dłużej?
Na razie wyznaczyli dni poszczególnym mieszkaniom (jeden dzień) i to mają być "prace instalacyjne", ale napisali, że później będa jeszcze "prace budowlane". Na razie dzieci wzięły dyżury (oboje sobie pracują w wakacje), a my dyżury przy panach 😭
UsuńNo to trzeba zakładać, że w sumie będą dwa dni "przyjemności"...
UsuńPierwszy dzień pracy po urlopie (urlop od 8 do 31 sierpnia) i robię sobie ucztę - czytam wszystkie zaległe wpisy. :))
OdpowiedzUsuńMarek
No to miłej lektury 😂 w pracy należy optymalizować czas 🤣
UsuńOgromnie Ci wspolczuje - i podziwiam.
OdpowiedzUsuńLudzie mają gorzej. Ale to średniej jakości pociecha 😉
UsuńA może Ojczasty zachował słuch kostny? Jest coś takiego. Kolega, głuchy na jedno ucho, ma słuchawki dokostne. I chwali, że to dobre bo "wróciło mi stereo". Koszt takiego sprawdzonego ustrojstwa to 800 złotych. Gdyby sparować to z smartfonem i nałożyć na głowę Starszemu Panu a potem zadzwonić i odebrać za niego? Może by zadziałało, może by zaczął słyszeć? Pomysł ciut szalony, ALE... wydaje mi się, że mózg stymulowany dżwiękiem, rozmową, muzyką via telefon byłby mniej skłonny do halucynacji.
OdpowiedzUsuńGdyby nie zadziałało to zawsze słuchawki można odesłać po zakupie internetowym w ciągu 14 dni.
Nic na ten temat nie wiem, czy takowy słuch zachował. Aliści - gdy zamawialiśmy nowe aparaty słuchowe - na jego życzenie - pani wyraźnie mówiła, że jest głuchy jak pień, nie usiłowała nam tych aparatów wpychać na siłę. Ustawili tam na maksa parametry i tyle.
UsuńNa logikę z tymi słuchawkami dokostnymi wygląda mi na to - z podanego przykładu - że one wzmacniają dźwięk w DRUGIM uchu, bo w pierwszym słuch jest. Więc to inna sytuacja trochę.
PS. Ojczasty się co do tych aparatów rozmyślił już po zamówieniu, w trakcie ich produkcji, więc było za późno na rezygnację. Wywaliło się ładnych parę tysięcy za okno 😁
Też mi się wydaje, że to działało dlatego, że jedno ucho było sprawne. Mojej mamie też te aparaciki nic nie pomagały, a niestety wciskali jej najdroższe modele.
UsuńSłyszenie to jest proces. A aparat (do)kostny działa inaczej niż doprowadzając sygnał do ucha. Drgania są przenoszone przez kość a nie przez błonę bębenkową. Dlatego kolega słyszy. Na tej drodze jest jeszcze przekształcanie dźwięków na sygnały elektryczne mózgu i obróbka. Ale skoro specjalista mówi - nie działa, to znaczy, że tor: odbiornik->przetwornik->miejsce zrozumienia jest zniszczony przez starość. Nie ma wyjścia.
UsuńSwoją drogą to nieładne, że profesjonalista robi nadzieję, naraża na koszta a potem pozostawia z problemem sprzedaży używanego aparatu.
Ojczastemu ze zmysłów prawdopodobnie pozostał dotyk i smak. Gdyby udało się mu pisać na plecach to mógłby w jakiś sposób zachować kontakt z ludźmi. Ewentualna nauka alfabetu dla niewidomych jest jak rozumiem wykluczona ze względu na wiek. Podobnie jak próba uzyskania wysokofunkcjonalnych efektów z nauki rysowania po ciele.
Starość jest do dupy.
Tak, gdyby chociaż widział, sytuacja byłaby łatwiejsza - na początku pisało mu się na kartce pytanie i on to odczytywał.
UsuńDotyk i smak. Istotnie świat poznaje dotykiem jedynie. Nie wiem, jak węch?
Co do aparatu, to rozumiem, że uwaga dotyczy Agaty? Bo ta nasza pani absolutnie żadnych nadziei nie robiła. Co do sprzedaży - nawet o tym nie pomyślałam - przecież takie aparaty są dostosowane pod konkretną osobę i konkretny problem. I konkretne ucho, po to wycisk biorą.
Aparat pod konkretną osobę ma poza "wtyczką do ucha" elektronikę i mechanikę. Jeśli jest rozbieralny to wtyczkę do ucha można wymienić. I sprzedać/oddać resztę. Każdy gabinet może odpowiedzieć czy to warte zachodu.
UsuńNa tatę dział częściowa deprywacja zmysłów. Jeśli jest to stan długotrwały to nastąpiły już jak można przypuszczać zmiany w mózgu pogłębiane przez zmiany starcze. Długotrwała opieka z leczeniem paliatywnym. To powinna być sprawa leczenia 24/7 a nie domowa opieka.
Starość w Polsce jest do dupy.
Właśnie doczytałam, że ludzie kupują/sprzedają używane aparaty, tylko kosztowne jest dostrojenie i z tego muszą sobie zdawać sprawę. To mi otwiera inne możliwości (bez pozbywania się) 😂
UsuńZmiany w mózgu, oczywiście. Ostatnio dostałam propozycję "pchnięcia" sprawy - dostania się do DPS-u od już, tyle że poza Krakowem. Z tym, że nie wiem, co by DPS powiedział na takiego pacjenta, problemów jest kilka, nie jeden. No i te dojazdy... Ciągle jestem nastawiona na ZOL i czekamy.
To trzeba porozmawiać i podąć decyzję. Koniecznie już! Im szybciej rozwiążesz ten problem (nie tylko jego, twój, ale i...) tym lepiej dla Ojczastego i dla Ciebie.
UsuńAle we mnie tkwią ciągle wyrzuty sumienia (że jak to go gdzieś oddać...) i z tego punktu widzenia wolę odciągać to w czasie i czekać na ten ZOL. Z pewną taką nadzieją, że zanim to nastąpi, sprawa rozwiąże się naturalnie. Że tak by było lepiej dla wszystkich.
UsuńEeej, to Ty masz takie minimieszkanie jak moje? Dostałam kwadratowych oczu na to dictum. GDZIE Ty te książki upychasz?!
OdpowiedzUsuńA co myślałaś, że jakie mam 😂😂😂
UsuńGdzie upycham?
Hm.
Sama już nie wiem.
W ostatnich dniach zastanawiam się, co starego wydać, żeby zmieścić nowe. Że przecież to nic złego, taki ruch w interesie 🤣
Może w ramach odrywania się od rzeczywistości, wpadniesz do mnie na parapetówkę? ;-)
OdpowiedzUsuń